To nie są przypadkiem korpusy kałamarnic/mątwy?
To nie są przypadkiem korpusy kałamarnic/mątwy?
Zagadka rozwiązana, nie - to nie są to kości wieloryba (choć to znacznie bliższa prawdy odpowiedź niż mrożona panga ), ale T0pek ma rację. Zawierają sporo wapnia, są stosowane np jako źródło wapnia dla gadów i ptaków
Tak, znam tę wieżę, ale chyba tam nie pojedziemy, choć jutro się okaże. Na razie leje jak z cebra.
Na koniec pobytu w Jaffna zrobiliśmy zakupy najpotrzebniejszych artykułów na wieczór. Sklepy z alkoholami są zawsze zakratowane, tak jakby miały być szturmem zdobywane.
Przyjechaliśmy na dworzec autobusowy - fotka rozkładu jazdy poniżej, może się komuś przyda. Czeka nas 240km w takim autobusie, który swoim stanem odpowiada raczej dolnej strefie stanów średnich, za to cena biletu wynosi 10 zł.
Na szczęście to nie w naszym autobusie trzeba było wymieniać koło, więc odjechaliśmy o czasie.
Plecaki leżą na silniku, który umieszczony jest z przodu pojazdu, jak za dawnych czasach np w tzw "ogórkach". Kierowca jedzie ile wlezie, gaz ma w podłodze, pojazd rozpędza się nawet do 95km/h.
Piękne ryżowiska po drodze:
Dojechaliśmy to Trincomalee, jeszcze tuk-tukiem do hotelu i pora na welcome drink z widokiem na morze.
Pora na spacer po plaży i kąpiel.
Wieczorem widoki też są piękne.
Żubrówka z "piwem" imbirowym wchodzi wyśmienicie.
stay tuned
Podróżowanie "off the beaten path" ma swoje niezaprzeczalne zalety. Jest ich nawet kilka:
1. po pierwsze nie jest się w tłumie białych turystów. W tej podróży taką miejscówą jest niezaprzeczalnie Mannar, również w części Jaffna i Trincomalee. W porównaniu do głównego szlaku, a zwłaszcza południa i południowego-zachodu Cejlonu, prawie nie ma tutaj białych (na wyspie Mannar w ciągu półtora dnia widziałem tylko jedną białą turystkę, w dodatku podróżującą samotnie)
2. miejscowi bardzo się cieszą jak widzą białego turystę, zapytują skąd jesteśmy, mówią, że im miło, że przyjechaliśmy, pytają czy mogą sobie zrobić z nami pamiątkową fotkę. Szczególną frajdę mają dzieciaki, jak np. przybiję z nimi piątkę
3. ceny są niższe niż gdzie indziej. Choć tuk-tukarze i tak próbują nas wykorzystywać
Bardzo mi się podoba takie przebywanie z lokalnymi, podróżowanie z nimi, jedzenie w tych samych, nieskażonych luksusem knajpach.
Natomiast wracając do fotorelacji, to w Trincomalee wstałem rano, bo poprzedniego dnia zgadałem się z miejscowymi, że będą wracali z połowu. Średnio mi się udało zobaczyć ten powrót, może z powodu pogody, która się skiepściła i morze się rozbujało
Jednak jakieś porządki ze swoim sprzętem i sieciami robili
Na Sri Lance jest dużo bezpańskich psów. O ile np. w Anaradhapura i Jaffna były one "parchate", to w Trincomalee wyglądają zdecydowanie lepiej. Akurat stadko spało sobie na plaży
Łodzie ładnie wyglądają, ale trzeba przyznać, że plaże niebędące kąpieliskami są mocno zaśmiecone. I nikomu to nie przeszkadza, a już na pewno nie rybakom mieszkającym na skraju plaży
Ponieważ pogoda się skiepściła i z planowanego snoreklingu przy Pigeon Island nic nie wyszło, to pojechaliśmy do centrum miasta. Na początek fish market
Okazało się, że na Sri Lance żyje jakiś gatunek endemicznych jeleniowatych, które akurat dobrze czują się w Trincomalee. Nawet na dworcu autobusowym sobie hasają
A na terenie wzniesionego w XVII wieku Fortu Frederick, to już są całe stada
Wjazd do fortu
Fort jest zbudowany przez Portugalczyków, ale do tej pory jest używany przez Armię Lanijską
Zwróćcie uwagę na rozmiar tego drzewa
Powyżej fortu jest słynna świątynia hinduistyczna, ale miałem za krótkie gacie, to nie wchodziłem, za to uwieczniłem stoisko z darami ofiarnymi
Obejrzeliśmy też muzeum morskie. Młodzież była bardzo zadowolona, zwłaszcza, że oprowadzał nas bardzo sympatyczny pan (szczególnie doceniony zostal model statku Paruwa z miasta Dodanduwa).
Poniżej ciekawy justem armat (holenderskich) z wyjmowanym pojemnikiem na proch- można dotykać eksponatów
Dzięki uprzejmości pracownika muzeum mogliśmy też wejśc na dach budynku i popatrzeć na zatokę, która w średniowieczu była portem
Wracamy plażą do hotelu, fajny widok stada łódek (na szczęście udało się tak skadrować, że śmieci mało widać)
Stay tuned
Śniadanko miszczów, na które czekałem cały tydzień: curd, czyli jogurt z bawolego mleka. Sprzedają go w glinianych miseczkach, jest to przykryte folią, która jest obciągnięta gumką recepturką. Żadnego jednorazowego, czy sterylnego zamknięcia nie ma i jakoś wszyscy żyją.
Po zdjęciu folii curd polewa się miodem i pałaszuje ze smakiem
Zapakowaliśmy się w autobus, by udać się w pięciogodzinną podróż do Kandy, gdzie mieliśmy zaplanowany tylko nocleg, jednak ponieważ udało się dojechać na miejsce całą godzinę wcześniej, to pojawiły się nieplanowane atrakcje. Ale o tem potem
Dziewczyny dostały miejsca w biznesklasie autobusowej. Mogły spokojnie nogi wyciągać )), do czasu aż współpasażerowie nie złożyli w tym miejscu swoich bagaży
W pewnym momencie na poboczu "autostrady" minęliśmy słonia, który sobie wyszedł z lasu
Jakby ktoś nie wiedział jak się wyprzedza na zakrętach, to poniżej filmik poglądowy jak się to robi na Sri Lance.
W Kandy nocleg mamy w takim ładnym, post-brytyjskim budynku, w którym mieści się obecnie hotel.
Ponieważ zostało trochę czasu, to postanowiliśmy wybrać się na wieżę, którą @hiszpan2007 linkował kilka postów wyżej (ja o niej wiedziałem, ale nie była w planach). Ponieważ Uber czy pick.me nie chciały nas tam zabrać za cenę którą pokazywała aplikacja (w dwie strony żądali 7000LKR) więc zatrzymałem tuk-tuka i pojechaliśmy za uzgodnioną cenę 3000.
Wieża jest specyficzna, wchodzi się po wąskiej galeryjce na zewnątrz konstrukcji, a jako, że była niedziela, to akurat były tłumy. Galeryjka taka wąska, że trudno się wyminąć (do ilu dziewczyn się wtedy mocno poprzytulałem ), a czym wyżej tym bardziej wąsko.
Na poniższym zdjęciu widać jeszcze niski poziom z osobami oczekującymi na wejście. Potem wyminąć się to już była ekwilibrystyka przy niskiej barierce
Widoki z góry faktycznie cudne, tak samo jak to przytulanie do obcych dziewczyn
A to my, praktycznie na szczycie
Zejść nie było łatwo, bo zrobił się korek. Jeden Niemiec (słychać było po akcencie i wymowie angielszczyzny) dosyć władczym tonem mówił, że jak to może być, że on nie może przejść i żeby mu miejsce zrobiono. A że był "słusznej postury", to mu odpowiedziałem, że jest sposób na zejście w dół - po prosu musi jeść mniej wursztu (dla niewtajemniczonych we ślunsko godka, czy niemieckiego języka chodziło mi o kiełbasy czy parówki). Facet aluzju paniał, i nawet nieładnie odpowiedział, ale był tak nieuprzejmy, że zasłużył na docinek z mojej strony.
No to jeszcze fotka w dół i schodzimy
Wracamy tuk-tukiem (kierowca na nas poczekał, zeszło się dobrą godzinę by wieżę zaliczyć), jechał bardzo sprawnie, omijał, wyprzedzał, nie stał w korkach. Krótki filmik poniżej. Jak mówił, jeździ tuktukami trzydzieści lat. Bezwypadkowo. Zasłużył na nagrodę, dostał więcej niż uzgodniliśmy.
Do hotelu wróciliśmy po ciemku
A na koniec mam zdjęcie dziewczyny, co to chyba na ślub się wybierała
Sięgała mi do ramion, ale to ja jak wypłoch przy niej wyglądam
stay tuned
@hiszpan2007 nie wiem jak jest z ograniczeniami pogodowymi dla wchodzenia na wieżę, ale sądząc po tym, że nie ma żadnych ograniczeń dot. liczby ludzi tam przebywających to bym raczej sądził, że zawsze jest otwarta. Jak się dowiedziałem lepiej przyjechać w tygodniu, a nie w weekend, bowiem w tygodniu jest tam mało ludzi.
Następnego ranka (czyli poniedziałek rano - relacja nadal jest w trybie LIVE) poszliśmy na stację kolejową w Kandy by pojechać pociągiem do Haputale. Po drodze mijamy bardzo ładny budynek
A to stacja kolejowa. Bilety nadal są w postaci kartonikowej, ja wybrałem 3-cią klasę, ze względu na to, że spodziewałem się zatłoczenia (zresztą do drugiej klasy duża liczba białych turystów kupowała), a w trzeciej jest częstsza rotacja podróżnych i łatwiej upolować miejsce do siedzenia. Czeka nas dystans 125km który pokonamy w 6 godzin
Koszt biletu wynosi 155 LKR czyli 3 złote
Oczywiście zaprzyjaźniłem się z panem nastawniczym, który obiecał mi, że wpuści nas na właściwy tor
Wjeżdża nasz pociąg. Są to składy chińskiej produkcji specjalnie zaprojektowane na kręte trasy - wagony są krótkie, tak mniej więcej połowa długości wagonu znanego w Polsce, a to dlatego, żeby na ostrych zakrętach wagony za bardzo ich nie ścinały. Nam trafił się akurat nowy , jeszcze czysty skład pociągu
W środku oczywiście full, o miejscu do siedzenia można pomarzyć
Oczywiście zatłoczenie pociągu nie przeszkadza różnym sprzedawcom przeciskać się z koszami przekąsek, betelu czy napojów
Po jakiejś półtorej godziny jazdy udało się usiąść, po około następnej godzinie nawet zdobyłem miejsce przy oknie. Pociąg, który mijaliśmy na jakiejś stacji też był zatłoczony, normą jest siedzenie w drzwiach z nogami na zewnątrz
Zaczyna robić się pięknie. Plantacje herbaty są niesamowicie zielone, mienią się różnymi odcieniami zieleni, pokrywają wzgórza, są przecudne. Popatrzcie sami
Córka też obserwuje krajobrazy
Uchwyciłem moment kiedy zawiadowca stacji przekazuje tzw token załodze nadjeżdżającej lokomotywy. System mechanicznych tokenów jest stosowany na liniach jednotorowych aby uniemożliwić wjazd na jeden odcinek pociągów jadących z przeciwnej strony. Maszyny do tokenów pokazywałem w poprzedniej relacji, kto oglądał to widział, kto nie - niech tam zobaczy
Jedziemy dalej
Dojechaliśmy do stacji Patipola, to najwyżej położona stacja kolejowa na Sri Lance. Około 800 metrów dalej znajduje się przełęcz z najwyższym punktem do którego dociera kolej lankijska. Wysokość wynosi 1898m npm, to tak jakby wjechać pociągiem na Kasprowy Wierch- tylko, że jakoś śniegu tutaj nie mają
Dojechaliśmy do Haputale. Piękna ta podróż była, zdecydowanie warta tych 3 złotych , które wydałem na bilet. Dopłaciłbym nawet pięćdziesiąt groszy
Żona zadowolona
To jeszcze krótki filmik pokazujący jazdę przez plantacje. Pociąg jedzie powoli, jest czas na filmowanie i robienie fotek
stay tuned
Ostatnio edytowane przez STYRO ; 22-02-2022 o 23:07
Przed rozpoczęciem naprawy drapaka wyłącz kota!
"Nie w tym rzecz, towarzysze, żeby zbudować silnik na wodę ale w tym, aby produktem odpadowym pracy takiego silnika był spirytus."
Po przyjechaniu do Haputale, zostawieniu bagaży w "hotelu", zjedzeniu rice&curry (jesz ile chcesz za 7 zł) w lokalnej knajpce tuż obok naszego lokum, poszliśmy na spacer w kierunku fabryki herbaty (można ją zwiedzać w godz 9-17, wstęp 20 zł, ja uważam że drogo). Fabryki nie zwiedzaliśmy bo już kilka widziałem, zarówno starych, jak i nowoczesnych, np w Katowicach, gdzie koncern Unilever produkuje np herbatę Lipton, ale jak przystało na porę five o'clock napiliśmy się naparu z lokalnych upraw
Rosną tutaj drzewa z olbrzymimi kwiatostanami, nie wiem co to za gatunek, ale pięknie wygląda
W lokalnym sklepiku sprzedają m.innymi ryż. Sklepik malutki, prowincjonalny, więc jest tylko 17 gatunków
Następnego ranka, ponieważ plantacje herbaciane i tzw Lipton Seat mamy już "zaliczone" podczas poprzedniego pobytu w 2020r, więc postanowiliśmy pojechać do wodospadu Diyaluma. Jest to ok. 30 km jazdy autobusem od Haputale. Rankiem nad miasteczkiem położonym na wysokości ponad 1300m npm przewalały się chmury
A oto i sam wodospad widziany od dołu
Postanowiliśmy wejść na górę, by ochłodzić się w basenach utworzonych przez rzekę. Idzie się około 45 minut, pierw drogą, potem ścieżką przez dżunglę. Po drodze widać pospolitą tutaj roślinę, która pnie się po konarach, gałęziach i słupach, czyli.... pieprz
Zgrzani, spoceni doszliśmy do miejsca gdzie można się wykąpać. No to zaraz chlup do wody
Po powrocie w hotelu pałaszujemy pyszne rice&curry, które na zamówienie ugotowała gospodyni (tylko piwo mieliśmy swoje, bo na Sri lance, jak już pisałem niełatwo o alkohol)
A skoro mowa o alkoholu, to na wieczór mamy coś mocniejszego, czyli Arak. Mieszany z tzw ginger beer wchodzi wyśmienicie
stay tuned
Moim zdaniem to brugmansia. W Polsce uprawiamy też w doniczkach bardzo podobne do brugmansii datury.
Z tym wyprzedzeniem to podobnie jak w Tunezji czy Egipcie. Zasada w Tunezji była taka, że first is first
Jeśli chodzi o zdjęcie rosliny z duzymi kwiarostanami to u mojej sasiadki w ogrodzie też sobie rośnie latem, na zimę zabierany jest do domu.
Poranek w Haputale był piękny, ale my musieliśmy się zbierać, bowiem na godz 8.30 zamówiliśmy samochód, którym mieliśmy jechać do Rekawy. Tym razem odpuściliśmy podróże komunikacją publiczną, bowiem już troszkę jesteśmy zmęczeni, a ponadto z Haputale do Rekawy musielibyśmy mieć co najmniej 2 przesiadki. W dodatku chcieliśmy wstąpić do Udawalawe, gdzie jest tzw "Elephant Transit Home" . Kilka razu dziennie słonie są karmione, na ten czas wychodzą z dżungli i można je oglądać w dużych ilościach, czy tam liczbach
Widoczek z drogi:
Jakże klimatyczny widoczek
8 kilometrów przed Udawalawe natrafiliśmy na korek Niestety okazało się, że miejscowa Agrounia zorganizowała blokadę drogi, policja stała bezradnie się przyglądając. Dopiero po około pół godziny (naszego) stania w skwarze i słońcu przyjechali jacyś notable na negocjacje i po dalszych kilkunastu minutach ruszyliśmy. Blokada była nam bardzo nie na rękę, bowiem jak wyczytaliśmy wcześniej w necie karmienie miało być o godz 12, i na nie chcieliśmy zdążyć, następne o godz 15.
Do Elephant Transit Home dojechaliśmy o godz 11.57, ale... jakaś cisza, wszystko pozamykane. Okazało się, że z uwagi na covid (!!) zmieniono godziny karmienia słoni, i musielibyśmy czekać 2,5 godziny No więc pojechaliśmy dalej do Rekawy, a konkretnie do pensjonatu Trutle Paradise (polecam).
Słoni nie było, ale są bawoły, a jak są bawoły, tzn że curdu nie braknie
W Turtle Paridise gospodarze witają nas naszyjnikami z kwiatów oraz pysznym i ZIMNYM owocowym welcome drinkiem
No to można iść na plażę, zobaczyć co w wodzie piszczy
stay tuned
Właśnie się dowiedziałam, ze moja sąsiadka z naprzeciwka jutro leci z Warszawy na Sri Lankę
Po przyjeździe do Rekawy mieliśmy dzień plażowania. Fajnie się zaczął, skończył nie najlepiej. I można powiedzieć, że z mojej winy, a ponoć faceta poznaje się nie po tym jak zaczyna, tylko jak kończy
Prawie zdążyłem w wschód słońca, ale nie ma wielkiej straty, bo wschodziło nad lądem
Po śniadanku, na które oprócz talerza owoców, jakichśtam grzanek był curd (jogurt z bawolego mleka) z miodem, który kupiłem bezpośrednio od rolniku za całe 3 zł (tzn curd, a nie miód). Miseczka z wypalanej gliny, w której jest sprzedawany, już zarezerwowana, więc jakby ktoś z Was też chciał, to mam powód by polecieć ponownie .
Curd to pychota, tym bardziej, że unijne normy sanitarne są tutaj nieznane, w tym wypadku był przykryty papierem obciągniętym gumką recepturką, i o dziwo, nikt z nas nie umarł
No to, po śniadanku był czas na plażing, z małą przerwą na schłodzenie organizmu w klimatyzowanym pokoju w czasie godz 12-14, bowiem na plaży długo wytrzymać się nie da, a siedzieć w wodzie cały dzień troszku nudno. Ponadto, fale przy brzegu są duże i narowiste (o czym dobitnie się przekonałem), a w małej spokojnej zatoczce, która była niedaleko nie bardzo było co robić przez więcej niż godzinkę. No jak żyć w takich okolicznościach przyrody?
Po tych skałach co poniżej widać chodziły, chyba setki, płochliwych krabów. Jak będę miał jakiś lepszy i bezpłatny net, to wkleję filmiki (zresztą chyba nie tylko z krabów), a na razie tylko fotki muszą wystarczyć
Tak jak mówiłem wcześniej, po południu była druga tura plażingu. Fale jednak przybrały na sile, więc w celu ich uwiecznienia, z pensjonatu gdzie mieszkamy, całe 100m od plaży, zabrałem wodoodporny aparat, zawieszony na smyczy na szyi. No więc porobiłem fotek, a potem postanowiłem jeszcze uwiecznić ląd od strony morza. Pokonałem fale przyboju, mając fotoaparat w dłoni i dodatkowo zawieszony na szyi, aż przyszła taka fala, która mnie wytarmosiła i wykoziołkowała na wszystkie strony (z doświadczenia wiem, że trzeba się bronić aby dupą, ani inną częścią ciała z delikatną skórą nie przytrzeć o piasek). No to jak się obroniłem i złapałem równowagę, okazało się, że po aparacie "zostało tylko wspomnienie czarne lakierki, co więcej nie wiem". Lakierków na wyjazd nie brałem, a aparat i tak od dawna chciałem wymienić na nowy Ale tych fotek szkoda...
Żeby utulić żale i nie myśleć o utraconych lajkach, które z pewnością byście dali widząc foty lądu od strony fal, poszliśmy do małego lokaliku, serwującego, można powiedzieć, slow food (Ruwani Restaurant). Slow food, bo pani właścicielka wszystko gotuje od początku, więc czeka się stosunkowo długo na posiłek, ale za to wszystko jest świeże i pyszne, no i w ten sposób wspieramy lokalną ekonomię. Jej lokalik był zamknięty cały rok z uwagi na covid, na szczęście jej mąż służy w marynarce na drugim końcu Sri Lanki (swoją drogą to pewnie potęga morska na miarę Marynarki Wojennej RP, która ma jeden archaiczny okręt podwodny, który dzielnie cumuje przy nabrzeżu) i jakoś dzięki temu i pomocy rodziny przeżyli. Fotki lokaliku zrobię jutro, na razie tylko zdjęcie musów owocowych, które zamówiliśmy jako "aperitif"
Zamówiliśmy rice&curry, tuńczyka, grillowaną rybę. Wszystko pyszne
Jak co wieczór "wyjebało" tutaj prąd, więc zrobiła się kolacja przy świecach
Prawie pod koniec konsumpcji, były takie widoki na ulicę
Ciężko pisać tę relację wiedząc o barbarzyńskim ataku Putina na Ukrainę, bo to wygląda, że my używamy wakacji i radości, a ludzie giną. Tak samo jak trudno nie zapytać spotykanych tutaj Rosjan, co sądzą o napaści na sąsiedni kraj...
Więc na pohybel Putinowi
stay tuned
Kolejnego dnia rankiem wybraliśmy się na wycieczkę do Galle, a dokładniej do Galle Fort, czyli do miasta założonego w 1588r. przez Portugalczyków, a następnie gruntownie fortyfikowanego przez Holendrów od roku 1648. Całe stare miasto znajduje się wewnątrz największego w Azji fortu, którego mury obronne okazały się na tyle mocne, że obroniły miasto również przed falą tsunami w 2004r.
Do Galle pojechaliśmy pociągiem ze stacji Beliatta, która leży ok 18km od Rekawy, w której zamieszkaliśmy na kilka dni.
Niestety coś nie mam szczęścia z elektroniką (aparat już utopiony) i telefon przestawił mi format zdjęć na heic, więc zdjęcia z tego dnia będą w części o gorszej jakości.
Kabina maszynisty wraz z wolantem
Tym razem jedziemy drugą klasą...
...której wnętrze kryje niespodziankę
Przejeżdżamy obok lotniska wojskowego.
W Galle, wewnątrz fortu, trafiliśmy akurat na szkolny WF. Mają kondycję żeby przy takiej temperaturze i wilgotności w dresach zasuwać w pełnym słońcu. Z nas, ubranych w krótkie spodenki i cienkie koszulki, pot kapał nieutanie, choć wysiłek ograniczyliśmy do spacerowania od cienia do cienia.
Poniżej fotorelacja ze starego miasta.
Na początek budynek Holenderskiego Kościoła Reformowanego zbudowanego w 1640r.
Waran ewidentnie spieszył do kościoła na nabożeństwo
Poniżej widok na zbudowany w wiktoriańskim stylu kościół Wszystkich Świętych.
Byliśmy też w muzeum archeologii morskiej, ale mnie nie rzuciło na kolana. Kontynuujemy więc spacer uliczkami miasta.
Jest tam też coś takiego jak (darmowe) Museum of Mansion, gdzie oglądać można eksponaty z dawnego wyposażenia domów.
Haha, z ciekawostek mają też benzynową maszynkę do gotowania produkcji ZSRR, którą ja do tej pory używam z powodzeniem podczas spływów kajakowych i innych wypraw.
Spotkaliśmy też pana, który sam nauczył się mówić po polsku. Przy okazji sprzedaje jakieś drobne upominki w postaci sznurkowych bransoletek w kolorach flagi lankijskiej, opłata jest w zasadzie co łaska, więc wspomogliśmy przedsiębiorczego Lankijczyka i dziewczyny mają kolejną opaskę na ręce.
Po krótkiej rozmowie ruszamy dalej.
Tuż koło latarni morskiej zlokalizowany jest meczet. Akurat muzułmanie szli na modlitwę.
Poza murami fortu poszliśmy jeszcze na targ owocowy oraz coś zjeść, by następnie wrócić pociągiem do Beliatty a potem zamówionym transportem do Rekawy.
stay tuned
hejka, przed chwilą wylądowaliśmy w WAW, więc nadganiam relację. Generalnie jesteśmy na bieżąco (cieszę się, że udało się pisać bez opóźnień, mam nadzieję, że Wy też)
Ostatniego dnia naszej laby nad morzem rankiem przyszła do nas modliszka. Syn bardzo się zainteresował, bowiem takie zwierzaki, jak również różne gekony, warany i inne podobne zwierzątka to jego hobby. Ma sporą wiedzę na ten temat, kiedyś modliszka mieszkała z nami w domu, i nawet dobrze jej było, bo żyła dłużej niż by to wynikało ze statystyk
Tego dnia wypożyczyłem skuter i pojechaliśmy na wycieczkę oraz w poszukiwaniu pamiątek. Co ciekawe, wcale nie jest łatwo znaleźć i kupić magnesy na lodówkę, a żeby nam się podobały to jeszcze trudniej. Pojechaliśmy do miasta Tangalle, które jak zdecydowana większość miast lankijskich urodą nie grzeszy, za to bardzo kolorowy i fotogeniczny jest port rybacki
Następnie zawitaliśmy na targ owocowo-warzywny, gdzie zaliczyliśmy obowiązkowe kokosiki
Potem miało miejsce plażowanie i kąpiele, z czego akurat wielu fotek nie mam. Znaleźliśmy knajpkę nad morzem z takimi zadaszonymi miejscami do schowania się przed słońcem, choć akurat niebo częściowo się zachmurzyło i słońce nie było tak ostre. Ale ciepło było, więc ręcznik sprawdził się jako utrzymywacz chłodu piwka
Na koniec tego relaksowego dnia udaliśmy się do restauracji the Tree's, którą @Pitterek wypatrzył w czasie swojego pobytu w Tangalle niecały tydzień wcześniej (tak na marginesie, miał się włączyć do relacji, ale widać pobyt na Sri Lance wraz z kolegą tak go zaabsorbował, że nie miał czasu nic tutaj napisać ). Restaurację prowadzi pan, któremu wiele pomógł jeden z naszych rodaków, dzięki temu po pandemii udało się ponownie otworzyć biznes. I bardzo dobrze, bo jedzenie jest wyśmienite
Wracając do Rekawy przejeżdżałem jeszcze przez centrum Tangalle (trzeba było wziąć kasę z bankomatu) i akurat znów trafiłem na jakiś protest i wiec uliczny. Niespokojne mają czasy na Sri Lance, ludzie są źli na rząd z powodu panującej drożyzny i czasem występujących niedoborów, np benzyny. No ale budżet lankijski mocno ucierpiał na skutek pandemii, bowiem dochody z turystyki przez dwa covidowe lata były wycięte
To tyle atrakcji na ten dzień, pozostało pakowanie, by rano następnego dnia pojechać do Colombo
stay tuned
To już ostatni dzień pobytu na Sri Lance Zaczynamy wracać. Za chwilę skończą się: ciepło, słońce, beztroska, pyszne i tanie jedzenie, uśmiechający i pozdrawiający nas ludzie, dziewczyny i chłopaki o skórze koloru jasno mlecznej czekolady, zapachy przypraw, zgiełk targowisk, kokosiki na każdym rogu...
Z południowego wybrzeża Sri Lanki jedziemy pociągiem do Colombo. Tym razem omijamy kombinaty turystyczne w postaci miasteczek Mirissa, Hikkaduwa itp. Tak się składa, że Hikkaduwa to mekka Rosjan, a teraz wobec barbarzyńskiej agresji na Ukrainę nawet ruskie pierogi nie są modne choć mają z Rosją tyle wspólnego, co ryba po grecku z Grecją czy fasolka z Bretonią
Kupiliśmy bilety 2giej klasy na pociąg z Beliatta do Kolombo, trasę trochę ponad 200 km pociąg pokonuje w około 4 godziny, raz zmieniając przy tym kierunek jazdy (w Galle). Bilet kosztuje całe 7 zł za osobę
Pociąg już czeka, jeśli chce się wybierać miejsca do siedzenia (zwłaszcza w drugiej klasie, której są tylko dwa wagony), to warto być wcześniej
Kierownik pociągu za chwilę da sygnał do odjazdu
Odcinek Beliatta-Galle jest w miarę widokowy, potem jedzie się głównie przez chaszcze, albo wśród paskudnej zabudowy przylegającej do torowiska. W wspomnianej Mirissie oraz Hikkaduwie dowala turystów, jak ktoś poszedł w koszta i szarpnął się na drugą klasę to jest duża szansa, że wsiadając w tych miejscowościach będzie stał do samego Kolombo. Ja uważam, że wtedy lepiej brać klasę trzecią, bo tam większa rotacja pasażerów i łatwiej upolować miejsce siedzące.
Chwilę po minięciu Hikkaduwy, jest miejsce gdzie w 2004 doszło do tragedii gdy tsunami uderzyło w pociąg jadący z Kolombo. Jest tam nawet foto muzeum tej tragedii, byliśmy tam 2 lata temu, a że obrazy i opowieści miejscowych mam ciągle w pamięci, to pozwólcie, że przypomnę opis tych wydarzeń z poprzedniej relacji:
6 grudnia 2004r w godzinach porannych w pobliżu Indonezji miało miejsce trzęsienie ziemi o sile 9.1 st w skali Richtera, a około 3 godziny później drugie ok 7.5 st. Wprawdzie lankijskie służby zarejestrowały trzęsienie ziemi, ale nikomu nie przyszło do głowy, że spowoduje ono tak katastrofalne skutki. Gdy zauważono nadchodzący wzbierający ocean służby kolei lankijskich chciały zatrzymać ruch pociągów wzdłuż wybrzeża oceanu, co się udało w przypadku 8 pociągów, jednak nie pociągu nr 50 jadącego z Colombo do Galle. Telefonowano na stację do Ambalangody, ale dyżurny ruchu akurat przebywał przy pociągu i nie odebrał telefonu. Pociąg odjechał by po kilkunastu minutach w pobliżu miejscowości Pereliya zatrzymać się wobec wzbierającej wody. Maszyniści niewiele mogli zrobić więc tylko rozpaczliwie trąbili. Miejscowi słysząc sygnał lokomotywy w części myśleli, że może dobrym pomysłem jest schronić się albo na dachu wagonów pociągu, albo za wagonami licząc na to, że wagony zatrzymają impet napierającej wody. Po pewnym czasie wody oceanu się cofnęły, ale po chwili pojawiła się fala o wysokości 9 metrów. Uderzyła ona w pociąg nie tylko zmiatając wszystkich, którzy schronili się na dachach wagonów, ale poprzewracała wagony, a ważącą 110ton lokomotywę typu G12 Manitoba (prod Kanada) wywróciła i przeniosła o ponad 100 metrów. Wszyscy ludzie którzy stali za wagonami, tzn od strony lądu, zostali zmieleni i wprasowani w ziemię, pasażerowie którzy przebywali w wagonach z powodu ich zatłoczenia nie mogli się z nich wydostać
Władze lankijskie z powodu ogromu zniszczeń w infrastrukturze lądowej miały ogromne problemy z prowadzeniem akcji ratunkowej, zresztą nie wiedziano w którym miejscu znajduje się pociąg. Został on odnaleziony dopiero następnego dnia rano z pokładu wojskowego śmigłowca.
W katastrofie kolejowej zginęło od 1700 do 2000 ludzi (część podróżowała na biletach okresowych, ponadto nie znana jest liczba miejscowej ludności, która schroniła się na pociągu w momencie kiedy ten się zatrzymał brodząc już w wodzie), w tym maszynista wraz z pomocnikiem.
Zdecydowanie lepsze widoki są bliżej Kolombo, pociąg jedzie jakby po plaży
Dojechaliśmy do stacji Kolombo Fort (budynek stacji widoczny poniżej), poszliśmy zostawić bagaże w hotelu i wio na zwiedzanie miasta
Jest sporo postkolonialnych budynków i właściwie tylko one są ładne w tym mieście. Niestety, większość jest w opłakanym stanie
Dawny Central Telegraph Office to obecnie siedziba sieci Mobitel (z której mieliśmy mobilny net)
Niedaleko firmy telefoniczej jest pomnik telefonu
Okazuje się, że w Kolombo rządzą czarne Landrovery Defendery, niemanie takiego auta, to chyba ujma na honorze dla miejscowych nowobogackich
Poniżej dwa zdjęcia jednego z najstarszych meczetów w Kolombo
Tutaj Stary Ratusz (z 1860 roku) , na którego tyłach jest targ owocowo-warzywny
Na targu pora na "ostatni kokosik hrabiego Barykenta", zresztą nie tylko my mamy takie potrzeby
Po wypiciu wody (mleczka) z wnętrza kokosu sprzedawca rozłupuje go, maczetą odcina łyżkę, przy pomocy której można wyjeść wnętrze orzecha. Pycha
Jakby ktoś chciał się zatrzymać w nowym hotelu (choć czasem to są bary, a nie hotele), to na przeciw dworca kolejowego jest taki obiekt
Po drugiej stronie torów widać Wieżę Lotosu, która ma 368 metrów wysokości i uchodzi za najwyższą budowlę Południowej Azji (choć już nie Południowo-Wschodniej Azji). Na parterze jest supermarket, a na szczycie obracająca się restauracja z pięknym widokiem na wątpliwej piękności miasto
W nadmorskiej części miasta są też takie widoki
A po sąsiedzku budynek starego parlamentu (fotka robiona w czasie jazdy pędzącym tuk-tukiem, więc mało doskonała)
Powoli zaczyna się robić wieczór...
Jeszcze raz już wspominany w tym odcinku budynek stacji kolejowej
Wracamy do hotelu, w którym wiszą np takie reprodukcje starych plakatów
Pora spakować zakupy dnia dzisiejszego, bo rankiem pojechać na lotnisko. A wśród trofeów jest arak i ryż. Ten drugi pewnie zaraz ludzie w PL wykupią w ramach wojennej paniki. Więc na wszelki wypadek przywieziemy zapasy ze Sri Lanki
stay tuned
Koniec wakacji, definitywnie trzeba wracać
Z Kolombo, gdzie mieliśmy ostatni nocleg, na lotnisko pojechaliśmy taksówką (35 km za około 60 zł). Uberem, czy pick.me można by za około 40-45 zł, ale ponoć rankiem jest ograniczona dostępność, więc zamówiliśmy w hotelu. Na lotnisku wyraźnie mniejszy ruch, niż widzieliśmy 2 lata temu, nie było kolejek do kolejnych stanowisk security ( w sumie prześwietlanie było 3 razy). Na check-in w stanowisku obok był jakiś problem z rosyjskojęzycznymi pasażerami, podejrzewam że chcieli lecieć do Rosji, albo na Ukrainę, a akurat wprowadzono zakaz lotów. Po odebraniu kart pokładowych poszliśmy do saloniku bussines lounge, gdzie okazało się, że mimo, że akceptują Priority Pass, to już Lounge Key nie (czym była zdziwiona nawet pani w recepcji). Na szczęście miałem też Dinersa, wiec udało się wejść w komplecie
W saloniku raczej pustawo (spory kontrast do tego co widziałem w 2020r)
Poniżej cudowne rozmnożenie nie jedzenia, ale KubyB
W salunie mają małą wystawkę modeli samolotów, jest też Drimek LOTu, chyba taki sam jak mam w swojej kolekcji
Lotnisko pustawe
Ostateczna kontrola bezpieczeństwa jest przy wejściu do gejtu, jednak nie ma osobnego wejścia dla biznesklasy i statusowych, choć jest info, że mogą oni podchodzić bez kolejki (co jednak jest krępujące)
Na gejcie suprazj: dostajemy dwa upgrejdy do biznesklasy, czyli ja z żoną polecimy na szeroko, dzieciaki w ekonomiku. SP-LSG, czyli ten sam samolot którym przylecieliśmy na Sri Lankę, czeka na nas
Załoga kokpitowa jest trzyosobowa, panowie pozwalają zrobić fotki przed startem
Na fotelu czeka białe prześcieradło, a także zestaw poduszka i milutki kocyk. Niestety nie ma amenity kit, ale to niewielka strata, bo akurat ten element oferty LOTu nie jest najwyższych lotów
Są fajne słuchawki z aktywnym tłumieniem szumów i kapcie
Podszedł do nas pan Marek, szef pokładu, przedstawił się, zagadał parę słów, oraz... przeprosił, że mimo jego starań nie będzie mógł nam zapewnić kawy z ekspresu, bowiem maszyna się zepsuła i została w Warszawie. Mimo, że nie ucieszyła nas ta info, to jednak pełna profeska ze strony pana Marka, bowiem na rejsie do CMB zamiast cappucino dostaliśmy rozpuszczalną kawę ze spienionym mlekiem, bez żadnego wyjaśnienia. Zresztą pan Marek w dalszej części podróży też zasługiwał na słowa uznania, podobnie jak pani Kasia. Nie tylko troskliwi, proaktywni, ale równiez z subtelnym poczuciem humoru i wyraźnym zaangażowaniem w pracę którą wykonywali. Z taką załogą i pod taką opieką podróż była bardzo przyjemna, aż chce się znów szybko gdzieś polecieć
Dostaliśmy karty menu, z prośbą o wybór posiłku
Aperitiff po starcie oczywiście w postaci Champagne
No to jeszcze doleweczka na drugą nóżkę serwowana przez panią Kasię
Przystawka przed posiłkiem. Oczywiście z kolejnym kieliszkiem szampana
Żona jako danie główne poprosiła o porcję wege
Ja natomiast o kurczaka i po butelce każdego z win, tak aby wybrać to, które mi najbardziej smakuje. Wygrało 1924
Po obiedzie pora na owoce, sery i desery oraz stosowne alkohole
Do serów, jako złamanie smaku, wyśmienicie pasuje porto
Najedzeni, napojeni czujemy chęć rozłożenia fotela do pozycji płaskiego łóżka i udania się na zasłużony odpoczynek.
Jeszcze tylko kieliszek szampana na dobre spanko...
Spałem chyba ze 3 godziny, akurat by obudzić się, i dojśc do siebie, chwilę przed drugim serwisem.
Tym razem jako alko wybieram polski riesling
Chwilę przed lądowaniem pan Marek proponuje Nosecco, czyli prawie bezakoholowe Prosecco, a następnie, pod sam koniec podróży śliwki w czekoladzie
No i kabina gotowa do lądowania, podróż dobiega końca
Została jeszcze wizyta w Polonezie, ale przyznaję, że byliśmy tak najedzeni, że wiele kosztów funkcjonowania saloniku nie zwiększyliśmy. Potem rejs do KTW, i samochodem do domu
Fajne ferie były, sporo zwiedziliśmy, w tym miejsca do których biali turyści za bardzo nie docierają. Spotkaliśmy serdecznych ludzi, naoglądaliśmy się zwierzaków (słonie, bawoły, warany, krokodyle, żółwie, małpy, gekony, pawie, papugi, flamingi, pelikany, marabuty, modliszka i inne). Pojedliśmy pysznego jedzenia (prawie 2 kg obywatela więcej wróciło jak chodzi o mnie), nawąchaliśmy się lokalnych zapachów, nasłuchaliśmy zgiełku targowisk. Złapaliśmy opaleniznę, pojeździlismy skuterkami z wiatrem we włosach, pokąpaliśmy się w niesamowicie ciepłym morzu, które jednak w zamian zażądało mojego fotoparatu . Będzie można tęsknić za powrotem na Sri Lankę, albo zamiast tęsknić po prostu szybko zaplanować następną podróż
Dziękuję czytającym za wytrwałość, prawdę mówiąc nie sądziłem, że uda się pisać w trybie LIVE, ale jednak się zawziąłem, może to będzie mały kamyczek do rozruszania forum do dawnej popularności. Na razie widać, że liczba oględzin i lajków jest mniejsza niż w czasach przedcovidowych i w czasach gdy forum śmigało na tapatalku bez przeszkód, ale nie poddajemy się
Pozdrawiam serdecznie, a @T0pek zapraszam do kontaktu na priv, drobny upominek ze Sri Lanki za rozwiązanie zagadki czeka i chętnie go wyślę
Zakładki