Bieruń: Znaleziono wrak amerykańskiego samolotu B-25 z II wojny światowej, a w nim zwłoki radzieckich żołnierzy


Grupa badaczy odnalazła w lesie na terenie Bierunia wrak amerykańskiego samolotu. To maszyna, która rozbiła się tutaj w 19 stycznia 1945 roku. W środku znaleziono zwłoki trzech żołnierzy Armii Czerwonej, na której wyposażeniu znajdował się samolot. - Załoga wracała z bombardowania węzła kolejowego pod Ostrawą. Maszyna została zestrzelona przez myśliwiec typu Junkers Ju 88, tzw. „Nacht Jager” - mówi archeolog.


W lesie na terenie Bierunia, w okolicy ul. Królikowskiego, odkopano wrak amerykańskiego samolotu B-25 Mitchel. W Tego niezwykłego odkrycia dokonali badacze z Muzeum Śląskiego Września w Tychach. Eksplorację terenu rozpoczęto w sobotę, a już w niedzielę, 19 stycznia, natrafiono na fragment wraku oraz trzech ciał, które najprawdopodobniej należały do członków załogi.


Olaf Popkiewicz to archeolog, który nadzoruje prace prowadzone w Bieruniu. Jak informuje, znalezione zwłoki mają rozległe złamania kończyn i spadochron założony na plecy. Jego zdaniem to żołnierz, który wyskoczył z samolotu przed uderzeniem maszyny w ziemię, ale było już zbyt późno, żeby mógł się uratować.


Choć Mitchell to samolot produkcji amerykańskiej, to zginęli w nim żołnierze Armii Czerwonej. Podczas II wojny światowej Rosjanie kupili 861 sztuk tych maszyn.


- Jest to samolot, który 19 stycznia 1945 roku wracał z bombardowania węzła kolejowego pod Ostrawą i tego samego dnia został zestrzelony przez myśliwiec typu Junkers Ju 88, tzw. „Nacht Jager”. Przeżył tylko dowódca samolotu, Aleksiej Boczin, który trafił do niewoli i odnotował, że jego czterech kompanów zginęło. Zestrzelenia około godz. 20 dokonał Werner Rapp – opowiada archeolog.


Oznacza to, że zwłoki załogi samolotu odnaleziono dokładnie 75 lat po jego zestrzeleniu. W związku z tym o godz. 20 ekipa badawcza zapaliła znicze na miejscu znaleziska.


Zdaniem archeologa, samolot musiał stracić oba skrzydła i spaść w dół niczym kowadło. Właśnie dlatego załoga nie miała czasu na ucieczkę. Maszyna wbiła się w ziemię, tworząc pokaźny krater (około 5,7 metra szerokości oraz 2,5 metra głębokości), a paliwo znajdujące się w samolocie wywołało sporych rozmiarów pożar. Było go wiele, ponieważ Mitchel miał zasięg 3500 km, a przed zestrzeleniem zdążył przelecieć zaledwie około 600.


B-25 Mitchell ma 16 metrów długości oraz aż 20 metrów rozpiętości skrzydeł. Potrafi unieść do dwóch ton bomb. - To dokładnie te same samoloty, które wzięły udział w bombardowaniu Tokio, co było zemstą USA za atak Japończyków na Pearl Harbor - dodaje Popkiewicz.


- Wszyscy okoliczni mieszkańcy od lat wiedzieli, że gdzieś tutaj znajduje się ten samolot. Świadectwa przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie, a my, działając pod egidą Muzeum, postanowiliśmy sprawdzić, ile jest w nich prawdy – opowiada Ryszard Capek, badacz z Muzeum Śląskiego Września.


Według opowiadań samolot rozbił się bardzo blisko składu amunicji i tylko cud spowodował, że cały zgromadzony tutaj arsenał nie wyleciał w powietrze. Fala uderzeniowa miała być tak duża, że przysypała ziemią żołnierza, który znajdował się w pobliskiej stróżówce. - Opowiadano, że w nocy było słychać Niemców, którzy za nim nawoływali – dodaje Capek.


W latach 50. na tym terenie przeprowadzone zostały ekshumacje, których efektem było złożenie trzech ciał żołnierzy na cmentarzu radzieckim w Pszczynie. Teraz ich wyniki zostały poddane w wątpliwość. Być może odnalezione wtedy zwłoki należały do żołnierzy niemieckich, którzy według mieszkańców Bierunia również byli pochowani w tej okolicy.


Eksponaty odnalezione podczas wykopalisk przy ul. Królikowskiego trafią do Muzeum Śląskiego Września w Tychach.
Źródło + zdjęcia https://dziennikzachodni.pl/bierun-z...ar/c1-14725960