Nigeria w porze deszczowej - relacja na gorąco
Pojedziesz do Nigerii, chcesz? Usłyszałem około 2 tygodniu temu. Pewno, że chcę - pomyślałem - ale pewno się skończy tradycyjnie: na chceniu.
Moje negatywne nastawienie wynikało z faktu, że miałem tam być pod koniec 2013. Pierwsze podejście do otrzymania wizy skończyło się niepomyślnie, bo w wniosku o wizę biznesową złożoną w londyńskiej ambasadzie padło słowo "trening"; skończyło się to odrzucenie wniosku z adnotacją: potrzebujesz TWP (temporary work permit). Wniosek odpowiedni został wysłany, ale przez pomyłkę zaadresowany do Warszawy, a nie do Londynu. Z tego powodu odwiedziłem naszą stolicę dwukrotnie w styczniu raz KLM a drugi raz LH), niestety rownież niepomyślnie, ale z zupełnie innych powodów. W każdym bądź razie w firmie zadecydowano: zabierz paszport i olej to. Z takim tez nastawieniem nie wierzyłem zbytnio w sukces. Aż tu w poprzednią sobotę przychodzi wiadomość PROMESA WIZY do odbioru na lotnisku w Lagos. Co prawda z drobną informacją, że jestem oczekiwany na drugi dzień, ale to drobny szczegół. Tym razem mój pobyt ograniczy się do prac na lądzie, ale za to z przelotem lokalnym liniami do miejscowości Warri. Jeszcze został tylko wybór przewoźnika, miałem cichą nadzieje, że polecę BA, który na trasie do Lagos eksploatuje JumboJeta, ale zostałem wrobiony w KLM z A330-300. Trasa przewidziana na 1 + 6 godzin z hakiem, więc żaden problem.
O 7:10 pod dom podjeżdża zamówiona taksówka - Merc klasy E, nówka, nieśmigana. Zawsze lepiej niż Peugeot partner czy podobna mu furgonetka. Zwykle dojazd na lotnisko nie zabiera więcej niż 15 minut, ale nie w poniedziałek rano; trzeba liczyć ekstra czas bo lotnisko jest przy dużym centrum biznesowym. Na check-in w ABZ z leksza kręcili nosem na moją promesę, ale po kilku telefonach puścili mnie na moją odpowiedzialność - bilet powrotny mam, to jeśli mnie do Nigerii nie wpuszczą to najwyżej z powrotem polecę w toalecie przy pełnym samolocie, ja na to zasugerowałem jump-seat jako "cywilny nadzór pilotów". Uśmialiśmy się i poszdłem dalej. Samolot do AMS - E190 - wystartował około czasu rozkładowego, czyli 9:20 i już po 75 minutach meldował się na lotnisku w Schiphol. Nie jestem fanem tego lotniska, bo podobnie jak we Francji grzebanie w podręcznym robią tuż przy gate, co wybitnie utrudnia zabranie ze sobą swojej butelki picia. Po niecałej godzinie miałem boarding. Samolot można powiedzieć jest bardzo wypełniony.
Widoki pod samolotem przedstawiały się następująco: Najpierw wystatowaliśmy w pochmurnej Holandii. Nad Francją zaczęło się nieco przecierać. Nad Paryżem samolot obrał kurs 180 i tak dolecieliśmy do Lazurowego wybrzeża, okolice miejscowości Perpignan, gdzie kończyła się Francja i rozpoczynała Hiszpania i tam właśnie opuściliśmy Europę. Jeszcze tylko przelot nad Balearami (Palma-Majorka) i po chwili przywitało nas wybrzeże Algerii. Wąziutkiej pas miasta szybko ustąpił miejsca Saharze. Widoczności najpierw dobra, słabła jednak z czasem i jedynie po zmianie pyłu piaskowego w chmury nie domyslilem się przejścia Sahary w dżunglę. KLM uraczył nas jednym posiłkiem na przelotowej i ciastkiem z serem na ciepło tuż przed lądowaniem. Tymczasem samolot zniżał się do lądowania i należało się zabrać za wypełnianie karty pokładowej. Podczas lądowania dzień ekspresowo zamienił się w noc i po dokołowaniu do rękawa, gdzie ostatnie metry samolot był holowany! Przez okno wdzierała się afrykańska noc.
Tą relację nastukałem podczas lotu. Zdjęcia wrzucę kiedy tylko będę miał pewniejszy dostęp do Internetu, bo hotelowy jest...tutejszy. W następnym wpisie zamieszczę wrażenia z lotniska, (a jest o czym pisać) opis zaplanowanej podróży lotniczej do Warri i to, co mnie tu spotka.
W każdym bądź razie: WELCOME TO NIGERIA!!!