Turystyka na krawędzi
Ten facet nie zna granic... Najpierw obleciał ziemię dookoła skonstruowanym przez siebie samolotem. Potem założył przedsiębiorstwo, które wyśle pierwszych turystów w kosmos. Co jeszcze wymyśli?
Gdy mały Elbert budował latawce i modele szybowców, nie przypuszczał, że jego pasja przemieni się w sens życia. Nie wiedział też pewnie, że jego przyszłość zapisana jest w gwiazdach...
Burt Rutan (tak go dzisiaj nazywają) urodził się w Kalifornii w 1943 roku, kiedy nikt jeszcze nie przekroczył bariery dźwięku, a samoloty kojarzyły się raczej z nalotami dywanowymi i wyjącymi nad Europą Stukasami niż z niebem bez granic.
Chłopak garnął się do latania. Już jako szesnastolatek zdobył licencję pilota. Jego profesjonalna przygoda z lataniem zaczęła się w 1965 roku. Zatrudnił się w wojskowych zakładach lotniczych w słynnej bazie Edwards na Florydzie. Widział, jak startują rakietoplany X-15, brał udział w ich konstruowaniu. Testował wiele maszyn o bardzo futurystycznych formach (do dzisiaj istnieją rzesze entuzjastów teorii o UFO unoszących się nad bazą). Być może właśnie udział w takich przedsięwzięciach sprawił, że projekty Rutana bardziej przypominają statki z innej planety niż zwykłe samoloty.
W czerwcu 1974 roku Burt założył swoją pierwszą firmę Rutan Aircraft Factory (RAF), która miała na celu budowaniem małych, ultralekkich samolotów. Interes dobrze się rozwijał i już w 8 lat później Rutan przekształcił RAF w znaną do dzisiaj Scaled Composites Inc. W czerwcu 1985 roku Scaled Composites została sprzedana Beech Aircraft Corporation - jednej z największych amerykańskich firm zajmującej się projektowaniem i produkcją małych samolotów dyspozycyjnych i sportowych.
Bardzo łatwe samoloty
Rutan zostaje prezesem zarządu firmy. Zajmuje się nie tylko zarządzaniem, ale i projektowaniem samolotów, co od zawsze było jego życiową pasją. Projektuje swój pierwszy autorski samolot. To kompozytowe cacko nazywa VariEze - very easy - bardzo łatwy! Rzeczywiście, budowa turystycznego samolotu we własnym garażu z elementów dostarczonych przez firmę na zamówienie jest łatwa i chociaż ta przyjemność kosztuje kilkadziesiąt tysięcy dolarów, chętnych nie brakuje. Wkrótce na niebie nad Ameryką i Europą Zachodnią zaczynają pojawiać się przypominające UFO białe samoloty o niezwykłej sylwetce.
Futurystyczny samolot zrobił furorę wśród amatorów taniego latania, którzy kupowali elementy do jego budowy, tak jak dziś kupuje się plastikowe modele do sklejania. Dzisiaj lata kilkaset "bardzo łatwych samolotów", a Rutan zapewne codziennie z przyjemnością sprawdza stan swojego konta...
W dziewięć dni dookoła świata
Jeszcze bardziej podobny do UFO jest inny samolot, stworzony przez Rutana tylko po to, by móc bez lądowania i tankowania w locie okrążyć ziemski glob. Nikt nie dokonał tego wyczynu przed ambitnym inżynierem . Maszyna ma trzy kadłuby i cienkie skrzydła dorównujące rozpiętością pasażerskim Boeingom. W środkowym kadłubie jest jednak tak mało miejsca, że dwaj członkowie załogi muszą leżeć przez cały czas lotu. Samolot jest zbudowany z lekkich i wytrzymałych kompozytów, w ulubionym przez Ruta układzie kaczki, co oznacza, że nie ma usterzenia na końcu kadłuba, tylko z przodu (tak jak słynny Concorde). Smukłego giganta napędzają dwa zwykłe tłokowe silniki Continental (po ok. 100 kW mocy) wprawiające w ruch tylne i przednie śmigło. Tajemnica gigantycznego zasięgu Voyagera, dzięki któremu może on okrążyć ziemski glob, cały czas kryje się w kilku detalach.
Pierwszy z nich to olbrzymia ilość paliwa, jaką zabiera się na pokład. Samolot - poza niewielką przestrzenią wydzieloną na silniki i kabinę załogi - był jednym wielkim zbiornikiem paliwa. Drugi szczegół to niezwykła rozpiętość smukłych skrzydeł, upodobniająca Voyagera raczej do wyczynowego szybowca niż maszyny transkontynentalnej. Wykorzystując ich potężną siłę nośną, piloci mogli zaoszczędzić na paliwie.
No to lecimy!
Jest 22 czerwca 1985 roku. Olbrzymi biały pterodaktyl wzbija się do dziewiczego lotu w bazie Edwards w Kalifornii. Przez kolejne tygodnie
próby przebiegają pomyślnie i już 14 grudnia 1986 roku Voyager startuje z bazy Edwards, by odbyć swoją epokową podróż. Za sterami siedzą - a właściwie leżą - Dick Rutan (syn konstruktora) i Joanna Yeager (córka człowieka, który jako pierwszy przekroczył barierę dźwięku).
Lot dookoła świata (w czasie którego Voyager pokonał dystans 40.212 km) zakończył się 23 grudnia 1986 roku - po 9 dniach, 3 minutach i 44 sekundach. Udało się!
Po tym wyczynie maszyna trafiła do amerykańskiego National Air and Space Museum, gdzie znajduje się do dziś wśród innych eksponatów, które tworzyły historię lotnictwa.
Turystyka na krawędzi
Tak mówiono o pomyśle Rutana w 2004 roku na antenie BBC:
Space Ship One i jego powietrzny nosiciel White Knight to najbardziej obiecujące i godne zaufania statki powietrzne, które mogą wynieść człowieka w kosmos, a potem powrócić na ziemię. Nie będzie to tania linia lotnicza. Turyści będą musieli być bardzo zamożni, ale i tak takie loty będą dużo tańsze niż te, podczas których używa się starych technologii rakietowych. (...) Za przedsięwzięciem Rutana stoi jeden ze współzałożycieli Microsoftu miliarder Paul Allen.
Statki kosmiczne Rutana będą nie tylko miejscem rozrywki, ale i narzędziem służącym nauce. Profesor Ann Karagozian z University of California (UCLA) twierdzi, że na pokładzie statków Rutana będzie można przeprowadzić wiele eksperymentów naukowych w warunkach nieważkości. Będzie to można zrobić dużo taniej niż przy użyciu promów kosmicznych.
Pomysł jest równie śmiały, co nowatorski. Dotychczas pojazdy kosmiczne startowały z ziemi i wchodziły na orbitę o własnych siłach. Space Ship One w przeciwieństwie do nich nie startuje z wyrzutni. Pomaga mu w tym inny specjalnie zbudowany samolot-nosiciel - White Knight. Obie maszyny są zaliczane do samolotów kosmicznych - jest to dopiero powstająca kategoria statków kosmicznych.
Samoloty te do napędu wykorzystują hybrydowy silnik rakietowo-odrzutowy. Lot do gwiazd wygląda w praktyce tak, że White Knight wznosi się do granicy stratosfery, wykorzystując zwykłe lotnicze silniki turboodrzutowe. Na dużej wysokości Space Ship One odłącza się i odpala swój silnik rakietowy (podobnie jak kiedyś słynne rakietoplany X-15). Wykorzystując jego ciąg, pojazd wznosi się w kosmos. A tam już czekają na kosmicznych turystów atrakcje nie z tej ziemi...
Kolejną osobliwością Space Ship One są skrzydła o zmiennej geometrii. Podczas lotu w kosmos skrzydła są złożone wewnątrz kadłuba. Gdy jednak pojazd ląduje i zmierza do gęstych warstw powietrza, zwiększa się opór i Space Ship One redukuje swoją
prędkość. Właśnie
prędkość i opór gęstniejącego powietrza rozgrzewającego powłokę statku do setek, a nawet tysięcy stopni to największy wróg astronautów podczas powrotu na ziemię. Na niższej wysokość skrzydła powracają do horyzontalnego ustawienia, dzięki czemu zapewniają Space Ship One manewrowość oraz siłę nośną. Pojazd może teraz wylądować na pasie zwykłego lotniska, tak jak zwykły samolot pasażerski.
W kabinie Space Ship One jest miejsce dla trzech osób, w tym dla pilota. Niestety nie będzie tam uroczej szczupłej stewardesy rozdającej uśmiechy i darmowe drinki. Będą za to inne atrakcje. Uroki kosmosu i ziemię z wysokości 100 kilometrów można będzie oglądać przez kilka okrągłych okien, które nadają statkowi charakterystyczny wygląd.
I jeszcze jedna cecha wyróżniająca konstrukcję Rutana - Space Ship One, w odróżnieniu od większości tradycyjnych statków kosmicznych, jest przez większą część podróży pilotowany przez człowieka.
Maszyna jest w rzeczywistości tzw. statkiem suborbitalnym - to znaczy, że wzbija się na wysokość około 100 kilometrów i nie wchodzi na orbitę. Jednak z tej wysokości wyraźnie widać nie tylko kulisty kształt ziemi, ale także to, co obserwują astronauci z promów kosmicznych.
Wszystkie bilety wyprzedane
Dotychczas podróże kosmiczne cieszyły się dużym powodzeniem (dwaj milionerzy gotowi byli nawet zapłacić za nie po 20 mln dolarów), można się więc spodziewać, że pomysł wizjonera z Kalifornii spotka się z dużym zainteresowaniem ze strony potencjalnych kosmicznych turystów - za dużo mniejsze pieniądze. Tanie linie kosmiczne?
Kilkadziesiąt lat temu wyprawa samolotem z Ameryki do Europy była ryzykownym wyzwaniem dla najbogatszych. Dzisiaj codziennie setki samolotów Jambo Jet przewożą nad oceanami tysiące podróżnych. Nikogo to nie dziwi ani nie ekscytuje. Kilkaset lat temu podróż statkiem z bałtyckich portów Europy Środkowej do Londynu, Amsterdamu czy Antwerpii była stawianiem własnego życia na szali. Dzisiaj tam latamy lub jeździmy - tak jak do cioci na imieniny. Może wkrótce z podobnym nastawieniem polecimy w kosmos?
o2.pl
Zakładki