Wprawdzie nie ta skala, ale jako ciekawostka/anegdota:
W minionym już stuleciu jako młody instruktor szybowcowy chciałem wykazać się zaangażowaniem w proces szkolenia. 4 rano pobudka, 5 na lotnisku, od wpół do szóstej zaczynałem z podstawówką którą młóciłem do około 9. O 10 wychodziła grupa średnio zaawansowana - nauki termiki, akrobacja, trochę przy radiu i tak do 17-18. Następnie znowu podstawówka do zachodu. Hangarowanie, odprawa i w domu byłem 23, coś ciepłego "na ruszt", wanna i w kimono dobrze po północy. Po tygodniu takiej zabawy, w którymś z porannych lotów zasnąłem na kręgu.... Nie wiem ile to trwało, minutę, półtorej? W każdym razie obudził mnie dźwięk wyciąganych hamulców, byłem tak spanikowany że nim się ogarnąłem nawrzeszczałem na Bogu ducha winnego ucznia że "co on wyprawia", który zresztą całkiem prawidłowo przygotowywał się do lądowania.... Po tej akcji poszedłem do szefa wyszkolenia i powiedziałem, że albo podstawówka, albo średniaki - stary wyga z uśmiechem popatrzył na mnie i powiedział "Zastanawiałem się ile wytrzymasz....". Ot taki JC
Drugi raz, też w szybowcu mniej więcej po podobnych akcjach zasnąłem parę lat później - był to początek lat 90-tych, "odwilż", odwiedzali nas zaprzyjaźnieni lotnicy z zachodu (głównie koledzy którzy zdecydowali się "opuścić nasz kraj" w czasach wiadomego systemu). Znajomy któregoś dnia wakacji przybył z kilkoma francuskimi szybownikami którzy chcieli zobaczyć jak to się u nas lata - ponieważ jako jeden z nielicznych znałem parę słów w j. angielskim, zostałem ich nadwornym wozidupą. Goście byli wlatani, mieli naloty na poziomie - mój x 2, 3 - więc ograniczałem się tylko tłumaczenia komunikatów radiowych i pomocy w nawigacji po rejonie. Umówiliśmy się, że jeśli nie będzie sytuacji nadzwyczajnych to nie będziemy sobie przeszkadzać.... No i kimnąłem... Obudziło mnie dopiero wołanie Francuza - niby nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że o pomoc poprosił na jakichś 200 m nad środkiem lasu!!! Byłem zesrany ze strachu, dobre pół godziny jak nie lepiej zabrało mi utrzymywanie się w bąblach termiki +/-0.5, dopiero wiatr zniósł nas nad jakąś polanę gdzie udało się złapać słabe noszenie i wyczłapać już poza las. Kolejne dobre "kilkanaście" minut to próba wznowienia orientacji (to nie takie proste jak mówi teoria, zwłaszcza gdy nie wie się w którym kierunku i jak długo się leciało ), no ale dzięki kolegom którzy z radiem siedzieli nad mapą daliśmy radę!!! W każdym razie docel-powrót 100 km był zaliczony :P
Od tamtej pory już wiem, że stan wyspania i wypoczęcia przed lotem to nie puste słowa....
Zakładki