Nie wygląda to jak Queen Mary II
Relacja zapowiada się zacnie - poproszę o fotorelację z przekraczania równika (o ile to będziesz robił pierwszy raz)
W uznaniu twoich zasług - powiedział szef nachylając się nad moim biurkiem - postanowiliśmy cię uhonorować rejsem All-Inclusive po wodach Afryki Zachodniej, cieszysz się? No to dawaj paszport, dzisiaj wysyłamy do ambasady z wnioskiem o wizę, odbierzesz go sobie podczas przesiadki na Heathrow. Aha, mam jeszcze dwie wiadomości, pewnie zacząć od złej - na pokładzie nie serwują alkoholu, a dobra jest taka, że podobno mają dyskotekę, taką z lampkami i kulą.
Kilka dni później siedziałem na pokładzie A319 wiozącego mnie z Aberdeen do Heathrow, gdzie byłem o 16:00.
Tam miałem kilka godzin czasu bo kurier z paszportem pojawił się 18:30, który to czas poświęciłem na czytaniu książki na trzecim poziomie terminalu 5.
Szybki check-in na drugą część lotu, bo kartę pokładową mogli wydać dopiero po pokazaniu owizowanego paszportu i już po kontroli bezpieczeństwa mogłem się udać coś zjeść do Giraffe, mieli bardzo dobry sznycel drobiowy z piwem za 15.25 GBP
Po posiłku przejazd podziemną kolejką do budynku C, gdzie na bramce 53 oczekiwał mnie B777 z zaplanowanym startem na 20:25, z czego w powietrze się wzbiliśmy o 21:00:
Po wejściu na pokład od razu udało mi się zepsuć samolot, co polegało na wyrwaniu popielniczki, którą omyłkowo wziąłem za klamkę, z drzwi toalety, ale pocieszam się, że inni psuli samolot podobnie. Problem polegał na tym, że drzwi otwierały się jak połówka ze starego Ikarusa, trzeba było ręką wcisnąć "środek do środka". I nawiasem mówiąc jeśli ktoś by zasłabł w takiej toalecie i upadł na podłogę to za chińskiego boga nie można by było wejść do środka. Kawałek drzwi widać na fotce poniżej, ponieważ podczas lotu mógłbym robić za "babcie klozetową". Miejsce to (37H) nie tylko wybrałem osobiście, tzw bussiness class dla ubogich (firm) - ale musiałem jeszcze za nie zapłacić 50 GBP - podobno mogę wrzucić w wydatki. Za to miałem trochę miejsca na nogi:
Lot trwał 8 godzin więc było warto.
Cóż mogę powiedzieć, benek głośny i widać że już mocno używany. Podczas lotu dobrze karmili i dawali picie kiedy się chciało. Napoje mieli w puszkach 150 ml, więc dla wygody od razu dawali po dwie.
Na pokładzie obejrzałem Robocopa (nawet fajny) i sen mnie zmorzył podczas Lego Movie. Koło drugiej obudziło mnie rzucanie i błyski za oknem i tyle by było ze snu. Lądowanie było około 5 rano, zegarków nie trzeba było przestawiać; potem była odprawa, ciągnąca się w nieskończoność.
Najpierw każdego "nieobywatela" sprawdzali czy ma w zółtej książeczce ważne szczepienia - żółta febra i inne dziadostwa (przy okazji, dwa dni przed wjazdem na terytoriom Nigerii, Angoli itp zalecane jest branie tabletek na Malarie). Potem stanie w kolejce do odprawy, moja wiza się spodobała bo zostałem wpuszczony dalej. Po odebraniu swojego bagażu należy bardzo stanowczo odmawiać komukolwiek i wypatrywać tabliczki swojego "biura turystycznego", gdzie nie należy podawać swojego nazwiska, ale sprawdzić czy mają je na liście. Nasz opiekun zbił nas w grupkę, postawił na zewnątrz i kazał się nie ruszać. Odpaliłem GPS i wtedy do mnie dotarło, że jestem poniżej równika:
Akurat zrobiło się jasno i można było rzucić okiem na okolice lotniska:
Lotnisko się nazywa "4 lutego" i pewno jest jakaś ichniejsza odmiana naszego, nieobchodzonego już, święta E. Wedla, które to jak wiadomo świętowano 22 lipca.
Po wielkich znojach wpakowano nas do minibusa, gdzie przewieziono nas przez całe miasto na drugi koniec lotniska to terminalu śmigłowców:
Po check-in'e, grzebaniu w walizkach i ważeniu pasażera posadzono nas w kinie, gdzie obejrzeliśmy film sensacyjny "jak miło i wesoło opuścić zatopiony śmigłowiec". Różnica w porównaniu do morza północnego jest taka, że nie ubierają w kombinezony ratunkowe tłumacząc to tym, że woda jest ciepła, bo dookoła pływają rekiny.
Po 90 minutach, dwóch międzylądowaniach wysiadłem gdzieś na Atlantyku z takim oto krajobrazem:
z którego to miejsca piszę swoją relację i na dodatek nie wiem kiedy wrócę.
Jeśli ktoś ma jakieś pytania to proszę, postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.
Nie wygląda to jak Queen Mary II
Relacja zapowiada się zacnie - poproszę o fotorelację z przekraczania równika (o ile to będziesz robił pierwszy raz)
Pozdrawiam
Krzysztof Moczulski
Batorym też nie pachnie.
Stawiam na somalijską piracką łajbę
300. Dywizjon Bombowy im. Ziemi Mazowieckiej
He, he równik już przekroczyłem samolotem.
Co do poruszania się statku to jest mały problem, gdyż statek jest typu "drilling ship" i wierci w poszukiwaniu ropy; więc pożądane jest, żeby się nie ruszał wcale.
Jak dam radę, to później wrzucę kilka fotek statku.
Az tak zle nie bylo. Moze dlatego ze duzy jestem i sie bali :-)
Zastosowałeś nadużycie wyrazu i tresci:statek w kontekście morskim.
Ta fotka przez bulaj jest tak nędzna, ze możesz nie wracać bez lepszych ...
Juz sie poprawiam :-) (statek to miala byc aluzja do Rejsu)
Statek (morski) ma dlugosc 228 metrow, szerokos 42, 6 silnikow, kazdy jest widlasta czterosuwowa szesnastocylindowa jednostka o mocy 7.2 GW spieta z pradnica. Statek (morski) ma szesc pednikow (3 z przodu i trzy z tylu) pomocnych do pozycjonowania go podczas operacji wiertniczych. Nie ma tradycyjnego walu, srub i steru.
Nad pokladem wznosi sie wieza wiertnicza:
gdzie rury z pokladu:
laczy sie ze soba i nimi kreci:
w poszukiwaniu ropy, dzieki czemu samochody jezdza, statki (morskie) plywaja a statki (powietrzne) lataja.
Pogoda jest do niczego wiec taras sloneczny (HELIPAD) jest pusty:
Ta kula na pierwszym planie to antena satelitarna, ten statek (morki) jest to supporting vessel, dbajacy aby zadna inna jednostaka nie zblizyla sie do strefy zabronionej czyli 500 metrow wokol naszej jednostki.
Moim zadaniem (oprocz cieszenia sie urokami rejsu) jest doprowadznie do porzadku sieci informatycznej,
gdyz teoria sie spotkala z praktyka "nic nie dziala i nikt nie wie dlaczego". Ale juz zaczelo wiec sie chyba zalapie na poniedzialkowy helikopter na brzeg.
Kulbin, dla ciebie specjalnie statek powietrzny, EC225 reg D2-EQM podchodzacy do ladowania.
Z pokladu H mnie wyrzucli, tak samo z pokaldu NAVI pietro nizej, wiec fotke te cyknalem z pokadku E
Nie, to nie jest FPSO, to jest "Drilling Ship"
Sytuacja wygląda tak, ze najpierw ropé trzeba znaleźć, w związku z tym najpierw sie robi różne badania geologiczne - takie USG ziemi. Rzuca sie do wody czujniki, potem sie nad tym plywa statkiem, ktory wytwarza fale magnetyczna, ktorej to echo jest odczytywane przez te czujniki. To sa statki badawcze.
Kiedy juz potencjalny obszar sie znajdzie należy zrobić odwierty. Stawianie platformy ku temu celowi jest nieopłacalne, bo nie wiadomo co pod dnem jest, dlatego używa się statków wiertniczych (Drilling Ship) do przeprowadzania odwiertów. W tych rurach co sa na pokładzie, odkładają sie warstwy gruntu, ktore sa badane później przez geologów. Jesli rope sie znajdzie i oplaca sie ja wydobywac wtedy albo sie buduje platforme, albo zaklada zawor na odwiert. Z tego zaworu, jeśli jest to daleko od brzegu pompuje sie urobek do FPSO (Floating Production Storage and Offloading, co znaczy Plywajaca Rafineria, Zbiornik i rozladunek), ktory z ropy na miejscu produkuje benzyny, oleje, oleje napędowe, A1 i co tam chcemy, po czym gdy jest pełny to podpływa tankowiec i wiezie do konsumentów.
Bardzo czesto na FPSO pali sie taki sam płomień jak w rafineriach, wieczorem widac ze staku kilka takich ognikow nieopodal.
Ale tak czy inaczej wszystkie statki potrzebują komunikacji :-)
Wygląda na to, że robota zrobiona, ale moje miejsce w jutrzejszym śmigłowcu zostało "sprzedane", bo kapitan chce mnie jeszcze potrzymać jako zakładnika i polecę w środę. W tym czasie jestem na wakacjach, albo siedzę w więzieniu gdzie każdy jest strażnikiem i więźniem :-)
Tak więc pozostało mi wylegiwać się w kabinie:
albo na "spacerniaku":
Patrzeć jak statek wierci:
Albo bierze wodę:
wpatrywać się z nafciarzami w romantyczny, równikowy zachód słońca:
albo iść z nimi na stołówkę na jeszcze bardziej romantyczną kolacją z krewetkami i homarami:
Pędniki do pewnego stopnia potrafią zniwelować kołysanie, jest specjalny system, który nad tym czuwa, ale i tak jego ruchy są odczuwalne, co nie przeszkadza w pracy. Lekkie kołysanie nie szkodzi, bo do dna jest 500m. Rury są stalowe, więc do pewnego stopnia elastyczne.
To opowiedz cos o sieci
O sieci? Nie ma co. Już lepiej o tyłkach. Wiesz, moja sieć jest do tyłka :-)
Wizyta na statku dobiega końca. jeszcze tylko rzut oka co dzisiaj będzie na obiad:
kontrola w toalecie czy siki mają odpowiedni kolor (1-4 dobrze, 5-7 napij się, 8 chyba nie żyjesz):
i pakujemy się do śmigłowca. Z helikoptera zdjęć nie ma i nie będzie bo jest zakaz wnoszenia telefonów w kieszeniach a za złamanie zakazu można wylecieć zupełnie z latania.
Na lotnisku trzeba było znowu pokazać paszport, opiekun nas zgarnął do busika i rozlokował po hotelach.
Mi przypadł w udziale hotel z basenem (ale nieczynnym) Alvalade zlokalizowany tutaj: https://www.google.co.uk/maps/place/...7f9775b31ad54a
Pokój bardzo przyjemny:
ale podobno kosztuje chore pieniądze.
Niech za przedsmak posłuży strona z menu:
W hotelu gratisowo mieliśmy obiad, jedzenie było przewidywalne, nie zauważyłem żadnych egzotycznych potraw.
W Luandzie zupełnie nie akceptują MasterCard, jedynie Visy. W użyciu są dolary, jeden dolar, to 100 tamtejszych jednostek monetarnych zwanych Kwanza. Ponieważ miałem jedynie banknoty z podobizną Elżbiety II to nawet z hotelu nie wychodziłem, bo jest to niezalecane. Miejscowa ludność praktycznie nie używa angielskiego, jedynie portugalski.
Widoki z resztą trochę zniechęcały:
W szufladzie w hotelu nie było Biblii (a myślałem, że w kraju katolickim, jakim jest Angola będzie), natomiast znalazłem taki oto zestaw:
Czas w hotelu wykorzysałem na odpoczynek, kąpiel w wannie, przy czym bardzo interesowało mnie w którą stronę będzie się kręciła woda podczas wypuszczania:
Wieczorem o 20 przewieziono nas na lotnisko, ceny w wolnocłówce jeszcze ciekawsze, na przykład takie klapki:
kosztują:
Przed 23 weszliśmy na pokład B777. Po zamknięciu drzwi załoga pokładowa rozpyliła jakiś muchozol, podobno niegroźny dla ludzi i zwierząt domowych, żeby do Europy nie doleciał żaden komar i zarażał malarią.
Lot przebiegł spokojnie i o 8 rano byłem na Heathrow.
Szybkie ominięcie kolejki paszportowej, bo ludzie jakoś się boją automatycznych budek paszportowych i na monitorze napis: "Dziekujemy. Serdecznie witamy" (po polsku). Potem przesiadka na lot do Aberdeen, który z powodu złej pogody krążył co nieco nad lotniskiem.
BA1310 - British Airways - Flight history - Flightradar24
Pilot uprzedził, że spróbuje podejść do lądowania, ale jak nagle usłyszymy ryk silników to się mamy nie przejmować, bo warunki są złe i lecimy do Edynburga. Na szczęście wylądowaliśmy i zdarzyłem zagłosować w referendum, po czym resztę dnia zrobiłem sobie wolne.
W piątek rano szef mi bardzo pogratulował udanego rejsu "All Inclusive" i zapowiedział, że w najbliższym czasie polecę na Szetlady na FPSO, a potem jeszcze raz do Angoli i całkiem możliwe, że jeszcze do Brazylii, i to wszystko w ciągu najbliższych kilku tygodni.
Ale wcześniej, bo w czwartek 26.09 jeszcze lecę do Dublina na koncert Kazika :-) i to jest drugi w tym roku lot na własny koszt.
Pierwszy był opisany tutaj: THOMSON AIRWAYS - recenzje
Zakładki