Znużony siedzeniem w domu tylko czekałem aż Nikola (Sturgeon - premier Szkocji) i Boria (Johnson z blond czuprynką) stwierdzą, że już można. W końcu padły daty. W Szkocji z końcem kwietnia zniesiono zakaz podróży dla własnej przyjemności, a 17 Maja angielskie hotele zostały otwarte dla turystów. Rzuciłem się do rezerwacji z myślą lecę w sobotę rano, wracam w niedzielę wieczorem. I tu zonk. Najbliższe mi lotnisko - ABZ - nie ma dogodnych lotów. BA - to koszt GBP100 za odcinek/łeb więc ciut drogo. EasyJet jest cenowo odpowiedni (GBP25 odcinek/łeb) ale leci z Glasgow.
Do GLA pogonię spalinowóz (benzyna w baku jeszcze z października) bo na autko na baterię trasa ciut zbyt daleka. Rezerwuję dwa bilety, bo moje dziecko stwierdziło, że się z funflem chce spotkać. Do wyboru Luton albo Stansted. Wybieram drugą opcję, bo tam mnie jeszcze nie było.
Następny krok to rezerwacja hotelu (Ibis za GBP 30 za nockę) oraz parkingu na lotnisku. I tu następny zonk - za 38 godzin na parkingu (takim co autobusem wożą, czyli najtańszym) chcą GBP17,50. Zdzierstwo, ale co robić.
Nadszedł czas jedziemy na parking. Przecieram oczy ze zdumienia. W Paisley, które żyło z placów parkingowych wszystkie parkingi polikwidowane z wyjątkiem Flying Scot. Już rozumiem te ceny - zostali sami na rynku i ceny dyktują jakie chcą, byle by były wyraźnie niższe od tych na terminalu.

Autobusik wiezie nas do terminalu. Przy dwóch otwartych stanowiskach check-in (EasyJet i coś tam jeszcze) kręci się kilka osób. Idziemy prosto do odprawy, bo mamy tylko małe plecaczki. Na całą halę stanowisk kontroli - otwarte tylko jedno. Jestem szósty w kolejce. Po kontroli powinien być labirynt bezcłowego ale gonią nas do jakiegoś podejrzanego, ciasnego korytarzyka. Po jakimś czasie wynurzamy się małym skrzydle lotniska, gdzie jest może z 10 bramek. Więcej nie potrzeba. Jest 9:30 a na ekranie pięć samolotów przewidzianych do godziny 15:00. Wszystkie sklepy zamknięte, jedynie stoją sobie trzy automaty sprzedające: Kawa, snaki i kolorowe picie oraz trzeci automat z pokrowcami na twarz i kabelkami do telefonów. Bieda! Zdumiałem się jak ta pandemia rozłożyła biznes około-lotniczy.

O 10:30 A320 jest zaludniony może w 20% i o czasie wzbija się w powietrze kierując na południe. Po godzinie zniża się do lądowania. Podczas lądowania (tuż przed południem) widziałem chyba z 40-50 uziemionych maszyn Rajana. Następny klocek w układance upadku lotnictwa.

Po lądowaniu wyszliśmy jakoś tak bokiem z budynku lotniska i trzeba było nieco drałować do stacji kolejowej umieszczonej pod terminalem. Bilet powrotny (czyli tam i z powrotem) na express do stacji Liverpool Street to ok GBP25, ale automatów biletowych brak. Za to stoją na bramce dwaj pracownicy kolei i sprzedają bilety.

Londyn - jak Londyn. Ludzie siedzą w knajpach, powoli się wszystko luzuje. W metrze już nie ma kropek, na których trzeba było stać na peronach. Ponad 70% dorosłej populacji dostało przynajmniej jedną szczepionkę. Ponad 40% - do której się i ja zaliczam - drugą dawkę. Ludzi jak gdyby mniej, ale i tak ogrom w porównaniu do mojego szkockiego zadudzia.
Hotel miałem na ścieżce schodzenia do LHR. Z rzadka przelatywały sobie dwusilnikowe maszyny. Kiedyś to siadały jeden za drugim, teraz to tak co 15-20 minut. Czterosilnikowego nie uświadczyłem ani jednego.

Wracamy. W Stansted byliśmy ciut po 20:00. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa podobna, podobna ilość stanowisk. Wolnocłówka zamknięta, podobnie pasaż ze sklepami. Otwarty jedynie sklep ze słodyczami, kanapkami itp.

Boarding. Ludzi wyraźnie więcej - tak z 75% samolotu. Wystartował o czasie (21:50) w całkowitej ciemności, co nie przeszkadzało aby na przelotowej doścignąć jasne niebo ze strony północno zachodniej.

Cicho i sennie.

Za trzy tygodnie lecę do Belfastu.


https://photos.app.goo.gl/FcBac589AxZQipLf6

https://photos.app.goo.gl/DqWBwVFX6iq2bAWD7

https://photos.app.goo.gl/rHKkMCPVEwaZ6qf4A

https://photos.app.goo.gl/TVLmigsUF3kXh5SDA