Witajcie.
Zapewne wielu z Was uzna, że relacja z tak dużym poślizgiem może być niezbyt wiarygodna,, jednak zapewniam, że z uwagi na to iż był to mój pierwszy lot samolotem – wrażenia jakich doznałem ( a właściwie doznaliśmy z moją małżonką ) nie pozwalają zapomnieć o najmniejszych szczegółach.
Przy okazji chciałbym się serdecznie przywitać – uznałem, że czas wyjść z ukrycia i nie tylko korzystać z forum z perspektywy biernego użytkownika, ale dać również coś od siebie.
Do rzeczy.
Lot odbył się w sierpniu... 2011 roku, a dokładnie 22 sierpnia, powrót dokłdanie tydzień później.
Trasa, jaką pokonaliśmy nie była zbyt imponująca, w dodatku nic nie musieliśmy planować samodzielnie – wszystkim zajęło się biuro podróży, któremu zawierzyliśmy nasze wakacje, bagaże i nas samych. Lot miał się odbyć z lotniska Ławica w Poznaniu a zakończyć na lotnisku Diagoras na wyspie Rodos.
Podróż miała być obsługiwana przez linię Aegean Airlines. Naturalnie, jako podróżnik z tematem lotnictwa nieobeznany w ogóle, chciałem zdobyć jak najwięcej informacji dotyczących przewoźnika, samolotu, etc. czyli po prostu know-how ( wszak lecieliśmy z Poznania – miasta know how* ).
Napisałem nawet do Aegeana maila z zapytaniem jaka maszyna będzie obsługiwać nasz lot i ku mojemu zaskoczeniu dość szybko, bo tego samego dnia dostałem informację, że będzie to Airbus A320, bez większej ilości danych.
W niedzielę, przed wylotem pakowanie, ważenie bagażu (tu nadmienię, że Aegean pozwalał na 20 kg. bagażu + 8 kg. na podręczny). Wieczorem obejrzeliśmy jeszcze z żoną film: „ 90 minut do katastrofy” i położyliśmy się spać. Pobudka wcześnie rano, bo na lotnisku mieliśmy być o 6 rano.
Dojazd na Ławicę bezproblemowy, autobus komunikacji miejskiej dojechał pod sam terminal.
Na stoisku biura podróży odebraliśmy niezbędne dokumenty, bagaż nadaliśmy bezproblemowo i przeszliśmy do „security”. Tu nie obyło się bez ściągnięcia przeze mnie butów – żona tej przyjemności nie zaznała. Dodam jeszcze tylko, że aparat fotograficzny (dość spora lustrzanka z ekwipunkiem) nie była wliczana do bagażu podręcznego, więc hulaj duszo...
Strefy bezcłowej na Ławicy opisywać nie będę, bo i nie ma czego, cały wolny czas, a było go całkiem sporo spędziłem przylepiony do szyby, podziwiając stojące maszyny.
Na nasze nieszczęście boarding opóźnił się nieco, bo o około 45 minut. W sumie nie podano nawet z jakiej przyczyny. Ostatecznie wszyscy zostaliśmy zapakowani do autobusu, by przejechać 50 metrów. Wysiadamy, a naszym oczom ukazuje się rzeczony Airbus, z tym że niezbyt przypominający te, które oglądałem w internecie, a należące do Aegeana. Był do Airbus A320-231 o numerze PH-AAX, należący do Amsterdam Airlines – jak się okazało ta linia wykonywała dla Greków loty z POZ – RHO i powrotne. Samolot z zewnątrz nie budził zastrzeżeń, za to w środku był już nieco wyeksploatowany. Wytarte siedzenia, niektóre stoliczki pęknięte, sąsiad z drugiej strony korytarza miał urwany podłokietnik. Nie wiem ile maszyna ma lat, ale wydaje mi się, że może być już pełnoletnia
Zajmowanie miejsc sprawne, miejsca wydrukowane na biletach, personel pokładowy bardzo pomocny i do tego bardzo atrakcyjny . Krótka instrukcja bezpieczeństwa i sprawdzenie pasów. Maszyna kilka razy zaszczekała, start bez przygód i już po chwili można było się delektować widokiem Poznania z góry. Kilka minut po starcie perfekcyjnym angielskim przywitał nas kapitan, opowiadał o pogodzie, o tym jak długo będzie trwał lot etc. Później odzywał się jeszcze kilkukrotnie, przy okazji zapalania kontrolek zapięcia pasów, informując o spodziewanych turbulencjach. Tych nie było zbyt dużo, jednak jak już wlecieliśmy nad basen Morza Śródziemnego nieco się wzmogły. Z uwagi na to, że zajmowaliśmy miejsca na wysokości skrzydeł, nieco przerażał mnie na początku widok ich poziomego ruchu w trakcie turbulencji. Z czasem jednak mi przeszło
W trakcie lotu wszyscy pasażerowie otrzymali drobny poczęstunek – była to niewielka kanapka z serem i wędliną, przypominająca hamburgera popularnej na całym świecie sieci z klaunem, do tego zbożowy batonik i orzeszki. Do kompletu dołączono chusteczki odświeżające. Napoje – do wyboru o koloru, kawa, herbata, napoje gazowane, można było prosić bez limitu. Na specjalne życzenia personel serwował również piwo – naturalnie bez konieczności dodatkowej opłaty.
Lot przebiegł sprawnie, lądowanie, gdybym miał zastosować skalę od 1 do 10 oceniłbym na 10. i zostało nagrodzone gromkimi brawami Powiem szczerze, wcale nie odczułem momentu kontaktu podwozia z ziemią, a że byłem pierwszym lądowaniem zestresowany, również przyłączyłem się do wiwatów . Przy wyjściu personel życzył udanych wakacji.
Po opuszczeniu samolotu pierwsze co odczuliśmy, to potworny żar i „ciężkie powietrze” Szybko udaliśmy się do podstawionego autobusu, który zabrał nas na przejażdżkę 30 metrową…
W hali ( a właściwie pokoju ) przylotów panował mały tłok, gdyż lotnisko obsługiwało wtedy chyba 3 przyloty. Problematyczne było również to, że taśmy, z których zjeżdżały walizki nie były oznaczone ( telewizorki nad nimi były wyłączone) i nie było wiadomo, z jakiego lotu pochodzą dane bagaże. Co niektórzy biegali więc od taśmy do taśmy w poszukiwaniu swojej walizki. Ostatecznie po około 40 minutach udało się odebrać bagaż i rozpocząć, jak się później okazało, udany urlop.
Powrót opiszę już w telegraficznym skrócie. Hala odlotów lotniska na Rodos to całkiem inny świat w porównaniu z przylotami. Przede wszystkim jest zdecydowanie większa, w moim odczuciu większa od lotniska na Ławicy. Odprawa bagażu sprawna, podobnie kontrola bezpieczeństwa. Wybór sklepów i innych atrakcji, w tym gastronomicznych niewielki, więc czas do odlotu spędziliśmy odsypiając wczesną pobudkę. Tym razem odlot nie był opóźniony, nie obyło się jednak bez przygody – na kilka minut przed planowanych boardingiem zmieniono bramki, informując podróżnych w języku greckim. Na szczęście po kilku chwilach informacja pojawiła się również na monitorach.
Lot powrotny bez zakłóceń, maszyna ta sama, przed startem każdy otrzymał cukierka. Kapitan, tym razem Francuz ( tak przynajmniej wywnioskowałem po akcencie i nazwisku) zdecydowanie bardziej powściągliwy w kontakcie z pasażerami. Menu na pokładzie bez zmian, napoje również bez ograniczeń.
Poznań przywitał nas brzydką pogodą z lekkim deszczem, a samo lądowanie nie było zbyt przyjemne. Na pasie usiedliśmy dość twardo i ( choć zapewne się mylę) wydawało mi się, jak byśmy podskoczyli i raz jeszcze usiedli. Powtarzam jednak – mogę się mylić i zwalam to na karb nikłego doświadczenia.
Z tego co obserwuję na forum większość relacji zaopatrzona jest zdjęciami, postaram się kilka znaleźć, jednak z góry zaznaczam, że są to głównie zdjęcia z telefonu, więc jakość będzie marna.
Mam nadzieję, że pomimo braku fotografii przynajmniej kilkoro z Was dotrwało do końca.
Proszę o wyrozumiałość dla debiutanta. Z serdecznym pozdrowieniem!
Zgodnie z obietnicą wklejam kilka zdjęć. Niestety ich jakość nie powala, ale to jedyne, jakie udało mi się znaleźć z tego lotu.
Tu jeszcze na płycie w Poznaniu przed wylotem. Okno dość mocno porysowane.
Jest i wnętrze:
Gdzieś nad Polską:
Jest i jedzenie:
Niestety tylko tyle zdjęć przedstawiało znośną jakość.
Pozdrawiam!
Nature Valley Granola Bar? To ciekawe ze w Europie laduja ten produkt na catering...
Zakładki