Praga -Londyn, czyli pomysł na udany weekend.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu, gdy po głowie zaczęły chodzić mi rewolucyjne myśli: gdzie by tu się urwać, byle dalej od własnych dzieci? Czasu nie było zbyt wiele, w grę wchodziły albo święta w okolicy 1 listopada, albo 11 listopada, pozostałe terminy wykluczała szkoła. Ponieważ pierwszy termin zabrały choroby, wybór padł na 10-13, wylot o 6 rano Wizzair z Pragi na Luton, wylot powrotny o 21 w niedzielę- wszystko, aby ukradzionego czasu było jak najwięcej. Przygotowania logistyczne objęły sprawdzenie dojazdu z Luton do centrum, wynalezienie hotelu blisko stacji metra, sprawdzenie godzin funkcjonowania i aktualnych wystaw w kilku muzeach, przegląd co jest grane w londyńskich teatrach oraz listę 10 najlepszych barów z ostrygami i krabami, z dokładnym planem, gdzie się znajdują i jak trafić do nich jeżdżąc metrem.
Pobudka o 2 w nocy, żeby na około czwartą być w Pradze, jadę przez Liberec autostradą , ciemną nocą rozmyślając o tym, co na forum napisał o przyczynach wypadku koło Bugaja ESK1X, ale z silnym postanowieniem: żadnego zaglądania do internetu. Praga rozświetlona, samochód na pustawy parking przy lotnisku i tyle. Wizzair okazał się być tym, o czym wszyscy piszą: dokładne sprawdzanie wymiarów bagażu, wszystko różowiutkie jak w buduarze, dziki bieg pasażerów byle szybciej do środka, byle zająć lepsze miejsce. Nocne wstawanie ma swoje minusy, w połowie safety check już śpię mimo namiętnie romansujących za plecami studentów, a przy ogłoszeniu przygotowań do lądowania złoszczę się na brak porządnej mgły, moglibyśmy tak jeszcze powisieć z godzinę w powietrzu – dałoby się lepiej wyspać. Obiecuję sobie: żadnych więcej lotów o nieludzkiej porze. Lądujemy gładko, okazuje się, że mgła jest jak diabli, nie widzę lotniska, ale widocznie jeszcze za słaba na Wizzair, bilety na Green Line i za dwie godziny jestem na Tower Hill – do hotelu Premier Inn na kawę z croissantem i zostawić walizki, pokój jeszcze nie gotowy.
Na pierwszy ogień w piątek British Muzeum. Kto nie był, niech planuje być, i żałuje, czego nie widział. Otwarte codziennie, a w środku asyryjskie lwy i chimery, wielkie, kilkumetrowej wysokości granitowe posągi i płaskorzeźby wywiezione z Niniwy, dalej wszystko, co dało się odkuć z Partenonu i wzgórza ateńskiego i co dał radę z Grecji wywieść Lord Elgin. Skarby faraonów, łodzie przewożące zmarłych na tamten świat, mumie, sarkofagi, klejnoty, wazy, ozdoby. Elementy fresków z pałacu Minotaura na Krecie, drogocenności z starożytnych Indii, Chin, Europy. Gdzieniegdzie po Anglikach zostały puste mury. Ale o kilku godzinach nawet profesor Jones poszukujący zaginionej arki miałby dość, chce mi się spać – do metra na Westminster. Tam, na Kingly Street jest knajpka Wright Brothers z krabami, ostrygami, ta idzie do badań na pierwszy ogień. Po odpowiedniej ilości cydru z krabem i ostrygami wracam w śpiewającym nastroju do hotelu, spać, spać, spać.
Na następny dzień mam taki plan: odebrać w Wyndham Theatre bilety kupione wcześniej internetem na spektakl na 14.30, zobaczyć National Portrait Gallery i pójść na spektakl, żeby dać odpocząć nogom, a popracować uszami i nie skończyć dnia późno na ostatnim oddechu. Teatr i galeria są obok, tuż koło Kolumny Nelsona, więc z biletami w garści oglądam ścięte i nieścięte żony Henryka VIII, wielki koronacyjny portret Elżbiety I, portrety admirałów, gubernatorów Indii, pirata Francisa Drake’a, a na koniec Beatlesów. Kawa i sandwicz pod Nelsonem, jacyś Murzyni grają niezły jazz i jeszcze wchodzę tuż obok na godzinę do National Gallery, rzucić okiem na Venus Rockeby i Velasqueza. Jest godzina 14, czas do teatru.
Teatr Wyndham jest mały, podobny do naszych w prowincjonalnych gubernialnych miasteczkach, ale zdobny w złocenia, dobra akustyka. Ciasteczko, kawa, na stoliku karteczki z informacją, iż proszą o nie opuszczanie teatru po spektaklu, bo będzie filmowany. W londyńskiej „Wożąc Panią Daisy” (fabułę pewnie wszyscy znają z bardzo dobrego filmu) Panią Daisy gra Vanessa Redgrave, a Hoke’a , kierowcę, James Earl Jones, aktor który grał w trylogii Clancy’ego szefa CIA, i w „Polowaniu na Czerwony Październik”, pokazując kapitanowi legitymację wyłączył guzik od torpedy, która miała na koniec niby to zniszczyć przejęty przez Amerykanów „ Czerwony Październik”, mówiąc, że nigdy się to wydarzyło, torpeda dosięgła celu, a jego samego na pokładzie nigdy nie było.
Mam miejsce po środku parteru, gdzieś w 7-8 rzędzie od sceny, bardzo dobrze widać i aktorów, i mimikę. Sztuka idzie bardzo ładnie, widownia dawno zapomniała o 3 kamerach, wszyscy śmiejemy się, klaskamy i chichoczemy, wpatrzeni w wielką Vanessę Redgrave. Kurtyna, oklaski, ukłony. Myślę, że to koniec i czekam na znak, że koniec nagrania i możemy wychodzić. I w tym momencie na scenę wchodzi Vanessa Redgrave, z mikrofonem, i ogłasza, że dziś jest naprawdę cudowny dzień, święto jej kolegi aktora Jamesa Earla Jonesa, którego Akademia Filmowa uhonorowała właśnie Oscarem za całokształt pracy, i za chwilę odbędzie się wręczenie statuetki. Po czym pojawiają się James Earl Jones, brawa ogłuszające, wszyscy stoimy, wchodzi sir Ben Kingsley, sam bardzo znany aktor –„Lista Schindlera”, „Ghandi” z wielkim, złotym i błyszczącym Oscarem w ręce! Kompletne osłupienie, wszyscy wpatrzeni w Oscara, James E. Jones przemawia i dziękuje płacząc prawie. Też mam łzy w oczach, widząc jego radość i wzruszenie. Przerywamy mu na stojąco brawami, raz po raz. Wyciągam telefon i robię kilka zdjęć, choć wiem, że nie wolno – ciężkiego aparatu nie chciało mi się brać, bo w muzeach nie wolno nic fotografować. Pani z obsługi miło, ale stanowczo kręci głową. James E. Jones potrząsa Oscarem tak, że chyba zaraz głowę mu urwie, trzęsie sporą figurą i podnosi nad głowę, zupełnie jak piłkarze swoje puchary. Wychodzimy po jeszcze ok 20 minutach oklasków, uścisków z pozostałymi aktorami, zupełnie nie wierząc oczom.
Z tej radości rzut oka na mapę i na szampana w kolejne krabowo-ostrygowe miejsce, wybieram „Bibendum” na Fulham Road, gdzie w pełni podniecenia Oscarem zamawiam największą tacę morską na lodzie, jaką mają w karcie plus musującą butelkę. Trzy godziny dla Bachusa, metrem z South Kensington na jeszcze jednego do „Randal and Aubin” na Brewer Street w Soho. Około 22 jestem w hotelu, nieźle kręci mi się w głowie, bolą mnie stopy od chodzenia i dłonie od klaskania. Upić się z lekka czasami jest chyba zupełnie na miejscu.
Rano lekko nie dowierzając, czy to mi się śniło, czy było: do Natural History Museum, trochę mamutów i ryb głębinowych, wielkie jak czołg modele ludzkich komórek, jeszcze raz do „Randala and Aubina” na ostrygi. Gdy szef Sali mówi do kogoś, że zaraz go op…. dochodzę do wniosku, że połowa obsługi to Polacy, wczoraj wieczorem była tak głośna muzyka, że nic nie było słychać. Dwa słowa z szefem, chwalę jedzenie, a on chwali siebie. Odbieram walizkę z przechowalni na Victoria, duża kawa i małe ciastko, i do autobusu Green Line do Luton. Samolot Airbus 320 pełny, widzę te same twarze, co do Londynu. Choćby na pokładzie był niedźwiedź, to i tak nie zepsuje mi humoru. Idę spać, śni mi się Oscar. Za dwadzieścia dwunasta jestem w Pradze, w pół do trzeciej w domu. Zaglądam, co na lotnictwo.pl.
Jak to było w pewnym kawale? Pan Bóg mówi: daj mi szansę, kup bilet!
hypne
Bardzo dziękuję Wszystkim za opinie. Przydałaby się pomoc, jak wkleić zdjęcie?
hypne
Zdjęcia wkleja się bardzo prosto. Wrzucasz je np. na ImageShackŽ - Online Photo and Video Hosting , a po załadowaniu wybierasz link dla forum (wszystko podpisane), wklejasz w poście i gotowe
Zakładki