j.w

Na karę siedmiu miesięcy w zawieszeniu na dwa lata skazał bielski sąd rejonowy pilota Romana G., który w październiku 2003 roku spowodował wypadek lotniczy w Bielsku-Białej - poinformował w poniedziałek rzecznik Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej Jarosław Sablik. Dwie osoby zostały wówczas bardzo ciężko ranne.Awionetka rozbiła się przy podchodzeniu do lądowania na lotnisku w Bielsku-Białej. Samolot zahaczył o dach domku letniskowego, szklarnię i runął na ziemię. Policjanci mówili wówczas o sporym szczęściu, gdyż teren jest gęsto zabudowany, stoją tam domy mieszkalne. Pierwotnie, jeszcze we wrześniu 2003 roku, sprawa została umorzona. Bielska prokuratura rejonowa nie dopatrzyła się "znamion czynu zabronionego". "Podstawą podjęcia decyzji była wstępna informacja Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, iż samolot posiadał ważne dokumenty potwierdzające zdatność do lotów, był używany zgodne z przeznaczeniem, pilot posiadał stosowne uprawnienia i nie stwierdzono rażącego niedbalstwa ani umyślnego działania" - powiedziała rzecznik bielskiej prokuratury okręgowej Małgorzata Borkowska.Ostateczny raport Komisji, który napłynął do prokuratury dopiero w 2008 roku, wykazał jednak, że było zupełnie inaczej. Zarówno dokument, jak i opinia biegłego kategorycznie wskazały na winę pilota. Okazało się, że Roman G. nie włączył systemu odmrażania gaźnika, co doprowadziło do wypadku. Roman G. wystąpił do sądu o dobrowolne poddanie się karze. Wyrok jest nieprawomocny.

PAP
opis wypadku

Kiedy Władysław Barabasz wrócił z działki przy ul. Rajskiej do domu, zadzwoniła do niego sąsiadka. - Powiedziała, żebym wracał, bo samolot rozbił mi się na działce - opowiada pan Władysław. - Wróciłem i zobaczyłem samolot w moich malinach.

Barbara Bizoń usłyszała najpierw dźwięk nadlatującego samolotu, a potem huk. - Syn krzyknął do mnie, że samolot się rozbił i żebym dzwoniła po straż - opowiada pani Barbara.

Na działce niedaleko niej rozbiła się awionetka. Świadkowie wypadku opowiadają, że samolot podchodził do lądowania na pobliskim lotnisku. Awionetka zaczęła lecieć ślizgiem. Zahaczyła o dach domku letniskowego, szklarnię, a potem wylądowała w malinach.

- Przez jakiś czas nie było słychać pracy silników - opowiada jeden ze świadków wypadku. Pilotowi udało się ominąć domy, które są w pobliżu.

W samolocie leciało czterech mężczyzn. Trafili do bielskiego Szpitala Wojewódzkiego.

Rozbita awionetka należała do dwóch biznesmenów z Podbeskidzia, którzy wydzierżawili ją bielskiemu Aeroklubowi.

Gazeta.pl