WAW-AMS-JFK & EWR-AMS-WAW
Witajcie,
chciałabym opisać swoją podróż do USA, która miała miejsce całkiem niedawno, bo 17 września do NY i 24 z powrotem...
Podróż tę planowałam już od jakiegoś czasu. Przeglądałam oferty linii lotniczych i zawsze coś było "nie halo". A to termin a to kasa ;-) Poza tym ograniczał mnie urlop z pracy, co było dodatkowym utrudnieniem. Jako, że podróż LOT'em miałam wątpliwą przyjemność kiedyś odbyć (kwiecień 2006) to od razu tę linię skreśliłam z listy kandydatów :mrgreen:
Ostatecznie padło na KLM. Nie jestem fanką unoszenia się w przestworzach (akurat nie takiego :roll:) i średnio w mojej głowie oswajała się wizja podwójnego startu i lądowania.
No, ale wyjścia nie było.
Wylot z Wawy miałam o godz. 13.35 (KL 1364)
Dobre wrażenie zrobiło na mnie Okęcie. Czysto i widno. Jak na "dworzec" to ok.
Autobus wyrzucił mnie pod same drzwi, więc problemu z dotarciem nie miałam.
Ponieważ na tablicy nie był jeszcze wyświetlany mój lot to podeszłam do informacji.
Dwie miłe dziewczyny poinformowały mnie gdzie mam się udać.
Po drodze natknęłam się na K. Cichopek z Rodziną, która odprawiała się do Paryża.
Pomyślałam, dobry to czy zły omen, bo fanką "M jak mdłości nie jestem" :lol:
Boarding Pass przygotowałam sobie w domu, żeby przyspieszyć procedurę.
Miałam tylko jedną małą walizeczkę i żeby nie pewna butla kosmetyku w środku mogłabym wziąć ją ze sobą na pokład. Tym samym poszła jako rejestrowany.
Dalej kontrola dokumentów, sprawdzanie rzeczy osobistych, prześwietlenie i adios.
Pochodziłam po tej lepszej stronie. Mnóstwo sklepów z niczym, dużo ludzi, ceny kosmiczne a toalet jak na receptę. Kto to wymyślał. Najbardziej rozwaliła mnie Pani z serwisu sprzątającego, która zabroniła korzystać z toalety dla niepełnosprawnych, BO WŁAŚNIE UMYŁA PODŁOGĘ!! Stała z mopem i zagrodziła wejście. A ile się przy tym nagadała. Matko Boska, dawno takiego lamentu nie słyszałam. I nic to, że kolejka sięgała za zakręt, laski przeskakiwały z nogi na nogę (całe dwie kabiny wewnątrz) Pani się uparła i ch** No i musiała akurat wtedy zmyć podłogę, gdy było tam tak wiele osób.
No to stałyśmy jak te durne ci*y poganiając się wzajemnie w myślach (u Panów było zdecydowanie luźniej ;-) ) W końcu się udało.
Czasu już nie było za wiele, więc udałam się wprost pod wskazany Gate i czekałam na Boarding. W końcu zaczęto nas wpuszczać. Szłam rękawem z kluchą w gardle i myślałam sobie "fajnie byłoby mieć to już za sobą".
Samolot był nieduży, ale pachniało "nowością". Spodziewałam się jakiegoś syfu prawdę mówiąc. Stewardesy miłe i pomocne (zawsze zadaję sobie pytanie: kto wybiera taki zawód na własne życzenie?) Wystartowaliśmy dość sprawnie, ale jako mega cykor miałam mokre ze strachu dłonie i stan przedzawałowy :mrgreen: Samolotem trochę trzęsło, ale znośnie.
Podano kanapki, ale odmówiłam. Napiłam się tylko soku i kawy. Stresowałam się czy zdążę dolecieć i bez problemu się przesiąść. Zdążyłam. Lotnisko Schiphol mimo, iż rozległe jest dobrze oznakowane. Do tego skanery znacznie ułatwiają zlokalizowanie Gate'u.
Droga do celu była dość długa (kolejne sprawdzanie dokumentów i bagażu podręcznego) Po drodze kilka fotek na pamiątek:
http://img215.imageshack.us/img215/5451/p9170326.jpg
http://img215.imageshack.us/img215/9666/p9170327.jpg
http://img215.imageshack.us/img215/1849/p9170331.jpg
http://img215.imageshack.us/img215/8789/p9170333k.jpg
http://img215.imageshack.us/img215/8913/p9170336.jpg
http://img215.imageshack.us/img215/7800/p9170337.jpg
http://img215.imageshack.us/img215/3930/p9170340.jpg
Boarding poszedł sprawnie i wpuszczono nas na pokład. Zarezerwowane miałam miejsce 39D, skrajne w środkowym rzędzie. Dobrego miałam czuja, bo ciasno tam było jak cholera.
Od połowy lotu drętwiały mi nogi i bolała kość ogonowa. Jestem średniego wzrostu a się ostro namęczyłam. Współczuję osobom wysokim czy otyłym. Jedzenie było dobre. Miałam fajnego kompana obok to nieco wyluzowałam i zjadłam. Dostaliśmy rybę, chyba, że mam sklerozę. Dużo dodatków, picia, wszystkiego. Naprawdę ok. Stewardesy miłe i nie sprawiające wrażenia przepracowanych jak to było w LOT'ie. Uczynne, uśmiechnięte. Jedna z nich obsługiwała lot z Wawy. Przeskoczyła na mój kolejny. W sumie chyba to może tak funkcjonować,prawda? Z proponowanych na displayu flmów zaczęłam oglądać "Księcia Persji", ale po 10 minutach wymiękłam. Obejrzałam zamiast tego film Clinta Eastwooda "Gran Torino" (rewelka), przymknęłam nieco oko, pogadałam z sąsiadem i zaczeliśmy się przygotowywać do lądowania. Osobiście wolę lądowania aniżeli starty. To akurat było sprawne i zdecydowane. Żadnego raptownego schodzenia z wysokości. Wszystko płynnie i nieodczuwalnie. Kolega obok miał akurat moment na dowcip o Smoleńsku (cóż :zly )
Jak już dotknęliśmy pasa to nami zabujało na prawo i lewo, ale pilot dał radę :-)
Zrobiłam jedno wielkie "uffff" i nie moglam doczekać się wyjścia.
Załoga miło pożegnała nas w drzwiach i ruszyliśmy do przodu. Długo szłam korytarzami aż w końcu trafiliśmy do odprawy. Kolejka dla turystów była ogromna. Hindus jako mistrz ceremonii dyrygował co i jak. Dumny był przy tym jak paw ;-) Nie miałam żadnych problemów z przekroczeniem granicy. Mnie odprawiono dość szybko i bez kolejki.
Ruszyłam po bagaż. Zawsze mam stracha, że mi walizkę zagubią i zostanę jak stoję. Bez czystych ubrań, bielizny i całej reszty "bardzoważnychrzeczy" Na ich szczęście walizka trafiła do mych rąk. Przy wyjściu oddałam świstek do deklaracji celnej, usłyszałam pytanie czy wiozę polską kiełbasę. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie.
Zeszłam do AirTrain w kierunku Howard Beach i po niedługim czasie byłam już na stacji metra. W samolocie mówiono nam, że AirTrain jest darmowy. Guzik prawda, trzeba płacić $5 niezależnie od wieku.Ale warto nim jechać, bo widok zapiera dech. Wszystko oświetlone i jak na dłoni. Wagoniki jadą dość szybko i to super frajda.
W końcu dotarłam do metra i tam już w spokoju sobie czekałam ;-)
(resztę dopiszę jutro, bo padam ze zmęczenia ;-) )