Skoro dany samolot odstawia się do VCV czy innego pustynnego składowiska, a nie od razu wysyła na żyletki (a teraz to i do fabryki polarowych kurtek), to znaczy, że ma się nadzieję/zamysł, że będzie on jeszcze latał. I teraz: jak to jest z ponownym uruchomieniem tego samolotu: czy może tego dokonać tylko linia (lub leasingodawca) będąca dotychczasowym właścicielem? Czy inna też - i wtedy np. musi płacić dotychczasowej? A swoją drogą, jeśli dotychczasowa musi (czy tak?) z kolei płacić za owo składowanie na pustyni (samoloty są tam przecież zakonserwowane, a nie "zwyczajnie stoją na ziemi"), to mogłaby nawet "się ucieszyć", że ktoś danym samolotem jakiś czas polata.

Pytanie oczywiście w kontekście tego że całkiem liczne linie muszą teraz, nie ze swojej winy, szukać pilnych zastępstw za 7M8 czy 787... Wiem: są w nich różne silniki, układy kabin itd., no ale jeśli alternatywą jest zawieszanie (w najlepszym razie) połączeń...

I jeszcze: ile (średnio) trwa uruchomienie, tzn. doprowadzenie z powrotem do stanu lotnego, takiego samolotu składowanego na pustyni?