piękne zdjęcia poczucie humoru. Wycieczka chyba nie dla tych co mają lęk wysokości. Dobrze,że miałeś spory zapas czasu na dotarcie do GDN
Postaram się nie robić przydługiego wstępu, chociaż mógłbym, na temat zakupu biletów na tą wycieczkę. W kilku zdaniach więc – pomysł na Stavanger zrodził się, gdy Wizz Air otworzył połączenie KTW-SVG. Niestety samoloty latają rzadko, a Norwegia jest droga, dlatego chcieliśmy trochę pokombinować, żeby na miejscu wydać mniej (na noclegi, wyżywienie). Z pomocą przyszedł Azuon, w którym dodana została obsługa OLT Express (a później także Eurolotu). Udało się złożyć weekendową wycieczkę: w piątek wieczorem KTW-GDN by OLT, w sobotę wcześnie rano W6 do SVG i w niedzielę po południu powrót również W6 do KTW za jedyne 138 PLN od osoby.
Jak wiadomo, planu w takiej formie zrealizować się już nie da. Ratunkowo zakupiliśmy więc na Eurolot KRK-GDN (nawet udało się skorzystać z promocji i dostać te bilety za cenę biletów OLT) i zorganizowaliśmy transport KTW-KRK na niedzielę – bo trzeba wrócić do Balic po auto..
A zatem zaczynamy od krajowego terminala w KRK, nadal mały i ciasny, ale po zwinięciu się OLT został najwyraźniej zlikwidowany namiot, który był jego przedłużeniem. Na check-in wymieniono nam karty z odprawy online na nowe, gdyż tamte ponoć nie czytają się na skanerze na bramce. Walizka lecąca jako podręczny dostaje przywieszkę „delivery at aircraft” i już możemy iść do kontroli bezpieczeństwa. Razem z nami na loty oczekują pasażerowie do Szczecina i Poznania – dostrzegam jednak że oba te loty mają niespecjalne obłożenia – na oko 20 – 30 osób. Niestety nasz Bombardier ma mieć 25 minut opóźnienia. Niestety ta liczba szybko zamienia się w nieokreślone „kolejny komunikat podamy za pół godziny”. Niestety – nigdzie na razie nie lecimy.
Przed 21 okazuje się wreszcie, że samolot jest zepsuty i nie poleci. Handling ogłasza, że nastąpi zamiana na mniejszy (czyt. ATR 72) i 8 pasażerów niestety nie poleci. Aby uniknąć losowania prosi się o wystąpienie ochotników Jacyś tam się najwyraźniej znajdują, bo nie słychać głośno o tym, by losowanie się odbywało. Vouchery na posiłek opiewają na 10zł co wystarcza na kanapkę, ale na picie już nie.
Jest około 22:30 kiedy rozpoczyna się boarding do SP-EFI. W środku widać, że samolot ma swoje lata, jednak nie mogę mieć uwag do czystości czy do zachowania personelu. Około 22:50 wzbijamy się wreszcie w powietrze. Jest bardzo głośno, bardzo bardzo głośno. Nie wiem jaki wpływ ma na to fakt, że siedzimy z przodu 3C, 3D, jednak porównanie chociażby z ATR 42, którym miałem okazję lecieć raz w zeszłym roku wypada mocno na niekorzyść większego turbopropa. Niemniej moja osoba towarzysząca stwierdza, że i tak leci się przyjemniej niż jetem (!), ponieważ znacznie mniejsze są przeciążenia oraz wrażenie zatykania uszu.
Po drodze otrzymujemy catering, który składa się z całkiem przyjemnego zestawu (do wyboru także inne napoje oraz inna wersja ciasteczka).
Co ta Pani ma za spodnie??
W GDN lądujemy około północy. Czeka nas bardzo krótka noc, ponieważ już przed 5:00 rano wracamy na lotnisko, by porannym rejsem Wizz Air udać się do Stavanger. Szybka kontrola bezpieczeństwa, zakup napojów w polskich jeszcze cenach, chwila oczekiwania na boarding i już pakujemy się do HA-LPL, który jest zdecydowanie najczęściej użytkowaną przeze mnie maszyną, licząc wszystkie moje loty
Z minimalnym opóźnieniem wzbijamy się w powietrze. Lot jest spokojny, częściowo nad chmurami, częściowo nad przymglonym Bałtykiem i szwedzkim, duńskim i norweskim wybrzeżem. Przed lądowaniem w Stavanger widać jednak wspaniale fiordy, górskie jeziorka i skały. Niestety zdjęcia nie oddają widoku na żywo.
Terminal w Stavanger jest przyjemny, nie za duży lecz wygodny. Niestety w weekendy jest beznadziejnie skomunikowany z miastem i musimy zdać się na taksówkę. Na szczęście łącząc siły z inną parą, uzyskujemy cenę równą cenie autobusu flybussen, licząc na osobę (100 NOK). Po drodze nawiązujemy z taksówkarzem miłą rozmowę i w efekcie robi on nam małą wycieczkę krajoznawczą podwożąc „po drodze” pod Sverd i Fjell czy jak mu tam, pomnik złożony z trzech mieczy. Zgadza się nawet poczekać na nas chwilkę i możemy sobie zrobić zdjęcia. Po tej krótkiej przerwie dojeżdżamy do przystani promów.
Promem a następnie autobusem (łącznie 240 NOK) dostajemy się do punktu startowego podejścia na Pulpit Rock, który jest głównym celem naszej wizyty w Stavanger. Niektóre opisy w Internecie sugerują, że jest to łatwy szlak z paroma trudniejszymi fragmentami. Nie jestem może alpinistą, ale też nie uważam się za zupełnie zielonego w dziedzinie turystyki i muszę powiedzieć, że nie zgadzam się z tą opinią. Szlak wiedzie prawie cały czas po kamieniach, trzeba patrzeć pod nogi i uważać, gdzie stawia się krok. Zdarzają się dość strome fragmenty, gdzie zejście może być nawet trudniejsze niż wyjście. Ponadto, nie proponowałbym wybierania się tą trasą w deszczu, gdyż „na mokro” te kamienie byłyby miejscami bardzo zdradliwe. Nam się udało i po dobrych 2.5h marszu (z przerwami) dotarliśmy do celu. Było warto!
Powrót to odwrócenie drogi „tam”, czyli zejście, autobus, prom i kawałek po mieście do hotelu. Tam, po krótkiej nocy w Gdańsku i solidnym wysiłku na szlaku przespaliśmy całe 12h
Powrót na lotnisku odbywa się już autobusem flybussen (100 NOK). Jesteśmy dość wcześnie więc można sobie pozwolić na chwilę spottingu – tyle że terminal jest podzielony na część międzynarodową i krajową i nie wszędzie da się podejść. Gdy już rozpoczyna się nasz boarding (do HA-LWE – kolejna maszyna do kolekcji ) do stanowiska obok podkołowuje 757 Icelandair – piękny! Jeszcze nie miałem okazji oglądać tego malowania na żywo.
Nasz lot rozpoczyna się niemal punktualnie i trwa 1:50. Dużo chmur, ale widać po drodze Bornholm i polskie wybrzeże z pięknymi plażami. Przelatujemy też nad Poznaniem i do KTW docieramy o czasie. Teraz jeszcze lądowy odcinek do KRK i kółeczko zostaje zamknięte.
Chciałbym wyróżnić tym razem obie załogi Wizz Air za pełen profesjonalizm i traktowanie pasażerów. Dość często latam tą linią i widzę różnice w podejściu różnych załóg. Tym razem były one w każdym calu perfekcyjne. Eurolot wypadł bardziej blado, bo drugi już raz mam problemy z punktualnością przy korzystaniu z usług tego przewoźnika, poza tym stary ATR 72 to nie jest to czym chciałem polecieć (z drugiej strony – na upolowanie Dasha będzie jeszcze mnóstwo okazji, a być może ATRy odejdą już za jakiś czas w niepamięć).
Podsumowując zaś ten weekend w jednym zdaniu – za nami kolejna bardzo udana wycieczka; norweskie fiordy każdemu polecam – są przepiękne
piękne zdjęcia poczucie humoru. Wycieczka chyba nie dla tych co mają lęk wysokości. Dobrze,że miałeś spory zapas czasu na dotarcie do GDN
Zakładki