Nie rozumiem tych wywodów typu działko na pasie i zestrzelenie samolotu z wysokości minimalnej. Przecież chyba oczywiste jest, że kluczowym momentem była decyzja o podejściu do lądowania, a nie żadne tam 100m. Na 100 m juz było po ptokach. Decyzja zapadła.
Wydaje mi się ze nie do końca się rozumiemy.
Wyobraźcie sobie więc następującą sytuację:
Jutro nasza druga tutka 102 leci do Smoleńska. Na pokładzie jest Komorowski. Warunki pogodowe są identyczne jak 10 kwietnia, zresztą wszystkie warunki są identyczne. Coś im strzeliło do głowy i leca sobie tam i już. Po prostu wyobraźcie sobie taką hipotetyczna sytuację.
Pytanie jest do Was proste. Czy dostanie zgodę na podejście do lądowania?
Zgodnie z procedurami oczywiście, ze powinien dostać. O ile wiem procedury się nie zmieniły od 10 kwietnia.
Pomogę Wam w odpowiedzi. Nie dostanie zgody. Jestem o tym przekonany.
A wiecie dlaczego? Bo tutaj chodzi właśnie o ludzi, o ich bezpieczeńswo, a nie o procedury. Procedury są stworzone dla bezpieczeństwa, nie odwrotnie. Dowód na to jest prosty - procedury są zmieniane. Mimo, że nie zostały naruszone, to nie zapewniają bezpieczeństwa.
Z tego co wiem, Krasnokutski nie był przełożonym Plusnina w sensie formalnym. Ale mogę sie mylić, to mnie "naprostujesz". Wg mojej wiedzy, Krasnokutski był zastepcą dowódcy jednostki w Twerze, oddelegowanym do pomocy dowódcy jednostki lotniska w Smoleńsku. Pomoc ta miała polegac na koordynacji i kontroli wszystkich służb lotniska, zaangażowanych w zabezpieczenie przyjęcia lotów. W sensie nieformalnym, jak wynika ze stenogramów i z realiów, był oczywiście szefem. Ale takie nieformalne szefostwo jest tylko szefostwem do pewnego stopnia. Bezpośrednim przełożonym Plusnina był szef jednostki w Smolęńsku i chyba tylko on mógł wydac bezpośredni rozkaz Plusninowi (ale oczywiście mogło to byc np. na wniosekl Krasnokutskiego). Innymi słowy, ew. nakazy, rozkazy Krasnokutskiego wydawane Plusninowi nie były dla niego wiążące. Zresztą tak naprawdę formalne relacje między Krasnokutskim i Plusninem zalezały od stanowiska, czy rozkazu szefa jednostki w Smoleńsku.
MAK stoi na stanowisku, że Krasnokutski nie brał bezpośredniego udziału w kierowaniu lotami. To właśnie polskie stanowisko, które uważasz za dążące do rozmycia odpowiedzialności, jest takie, że Krasnokutski był szefem i mógł wpływac na decyzje Plusnina.
Ale do czego zmierzam. Zgodnie ze stanowiskiem MAK, zresztą moim podobnie to własnie Plusnin kierował lotami. Tak więc jeżeli ten Plusnin podjąłby stanowczą decyzję o zakazie lądowania (nie wnikam na jakiej podstawie, mógł np. zobaczyć, że pas startowy rozerwała mina i nie nadaje sie do ladowania) to Krasnokutski nie mógł tej decyzji zmienic, nawet jeżeli dla niego byłoby z pasem wszystko w porządku. Ale to jest oczywiście tylko paradoksalny przykład mający tylko uswiadomic jednoznacznie, kto tam naprawdę wydawał ostateczne komendy czy informacje załodze TU-154. Jeżeli wiec całkowicie odrzucamy sensowność rozmywania odpowiedzialności za katastrofę, to należy byc konsekwentnym i całkowicie odrzucic tezę o rozmyciu odpowiedzialności na wiezy. Ktoś w końcu musi podejmować ostateczne decyzje i byc bezpośrednio za nie odpowiedzialnym. A tę tezę już troche trudniej odrzucić. Rozmycie tej odpowiedzialności jest właśnie wielkim błedem i to jest widoczne w tym przypadku. Nie mówię oczywiście, ze to ono przyczyniło sie do katastrofy, bo znowu zostane żle zrozumiany, ale na pewno nie pomogło jej zapobiec.
Chyba nigdy sie nie zgodzę z takim postawieniem sprawy, że katastrofę lotniczą, czy nawet jakiekolwiek niebezpieczne zdarzenie można rozpatrywac tylko i wyłącznie z punktu widzenia złamania bądz nie złamania procedur, które tak naprawdę mogą byc gorsze lub lepsze. Procedura nierzadko może byc tylko zwykłym świstkiem papieru, zwłaszcza w sytuacji nieprzewidzianej przez tę procedurę. Często ważniejsze jest zdroworozsądkowe działanie człowieka, podparte np. jego doświadczeniem, inteligencją itp.
Co do rozmycia odpowiedzialności i błędów w kierowaniu, ogólnie grupą osób czy jakims zadaniem, to podzielę się z Wami jeszcze jedną refleksą.
Nie wiem czy to było juz poruszane w tym wątk, czy nie.. Protasiuk był nizszy stopniem od Grzywny. Jednak to on był kierownikiem, z wiadomych przyczyn. Ale juz na ziemi to Grzywna był jakby szefem. Sądzicie, ze relacje miedzy tymi ludzmi były prawidłowe, z punktu widzenia dowodzenia statkiem powietrznym, podejmowania jasnych, rozsądnych decyzji, zwłaszcza w sytuacjach krytycznych? Nie sądzę. Czy to miało wpływ na katastrofę? Pewnie nie bardzo.
Tylko jakby sie dobrze nad tym wszystkim zastanowić to z taką katastrofą jest tak, że istnieje w zasadzie tylko jedna, góra kilka bezpośrednich przyczyn katastrofy, ale w zasadzie nieskończona ilość przyczyn pośrednich. Tak, dokładnie, nieskończona ilość. Tylko te pośrenie przyczyny mają oczywiście swoją wagę. Jedne są bardzo istotne, a inne prawie wcale. Przy czym tak do konca to nigdy nie wiadomo, które to są te istotniejsze, a które mniej.
W zasadzie mam podobny pogląd na tę sprawę. Nawet do tego alkoholu podchodze bez emocji. Jak ktoś sobie strzelił drinka to nie oznacza, że jest pijakiem i nieodpowiedzialnym człowiekiem. I na pewno nie mogło to oznaczać np. tego, że pijany Blasik zatoczył sie w kabinie, uderzył w wolant i samolot zaczła pikowac w dół rozwalając sie o ziemię. To wygląda na absurd, ale po rozdmuchaniu tego 0,6 promila myslę, że jest sporo osób tak rozumujących.
Co do poruszanej tu kwestii badania krwi Błasika. Nie należy sie podpierać żadnymi niesprawdzonymi informacjami, bowiem jest to udekumentowane w "ekspertyzie o możliwości przebywania w kabinie osoby postronnej", zaprezentowanej jako załącznik do raporu MAK. Błasik w momencie tej ekspertyzy był NN (nieizwiestnoj mużcina).
Gdyby do końca było tak jak piszesz, to procedury nie byłyby nigdy zmieniane od początku lotnictwa. O ile wiem są zmieniane i to nierzadko.
I na podstawie czego są zmieniane? Ano własnie często na podstawie katastrof lotniczych.
Absolutnie źle mnie oceniasz. Po prostu nie podchodzę tak jednoznacznie do tematu jak Ty. To nie znaczy, że kwestionuje twoje racje i argumenty. W wiekszości je podzielam, mam nadzieje że to rozumiesz. Po prostu staram się byc obiektywny, nic więcej. A nawet nie tyle obiektywny, co staram sie do końca zrozumieć dlaczego to się wydarzyło. Mój obiektywizm nie bierze sie z kosmosu, ale z refleksji nad tym wszystkim co mnie otacza. A także, a może przede wszystkim z doświadczenia. Nieraz zdażyło mi sie w zyciu nie byc obiektywnym i później okazało sie, że nie do końca cos poprawnie oceniłem, nie wspominając już o tym, ze czasem nie wychodziłem na tym zbyt dobrze.
Bardzo miło mi to słyszeć. Pozdrawiam więc wszystkie dziewczyny kontrolerów. Chłopaków zreszta też.
Zachowanie sie Rosjan w stosunku do załogi IŁ-a po tych podejściach nie ma dla mnie większego znaczenia. Mogą im dac nawet ordery. Traktuje to jako pewnego rodzaju punkt odniesienia zastanawiajac sie nad tą sprawą ogólnie. Co do tych parametrów o których piszesz, to zgoda co do tego, że nie znamy ich dokładnie, ale wiemy wystarczająco dużo. Mianowicie, że warunki pogodowe były poniżej minimów lotniska i w zasadzie to powinno wystarczyć. Co do wysokości minimalnej na którą zszedł IŁ, to każdy widzi to co chce widzieć. I nie zastosowanie sie do nawyku, o którym mówi Zwieroboj, czyli "POSŁANIE ICH W PIZ...U" nie wynikało tylko i wyłącznie z procedur jakich musieli sie trzymać, ani też z konieczności lądowania przez TU-154 (np. awaria, brak paliwa itp). Dowodem na to jest własnie ten IŁ. Uważam, że ocenianie kontrolerów tylko i wyłącznie z punktu widzenia procedur jest niewystarczające. Kto wie, może już kombinują nad ich zmianą, może nie w zakresie typowo lotniczym, ale chociaż organizacyjnym, o czym wspominal wcześniej, chyba najlepiej z tego grona mnie rozumiejący JacekB.
Zakładki