Główna atrakcją Kauai, poza nie do ogarnięcia liczbą zdziczałych kur i kogutów, jest Waimea Canyon. W mojej opinii, niemal równą Wielkiemu Kanionowi Kolorado. Dwa zdjęcia z dolnej partii:
Różnica poziomów wynosi około 2,5 tysiąca stóp, czyli 800 metrów, czyli połowę głębokości Wielkiego Kanionu.
Za to kanion Waimea jest dużo bardziej zielony przez obfitość opadów i przyozdobiony licznymi wodospadami, z tego samego powodu.
Ale nie samym kanionem Kauai jest znane. Brzeg morski może być surowy, jak tutaj:
Ozdobiony takimi szczegółami jak Horn Spout (szczelina w zastygłej lawie, przez którą przedostają się fale, co daje efekt gejzeru):
Plaże mogą też być piaszczyste, ale w tym wypadku trzeba się liczyć, że będziemy się nimi dzielić z tubylcami:
Wieloryby też się pokazywały, ale daleko od brzegu i trzebaby było mieć dobry zoom i statyw.
„Cancel Culture” w wydaniu hawajskim:
Nieco historii: ekonomia Kauai tak jak i innych wysp, polegała na cukrze. Plantacje dawno już się zamknęły, ale ich pozostałości dadzą się jeszcze zauważyć. Miasteczko Hanapepe:
Siłą roboczą na plantacjach byli przede wszystkim Japończycy, więc sporo jest po nich śladów:
Chwilka hulu w wydaniu lokalnym: dziewczyny może niespecjalnie urdodziwe (rzecz gustu oczywiście), ale tańczyć umieją i są znakomicie w ruchach zsynchronizowane.
Dziewczyny nie miały we włosach kwiatów hibiskusa, więc jeden mamy tutaj (są na Hawajach wyjątkowo piękne):
Wszystko dobre, co..., trzeba wracać. Czeka na nas na lotnisku w Lihue ten oto Inuit, który przewiezie nas na kontynent:
Obok nas wypychany jest A321neo linii AA na trasie do LAX. Dobrze widać, dlaczego silniki nowej generacji dobrze się dały dopasować do 321, ale nie do 737Max i trzeba było dla tego ostatniego wymyśleć nieszczęsny MACS:
Jedyne grubasy w LIH to Hawaiian A330s:
Startujemy i zaczynamy lot aperitifem w postaci 12-letniej (rzekomo) szkockiej whiskey:
Główne danie: wieprzowina po hawajsku. W żaden sposób nie dało się jej uznać za sukces. Szkoda marnować jedzenie, ale tego się nie dało skonsumować.
Deser natomiast całkiem, całkiem, wspomożony przez Irish Bailey Cream. W sumie, pomimo niejadalnej świniny, Alaska Air rules!
I tym radosnym akcentem kończymy tę relację.
Zakładki