Hm, z bardzo mieszanymi uczuciami czytam tę dyskusję, którą dosłownie przed chwilą zauważyłem i z której powodu do tej pory nie poszedłem spać.
Gdybym wcześniej zauważył, to wywaliłbym w niebyt wszystkie posty zawierające niepotrzebne wulgaryzmy i zaczepki, jak rozumiem wynikające z gorącego tematu.
Pomijam jednak dotychczasowe wulgaryzmy, gdyż trudno je post factum wyeliminować z dłuższych wypowiedzi, chyba że jednym kliknięciem z utratą całej treści. Będę reagować od teraz, a tamte na razie niech zostaną. Proszę powstrzymać rynsztokowy język, włącznie z używaniem określeń o trepach, gdyż nie pasuje on do naszego forum.
Tyle z pozycji moderatora, a teraz od siebie ad meritum.
Otóż moje mieszane uczucia wynikają z tego, że wszyscy oponenci po trochę mają rację.
Z jednej strony nieprawdą jest, jakoby od zawsze istniała jakaś abstrakcyjna zasada niefotografowania samolotów w określonych okolicznościach, względnie niektórych obiektów infrastruktury lotniskowej. Gdyby istniała, to nie byłoby bardzo wielu bardzo ciekawych WAF-owskich zdjęć Limów, MiGów i Su z wymontowanym silnikiem, odjętym ogonem bądź nosem, elementami uzbrojenia i bojowego wyposażenia itd., wykonanych przez pp. Szymańskiego, Zielaskowskiego i innych tuzów lotniczej fotografii minionych lat. Nie byłoby także wielu fantastycznych zdjęć wykonanych przez bezimiennych "nadwornych fotografów" jednostek lotniczych, którymi przeważnie byli żołnierze zawodowi średnich i niższych stopni, łączący swoją służbę z fotograficznym hobby.
Zdjęcia te można było zobaczyć na gazetkach ściennych w jednostkach lotniczych, w większym formacie jako dekoracje w klubach garnizonowych, były też rozpowszechniane w prasie wojskowo-lotniczej, a nawet w zwartych publikacjach, dostępnych w księgarniach i bibliotekach publicznych, włącznie z Małą Encyklopedią Wojskową, z której doskonale pamiętam fotografię Lima z wybebeszonym silnikiem jako ilustrację któregoś z haseł. Niektóre przeleżały długie lata w szufladach autorów i ujrzały światło dzienne dopiero po zmianie ustrojowej, inne - o czym jestem głęboko przekonany - do dzisiaj leżą w szufladach, a jeszcze inne przepadły bezpowrotnie wraz z autorami. Część w późniejszych latach była wykorzystana przez krajowych i zachodnich autorów w różnych publikacjach. Odbitki krążyły w "drugim obiegu" wśród nas - małoletnich hobbystów lotniczych, przeważnie pozyskane dzięki przypadkowej obecności taty albo wujka podczas zmiany dekoracji w klubie i były przez nas traktowane jak wielkie skarby do chwalenia się kumplom z podwórka, których tatusiowie byli mniej czujni lub po prostu nieobecni w danym miejscu i czasie.
Wiem doskonale, że Andrzej różne takie zdjęcia widział i ma w swoich zbiorach. U mnie też coś by się znalazło.
Z drugiej strony, nie każdy przypadkowy gość lotniska wojskowego mógł wykonywać tego rodzaju zdjęcia, jak to jest obecnie, lecz jedynie garstka szczęśliwców. Podlegały one wewnętrznej wojskowej cenzurze i nie wszystkie były udostępniane publicznie ze względu na takie czy inne widoczne na nich elementy, albo musiały swoje odczekać na upublicznienie. Podlegały także autocenzurze wykonawców. Były i takie, które specjalnie zrobiono do celów propagandy lub dezinformacji, świadomie pokazujące fikcję w sztucznie zaaranżowanej przez wojsko scenerii. Generalnie obowiązywała duża ostrożność w tej materii i to jest przeze mnie bardzo delikatnie powiedziane.
Potem wahadło ekstremalnie przechyliło się w drugą stronę, a ktokolwiek miał do tego obiekcje, ten narażał się na etykietkę homosovieticusa i podobne epitety. Teraz - z lepszym bądź gorszym skutkiem - usiłuje się znaleźć jakiś racjonalny środek. I moim zdaniem bardzo dobrze, że się usiłuje. Daleki jestem od chęci powielania wzorów ze słusznie minionej epoki, ale stoję po stronie Bartosza, który doskonale rozumie potrzebę zachowania pewnej powściągliwości jeżeli nie przy samym robieniu zdjęć, to w każdym razie przy ich publikowaniu. Czy naprawdę wszystko zaraz musi iść w internety ku zaspokojeniu indywidualnej próżności, a za to z zupełnym zanikiem poczucia ogólniejszego interesu? A może niektóre fotografie należałoby przynajmniej na razie zachować dla siebie i odczekać z ich rozpowszechnianiem? Tym bardziej, że - w przeciwieństwie do kręgu osób, o których napisałem powyżej - większość obecnych hobbystów. obfotografowujących samoloty na lotniskach wojskowych. nie ma zielonego pojęcia o tym, co fotografują i całkiem przypadkowo mogą puścić w obieg wrażliwe elementy. Tamci poprzedni - oficerowie, podoficerowie, reporterzy prasy wojskowej - jeżeli nie bezpośrednio przez wiele lat przy wojskowych samolotach pracowali, to na ogół przynajmniej jako takie pojęcie mieli i pewnych rzeczy nauczeni byli.
O ile sami gospodarze nie określą wprost reguł gry podczas wizyty na lotnisku - co jest ich prawem i każdorazowo należy to prawo uszanować - zawsze dobrym rozwiązaniem jest po prostu grzecznie zapytać, co można fotografować i publikować do woli, a z czym lepiej się powstrzymać. W wątpliwych przypadkach raczej nie publikować niż publikować. To jest właściwa droga promocji nie tylko własnych długofalowych interesów fotografów, ale także obywatelskiego myślenia. W przeciwnym razie państwo prędzej czy później staje się kamieni kupą i tą resztą ze znanej rymowanki pt. "Sowa i przyjaciele".
Powyższe w żadnym razie nie oznacza mojego odniesienia się do konkretnych zdjęć, od których zaczęła się dyskusja. Nie byłem przy tym, nie znam się na F-16, więc nie wypowiem się. Z mojej wizyty w Łasku dwa miesiące temu mam trochę zdjęć, ale na razie ich nie puszczę w bieg, a niektórych być może nigdy nie puszczę. Tym bardziej, że byłem tam w gronie ludzi z branży, którzy z definicji wiedzą więcej i którym z definicji pokazano i opowiedziano więcej, niż pokazuje i opowiada się szerokiej publiczności. Najlepiej na takie właśnie wizyty się załapywać. Nikt wprost nie zabrania niczego fotografować, a i tak mało kto wyjmuje aparat.
Zakładki