s/landside/airside + trochę innych byków powyżej też zostało, ale już nie mogę edytować
W ramach rekompensaty za ból oczu zdjęcie tundry Varanger z bliska:
To będzie wspomniana wcześniej dość nietypowa relacja z podróży. Tematem nie będą samoloty i
wspaniałe widoki z powietrza, ale ludzie na ziemi. Ludzie lotniska -- Avinor ground services i Widerøe w jednym. Żeby napisać o tychże ludziach, muszę naświetlić kontekst, stąd długość wpisu. Jak za długi i nie na temat, proszę wywalić, ale jeśli już, to całość
Gdzie:
Arktyka | Norwegia | Półwysep Nordkinn | Mehamn Lufthavn
Arktyka | Norwegia | Alta Lufthavn
Arktyka | Norwegia | Półwysep Varanger | Berlevåg Lufthavn
Loty 2008:
OSL-KKN-VDS-BJF-MEH + MEH-ALF + ALF-OSL | SAS + Widerøe
(Oslo-Kirkenes + Kirkenes-Vadsø-Båtsfjord-Mehamn + Mehamn-Alta + Alta-Oslo)
Loty 2008/9
OSL-ALF-OSL | SAS + Norwegian
(Oslo-Alta-Oslo)
Loty 2009:
OSL-KKN-VDS-VAW-BJF-BVG + BVG-BJF + BJF-HFT-TOS + TOS-OSL | SAS + Widerøe
(Oslo-Kirkenes + Kirkenes-Vadsø-Vardø-Båtsfjord-Berlevåg + Berlevåg-Båtsfjord
+ Båtsfjord-Hammerfest-Tromsø + Tromsø-Oslo)
=== GEOGRAFIA ===
Półtora roku temu po raz kolejny świat mi się zawalił za sprawą tzw. remission,
postanowiłem więc przyspieszyć eksplorację interesujących mnie części świata,
tzn. Arktyki i przyległości, póki jeszcze mogę. Rezerwacje lotnicze posypały
się jedna za drugą: na rozgrzewkę islandzki wulkaniczny archipelag
Vestmannaeyjar w maju, lądolód grenlandzki w czerwcu, archipelag Lofoten i
fjordy Sunnmøre w lipcu, plus Alpy Lyngeńskie w sierpniu. Po tym koncercie
byłem gotowy na zmierzenie się z Arktyką właściwą, tą najprawdziwszą z
prawdziwych: polarną pustynią półwyspu Nordkinn (Nordkinnhalvøya).
Na tym właśnie półwyspie znajduje się najbardziej na północ wysunięty skrawek
kontynentu europejskiego, przylądek Nordkinn, gdzie najbardziej wysunięta w
morze Barentsa skała lokalnie zwie się Kinnarodden. W świadomości publicznej
figuruje Nordkapp, ale jest to przylądek na wyspie Magerøya o prawie 100km na zachód,
a więc już nie kontynent, ponieważ równie dobrze możnaby mówić o archipelagu
Svalbard. Poza tym na Nordkapp dojeżdza się autobusem zapłaciwszy najpierw za wstęp.
Można tam na miejscu zjeść jakąś padlinę, przepychając się w tłumie niedzielnych
wycieczkowiczów. Porażka na całej linii. Norwegowie skomercjalizowali Nordkapp,
pozostawiając prawdziwy koniec Europy w stanie dziewiczym. Brawo za
pomysłowość.
Mało kto wie o Nordkinn, a jeszcze mniej tam podróżuje. Jest to jedyne miejsce
w Europie (nie licząc skraju Rosji), gdzie panuje klimat arktyczny wg.
klasyfikacji Köppena. Lato jako takie nie istnieje. Lofoten to Afryka w
porównaniu z półwyspem Nordkinn. Licząc od lotniska, do Kinnarodden jest 24
kilometry najprostszą trasą, najpierw tundry, potem gołej pustyni arktycznej.
Trasa jest na miejscami oznaczona wyblakłymi czerwonymi kijkami co kilka
kilometrów, plus dużymi kopcami z kamieni w trzech miejscach. Nawet w dobrej
pogodzie jest nań ciężko trafić, więc cały marsz robi się 'na czuja'. Krajobraz
jest dosyć monotonny: najpierw vidda (płaskowyż z tundrą), potem bród jedynej
rzeki, ciąg stawów pośród wzgórz, następnie ogromny płaskowyż opadający do
morza ściankami. Prawie cała droga po boulderach, złomowiskach, gołoborzach,
plus wspomniane ścianki.
===========================================
Jeśli obrazki z Google Picasa się nie ładują, wyłącz referrer logging, a jeśli to nie pomaga zajrzyj do albumu stworzonego wyłącznie na potrzeby tego wpisu:
Picasa Web Albums - lofoten.GL - Finnmark2008/9
===========================================
=== KINNARODDEN ===
W Mehamn wylądowałem późnym popołudniem. Było szaro, ciemno, mokro. Dwie minuty
po wyjściu z mojej ulubionej ważki byłem na zewnątrz. Mehamn Lufthavn szczyci
się najmniejszym budynkiem w Norwegii. Terminal na najbardziej północnym z
lotnisk Europy jest naprawdę mikroskopijny. Ale za to jaka obsługa... o czym
później.
Pięć minut po lądowaniu byłem już w drodze. Obejście drutów, vidda i kilka
kilometrów dalej na południe spanie pod chmurką w bagienkach. Sforsowanie rzeki
zostawiłem na ranek. W nocy trochę lało, jednak ranek był w miarę jasny. O
piątej rano zjadłem śniadanie jeszcze w śpiworze. Miałem wyprawowego jedzenia
na dwa suche posiłki: salami, cytryna, 1/3 bochenka chleba i paczka suszonych
moreli. Planowałem wrócić za dwa dni, na dzień przed sobotnio-porannym lotem.
Trekking w 'tamtą' stronę odbywał się z początku dość ekspresowo. Sforsowałem
rzekę, wdrapałem się na viddę, po czym w dół do jeziorka, przełęcz, jeziorko,
przełęcz, jeziorko, i tak siedem razy. Po drodze zaczęło lać więc zdjęcia sobie
darowałem. Jeszcze w Kirkenes viewfinder w mojej Minolcie padł, więc i tak była
to ostatnia wyprawa z antycznym aparatem. Na wielki płaskowyż wchodziłem już w
deszczu i mgle. Mehamn słynne jest na całą Norwegię z niepogody. Nie chodzi tu
o zwykłą dupówę, ale o wiatry ponad 7 stopni w skali Beauforta, nagłe mgły, i
ogólnie sodomę i gomorę. Strona lokalnej gminy ostrzega trekkersów przed
załamaniem pogody, w której i kompas i oczy na nic się nie zdadzą.
Trafiło się oczywiście mnie. Straciłem orientację na płaskowyżu, zlazłem nad
morze do nie tej doliny co trzeba, musiałem z powrotem wdziargać przez mokre
50-metrowe ścianki, po czym po kilku godzinach znalazłem się na wysoko
położonym cyplu, który spada do morza skałą Kinnarodden. Widoczność: 4 metry.
Stawiałem kopczyki i ostrzem ścianki doszedłem na koniec.
Druga po południu, stoję na końcu Europy, dumny z siebie, mimo iż nie widzę
nic. Na 30 sekund wyjąłem starą Minoltę z garba i zalało mi ją dokumentnie.
Droga powrotna na wielki płaskowyż zajęła mi niewiele czasu. Roztrenowany
wyjazdami byłem w formie. O ile pogoda wcześniej była zła, to po południu było
wręcz tragicznie. Zgubiłem się dokumentnie, łażąc po ogromnym płaskowyżu bez
żadnej orientacji, w supersilnym wietrze, bez żadnej widoczności, odmrażając
ręce na skałkach. Zawsze mi się mgła kojarzyła z ciszą, z własnych doświadczeń
górskich, a tu taka niespodziewajka. Mapę zmoczyłem i nic na niej przeczytać
nie mogłem. Nie wiedząc, gdzie jestem, próbowałem znaleźć jakiś wybitny element
i się tego trzymać. W zapadającym zmierzchu zewspiąłem się ze ścianki nad
stawem, po czym przy samym brzegu niestabilny kilkumetrowy boulder przechylił
się, a ja razem z nim, spadając głową w dół, przeciążony plecakiem. Prawa noga
zaklinowała mi się w dziurze między boulderami, lewą zaś nadziałem się udem na
ostrze innego głazu. Na szczęście złapałem się lewą ręką, inaczej złamałbym
prawą nogę jak nic. Sycząc z bólu wykaraskałem się z potrzasku, po czym
pełzając dobrnąłem do brzegu stawu. Gdybym złamał nogę, to następna osoba
wybierająca się na przylądek znalazłaby mnie w czerwcu następnego roku, nie
licząc Jamesa Baxtera, który tam poszedł tej zimy. Nie sądzę, abym pobił rekord
Joe Simpsona (vide: Dotknięcie Pustki) i zdołał się ze złamaną nogą doczołgać
16km do lotniska. Samo Mehamn jest jeszcze dalej. Wyjątkowo jak na Norwegię,
zasięgu GSM nie było na półwyspie. Nie miałem więc jak dać znać, że mi się coś
stało. Na polar i goretex założyłem drugi polar i czekałem na godota.
Pół godziny później krew z dziury w udzie przestała lecieć (jakiś pożytek z
lodowatej wody spływającej śnieżnymi spodniami), i ruszyłem się z miejsca,
zdeterminowany znaleźć jakiś, jakikolwiek fragment, który pamiętałem z drogi
'tam'. Po dwóch godzinach zera widoczności zapadła ciemność. Nie miałem już
siły dalej iść, i postanowiłem wejść na grzbiet ponad urwiskiem. Za grzbietem w
pełnym sztormie natrafiłem na największy staw, który rozpoznałem jako 'mój'. Na
stawie były dwumetrowe fale z białymi grzywami. Pierwszy raz widziałem coś
takiego. Brzeg był skalisty, więc musiałem po omacku wyszukać zagłębienia w
boulderach, gdzie większość ciała zmieściłaby się. Jak w Tatrach, rozebrałem
się do naga, zdjąłem mokrą bawełnianą podkoszulkę (inaczej nigdy bym się nie
ogrzał), a z bokserków zrobiłem opatrunek na udo. Na gołe ciało założyłem oba
mokre polary, spodnie polarowe i hop do śpiwora. Całość przykryłem tarpem,
tropikiem bez namiotu. Ponad godzinę później przestałem dygotać i zasnąłem snem
eksplorera, wiedząc już gdzie jestem. Hallelujah.
======= MEH :: Mehamn =========
O trzeciej nad ranem przejaśniło się, wiatr zelżał. Padał jedynie normalny
deszcz, a więc sztorm przeszedł. Po ponad 40 kilometrach po głazach, ściankach
i pustkowiu poprzedniego dnia naliczyłem 14 ran na stopach. Zjadłem co miałem i
wyruszyłem w drogę powrotną. Powrót do Mehamn zajął mi 9 godzin utykania.
Myślałem, że nie dojdę. Najgorszą mordęgą było zejście z płaskowyżu do siatki
lotniska i potem obejście tejże. Tak blisko, a tak daleko. Wczesnym popołudniem
doczłapałem do terminalu, usiadłem i zapaliłem jednego z najsmakowitszych
papierosów w życiu.
Zdjąłem buty, i w pełnym rynsztunku wszedłem do środka. Pustka. Za chwilę
pojawił się pracownik Widerøe, zdziwiony bosą zakapturzoną postacią.
Rozczarowałem się, ponieważ w terminalu nie było kafejki. Konia z rzędem za
kawę, mówię do faceta. Wyjaśnia, że kawę można dostać tylko w Mehamn, albo z
automatu landside. Wyszperałem monety z portek na szelkach, mokre i z
okruszkami tytoniu i pytam się, czy mnie nie wpuści, to sobie kupię. Bez słowa
wziął monety i przyniósł mi kawę sam. _Dwie_ kawy.
Zapaliwszy jeszcze kilka razy, zostawiłem garba i buty na zewnątrz i wszedłem
znów do środka. Dalej w samych polarach i goretexie, z kapturem na nosie. Było
mi okropnie zimno. Usiadłem w najdalszym kąciku przy kaloryferze i tak
siedziałem. Byłem sam, człowiek z Widerøe zniknął gdzieś o czwartej po
południu. Szychta się musi skończyła. Po dwu godzinach zdjąłem kaptur, potem
zewnętrzny polar, goretex, i w końcu czapkę. Zasnąć nie mogłem z powodu
poranionych nóg, więc tak medytowałem w półśnie.
=== MEH :: ANIOŁ ===
Z letargu wyrwało mnie widmo jakiejś postaci. Nade mną pochylała się jakaś
promieniejąca postać. Chwilę potrwało, zanim złapałem focus. Śliczna blondynka,
trochę młodsza ode mnie, wyglądająca na jakieś 30 lat, w mundurze. Urodzony i
wychowany w określonym miejscu na ziemi przestraszyłem się, zacząłem się
prostować i byłem gotów pokazać dow... paszport i tłumaczyć, co ja tu robię.
Gestem ręki kazała mi siedzieć gdzie siedzę, powiedziała, że jest pracownikiem
ochrony/obsługi Avinor i pyta czy ja się dobrze czuję. Przecież nie będę
pokazywał rany w udzie przy przyrodzeniu jak jakiegoś trofeum, więc mówię jej,
że wszystko w porządku, i proszę o pozwolenie na siedzenie w foteliku w
terminalu. Uśmiechęła się, poszła, a ja z powrotem wpadłem z letarg. Kilka razy
widziałem ją wieczorem, jak przechodziła przez terminal.
W pewnym momencie obudziłem się -- widać przysnąłem -- a przede mną znowu
uśmiechnięty anioł, z talerzem parującego ryżu z mięsem w potrawce. Coś dukam,
że jak, że tak nie można, że dziękuję, że to, że tamto, ale gestem mnie
uciszyła, kazała jeść i cicho siedzieć. Zjadłem więc, trochę przez łzy,
zastanawiając się, czym zasłużyłem na taką dobroć. A może to różnica
temperatur, konflikt zmrożonej skóry i oparów smakowitego jedzenia. Pojawiła
się też później, każąc sobie opowiedzieć całą wyprawę. Do wypadku się nie
przyznałem, ale poza tym wygadałem wszystko. Ona z kolei opowiedziała mi o
wypadkach z przeszłości, niefortunnych podróżnikach i wielkiej nieprzyjaznej
pustce, jaką jest cały półwysep. Słuchałem, zapatrzony jak w obrazek.
Wieczorem wyszedłem na zewnątrz, wyjąłem śpiwór na ławkę, i padłem. O szóstej
rano obudzony zostałem przez tę samą anielską postać. Wyciągnięta w moją stronę
ręka z kubkiem czerwonego barszczu. Ten sam mundur, te same anielskie włosy
spięte w koński ogon. Czułem się jak nie przymierzając Merry w obecności Eowyn.
My lady...
Pogawędziliśmy trochę na zewnątrz, po czym zjawa zniknęła. Już niedługo miały
lądować dwa samoloty, w tym jeden mój, do Alty. Połączenia tego nie ma ani na
mapach Widerøe na ich www, ani w pokładowych gazetkach. Ale istnieje, w jedną
tylko stronę: MEH-ALF. Umyłem się jak mogłem, ale nic nie mogłem poradzić na
pokrwawione spodnie polarowe. Zewnętrznych śnieżnych na szelkach nie byłem w
stanie włożyć poprzedniego dnia nad stawem ze względu na ranę, więc łaziłem w
miękkiej polarowej setce, w której miałem wracać samolotem na czysto.
Nie przejmuj się, mówi do mnie Pani podczas kontroli security. Za kilka godzin
będziesz pod prysznicem i we własnym łóżku, zapomniawszy o Mehamn. Powiedziałem
jej, że Mehamn to ja nigdy nie zapomnę, po czym podziękowałem za dobroć po raz
setny i pokuśtykałem jako jedyny pasażer z Mehamn do czekającej ważki. Na
pokładzie pożarłem kanapkę z reniferem. W Alcie chodziłem z zewnętrzym polarem
na biodrach, żeby ukryć plamy krwi na spodniach z polara. Moja ukochana Alta.
Kupiłem trzy kubki kawy jak tylko otworzyli kafejkę. Kupiłem hot-doga znanego
tu jako pølse, potem jeszcze jednego i jeszcze jednego. Za trzecim razem
szefowa kuchni już nie czekała na zamówienie, tylko poszła przygotować
paróweczkę. Mówi: pewnie po górach łaziłeś? Mówię, że byłem na Kinnarodden.
Kręci głową, uśmiecha się i daje mi ekstra porcję suszonej cebulki. W końcu
przyszedł czas na lot do Oslo. Zapomniałem wyjąc telefonu, więc pani od
security machała urządzonkiem. No i stało się - musiałem zdjąc polar z bioder.
Wyraz twarzy pani od security jak zobaczyła moje spodnie - bezcenny. Bez słowa
przepuściła mnie, po czym poczłapałem landside. Nie mam zdjęć z tego lotu,
podczas którego na szczęście siedziałem sam w rzędzie.
=== ALF :: CIĄGNIE WILKA ===
Na sylwestra pojechałem do Alty, nie mogłem zapomnieć o przeżyciach z wyprawy
na Nordkinn. Spałem w śniegu w -25C wliczając wind factor, delektując się
świeżo odkrytym przysmakiem - salami z łosia. Rankiem zszedłem raźnym krokiem z
Komsatoppen z powrotem na lotnisko, darowując sobie miasto. Chciałem posiedzieć
z ludźmi z lotniska. Mojego Anioła nie było, jest ona gdzie indziej.
Kilka zdjęć z Sylwestra (samo południe 31 XII i 1 I), już nowym aparatem:
=== BVG :: NIESPODZIEWAJKA ===
Późnym wrześniem 2009 znowu wywiało mnie na daleką północ.
Tym razem półwysep Varanger, na południowy wschód od Nordkinn, w stronę
Murmańska. Z najbardziej wysuniętego punktu półwyspu, a raczej ze szczytu górki
Tanahorn, mimo chmur zobaczyłem z daleka wschodnie wybrzeża mojej nemesis:
półwyspu Nordkinnhalvøya.
Zanim wyruszyłem na Tanahorn, musiałem gdzieś bardzo zimną noc spędzić przy
lotnisku, lądując tam przed północą. Zamykając terminal, człowiek z Widerøe
spytał się, czy dam radę spać w takę niepogodę. Zapewniłem go z uśmiechem, że
tak - mój śpiwór jest nowiutki i wytzymuje nawet ciężkie mrozy. Spałem więc jak
nowo narodzone bobo. Obudziłem się tylko, jak ktoś w nocy przyjechał i zaraz
odjechał.
Dwa dni później, w niedzielne południe, czas był powrócić do Berlevåg Lufthavn,
który otwierany jest na godzinę przed przylotem ważki. Pas startowy zbudowany
został jeszcze przez niemeckich okupantów. Odsłonięty, jak i sama wioska,
położony na brzegach morza Barentsa, wystawiony jest na wichury i sztormy, a
mimo to cały rok odbywają się scheduled flights. Piloci (i pilotki) Widerøe
mają chyba coś wspólnego z Chuckiem Norrisem. Tak, tak mi się wydaje.
Terminal otworzył dla mnie wcześniej stróż. Jak już pojawiła się ekipa
Avinor/Widerøe, podeszła do mnie pani. Byłem świeżo umyty, czyściutki,
pachnący, biorąc dwie zmiany ubrań na lot, w razie jakbym musiał użyć pierwszej
jak w Mehamn. Podchodzi do mnie więc, i mówi, że mi kawę zrobi. Ja oczy w pięć
złoty, bo przecież o ile w Mehamn mogłem wyglądać jak ostatnie nieszczęście, to
teraz? Próbuję się bronić, mówię, że landside jest automat i zaraz sobię
sprawię kawę jak otworzą security. Macha ręką i pojawia się znowu z dymiącym
kubkiem. That's Norway for you...
Nadchodzi czas odprawy. Jestem jednym z trzech pasażerów, mam bilet nożycowy
BVG-BJF + BJF-HFT-TOS. Pół dnia w Båtsfjord, więc mówię, że nie chcę się
odprawiać aż do Tromsø, bo mogę potrzebować betów w BJF. Pan z WF mówi krótko:
ah, żaden problem. Za chwilę przyznał się, że to on przyjechał na lotnisko w
nocy. Sprawdził, kto był obcokrajowcem na wieczornym locie WF z Kirkenes, i
chciał zobaczyć, czy daję radę. Gdyby nie, planował odwieźć mnie do wioski. Jak
żyję, nie widziałem takiej troski o obcego człowieka, jak na dalekiej Północy w
Norwegii.
Ponieważ BVG jest lotniskiem najbliższym MEH, zapytałem ich dwoje o to, czy
można wysłać coś pod adres lotniska, używając jedynie imienia pracownika (w tym
wypadku pracownicy) i adresu lotniska. Po zastanowieniu, poinstruowali mnie,
jak pisać adres. Zaciekawiło ich, do kogo chcę coś wysyłać, co i po co. Mówię,
że ma włosy blond, wygląda jak anioł, i co więcej, ma na imię tak, jak moja
ex-. To dopiero zagwozdka! WF i Avinor dzielą się obowiązkami i złapać kogoś
nie jest łatwo też ze względu na rotacje. Zastanawiali się między sobą, któż to
może być. W końcu Eureka: za chwilę zobaczyłem zdjęcie mojego anioła na ekranie
komputera, w którym chwilę wcześniej mnie odprawiano. Powiedziałem, że nie chcę
znać nazwiska, że to nie o to chodzi. Krótko opowiedziałem, co się działo w
Mehamn, zachowując w tajemnicy zawartość pakunku. Pożegnaliśmy się wkrótce w
arcymiłej atmosferze.
Lot BVG-BJF nie był zbyt widowiskowy. Takich nie ma w Varanger. Spędziłem dzień
łażąc po górkach w okolicy Båtsfjord, po czym o zmierzchu zszedłem do wioski,
spędzając czas do wylotu w jedynej restauracji, prowadzonej przez ojca i córkę
z Malezji. Prosto z Kuala Lumpur wymeigrowali do Båtsfjord, nigdy w ciągu
ostatnich 20 lat nie opuszczając Varanger. Nawet nie do Oslo. Varanger to ich
dom, który kochają i za nic się nie wyniosą gdzie indziej. Kochają tamtejszych
ludzi. Nie dziwię się. Nic a nic.
=== WARSZAWA ===
Na początku października byłem na misji specjalnej w Polsce. Poza odwiedzinami
u przodków i lotniczym wypadem do Małopolski w niefortunnym celu testowania
EuroLOT-u, złożyłem wizytę w Wielkim Sklepie. Cóż może śmiertelnik, a chodzi
wszak tylko o symbol. Coś w końcu wymyśliłem, po czym przemyciłem pakuneczek
LOT-em i SAS-em do domu, do Oslo. W ten piątek znalazłem czas, aby wpaść na
pocztę. Śliwki w czekoladzie, najlepszy jaki znam polski przysmak z gatunku
słodkości, poleciał najpierw SAS-em, a potem Widerøe -- poleciał tam, gdzie
lato jest tylko marzeniem, a gdzie surowość klimatu ludzie rekompensują duszą.
Poleciał do Mehamn, z dedykacją dla Anioła Północy.
=== EPILOG ===
Nie napisany jeszcze. Jest takie powiedzienie: "revenge is a dish best eaten
cold". W styczniu 2010 lecę do Mehamn, na fikuśnej trasie:
OSL-TOS-HFT-BVG-BJF-VAW-VDS-KKN-VDS-BJF-BVG-MEH
wracając MEH-HVG-HFT-ALF-OSL.
Jak już mam spotkać się z Matką Arktyką w postaci półwyspu Nordkinn po raz
drugi, to najlepiej zimą, w najciemniejszych dniach roku. Tym razem wezmę ze
sobą rękawiczki
-------------------------------------------------------------------
Duże zdjęcia i pełne travelogues w języku angielskim na moim serwerze. Zainteresowanych zapraszam na pw.
Paris in the spring? Don't even think about it — the Arctic is where you really want to be.~ Etain O'Carroll
s/landside/airside + trochę innych byków powyżej też zostało, ale już nie mogę edytować
W ramach rekompensaty za ból oczu zdjęcie tundry Varanger z bliska:
Paris in the spring? Don't even think about it — the Arctic is where you really want to be.~ Etain O'Carroll
Super ! Nasuwa mi się (czytając fragment o tym jak zabłądziłeś) tylko pytanie dlaczego nie wziąłeś jakiegoś handheld GPS'a ?
KZ
I znów przez Ciebie się spoznie do pracy bo mam brzydki zwyczaj czytania forum w wannie Ale mam całkiem na poważnie dwa pytania:
1. Dlaczego nie piszesz dla jakiejś gazety dzienników tak jak dla Rzepy pisał Mariusz Wilk z Sołowek?
2. Czy już skonczyłeś, lub czy jesteś w trakcie pisania przewodnika dla Lonely Planet? Jak już napiszesz proszę o jeden egzemplarz z dedykacją
relacja zapierająca dech w piersi.
PS. Ale bez zdjęcia podmiotu lirycznego w postaci Anioła Północy to jednak ciut niepełna ta relacja
Ostatnio edytowane przez egon.olsen ; 26-10-2009 o 10:10
Pozdrawiam
Krzysztof Moczulski
Zdjęcie Anioła poproszę!!! Ty to masz szczęście do tych kobiet...
Jak przeczytałem wstęp, to sobie pomyslałem że już więcej nie będę narzekać na moje lenistwo i różne tam takie pretensje do świata... Bo zupełnie są nieuzasadnione. To tak na marginesie. Też poproszę
o zdjęcie Anioła
--
Leszek A. Szczepanowski
Co tu dużo pisać.....WOW! Relację czytałem przyklejony do lapka.
P.S. Dołączam się do prośby egon.olsen, craviec i twinsen.
Lofoten... Szkoda, że nie piszesz gorszych relacji bo bym wiedział jakich słów użyć Absolutnie fenomenalnie fantastyczna! A, i też poproszę zdjęcie Anioła ;D
Lofoten - super relacja. Zdjęcia na Picassie oglądnąłem i czekam na kolejne.
Masz zdrowie chłopie ;-)
Dlatego oczywiście, że jestem troglodytą nie z tej epoki Nigdy w życiu nie miałem takiego wynalazku w ręku. Polegam wyłącznie na swoim górskim nosie. Zobaczę ciemną zimą jak mi idzie na Nordkinn...
Toście się dobraliZamieszczone przez wojciech_waglewski
No żart jednak... z moim polskim kalectwem językowym? Ponad dekadę onegdaj spędziłem po drugiej stronie kredy, i tu i za wielką wodą − i sam bym sobie trzech z dwoma za to niechlujstwo nie dał
Z róźnych względów, nie tylko związanych z moim oderwaniem od kraju urodzenia, bliższy mi jest od dekad angielski. Wierz lub nie, ale to forum jest dla mnie jedynym miejscem, gdzie piszę coś po polsku. Nie chodzi o to, że języka w gębie zapomniałem, ale o to, że wielkich fragmentów mojego życia nigdy 'po polsku' nie doznałem. Z innej jeszcze strony na to patrząc, angielski jest językiem świata i odbiorcą jest potencjalnie każdy.
Nie znam człowieka, ale czasem czytam ich dział podróży, choć rzadko figuruje tam coś, co mnie interesuje tematycznie. Poszperam.
Dziękuję za komplement, ale to nie ta półka
Pytanie zaznaczone jako poważne, więc poważnie odpowiem.
W Norwegii byłem prawie wszędzie, jeśli chodzi o większe i mniejsze rejony, ale moja wiedza jest i tak znikoma, wręcz żadna. Jedyne, co wiem, to gdzie pojechać, by się nasycić Na zjeżdżenie wszystkiego, co warte zobaczenia w Norwegii jednego życia nie starczy. Zawsze, jak myślę na serio o jakimś wyjeździe do Irlandii czy Kanady, to natychmiast mam wyrzuty sumienia, że tracę swój cenny czas, że powinienem się skupić na tym co naprawdę ma dla mnie znaczenie. Już kilka razy wisiałem z palcem nad enterem, ale rezerwacji do Kanady jak nie mam, tak nie mam. Zawsze w ostatniej chwili mam przypływ wyrzutów sumienia i żal mi odwłok ściska. Nawet rezerwacje do Patagonii musiałem skasować, ale to już siła wyższa.
Co do Lonely, to na serio myślałem o wysłaniu uzupełnień do ich tomu o Grenlandii, ponieważ poza wybranymi miejscami (dobrze wybranymi) jest bardzo niepełny, a czasem wręcz świeci pustką. Myślę o trekkingowych trasach, wspinaczkach w zasięgu turysty z plusem (w tym miejscu między innymi autorzy 'LP Norway' dali ciała, olewając wszystko poza banalnymi package destinations, wcale zresztą niezbyt interesującymi, relatywnie do reszty), informacjami o dostępności, szkicami, mapkami, itp. To jednak suche notatki, a nie opowiastki z podróży, które notabene lubię i gryzmolić sam, i czytać u innych. Koloryt osobisty jest tym, czego w tomach LP nie ma.
Pisałem i ilustrowałem kiedyś dla Wikipedii, ale przestało mi to dość szybko odpowiadać. W zeszłym miesiącu postawiłem nową domenę, poświęconą wyłącznie Grenlandii, gdzie będę uzupełniał dziury z LP bazując na własnych doświadczeniach, wiedzy zebranej od Inuitów, gęsto to oczywiście ilustrując. Jeśli zdrowie dopisze, to pociągnę ten projekt długoterminowo. Pracy jest na całe lata, ale czasu mi nie brakuje Publikacje wypocin na własnym serwerze (-ach) mają ten też plus, że jest kontrola i nad forma i nad treścią, a poprawiać można w nieskończoność. Mało osób podróżuje po Grenlandii, a z tych marny procent podróżuje w sposób niezależny. Z tych ostatnich prawie nikt nie publikuje, a wracających tam notorycznie obawiam się jest na świecie niewielu.
Dziękuję!
Dodam jeszcze, że relacje z nieudanych wyjazdów się łatwiej pisze, niż z tych szczęśliwie beztroskich...
Kierunek jak najbardziej standardowy. Jedyny słuszny: due north!
Finnmark jest jak waniający ser francuski. Trzeba naprawdę lubić, by zjeść. Ani specjalnie dobrze nie wygląda, a i pogodą się też pochwalić nie może.
Nie mogę się zgodzić. A sprawiedliwości nie ma na świecie, i wózek jaki sie ma trzeba pchać. Każdy ma ten wózek inny...
A we wtorek, a we wtorek też nie mogę bo:
1. nie wypada
2. verboten
3. to świętokradztwo
I tak musiałem zebrać resztki odwagi, by się przed wylotem zapytać o imię
Nie zdjęcia, tylko miniaturki Na pełne zapraszam na pm.
Na razie zdjęcie z lotu linią, której loty są zazwyczaj dość nudne:
Jedno z sekwencji wielu zdjęć lotu między lub ponad burzowo-deszczowymi chmurami. To akurat skupia się na lśniącym skrzydle bardziej niż na tym , co widać za oknem. Ale zawsze coś
Paris in the spring? Don't even think about it — the Arctic is where you really want to be.~ Etain O'Carroll
Ludzie nie naciskajcie na Lofotena, Anioł to Anioł objawia sie tylko wybrańcom i romantykom
ps. Czasami chodzenie na skróty (czyli oglądanie zdjęć) zaciera w człowieku umiejętność korzystania z wyobraźni.
Nawet gdybym własnoręcznie zrobione zdjęcie miał, to nie chciałbym sprawdzać, czy w norweskich więzieniach jest internet
Paris in the spring? Don't even think about it — the Arctic is where you really want to be.~ Etain O'Carroll
Polecam Wilczy Notes i Wołokę - później autor wpadł w dość trudną, przynajmniej dla mnie, do zniesienia rusofilię. Natomiast te dwie pozycje są fajną relacją z eksplorowania nieznanego i myślę że w pewnych aspektach mogą stanowić natchnienie.
Co do języka - nieważne w jakim języku piszesz, ważne w jakim myślisz. Jestem przekonany że masz sporo wiedzy i rzeczy do przekazania, więc czemu nie? Co do kalectwa językowego - znalezienie dobrej korektorki temat rozwiąże
Tym bardziej uważam że powinieneś nawiązać z nimi kontakt - często się zdarza że przewodniki są pracą zespołową. A w przypadku tak niszowych tematów myślę że LP powinna potraktować temat prestiżowo i potraktować Twój suplement jako cenne uzupełnienie istniejącego przewodnika.Dziękuję za komplement, ale to nie ta półka
Pytanie zaznaczone jako poważne, więc poważnie odpowiem.
W Norwegii byłem prawie wszędzie, jeśli chodzi o większe i mniejsze rejony, ale moja wiedza jest i tak znikoma, wręcz żadna. Jedyne, co wiem, to gdzie pojechać, by się nasycić Na zjeżdżenie wszystkiego, co warte zobaczenia w Norwegii jednego życia nie starczy. Zawsze, jak myślę na serio o jakimś wyjeździe do Irlandii czy Kanady, to natychmiast mam wyrzuty sumienia, że tracę swój cenny czas, że powinienem się skupić na tym co naprawdę ma dla mnie znaczenie. Już kilka razy wisiałem z palcem nad enterem, ale rezerwacji do Kanady jak nie mam, tak nie mam. Zawsze w ostatniej chwili mam przypływ wyrzutów sumienia i żal mi odwłok ściska. Nawet rezerwacje do Patagonii musiałem skasować, ale to już siła wyższa.
Co do Lonely, to na serio myślałem o wysłaniu uzupełnień do ich tomu o Grenlandii, ponieważ poza wybranymi miejscami (dobrze wybranymi) jest bardzo niepełny, a czasem wręcz świeci pustką. Myślę o trekkingowych trasach, wspinaczkach w zasięgu turysty z plusem (w tym miejscu między innymi autorzy 'LP Norway' dali ciała, olewając wszystko poza banalnymi package destinations, wcale zresztą niezbyt interesującymi, relatywnie do reszty), informacjami o dostępności, szkicami, mapkami, itp. To jednak suche notatki, a nie opowiastki z podróży, które notabene lubię i gryzmolić sam, i czytać u innych. Koloryt osobisty jest tym, czego w tomach LP nie ma.
[/quote]
Pozdrawiam
Krzysztof Moczulski
Dziękuję. Poszukam i przeczytam. Rusofilem też nie jestem
Sęk w tym, że na codzień myślę głównie po angielsku... Odwrócenie tego wymaga wielkiego wysiłku, co nie znaczy, że nie warto! Czasem jest to pomieszanie z poplataniem, ponieważ zależnie od tematu, czy dziedziny sformułowania płyną z dwóch niezależnych od siebie zbiorów. To ciekawy problem, ponieważ ludzkie myśli są też częściowo obrazowe; częściowo nie wymagają artykulacji w żadnym języku. Mózg to skomplikowana rzecz...
Jak najbardziej zespołową. Do tej pory były dwa wydania. Pierwsze wydanie obejmowało Grenlandię, Islandię i Arktykę kanadyjsko-mordorsko-rosyjską. Islandia dorobiła się później własnego tomu i wyleciała z tomu-matki. LP ma forum, gdzie można zgłaszać i poprawki i dodatki. Lepiej chyba jest wysłać im teksty bezpośrednio. Z martwymi drzewami jest taki problem, że zanim coś sie ukaże w druku, może minąć i dekada. Internet pozwala na natychmiastową publikację
Dziękuję za zachętę − będę to miał na myśli podczas pisania. To też będzie dodatkowy bodziec do zbierania danych podczas moich pobytów na Tajemniczej Wyspie. Kilka godzin temu klamka zapadła i dokonałem częściowych rezerwacji na trzecią (łącznie piątą) grenlandzką ekspedycję w 2010. Wybieram się w skrajnie odległe rejony, które w LP istnieją tylko na szkicu mapki...
Chciałbym jeszcze powiedzieć, że najbardziej inspirujące są nie przewodniki, a na wpół-literackie wspomnienia poparte solidnym przygotowaniem (kłaniam się tu pani Ehrlich).
Paris in the spring? Don't even think about it — the Arctic is where you really want to be.~ Etain O'Carroll
Uff, lofoten, miej Ty litosc nad ludem pracujacym i nie pisz wiecej
A na powaznie, relacja super, a przezycia bezcenne. Kazdy ma swoje Dotkniecie Pustki.
PS. Fajne sa widoczki na zdjeciach nr. 4 i 5.
PS1. Zdobywasz gdzies gaz (a moze wozisz), czy lazisz na sucho?
Pozdrowionka
Post factum wspomina się całkiem miło. Gorzej, że jak mordercę na miejsce zbrodni, ciągnie człowieka w to samo miejsce...
Hmm, brzmi złowieszczo. Jak się kiedyś do tej całej Kanady wybiorę, to trzeba będzie zamoczyć twarz w roztworze C2H5OH i pogadać.
#5 to chluba mojej kolekcji
Wielki, wielki z tym problem. Z gazem latać verboten, więc na sucho podróżuję. O ile nie jest to problemem w Porze Jasnej, to zimą czy na mokro to masakra. Podczas powrotu z Lyngsalpane znalazłem w Tromsø sklepik górołazów z kartuszami. Jakby co, to podam namiary. Gdzie indziej w Norwegii (tzn. blisko lotnisk) nie udało mi się jak do tej pory.
Rok temu jak jechałem na lądolód, doczytałem się, że w Kangerlussuaq można dostać kartusze i jak cymbał pojechałem ze swoim palnikiem primusa, założywszy implicite, że standard to standard. Na miejscu w Pilersuisoq okazało się, że owszem są, ale wbijane. Żarłem więc makaron chiński na sucho i żlopałem zupki knorra na zimno. Jestem wychowany na herbacie w górach i do tej pory mimo miliona wyjazdów nie udało mi się przyzwyczaić do braku tejże. Ale co zrobić, trzeba sie dostosować. Do Kulusuk w lutym mógłbym wziąć ze sobą wbijaka, ale po pierwsze muszę go najpierw kupić, a po drugie cała infrastruktura jest w Tasiilaq, po drugiej stronie fjordu. To jest baza wypadowa nie tylko na całą wyspę Ammassalik, ale też i na Mont Forel i inne nunataqi w lądolodzie. Tam się jednak leci helikopterem, odloty którego są w zimie nieskoordynowane z lotami Flugfélag Íslands i trzeba spędzić ponad tydzień, jak nie dwa − a nie 4 dni jak ja. Jak znam życie i Murphy'ego, to się będę musiał obejść bez ciepłych płynów, mimo zimy.
Byłem w poprzednich latach na wielu wyjazdach nielotniczych w Norwegii, ale dojazd gdziekolwiek trwa tu w nieskończoność. Gaz generalnie jest tam, gdzie są górołazi. Niby cała Norwegia to góry, ale to jakoś niczego nie implikuje Dwa zdjątka z zimowego szczytowania o zmroku:
Po zejściu podwójny gløgg
Sam gaz jest tani jak barszcz: 220ml mieszanki 20/80 kosztował mnie tyle, co dwa hotdogi jak ostatnio kupowałem. Jak dotąd to jedyna rzecz, która tutaj jest tańsza, niż gdzie indziej. I nie, na benzynę się to nie przekłada
Paris in the spring? Don't even think about it — the Arctic is where you really want to be.~ Etain O'Carroll
Lofoten - nie myślałeś o maszynce na paliwo płynne typu nafta/benzyna jak np. palnik Primus Gravity MF ? Przewieźć to można bez problemu, a jakiś literek cieczy pędnej znajdzie się prawie wszędzie..
ps. powtórze za poprzednikami - świetnie piszesz!
Pozdrawiam
Dziekuję
Do benzyniaków mam awersję. Widziałem takich, co sobie czupryny poprzypalali, albo całą kochernię w Piątce obczernili Cuchnęło to ogólnie strasznie... Myślałem raz o suchych paliwkach, ale to o kant kuli potłuc...
Czy coś się pozmieniało od przełomu lat 80-tych i 90-tych w technologii benzyniaków?
Co do dostępności − na Grenlandii to nierealne. Norwegia... powiem jak to u mnie wygląda na przykładzie opisywanej wyżej wyrypy na Kinnarodden. Osada Mehamn jest położona na północo-północo-wschód od lotniska, w drugą stronę niż moja trasa. Mapka wyprawy, z nabazgroloną plus minus trasą:
Mam niecałe trzy dni. Przylatuję dnia #1 pod wieczór, gdy wszystko jest zamknięte, daję nogę by dojść jak najdalej pierwszego dnia. Dwa dni później jestem z powrotem. Gdybym czekał na otwarcie czegokolwiek w Mehamn rankiem po przylocie, to w fatalnym załamaniu pogody nie doszedłbym do celu, nie mówiąc o tym, że marginesu bezpieczeństwa nie byłoby żadnego. W idealnych warunkach dojście na przylądek zajmuje podobno 7 godzin, ale na idealne warunki można tam czekać i rok, bez skutku. Mając rezerwację na lot w określonych dniach trzeba akceptować warunki jakie są. Strata dnia nie wchodzi w rachubę... Wyjazdy tygodniowe, takie jak mój wypad w Alpy Lyngeńskie na wschód od Tromsø to inna rzecz, oczywiście, ale tak długich wyjazdów w Norwegii mam w roku... aż jeden.
Marzy mi się jakiś superefektywny kocher na baterie
Paris in the spring? Don't even think about it — the Arctic is where you really want to be.~ Etain O'Carroll
Zakładki