Pamiętaj: zabierz mnie ze sobą
W. Tochman
Gazeta Wyborcza nr 107, wydanie waw z dnia 09/05/1997 REPORTAŻ, str. 18.
Dziesięć lat temu samolot PLL LOT lecący do Nowego Jorku spadł na Las Kabacki, nieopodal warszawskiego Ursynowa.
Wstała, wzięła prysznic, obudziła Wojtka, umalowała się, pewnie coś zjadła, jak zwykle narobiła bałaganu. Wyszli. - Zajrzyjmy do mamy - Beata poprosiła, gdy jechali już samochodem. - Po co? - zdziwił się. - Byliśmy u niej wczoraj wieczorem. - Zajrzyjmy - powtórzyła.
Dochodziła ósma, zapowiadał się ładny dzień, ona wbiegła na górę, on czekał w samochodzie. Grażyna Płonka jeszcze spała: - Otworzyłam oczy i zobaczyłam Beatę. Zdziwiłam się, przecież była u mnie z Wojtusiem jeszcze wczoraj wieczorem. A teraz siedzi na mnie i całuje w policzki. Raz w lewy, raz w prawy. Nie dała mi nic powiedzieć, tylko mnie całowała: Pa, mamuś, już lecę. Wojtek czeka na dole. Już muszę, pa.
Zbiegła na dół. W samochodzie mówiła, że jak wszystko dobrze pójdzie, to zaraz wróci do domu. Tego dnia pełniła dyżur jako rezerwowa stewardesa i do końca nie było wiadomo, czy poleci. Więc kiedy podjechali przed budynki lotniska, ona szybko pobiegła do "koordynacji", żeby to sprawdzić. - Jednak lecę - powiedziała do niego po kilku minutach, wzięła torbę, ucałowała go i weszła do środka. On wrócił do ich wynajmowanej kawalerki przy Madalińskiego i położył się spać.
W samolocie
Samolot Polskich Linii Lotniczych LOT IŁ 62M do Nowego Jorku (rejs 5055) wystartował o godzinie 10.18. Na pokładzie pasażerowie i załoga - razem 183 osoby.
Minęły 23 minuty spokojnego lotu. Maszyna znajdowała się wtedy gdzieś nad Grudziądzem.
Kokpit (skrót zapisu tzw. czarnej skrzynki):
- Co jest?
- Pewnie pożar.
- Silnik? Wyłączyć!
- Wyłączyć. Ten pierwszy płonie!
- Rozhermetyzowanie.
- Dwa silniki poszły!
- Zawracamy! Pożar!
- Niebezpieczeństwo! Warszawa radar lot!
- Dwa silniki oberwało. Dwa silniki obcięło.
Ziemia: - Czy to zderzenie?
Kokpit: - Nie wiemy, co się stało, dwa silniki obcięło. Opuszczamy się.
Ziemia: - Lot 5055. Zrozumiałem.
Kokpit: - Czekaj! Czekaj, bo ster nie działa!
- Będziemy zlewać paliwo. Wracamy do Warszawy. Pięć tysięcy czterysta metrów mamy. Schodzimy do czterech tysięcy.
Ziemia: - Czy w tym miejscu będziecie zrzucać?
Kokpit: - Po wyprowadzeniu ze skrętu będziemy zrzucać paliwo.
- Ej! Te! Pomału, pomału, nie denerwuj się.
- Ster mi nie działa.
Ziemia: - Na razie utrzymujecie wysokość?
Kokpit: - Nie!
- Eksplozja na silniku!
- Panie kapitanie, czy macie informację dla pasażerów?
- Będziemy przygotowani, przygotowani wszyscy do awaryjnego...
- Opuszczenia.
- Panie kapitanie, opuszczenia pokładu.
-... opuszczenia. Wszystkie czynności tak jak powinno być, a wy wszędzie tam, gdzie powinniście być.
- Coś się dzieje z
prądem.
- Trzydzieści pięć ton paliwa mamy.
- Wisła!
- O Wisłę masz!
- Minęliśmy Wisłę już.
Ziemia: - Tak. Potwierdzam. 55 do dołu.
Kokpit: - Dawaj skrót, Warszawa.
- Zaczyna cholera spadać
prędkość!
- No widzisz, Warszawa już.
- Pożar mamy!
- Warszawa.
- Gdzie jest pas?
-...lewo! Silniki w lewo!
Ziemia: - Kręćcie na trzy-sześć-zero. W tej chwili macie około dwanaście kilometrów do pasa.
Kokpit: - Kręcimy w lewo.
- Zrobimy wszystko, co możemy.
Fragmenty niezrozumiałych wypowiedzi, krzyk.
- Cześć!
- Do widzenia.
- Dobranoc.
- Świeciło słońce - mówi dzisiaj Grażyna Płonka. - Przyjechał do mnie brat, bo mieliśmy jechać na działkę. Pakowałam się, zadzwonił telefon, on odebrał. Porozmawiał, położył słuchawkę i spytał, czy mam jakiś środek uspokajający.
- Obudził mnie telefon ojca - mówi Wojtek.
- Ojciec pracował w lotnictwie, zażądałem od niego wszelkich przepustek do lasu. Wiedziałem, że musi to być strefa zamknięta. Po co ja tam chciałem jechać? Wsiadłem w samochód i do ojca. Ale on zabrał mi kluczyki i prawo jazdy:
- Niczego tam nie znajdziesz - powiedział.
W Moskwie, w Rzymie
Ojciec Wojtka, dziś sobie to wyrzuca, zawsze lubił znaleźć komuś pracę. Więc kiedy Beata dwukrotnie nie dostała się na medycynę, on jej wymyślił latanie. Miała maturę, ambicje, urodę, znała angielski. - To dla niej rewelacyjna praca - mówił.
- Potraktuj to jak przygodę - dodała jej mama.
Trzy miesiące lotów po kraju, potem Europa, udział w pierwszym rejsie Lotu do Pekinu. Wreszcie Bangkok, Montreal, Nowy Jork.
5, może 6 maja 1987 roku poleciała do Moskwy. Koleżanki i koledzy z tamtej załogi latają do dziś. Pamiętają wieczór w hotelu, nieopodal lotniska Szeremietiewo. Popijali coś, a Beata opowiadała im, co przed miesiącem przeżyła w Rzymie. Zwykły rejs Warszawa - Kraków - Rzym. Usterka hamulców. Usunięto ją w Krakowie. Dalej lecieli spokojnie. Ale na Fiumicino lądowali w dymie.
Ewakuacja przebiegła prawidłowo.
W Moskwie kolegom z Lotu nie opowiedziała tego, co powiedziała Wojtkowi: - Szkolenia to bajka. Ponad setka ludzi to żywioł, którego pięć stewardes nigdy nie opanuje. Kiedy trzęsie samolotem i oczy zasłania dym, ludzie krzyczą, drapią, depczą, żeby tylko wyjść. Jedni zabierają bagaże, inni nie. Jedni myślą o swoich bliskich, którym trudniej wyjść, inni ich zostawiają.
Tym z Lotu powiedziała jeszcze: - Nigdy nie zginę w katastrofie, bo ja mam siódmy zmysł. W ostatniej chwili odmówię lotu.
Więc dziś, kiedy w Locie czasem ktoś wspomni katastrofę, wspomina i Beatę: mądra, ładna, uśmiechnięta, najmłodsza. Czas buduje legendy: poleciała w nagrodę za sprawną ewakuację w Rzymie, był to jej pierwszy lot do Ameryki (to nieprawda, latała tam już wcześniej).
W lesie
Pierwsi ludzie, ci, którzy mieszkają na skraju Lasu Kabackiego, przybiegli na pomoc. Następni - na szaber. Albo, żeby popatrzeć. Kolejni, żeby gasić. Tymczasem z Europy, z Ameryki i z Azji dzwonili do swych polskich domów piloci, nawigatorzy, radiooperatorzy, stewardesy i stewardzi: - Ja żyję - mówili.
Do Lasu Kabackiego przyjeżdżali coraz to nowi ludzie: żołnierze i zomowcy, żeby otoczyć teren, podzielić go na małe sektory i posprzątać; lekarze, żeby ratować tych, którzy nie wytrzymywali sprzątania albo smrodu lotniczej nafty; medycy sądowi, żeby identyfikować.
W samolotach, które w tych dniach startowały i lądowały na Okęciu, odmawiano różańce i litanie. Ale najczęściej: Aniele Boży... Niektórzy pasażerowie swój strach przykrywali czarnym humorem: - To co, lecimy na Kabaty? - pytali. Słysząc to stewardesy reagowały różnie: jedne chowały się w pokładowej kuchni i płakały; inne grzecznie zwracały uwagę, że to niewłaściwe żarty; była też taka, która powiedziała pasażerowi: - Stul pysk! (Wychodząc z samolotu powiedział: przepraszam).
Cmentarz na Wólce Węglowej: pod wielkim namiotem smród nafty i rozpacz rodzin. Nadpalone pieniądze, notesy, listy, krakowianki z Cepelii, pejzaże, zegarki, medaliki, spodnie, torby. I kilka tysięcy zdjęć tego, co zostało po pasażerach. Na każdy szczątek ludzkiego ciała było wielu chętnych. Nikt do grobu nie chce chować piasku.
W prasie nekrologi:
Za późno, by powiedzieć do widzenia...
Nie ma takich słów, by wyrazić...
Nie umiemy wyrazić, jak nam bardzo żal...
Muszę się z tym pogodzić...
Nekrolog wyjątkowy: 9 maja zginął na posterunku pracy kpt. Zygmunt Pawlaczyk walcząc do ostatka o życie pasażerów. Nie znałam Go, ale myśląc o wielkim dramacie Jego ostatnich chwil, pragnę złożyć hołd Jego pamięci. Krystyna [tu nazwisko].
Pod koniec maja - podziękowania:
Wszystkim, którzy w tych trudnych dniach...
Wszystkim, którzy tak licznie...
Wszystkim, którzy teraz są ze mną...
Do Lasu Kabackiego wjechały następne ekipy: żeby zaorać ziemię i posadzić młody las.
W szkole
Akurat wypadało pięciolecie matury. Umówili się na koniec maja, spotkali trochę wcześniej - przyszli na Powązki pożegnać Pycię. Pyćka - tak nazywali Beatę - nie wiadomo dlaczego, przywlokła tę ksywę z podstawówki. W liceum była przewodniczącą klasy, przywódczynią, dobrą przyjaciółką.
Wspominają koleżanki:
- Planowała dwie wersje życia. Krótką i długą.
- W długiej wyznaczyła sobie dokładną datę ślubu - sobota 2 sierpnia 1987 roku. Miała być wtedy po piątym roku medycyny. Ale, zastrzegała, że gdyby się dwa razy nie dostała na studia - będzie stewardesą.
- I to była druga wersja życia Pyćki. Na dłoni mam krótką linię życia, mówiła ze śmiechem, pewnie zginę tragicznie.
Klasa Pyćki nie zorganizowała spotkania ani dziesięć lat po maturze, ani piętnaście.
- Nikt nie chce - mówią koleżanki. - Bez Pyćki nikt nie chce.
W krytycznej sytuacji
Ci, którzy 5 albo 6 maja byli z Beatą w Moskwie, dziś są już instruktorami personelu pokładowego. Uczą młodzież, jak się zachować w krytycznej sytuacji.
Na przykład: "Gwałtownej dekompresji kabiny towarzyszy huk, mgła w kabinie, przemieszczające się w powietrzu przedmioty, ból w uszach. Maski tlenowe wypadają automatycznie. Załoga pokładowa natychmiast chwyta maski tlenowe, zajmując dowolne miejsca i, o ile to możliwe, zapina pasy. Należy liczyć się z gwałtownym, awaryjnym zniżaniem się samolotu.
Po wyrównaniu lotu trzeba uzyskać od kapitana informację dotyczącą dalszego lotu, a następnie przystąpić do udzielania pomocy pasażerom.
Należy: za pomocą przenośnych aparatów tlenowych udzielić pomocy nieprzytomnym; rozdać odzież i koce w celu ochrony przed zimnem; przesadzić pasażerów z miejsca uszkodzenia.
Przy dużych uszkodzeniach kadłuba gwałtowna dekompresja może wyssać z kabiny nie tylko bagaż podręczny, ale i osoby znajdujące się w pobliżu. Hałas, jaki towarzyszy temu wypadkowi, uniemożliwić może jakąkolwiek komunikację pomiędzy załogą pokładową. W takim wypadku należy postępować samodzielnie według ww. punktów".
Każda ewakuacja rozpoczyna się od komend: rozpiąć pasy, zdjąć buty, nie zabierać niczego ze sobą.
Jeśli jest czas, stewardesy muszą przeszkolić kilku pasażerów, którzy za chwilę pomogą ratować ludzi. Nazywa się to szkoleniem AP.
"Na ogół nie ma czasu na pytania o zawód, należy wybierać silnych opanowanych mężczyzn, zaprowadzić do miejsc, gdzie będą pomagać w ewakuacji (drzwi, okna) i rozpocząć szkolenie: Jeśli ja nie będę w stanie przeprowadzić ewakuacji, wtedy zastąpisz mnie ty (należy wskazać osobę, która ma to wykonać). Po zatrzymaniu się samolotu i usłyszeniu komendy do ewakuacji podbiegniesz do tych drzwi (okna). Ocenisz sytuację na zewnątrz. Jeśli na zewnątrz będzie pożar, krzycz - wyjście tamtędy (wskaż wyjście naprzeciwległe), na końcu ewakuuj się sam.
Jeżeli wyjście naprzeciwległe będzie również niesprawne - krzycz - wyjścia nie ma, wyjście tamtędy (wskaż inne czynne wyjście), na końcu ewakuuj się sam. Pamiętaj o zabraniu mnie ze sobą".
- Takie szkolenia mają sens - mówią ci, którzy w Moskwie słuchali opowieści Beaty, a dziś są instruktorami. - Jeśli samolot wyląduje, to wyszkolona załoga w minutę ewakuuje kilkaset osób.
Takie szkolenia wprowadzono dopiero dwa lata po katastrofie, wraz z zakupem amerykańskich boeingów. Po raz pierwszy LOT wysłał załogi na szkolenie na tzw. symulatorach - urządzeniach do złudzenia symulujących różnego rodzaju awarie, usterki i katastrofy.
W Ile-62 nie było nawet masek tlenowych.
W kawalerce
Wojtek pojechał do lasu miesiąc później. Jeszcze znalazł kawałek blachy wbity w ziemię, wziął go. Wciąż mieszkał w kawalerce przy Madalińskiego: wśród szminek w łazience, kiecek w szafie, jej toreb i butów w przedpokoju. Jeździł na lotnisko. Zamawiał kawę w barku i patrzył, jak idą na lot: ładne, młode, uśmiechnięte, w niebieskich mundurach. Jeździł na Kabaty. W Wigilię ubierano tu którąś z młodych choinek i śpiewano kolędy. Jeździł na Powązki. Tu codziennie żony, mężowie, matki i ojcowie członków załogi rozmawali ze sobą przez kilka godzin: z początku o przyczynach katastrofy, później o tym, jaką pastą poleruje się kamień.
Wojtek wpadał tu czasem nocą. Miał układ z cieciem, który go wpuszczał.
...gdyby "maluch", który zawsze się psuł, tego dnia nie odpalił; gdyby kobieta z biura zleceń zapomniała nas obudzić; albo gdyby się zepsuł telefon, przecież psuł się kilka razy.
Przyszła następna wiosna: - Muszę to zamknąć.
Do kawalerki na Madalińskiego przyjechała mama Beaty. Składali rzeczy. W tekturowej teczce znaleźli wycinki prasowe na temat najgłośniejszych katastrof lotniczych. A więc: w 1977 roku zderzenie dwóch boeingów na Wyspach Kanaryjskich - 612 ofiar śmiertlenych; w 1980 katastrofa samolotu IŁ-62 nad warszawskim Okęciem - 87 ofiar; w 1985 roku katastrofa boeinga na trasie Tokio-Osaka - 520 ofiar; itd.
W majowe soboty
Ci, którzy byli z Beatą w Moskwie, i inni, którzy latają codziennie, myślą tak: praca jak każda inna. Samolot jest bezpieczny, na pewno bardziej od samochodu. Ale gdyby coś miało się stać, to nie trzeba liczyć sekund. To są sekundy.
Grażyna Płonka: - Każdy ma swój los gdzieś napisany. Widocznie tak miało być. Tylko ciężko się podnieść.
- Ciężko - mówi Wojtek. - Dzwonimy czasem do siebie.
W Lesie Kabackim, od strony południowej, stoi dziś krzyż i kamień - na nim nazwiska ofiar. W słoneczne soboty - spacerowicze przystają, modlą się. Co roku 9 maja rodziny ofiar zjeżdżają się tu na mszę. Widzą, jak młody las wolno rośnie.
Zapis "czarnej skrzynki" - na podstawie książki Marka Sarjusza-Wolskiego "Cisza po życiu". Teksty szkoleniowe - podręcznik dla stewardes Lotu.
Zakładki