Ciekawe pytanie. Ale czy ma ono jedną odpowiedź?
Jeździsz Sprinterem, potem Atego, w końcu Actrosem, rośniesz, awansujesz.
Ale przy Sprinterze śpisz w domu przez większość tygodnia, przy Atego już mniej, a w Actrosie bywasz gościem w chałupie.
Co lepsze? Czy większy znaczy lepszy?
Jeśli idzie za tym kasa (a w większości przypadków idzie) to można się trochę poświęcić, ale czy za wszelką cenę?
W transporcie mówi się że król szos jeździ największym, a król królów koniecznie Skakanką (Scanią).
Czy w samolotach jest podobnie?
Mam wrażenie że duże maszyny, to niby nobilitacja, ale też pewne uwstecznianie się (teraz gromy z nieba na mnie polecą).
Koleś na rzeczonej 320 wykonuje kilka operacji dziennie, a koleś na heavy, kilka tygodniowo.
Co bardziej rozwija? Start , 2h lotu , lądowanie, kilka razy dziennie? Czy start, 10h lotu, lądowanie 3 razy w tygodniu?
Na największe idą zasłużeni, ale od tej chwili wolant (joystick) trzymają w łapach o wiele rzadziej.
Czy to pozwala na stwierdzenie że heavy latają najlepsi? Czy haevy to awans?
Zakładki