Pokaż wyniki od 1 do 5 z 5
Like Tree46Likes
  • 30 Post By sanfran
  • 2 Post By kudak
  • 14 Post By sanfran

Wątek: Rzut oka na Afrykę z zachodu i trochę z południa

  1. #1
    Awatar sanfran

    Dołączył
    Jul 2007
    Mieszka w
    Aberdeenshire

    Domyślnie Rzut oka na Afrykę z zachodu i trochę z południa


    Polecamy

    Przepraszam, o której planujemy lądowanie?
    Za około 35 minut, czyli o 18:50.
    To świetnie, tylko mój samolot satrtuje o 19:10!
    A dokąd?
    Do Johannesburga.
    Spokojnie, o 21:20 jest następny, dużo czasu.

    Wróciłem na miejsce i mając trochę czasu zacząłem rozmyślać o ostatnich tygodniach.
    Cztery tygodnie temu samolot przywiózł mnie z Amsterdamu, gdzie z kolei znalazłem się wracając z Lagos w Nigerii. Widać spodobałem się Afryce, skoro chce mnie jeszcze gościć, bo zaraz po powrocie musiałem wypełnić wniosek o wizę kraju zwanego Namibia. Wstyd przyznać, ale o istnieniu takiego miejsca na ziemi dowiedziałem się dopiero z wniosku wizowego.
    Załatwianie formalności potrwało 4 tygodnie i zakończyło się wręczeniem mi kartki ze spisem lotów i kserem faxu o przyznaniu wizy dla mnie i jeszcze 9 innym osobom. Karka z lotami obwieszczała, że rejs BA55 spędza w powietrzu 11 godzin i przysługuje mi miejsce w klasie ekonomicznej samolotu A380. Firma BA pozwoliła mi zarezerwować miejsce przy wyściu awaryjnym - zawsze to lepiej, ale tak pięknie zaplanowany rejs się potrzaskał o jedno małe spóźnienie samolotu. Ale co się dziwić, bo samolot prowadzili Zmiennicy (Jacek Żytkiewicz i Kasia przebrana za Koniuszkę) gdyż rejs miał nr 1313. Po zamknięciu drzwi grzecznie nas poinformowano, żeby absolutnie się nie niepokoić nieco inną procedurą startu, bo zepsuty jest APU (i tu poszły wyjaśnienia co to jest i czym się to je) więc jeden silnik odpalimy na stanowisku postojowym, a drugi normalnie - po wypchnięciu.



    Po przyziemieniu poszedłem do okienka BA gdzie przerzucili mnie na lot BA57 wykonywanym starym, poczciwym JumboJet'em.



    Jak było do przewidzenia wszystkie porządne miejsca już dawno były rozdrapane zostały tylko niedobitki. Dostał mi się przedostatni rząd, miejsce G (przy przejściu); pocieszeniem było zapewnienie, że E i F są wolne. NIestety, okazało się, że je ktoś je potem zajął.
    Jumbo startuje bardzo ciekawie, po rotacji trochę trzeba odczekać na wznoszenie.
    Lot upłynął ... jakoś. Ekraniki w B747 są bardzo małe, więc samolotową filmotekę zignorowałem skupiając się na czytaniu książki na tablecie, chodzeniu na spacery i wysiadywaniu na jumpseacie. Nareszcze lądowanie, krajobraz widziany przez okno inny niż wszystko co widziałem do tej pory. Samolot łagodnie się zniża i czuć wstrząsy kiedy wszystkie szesnaście kół w czterech tylnych goleniach siada na pasie.
    Lotnisko w Johannesburgu zrobiło bardzo miłe wrażenie. Ustawiłem się w kolejce dla osób nie potrzebujących wizy. Przed podejście do urzędnika jeszcze skan kamerą termowizyjną w poszukiwaniu rozgorączkowanych. W RPA nie trzeba było wypełniać żadnych kart do lądowania. Urzędnik zeskanował paszport, spytał się którym lotem przyleciałem i oddał paszport z uśmiechem mówiąc "Welcome to South Africa" - nieczęste, a bardzo miłe. Cło przepuściło mnie bez problemu i teraz trzeba było zmienić terminal z A na B.
    Zaraz po wyjściu rzucił się do mnie "pomagier", w uniformie i z plakietką. Pozwoliłem mu się zapowadzić do check-in a potem pokazał mi przejście do bramek. Za uslugę dostał 5 USD; był bardzo niezadowolony bo chciał 10 GBP. Zapytałem się grzecznie dlaczego liczy sobie za godzinę pracy 100 baksów, gdyż mi poświęcił raptem 10 min, po drugie na pewno mu tyle nie dam bo nie niósł mi torby, a mógł. Odszedł mrucząc pod nosem jakieś zaklcia voodoo lub inne. Prawdę mówiąc trochę mu zadziałało, bo na drugi dzień miałem lekkie rozwolnienie.
    W strefie ogólnodostępnej nie ma żadnych ciekawych sklepów, ale idąc do bramek jest ich już mnóstwo. Można kupić skórę żyrafy za jakieś 6000 złotych, można kupić także skórę czegoś mniejszego (antylopy?) za 300. Są rzeźbione figurki, drewniane maski, pisanki ze strusich jajek, bębenki (ale nijak się mają do tego co przywiozłem z Nigerii). Coś trzeba będzie wybrać przy powrocie. Podszedłem do bramki z wyświetlonym lotem nr SA1701 do Walvis Bay i spojrzałem na ludzi poubieranych w wysokie buty, płaszcze lub kurtki. Przy przejsciu do autobusu zrozumiałem dlaczego - pomimo polara na grzbiecie wiatr przewiał mnie po plecach porządnie. Pani prowadząca autobus po lotnisku zrobiła nam długą wycieczkę; gdy wysiadłem to zacząłem się zastanawiać czy dalej jsteśmy na lotnisku czy może przez przypadek zajechaliśmy do muzeum lotnictwa. Samolot B737-200 był hmmm ... wiekowy i to bardzo; pod skrzydłami miał podczepione silniki starego typu.



    Pasażerów wszystkiego było ze 40-50 więc samolot miał trzy klasy: biznesową z szerokimi fotelami z przodu, oddzieloną od nich zasłonką klasę ekonomiczną siedzącą:



    która płynnie przechodziłą w klasę ekonomiczną leżącą, z moimi zwłokami na pierwszym planie:



    Demonstracja przedstartowa szybko minęła, bo środków bezpieczeństwa nie za dużo. Ot: pasy, tlen, wyjścia awaryjne. Kamizelek ratunkowych brak, jeśli przeżyjesz katastrofę na wodzie to trzymaj się poduszki od siedzenia.



    Nam to na szczęście nie grozi bo lecimy nad pustynią. Po starcie uciąłem sobie godzinną drzemkę. Po przebudzeniu (moim) podeszła do mnie stewardesa z pudełczkiem z jedzeniem (sałatki z kaszką kus-kus i kawałek żółego sera) i kilkoma puszkami picia do wyboru. Po przebudzeniu i posiłku należało się udać do pewnego miejsca w ogonie samolotu nazywanego czasem HEAD :-) gdzie skorzystałem z urządzenia posiadającego taką klapkę jaka mi była znana ze starszych pociągów opatrzonych znakiem PKP. Przez chwilę nawet się zastanawiałem gdzie wypada urobek: do zbiornika czy na tory, tfu chciałem napisać: pustynię.



    A pod nami rozciągały się pustynie Bostwany a potem Namibii. Tymczasem wśród tej pustynii samolot obniżał swój lot i wylądował na pasie w szczerej pustyni. Po wyjsciu z samolotu było jeszcze zimniej, ale wystarczyło się ustawić w miejscu osłoniętym od wiatru a słoneczko wiszące nad północną częscią horyzontu zaczęło mocno przygrzewać. Tym razem trzeba było wypełnić kartę do lądowania, potem jeszcze drugą opisującą stan zdrowia, potem znowu spoglądanie przed obiektyw kamery termowizyjnej i kolejka do dwóch urzędników paszportowych. Trzeba było odczekać ze 20 min na swoją kolej, więc rozejrzałem się po pomieszczeniu dworca lotniczgo, który się okazał dużym namiotem poprzedzielanym dwumetrowymi na wysokość ściankami z płyty pilśniowej, ozdobionej na górze zwojami drutu kolczastego oraz plakatami nawołującymi do powstrzymania korupcji.
    Urzędnik postukał w komputer, odnalazł potrzebny wpis grzmotnął pieczątkę i już mogłem odebrać swój bagaź i własnoręcznie położyć go do maszyny prześwietlającej zawartość; w mojej chyba nie było nic ciekawego, bo mogłem wyjść na zewnątrz wprost w objęcia chłodnego, pustynnego wiatru.








    Jeszcze tylko 15 minutowa jazda busikiem:





    i można się było wpakować na motorówkę:





    która w następne 15 min dowiozła mnie do statku kotwicującego na redzie:



    na którym spędzę najbliższy tydzień:



    w miłym towarzystwie:

    Pokrak, tomo, markoo and 27 others like this.

  2. #2
    Awatar kudak

    Dołączył
    Jul 2009
    Mieszka w
    Grudziądz

    Domyślnie

    Bardzo interesujący wpis! Pozostaje tylko pozazdrościć tego B732 .
    tygrysm and otul72 like this.

  3. #3
    Awatar otul72

    Dołączył
    Jan 2011
    Mieszka w
    OSZ

    Domyślnie

    B732 widziałem dwa razy w ubiegłym roku:
    1. jak szykował się do lądowania w Toronto,
    2. dwie sztuki na płycie postojowej w Cancun.
    Canon EOS 400D + 70D, MAK 127

  4. #4
    Awatar sanfran

    Dołączył
    Jul 2007
    Mieszka w
    Aberdeenshire

    Domyślnie

    Mija miesiąc od powrotu a relacja jeszcze niedokończona. Pora ją zakończyć i wyjaśnić tę zwłokę.
    Na statku tydzień zleciał szybciutko podzielony pomiędzy wykonywaniem pracy, rozmowami z rodakami i wpatrywaniu się w ogromne meduzy pływające dookoła:



    słońce świecące od północnej strony:



    oraz jednostki kotwiczące nieopodal:









    Niektóre z nich w nocy wyglądały jak choinki:



    Jeśli chodzi o noc, to Krzyż Południa świecił nad horyzontem nieco już pochylony w kierunku zachodnim:



    a zachody słońca były prześliczne:





    Jednak nieubłaganie nadchodził czas zejścia na ląd. Nawet statek wydawał się zasmucony z tego powodu, może coś przeczuwał:



    Motorówka zabrała mnie na ląd dwie godziny później niż powinna, więc nie było sensu prosić kierowcę o pokazanie kawałka Namibii - od razu zawiózł na lotnisko gdzie trzeba się było wystać w kolejce i potem swoje odczekać w hali odlotów. Nowy budynek jest w fazie konstrukcji, więc siedzi się w tymczasowym budynku-namiocie podzielonym sklejkowymi ścianami:





    Lotnisko obsługuje tylko połączenia międzynarodowe - do Johannesburga i Cape Town (Kapsztadu); jeszcze 20 lat temu loty na tej trasie to były krajówki, bo Namibia dosyć niedawno uzyskała niepodległość od RPA.

    Pora przejść się do samolotu, Dzisiaj będzie wiózł nas Bombardier 700:





    Lot upłynął przyjemnie, jedzenie na pokładzie było smaczne:



    W Johannesburgu lądowaliśmy o zachodzie słońca, widoki były prześliczne ale ze względu na zmatowione okienka (chyba od piasku) zdjęcia nie prezentowały się tak jak trzeba.
    Port lotniczy w Johannesburgu jest hubem dla ... British Airways! Stacjonuje tam kilkanaście sztuk B737 (niespotykanych w Europie we flocie tego przewoźnika) i noszących lokalne znaki rejestracyjne. Kontrola paszportowa, potem zdrowotna (kamera termowizyjna) i już w hali portu lotniczego. O bagaż się nie martwię, bo został nadany z Namibii bezpośrednio do Aberdeen; zostało trochę czasu na pochodzenie po sklepikach, gdzie natkałem się na biznes prowadzony najprawdopodobniej przez pewnego znanego polityka:



    Wkrótce rozpoczął się boarding, moje kupione miejsce 70K czekało na mnie, a jako bonus - siedzenie obok pozostało wolne przez cały rejs, trwający ponad 11 godzin:



    A380 jest samolotem o wiele bardziej komfortowym jeśli chodzi o poziom hałasu w środku; start przebiegł spokojnie podobnie jak i cały lot wraz z lądowaniem.
    W bagażu podręcznym miałem zapalniczkę (z żyrafą - bardzo ładną), którą sobie kupiłem na lotnisku i cały czas po głowie mi chodziło pytanie - czy na LHR będzie dodatkowa kontrola czy też nie? A tu jak na złość pomyliłem kolejki paszportowe i stanąłem do wyjścia zamiast do tranzytu - niestety było już za późno i nie pozwolili wrócić. Wściekły na siebie jak 100 diabłów stanąłem w kolejce do kontroli bezpieczeństwa i ze zdziwieniem zobaczyłem jak mój plecak niewzruszony jedzie prosto w moje ręce. Przez myśl mi przemknęło, że następnym razem można spróbować z kałachem. Ucieszony wsiadłem do samolotu do Aberdeen, gdzie przedrzemałem lot na północny skrawek Zjednoczonego Królestwa.
    W taksówce udającej się w kierunku domu zadzwonił telefon. Przeczuwałem kłopoty i się nie pomyliłem. "Słuchaj, wróciłeś już? Aaaa wracasz, możesz dzisiaj do biura wpaść? Hmmm, zmęczony. No to jutro na 10, musimy porozmawiać. O czym? Wiesz ropa jest tania i firmy olejowe mają kłopoty, tną koszty i też mamy kłopoty. Musimy porozmawiać, bo twoje miejsce pracy jest zagrożone". Po czym takim ciężko się zrelaksować i odpocząć.
    Na drugi dzień (czwartek) miałem pierwszą turę tzw konsultacji. Tzn, zapewnili, ze wcale mnie nie chcą zwolnić (akurat w to nie wierzyłem, bo tak samo zapewniali mojego kolegę z działu w lutym i każdego innego w takiej sytuacji, a jeszcze się nie zdarzyło aby się ktoś ostał) i że jest pozycja na najniższym szczeblu, gdzie robiłbym prawie tą samą robotę ale za to bez wyjazdów i za ułamek mojej dotychczasowej pensji i jeśli chcę, to mogę na tą pozycję zaaplikować i być może nawet ją otrzymać. Przyjąłem do wiadomości i umówiliśmy się na następną konsultację na poniedziałek. Przy biurku spakowałem moje rzeczy do kartonowego pudełka i wyniosłem do auta; później zająłem się zamykaniem moich spraw w firmie. W tym samym tonie odbyto spotkania jeszcze z siedmioma osobami z brytyjskiego oddziału, 40 w Ameryce i podobno jeszcze w innych częściach świata.
    Na poniedziałkowej konsultacji z żalem mnie poinformowano, że nic się przez weekend na rynku nie zmieniło i niestety są zmuszeni rozważyć likwidację mojego stanowiska pracy, ale to dalej nie oznacza, że mnie chcą zwolnić. Znowu bardzo prosili o rozważenie zaaplikowania na uprzednio proponowane stanowisko. Obiecałem, że rozważę i umówiliśmy się na dzień następny.
    W domu zadzwonił telefon: "Słyszałem, że te przygłupy cię zwalniają, a my tu szukamy kogoś takiego jak ty!" - wołała do mnie słuchawka - "co prawda do biura w Londynie, ale nie sądzę, żeby był problem abyś pracował czy to z domu czy to z biura w Aberdeen. Weź no podeślij CV, wyślę gdzie trzeba."
    Na wtorkowym spotkaniu znowu z żalem mnie poinformowano, że nie zaszły żadne zmiany i zmuszeni podtrzymać swoją decyzję oraz zapytano czy rozważyłem wspaniałomyślną propozycję zaaplikowania na jakże wspaniałe stanowisko. Odmówiłem podając za powód, że praca mechanika na lądzie da mi półtora raza więcej, a stanowisko zwykłego elektryka czy mechanika na statku (na co zresztą mam uprawnienia - sama firma je opłaciła) ze cztery razy więcej. Zapytali się czy chcę przyjść na spotkanie jutro czy zakończyć już dzisiaj czy może odbyć jeszcze jedno spotkanie. "Kończ waść, wstydu oszczędź" - przeleciało mi przez myśl układając na stole komputer, telefon i przepustkę do firmy. Po uścisku dłoni przez byłego już szefa personalny wyprowadził mnie na parking.
    Konsultacje takie są wymagane prawem podczas zwolnień grupowych i mają sens kiedy poszczególne spotkanie dzielą tygodnie; kiedy są to godziny to konsultacje zamieniają się w komedię.
    Następnego dnia odbyłem pierwszą rozmowę rekrutacyjną, po tygodniu by drugi etap, po następnych dwóch przyszła oferta pracy. W międzyczasie była już firma rozliczyła się ze mną finansowo i na konto wpłynęła suma będąc równowartością moich kilku miesięcznych pensji.

    Jako bezrobotny miałem w planach długo spać, na śniadanie spożywać płatki kukurydziane z piwem, grać w Wolfensteina (New Order i First Blood) na xboksie i oglądać wszystko jak leci na National Geographic i Discovery a tu mnie czekało kupę roboty w ogródku, przesuwanie kaloryferów w domku i wymiana hamulców w sceniku i sprzęgła w UAZie oraz kupę innych zadań; więc zmęczony już jestem tym całym bezrobociem i z chęcią odpocznę w nowej pracy.
    Czy będą jakieś nowe relacje? Na pewno będą wyjazdy do Londynu, ale z takich podróży relacji robić nie warto. W samolocie do Johannesburga siedziałem obok pracownika mojej nowej firmy - to dobry znak; nieco gorszy jest ten, że było to w klasie ekonomicznej :-) - ale nie narzekajmy.

    Byle do przodu!
    elza030, tartal, MMB and 11 others like this.

  5. #5

    Dołączył
    Apr 2010

    Domyślnie


    Polecamy

    Smutny finał podróży, a zarazem szansa na nowe. Mój chłop ma tą samą pracę. Jednak jego wyjazdy/wyloty są niestety dłuższe od twoich. Szkoda,że nie będzie relacji

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •