Strona 2 z 2 PierwszyPierwszy 1 2
Pokaż wyniki od 21 do 38 z 38
Like Tree156Likes

Wątek: Azja bliska, Azja daleka – Oman i Filipiny przez Wiedeń i Dubaj

  1. #21
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie


    Polecamy

    Cześć 3: Wielki błękit!

    Na pierwszy dzień w El Nido miałem bardzo relaksacyjny plan na świerzym powietrzu, niestety pogoda sprawiła, że był to relaksacyjny dzień ale głównie po dachem (a raczej pod strzechą) mojego hotelowego pokoju. Rano udałem się na mały spacer przez miasteczko z zamiarem dotarcia do plaży.

    Samo miasto przypominało mi trochę wioski ze starych amerykańskich filmów o Wietnamie. Jedna szeroka ulica ciągnęła się pomiędzy zboczami tropikalnych wzniesień.I pewnie od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Przynajmniej w zakresie warunków życia. Obok pensjonatów i hoteli wyrastały drewniane budziny na kurzej łapce zanurzonej w błocie, po którym radośnie hasały knury niczym ich bajkowy kolega pląsający w rytm Hakuna Matata.





    Niestety w czasie mojej wędrówki nad miasteczkiem zebrały się ciemne chmury i tym samym nie pozostało mi nic innego jak wejść do bardzo sympatycznej knajpki (Art Cafe) i zamówić takie piwko:







    Rozpadało się na dobre, wiec spędziłem w knajpce dobre dwie godziny, a ilość piwek niepostrzeżenie zwiększyła się do 3. Art Cafe to jeden z lepszych lokali w El Nido, poza jedzeniem i piciem można zarezerwować tu lokalne wycieczki oraz wymienić walutę (w tym Euro). Ceny w Art Cafe są jak na Filipiny dość wysokie za drugie danie zapłacimy ok. 20-40 PLN, piwo to wydatek ok. 10 PLN. Z drugiej strony jest bardzo czysto więc ryzyko spędzenie kolejnego dnia w pozycji półkucnej jest niewielkie. Dlatego jedynymi klientami lokalu są turyści, w tym Polacy. W czasie mojego posiedzenia w Art Cafe spotkałem grupę Polaków, którzy jak się okazało też lecieli dzięki słynnej promocji Cebu Pacific. Ponieważ nadal popadywało i nadal byłem zmęczony, wróciłem do hotelu ma małą drzemkę a wieczorem udałem się na miejską plażę by podziwiać zachód słońca.







    Drugi dzień w El Nido zapamiętam na długo dzięki wycieczce po rajskich wysepkach i plażach z Northern Hope Tours wycieczka A: El Nido Island Hopping Tours | Northern Hope Tours. Inni turyści polecali też wycieczkę C.

    Miejsca: Big Lagoon, Small Lagoon, Simizu Island, Secret Lagoon i 7 Commandos Beach
    Czas: od 9 AM do 4 PM
    Cena: 1,200 Pesos/osobę
    W cenie: obiad, maska & rurka, kamizelka




    Punktem startowym wycieczki była miejska plaża, z której każdy z jej uczestników został kajakiem dostarczony na typową filipińską łódź (spalinową):






    Tak oto wyglądała grupa wycieczkowa wszyscy poza mną byli Filipińczykami i nasz przewodnik, który był bardzo stylowy bo miał paznokcie u nóg w kolorze fioletu choć na ladyboya raczej nie wyglądał.



    W czasie wycieczki zapytaliśmy się go czy po godzinach występuje jako draqueen i że chętnie wybierzemy się na jego występ. Niestety okazało, że to był żart ze strony przyjaciół, kiedy ten spał po kilku głębszych.

    Na wycieczce poznałem dwie bardzo sympatyczne Filipinki z Manili, dzięki którym, w tej części relacji pojawią się zdjęcia podwodne i kajakowe z wodoodpornych aparatów.

    Pierwszym punktem naszego rejsu bo niezwykle urodziwych wysepkach okalających El Nido była Seven Commandos Beach wyglądająca niczym rajska plaża jaką znamy z filmów o bezludnych wyspach. Niestety nie mogłem poczuć się jak Leonardo Di Caprio w Niebiańskiej plaży w związku z tym, że Seven Comandos Beach jako punkt obowiązkowy prawie każdej wycieczki po wysepkach wokół El Nido, była bardzo zatłocznona. Swoją nazwę urokliwa plaża, zawdzięcza 7 komandosom, którzy żyli na półwyspie na której się znajduje, a ich imiona zostały wyryte na miejscowych skałach.









    Takie oto kokosy za 5 złociszy.



    Po wizycie na plaży udaliśmy się w stronę małej i dużej laguny gdzie mieliśmy czas na nurkowanie na rafie koralowej.























    Byłem mocno zaskoczony kiedy z całej kilkunasto osobowej grupy tylko ja i jeden Filipińczyk zrzuciliśmy kapoki i przyodzialiśmy gustowne maski i radośnie wskoczyliśmy do wody. Tymczasem reszta Filipińczyków niczym dzieci na wycieczce szkolnej dreptała w wodzie uczepiona na sznureczku za jednym z pracowników biura grzecznie spoglądając do wody w wyznaczonych miejscach. To niebywałe, że naród otoczony tysiącami kilometrów linii brzegowej nie umie lub boi się pływać. A pod wodą było tak:

    Po nurkowaniu przyszedł czas na pyszny morski obiad na wodzie. Do popitki tradycyjna filipińska Coca-cola.



    Kolejna atrakcją wycieczki były kajaki pomiędzy fiordami. Razem z dwoma zaprzyjaźnionymi Filipinkami wypożyczyłem jeden z nich za 10 PLN os osoby. Najfajniejszy moment dryfowania pomiędzy skałami to niespodziewany deszcz miarowo uderzający w lustro błękitnej toni i odbijający się w promieniach przedzierającego się słońca.



    dak04, tartal, QbaqBA and 15 others like this.

  2. #22
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Część 4: W głąb codzienności

    Ostatni dzień w El Nido oznaczał konieczność przemieszczenia się z północy na południe wyspy. W drogę powrotną świadomie wybrałem się za dnia, żeby poobserwować palawańską przyrodę za pomocą szkiełka i oka (a raczej oka przez szkiełko) a nie jak poprzednio tylko czucia. Tym razem udało mi się trafić na klimatyzowany Roro Bus więc podróż była dużo bardziej komfortowa. Dzięki temu mogłem poobserwować niespieszne życie wyspiarzy, które utrwalało się z mojej pamięci za pomocą szybko przeskakujących kliszy. Większość z nich pokrywał ogrom niczym nieskrępowanej zieleni, która anektowała każdy niezagospodarowany skrawek ziemi.



    Gdzieś pomiędzy tą wielką zielenią tkwiły wątłe drewniane chatki, wśród których poza zwierzyną tuczną, krzątały się dzieci z zaciekawieniem spoglądające w stronę drogi, jakby czekały aż ktoś przyjedzie i zabierze je do lepszego Świata.















    Autobus znów zawinął do podupadłego portu TayTay i zacumował na dobrą godzinę, co pozwoliło mi na utrwalenie tej zatłoczonej przystani, do której na motorkach lub tricyklach przybijali coraz to nowi przybysze. Głównie po to być coś sprzedać lub kupić na położonym nieopodal targu.










    Jedni handlowali a inni po ciężkim dniu pracy i wtarganiu kilku worków na werandę musieli zrobić sobie małą przerwę w pracy:



    W końcu po prawie 8 godzinach drogi dotarłem do dworca autobusowego w PueroPrnicessa i tricyklem pomknąłem do mojego hotelu Blue Lagoon Inn & Suites:
    Blue Lagoon

    Hotel składał się z sympatycznych domków zanurzonych w zielonej gęstwinie wokoło takiej oto błękitnej laguny.



    Była też bardzo sympatyczna restauracja. Cena za pokój z klimatyzacją i łazienką wynosiła ok 120 PLN. Hotel podawał też smaczne śniadania w kilku wariantach za ok. 15 PLN. Ponadto można było sobie wykupić wycieczkę np. do podwodnych jaskiń. W cenie pokoju był też transfer na położone tuż obok lotnisko.
    Ja z tej opcji nie skorzystałem, bo stwierdziłem, że nigdy jeszcze nie szedłem na lotnisko pieszo - 10 minut spacerem i już byłem w zatłoczonym budynku terminala. Szybko jedna musiałem z niego wyjść - do bankomatu po gotówkę - bo okazało się, że każdy wylatujący pasażer musi na Filipinach opłacić dodatkowo podatek wylotowy w kwocie ok. 20 PLN na lotach krajowych i ok. 60 PLN na lotach międzynarodowych.

    Lot 5: 19.10.2015: PPS-MNL, 5J636, A320, godz. 12:00-13:20, 1h20min

    Niestety mój lot do Manili tak jak poprzednie wyloty tego dnia był opóźniony, w związku z czym w Sali odlotów panował duży tłok. Po ponad godzinie czekania trochę zacząłem się denerwować, że moje 3,5h zapasu w Manili mogą bardzo szybko stopnieć. W końcu z ponad godzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy. Niestety nie mogliśmy wylądować. Zrobił się korek powietrzny bo kontrolerzy w Manili nie wyrabiali się z obsługą lotów. Tym samym krążyliśmy nad Manilą niczym sępy nad padliną dobre pół godziny. Kiedy wylądowaliśmy została mi godzina do mojego lotu do Dubaju. Znowu czekał mnie bieg przez manilskie terminale, ale dzięki temu miałem jeszcze chwilę na mały lunch.






    Lot 6: 19.10.2015: MNL-DXB, 5J7944, A330, godz. 16:35-21:40, 9h35min

    Niestety Airbus A330 Cebu Pacific do Dubaju był wypełniony prawie do ostatniego miejsca, co przy konfiguracji 3-3-3 nie dawało komfortu podróży. W związku z tym przez prawie 9 godzin w przeludnionym samolocie czytałem między innymi o przeludnieniu w polskich mieszkaniach i blokach na 13 pięter Springera! Polecam!

    Ocena lotów z Cebu Pacific:
    Czystość i stan kabiny: 8/10
    Komfort: 4/10
    Punktualność: 7/10
    Cabin Crew: 8/10
    Obsługa naziemna lotu: 8/10
    Średnia: 7
    Wamo, Machoni, shiver and 7 others like this.

  3. #23
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Część 5: Z wiatrem pustyni i powiewem klimy

    Airbus A330 Cebu Pacific wylądował z niewielkim opóźnieniem i dzięki temu po przejściu kontroli paszportowej zdążyłem na jeden z ostatnich pociągów metra z lotniska w stronę centrum Dubaju (w tygodniu metro kursuje do 23). Na szczęście świadomie wybrałem hotel blisko stacji metra oraz blisko przystanku autobusowego, z którego kolejnego dnia rankiem miałem wyruszyć do Muscatu.

    Saffron Hotel, bo o nim mowa, położony blisko stacji metra Rigga, jak na całkiem atrakcyjną cenę tj. 165 AED za nocleg ze śniadaniem (w moim przypadku widmo) oferował nowoczesny, czysty pokój z łazienką. Mimo to, hotel nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. WIFI było dodatkowo płatne i jak się okazywało nie działało nawet po wykupieniu kodów dostępu. Byłem świadkiem jak jeden z arabskich gości skarżył się obsłudze, że internet nie działa, a ta uparcie twierdziła że musi działać.

    Niestety sam też wkrótce miałem wątpliwą przyjemność dyskusji z dwoma Hindusami niepodzielnie panującymi na recepcji. Otóż mimo, że wykupiłem pokój ze śniadaniem, okazało się, że nie będę mógł go zjeść. Mój autobus do Muscatu odjeżdżał o 7 rano wiec musiałem wyjść z hotelu ok godz. 6:30., natomiast hotel podawał śniadania od godz. 8, mimo że hotelowa restauracja była czynna 24-godziny na dobę. Na nic zdały się próby negocjacji z recepcją a potem z pracownikami kuchni, że jeżeli restauracja działa 24-godziny na dobę to mogę zjeść coś wcześniej, nawet dopłacić jeżeli będzie trzeba. Stwierdzono, że fakt, iż restauracja działa 24 godziny na dobę wcale nie oznacza, że kuchnia też pracuje non-stop i akurat pomiędzy 5 a 7 rano jest nieczynna w związku z przerwą na sprzątanie.

    Po wizycie w Hotelu Saffron miałem wrażenie, że mieszkańcy Dubaju do najmilszych nie należą i ponieważ mają turystów na pęczki nie dbają o nich bo i tak przylecą kolejni.

    Na szczęście już kilka godzin później, kilkaset kilometrów na wschód, w kawą i daktylem płynącej krainie, miałem okazję się przekonać co znaczy prawdziwa gościnność.

    Miejsce odjazu autobusu do Muscatu.








    Ale najpierw trzeba było się tam dostać. Na szczęście LF na pokładzie autobusu OMNTC do Muscatu był niewielki, dzięki czemu miałem dwa miejsca dla siebie. Wśród pasażerów poza rzeszą hinduskich imigrantów był australijski kangur kończące swoje 3-miesięczne turnee po Europie i Bliskim Wschodzie oraz para sympatycznych Rosjan. Po opuszczeniu z Dubaju podróżowaliśmy przez reklamowane w folderach turystycznych piaski emirackiej pustyni.

    Moim zdaniem, nie jest to jakaś wielka atrakcja przyrodnicza ale Emiraty to głównie pustynia więc nie można się dziwić, że głównym punktem wycieczek poza Dubaj są safari na pustynni czyli po prostu jazda terenówką po piachu i wizyta w naprędce zorganizowanej berberyjskiej wiosce, gdzie częstują tradycyjnym pustynnym jadłem. No cóż, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.

    W końcu po ok. 1,5 h drogi dotarliśmy do granicy. Wysiadka numer 1 i wizyta w budynku celników Emirackich, kontrola paszportowa i żegnajcie Emiraty! Po przejechaniu kilkunastu metrów czekała nas wysiadka numer 2 tym razem z całym bagażem osobistym, który trafił na stare metalowe stoły i na pełnym słońcu niecierpliwe czekał na akt penetracji. Jego opiekunowie mogli się tylko przyglądać, szczelnie odgrodzeni wirtualną linią wyznaczoną przez pomocników mistrza ceremonii. Na szczęście dla bagażu i jego właścicieli akt penetracji był bardzo powierzchowny i bardziej przypominał akt obmacania bez dobierania się do szczegółów. Tym samym wwiezienie do Omanu wszelkiego rodzaju niebezpiecznych w tym wybuchowych przedmiotów nie byłoby szczególnie trudne. Oman to bezpieczny kraj i w ostatnim rankinguGlobal Terrorism Index, znalazł się wśród niewielkiej grupy Państw (obok Polski), w których nie stwierdzono zagrożenia globalnym terroryzmem (Global Terrorism Index 2015 - Business Insider ).

    Kolejna krótka przejażdżka i wysiadka numer 3 tym razem pod okazałym pałacem granicznym Sułtanatu Omanu. Aby otrzymać taką oto wizę do Omanu trzeba było uiścić opłatę 50 AED lub 5 OMR i wskazać datę opuszczenia Omanu.




    Wspomniany wcześniej kangur myślał, że wskoczy do Omanu za darmo i żywo dyskutował z twarzą urzędniczki, że dla osób które przyleciały do Dubaju wiza do Omanu jest za darmo, twarz nie darowała i swoje 5 OMR wzięła.

    Niestety nie wszyscy szczęśliwie wjechali do sułtanatu - miła rosyjska para też dyskutowała długie minuty tym razem z głową urzędnika, który kwestionował poprawność ich wiz (Rosjanie muszą wystąpić o wizę wcześniej). Na długo zapamiętam widok Rosjan stojących z wielką walizą na środku pustyni w 35-stopniowym upale. Mieli dwie opcje albo złapać taksówkę choć ta przyjemność kosztowałaby ich kilkaset dirhemów albo czekać na następny autobus z Dubaju, który miał przybyć za jakieś 9-10 godzin. Szczerze współczułem.

    Krajobraz po omańskiej stronie zmienił się niewiele, poza jednym mało zauważalnym szczegółem ceny benzyny na stacjach były jeszcze niższe niż Emiratach 1,20 zł za litr przy aż 1,80 zł w Dubaju.
    (Oman gasoline prices, 16-Nov-2015 | GlobalPetrolPrices.com).
    To dlatego wszyscy kierowcy udający się z/do Omanu tankują swoje przepastne białe terenówki i SUVydo pełna przed/tuż za granicą.

    W drodze do Muscatu autobus zatrzymał się tylko raz w Sohar czyli trzecim co do wielkości mieście Omanu. Po dotarciu do stolicy kraju zostałem odebrany przez moją kuzynkę i ruszyliśmy na codzienne zakupy do egzotycznej sieci Carrefour. W hipermarkecie dostrzegłem spory przerost zatrudnienia oddzielne twarze i głowy do pakowania i ważenia warzyw i owoców oraz oddzielne głowy do pakowania zakupów przy każdej z kilkunastu kas. Oman mimo kryzysu na rynku ropy nadal trzyma się swojej polityki zatrudnienia i walki z bezrobociem. Każdy, z nieco ponad 4 mln, obywateli Omanu ma zagwarantowaną pracę (zgodnie z prawem w każdej firmie co najmniej połowę pracowników muszą stanowić obywatele Omanu) i jest praktycznie nie do zwolnienia. Mąż mojej kuzynki prowadzi w Omanie firmę zajmującą się konserwacją wieeelkich silników do instalacji gazowych i bez przerwy narzeka na Omańskich pracowników są bardzo wyluzowani, wiecznie się spóźniają, a jako expat nie może ich zwolnić, bo sam miałby bardzo poważne problemy.

    Moja kuzynka mieszka w nowej części Muscatu i jest na fali wznoszącej The Wave czyli na wielkim, położonym tuż przy morzu, osiedlu białych willi z palmami, które bardzo przypomina bogate aleje kalifornijskich miast. Jednym słowem Beverly Hills (a raczej Sultani Flats) w arabskim wydaniu.

    Kiedy dotarliśmy do domu było już dobrze po południu więc po małym kebabowym obiedzie resztę dnia spędziłem w takim oto basenie.






    Uwaga na rekiny!


    Natomiast ma zachód słońca wybraliśmy się na pobliską plażę. Woda w morzu była bardzo słona i bardzo ciepła, co dawało niewielką ochłodę od upału.

    Samolot767, Olson, QbaqBA and 11 others like this.

  4. #24

    Dołączył
    Apr 2010

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez agentF Zobacz posta
    Kiedy dotarliśmy do domu było już dobrze po południu więc po małym kebabowym obiedzie resztę dnia spędziłem w takim oto basenie.
    Ale potem już oddychałeś swobodnie? :P
    Adik_s, Wamo, Rumun and 2 others like this.

  5. #25

    Dołączył
    Nov 2012
    Mieszka w
    ZRH

    Domyślnie

    Swieto narodowe Omanu przypadlo na 18 listopad. Nast dnia urodziny sultana Qaboosa Wszedzie narodowe barwy, kibice Legii Warszawa moga byc uszczesliwieni





    Pozdrowienia z Maskatu
    dak04, Wamo, agentF and 7 others like this.
    Psy szczekaja a karawana idzie dalej

  6. #26
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Mam bardzo podobne nocne zdjęcie z samolotu, będzie w ostatniej części Dziękuję spiggy za urozmaicenie relacji
    spiggy likes this.

  7. #27
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Część 6: Fort (Prawie) Zdobyty!

    Kolejny dzień rozpocząłem od kąpieli w basenie przy akompaniamencie orzeźwiających drinków. Ponieważ mój kuzyn Claudio, akurat tego dnia jechał do położonej ok. 140 km w głąb lądu Nizwy, do jednej z siedzib swojej firmy (zajmującej się serwisem wielkich silników z instalacji gazowych) skorzystałem z okazji i tego dnia postanowiłem zwiedzić fort w Nizwie i jego okolice.

    Do Nizwy prowadzi nowa autostrada w związku z czym podróż trwa ok. 1,5h (zgodnie z prawem na autostradzie można jechać max 120 km/h). Drogę otaczają stożki pustynnych szczytów, które zwiastują, że jest się coraz bliżej Jebel Shams (o czym w jednej z kolejnych części relacji).

    W czasie drogi Claudio sporo narzekał nie tylko na Omańskich pracowników, ale też na Hinduskich robotników, którym wszystko trzeba dokładnie wytłumaczyć i ciągle kontrolować. Claudio jako prawa ręka szefa firmy i nadzoruje budowę dwóch wielkich hal w Nizwie, w których serwisuje się taki oto silniki:






    O tym, że niekontrolowani Hindusi mogą wykazać się sporą inwencją sam bardzo szybko się przekonałem, kiedy poszedłem skorzystać z toalety. Pisuar był tak wysoko zamontowany, że przy moich 178 cm musiałem stawać na palcach. Teraz Hindusi muszą jeszcze wybudować schodki i to głównie dla siebie.

    Po wizycie w firmie, Claudio odwiózł mnie do centrum Nizwy pod Nizwa Fort i stwierdził, że za ok. 4 godziny powinien być z powrotem.

    Przez długi czas Nizwa była siedzibą religijnego przywódcy Omanu czyli imama (zazwyczaj godności imama i sułtana były rozdzielone). Stad Nizwa pełniła jakby rolę drugiej stolicy kraju. Z dawnych czasów zachował się właśnie fort z połowy XVII wieku z rzekomo największą w krajach arabskich okrągłą wieżą.










    Niestety fort w Nizwie powitał mnie kartą na drzwiach mówiącą, że z powodu renowacji obiekt jest nieczynny. Obszedłem wiec fort dookoła, a następnie udałem się na miejscowy souq czyli targ, który w związku z wczesną porą był dość opustoszały. O tej porze można było nabyć gliniany garnek albo rybę.









    Szybko zrobiłem się głodny i spragniony i wyruszyłem na poszukiwanie jakiejś restauracji – niestety wszystko było zamknięte i jedyne co mi zostało to mój ulubiony napój Lemon and Mint i oryginalne pieczywo z jednej z arabskich piekarni.

    Ponieważ obszedłem już całą otoczoną tradycyjnymi murami część Nizwy ruszyłem na eksplorację okolicy, która nie wydawała się zbyt ciekawa i nieco zaniedbana. Opuszczone rudery i zarośnięte chwastami boisko nie zachęcały do dalszej wędrówki.



    W oczekiwaniu na Claudia obserwowałem przybywających na targ Omańczyków co uwieczniłem na szkiełku mojego aparatu:



















    Czemu Omańczycy przed wejsciem na targ tak patrzą w komórki? - Kupują w sieci bo w sieci jest taniej! Odbior osobisty na targu.




    Wamo, tbk, mapa and 8 others like this.

  8. #28
    szczurwa
    Goście

    Domyślnie

    Filip, a gdzie podziałeś swojego pluszowego kompana ;-) ?
    Walker23 likes this.

  9. #29
    Awatar jtf2

    Dołączył
    Apr 2008
    Mieszka w
    DUS

    Domyślnie

    sami mężczyźni na Twoich zdjęciach!
    Podobnie wyglądał mój pobyt na Synaju - Egipcjanin, który nas pilnował był nawet dumny, że nie ma tam kobiet.
    pozdrawiam

    jtf2



  10. #30

    Dołączył
    Aug 2010

    Domyślnie

    Świetny fort!

  11. #31
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Hej! Postaram się dziś lub jutro wrzucić kolejną część relacji. Przepraszam za zwłokę ale byłem od piątku kilka dni na Cyprze

  12. #32
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez agentF Zobacz posta
    Filip, a gdzie podziałeś swojego pluszowego kompana ;-) ?
    Pluszowy kompan ma drugiego znacznie większego pluszowego komapana, są nierozłączni. Stwierdzili, że zostaną i sobie trochę razem poszaleją bo gdy nie ma papi w domu to jesteśmy niegrzeczni..........
    szczurwa likes this.

  13. #33
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Część 7: Dyskretny czar Muskatu czyli wybieram cukierek a nie psikus!

    W związku z tym, iż następnego dnia na 18 mieliśmy iść na Halloween Party do szkoły syna mojej kuzynki – postanowiłem ten dzień poświęcić na zwiedzanie stolicy Omanu – Muskatu. Pierwszym punktem wycieczki po mieście był największy meczet w kraju czyli Sultan Qaboos Grand Mosque. Budowa meczetu rozpoczęła się w 1995 roku i potrwała aż do 2001 roku. W tym czasie wzniesiono świątynię z 5 minaretami o łącznej powierzchni 20 000 m2, powstałą z 300 000 indyjskich kamieni pustynnych i drugim największym ręcznie tkanym dywanem na świecie.



















    Po wizycie w meczecie udaliśmy się do Visitors Centre gdzie poczęstowano nas daktylami i kawą, a bardzo sympatyczne Panie i jeden Pan, który wyraźnie był pod ich pantoflem, zaczęli nas przekonywać do nawrócenia na islam, jako religię pokoju i przykładnego życia w zgodzie z Allahem. Zwróceni twarzami w stronę Mekki, po prawie godzinie historii opowiadanych przez bardzo sympatyczną Panią pokaźnych rozmiarów nawet troszkę islam polubiłem. Oczywiście Panie w Visitors Centre były bardzo swobodne, nie miały bez chust na głowie i widać było, że nieźle się bawiły. W sumie to bardzo fajna praca – gadać przez cały dzień, i do tego daktyle popijać kawą.

    Potem Dorota podwiozła mnie do starej i bardzo urokliwej części Muskatu malowniczo rozciągniętej pomiędzy morzem i zboczami gór. Znalazło się tu też miejsce dla przystani jachtów i portu, w którym cumowały między innymi statki firm wycieczkowych oferujących wycieczki na oglądanie delfinów. Za portem położony był Pałac Sułtana Qaboosa bin Saida al Saida, który włada sułtanatem od 1970 roku, a sułtanem został po dokonaniu zamachu stanu i obaleniu…….swojego ojca Sa’ida. Ponieważ sam Sułtan Omanu to dla Qaboosa wciąż mało, jest też sułtanem stolicy kraju, premierem kraju i ministrem kilku resortów. Jak widać, jak się chce, to można zredukować administrację na najwyższym szczeblu do minimum.













    Pałac sułtana otoczony był szeregiem równie urodziwych budynków rządowych. Tuż za nimi przyjezdnych witały słynne „Wrota Omanu”, które są częstym gościem na okładkach przewodników turystycznych. Szedłem promenadą ciągnącą się przy położonej na skalnym uskoku autostradzie i byłem chyba jedynym spacerowiczem, co wcale mnie nie dziwiło, zważywszy na godzinę 1 po południu i 35 stopni w cieniu. Widoki na morze i panorama miasta i portu dobrze oddawały klimat Muskatu, który jest zdecydowanie ładniejszym miastem niż Dubaj czy Abu Dhabi. Na zdjęciach na wzniesieniu widać symbol Muskatu czyli kadzielnicę.



















    Po długim spacerze złapałem taksówkę by wrócić na „Falę” do domu mojej kuzynki. I była to jedyna opcja powrotu. Liczący ok. 1,2 mln mieszkańców Muskat nie ma żadnego transportu publicznego, bo przy cenie benzyny ma poziomie 1,2 PLN za litr każdy wszędzie jeździ własnym samochodem.

    Mój taksówkarz był ok 30-ketnim wysokim, szczupłym Omańczykiem ubranym w tradycyjny strój męski. Razem z nami taksówką podróżowały też dwa urocze ptaszki trzepoczące skrzydełkami w plastikowej siatce, które miała zostać zastąpiona niebawem wielką metalową klatą, w której radośnie na ekranie Iphona ćwierkało 8 innych ptaszków. Oczywiście jak każdy Omańczyk w zetknięciu z blond turystą taksówkarz był niezwykle gościnny i stwierdził, że po drodze do celu, który oddalony był od starej części miasta o dobre 30 km pokaże mi fajną plażę. Zrobiliśmy więc małe tournée po mieście w czasie którego dostałem garść porad co warto jeszcze zobaczyć w okolicach Muskatu.

    Wieczorem w przebraniu supermana (ja), czarowniczy (moja kuzynka) i pirata (syn kuzynki) oraz bez przebrania (mąż kuzynki) udaliśmy się do amerykańskiej szkoły na Halloween Party. Jako, że była to typowa amerykańska szkoła czułem się jak na planie „Młodych Gniewnych” czy „Glee”. W tej jakże filmowej scenerii życie pisało bardzo amerykański scenariusz o Haloween z hot-dogami na dziedzińcu, hojnie rozdawanymi do dyniowych wiaderek słodyczami czyli „treats”. Był jednak też czas na „tricks” głównie podczas licznych zabaw dla dzieci. A jedną z głównych atrakcji był też taki oto gabinet figur woskowych:








    MR Google Map w labiryncie korytarzy pomagał znaleźć właściwą drogę.


    A MR&MRS Facebook lajkowali dzieci cuekierkami.



    W całej tej zabawie chodziło, też o to, na czym Amerykanie znają się jak mało kto, czyli o „making money”. Zapłatą za marnej jakości strawę i picie oraz biletem wstępu do gier i zabaw były kupony, które rodzice kupowali dzieciom tuż przed wejściem i to wcale nie za marne grosze.
    STYRO, tartal, Wamo and 4 others like this.

  14. #34
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Część 8: Podstępne piaski Sifah Beach

    Piątek w Omanie i nie tylko w Omanie to pierwszy dzień weekendu. Przyszedł więc czas na weekendowe lenistwo na plaży. Żeby to lenistwo trochę urozmaicić wybraliśmy się na położoną ok. godzinę drogi na wschód od MuskatuSifah Beach. Droga na plażę wiodła przez malownicze wąwozy wciśnięte pomiędzy pustynny górski krajobraz który mienił się w blasku złotego słońca. Zatrzymaliśmy się przy jednym z Wadi i jak widać najwięcej radości z eksploracji nowego terenu miała młoda suczka mojej Kuzynki, dla której była to pierwsza tak poważna wycieczka poza dom.













    Sifah Beach to dosyć szeroka plaża położona u podnóża wzniesień. Na plaży widoczne były ślady opon samochodów terenowych i kładów i jak się okazało przejażdżki po nadmorskich piaskach to jedna z ulubionych form rozrywki Omańczyków. Z racji religii nie wylegują się oni na plaży, tylko ją obserwują, prze przyciemniane szyby swoich przepastnych SUVów. Szkoda tylko, że normalnym plażowiczom może to nieco przeszkadzać w wypoczynku. Ponieważ wysoce zasolona woda morska była też bardzo ciepła, większość czasu spędziliśmy właśnie morzu chowając się przez żarem lejącym się z nieba. Jak widać również suczka kuzynki Bella zaliczyła kurs pływania i surfowania, choć na początku była nieco przerażona. Sam czułem prędkość z jaką w tej czarnej piersi waliło jej psie serce.













    W drodze powrotnej przez wyboiste piaski pustyni zostaliśmy poproszeni przez pochodzącego z RPA Duncana o pomoc w wyciągnięciu z piachu jego nowiutkiego białego Range Rovera. Przez dobre półtorej godziny stary wysłużony Nissan patrol wyciągał z piachu swojego młodszego kolegę z dobrego domu, który zapomniał, że omańskie piaski mogą być bardzo zdradliwe, szczególnie dla brytyjskich SUVów, które przywykły do równych londyńskich dróg. Akcja zakończyła się jednak powodzeniem, Patrol mógł być z siebie dumny, a Range znów cieszył się wolnością (ciekawe jak długo).

  15. #35
    ModTeam
    Awatar STYRO

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPRZ/RZE

    Domyślnie

    Fajnie się Ciebie czyta. To, że wyprawa ciekawa to swoją droga, ale masz lekkie pióro i w tym jest cała przyjemność czytania. Czekam z niecierpliwością na więcej.
    Pozdrawiam
    STYRO

    LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...

  16. #36
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Część 9: Noc pod milionem gwiazd czyli Jebel Shams by night

    Musze przyznać, że w miarę odwiedzania kolejnych atrakcji Omanu emocje (jeżeli chodzi o naturę tego arabskiego kraju) rosły! Najlepsze miało zostać na koniec, bowiem w sobotę zainicjowaliśmy naszą dwudniową wycieczkę-camping do Jebel Shams i Oman Grand Canyon.

    Nasza wyprawa nie przypominała zwykłej niedzielnej wycieczki do lasu, a raczej misję wojskową w niebezpieczne górskie rejony! Samo przygotowanie do wycieczki zabrało ok. 3 godzin pakowania ekwipunku do dwóch sporych samochodów w postaci: dwóch namiotów, baniaka z wodą, stolika i krzeseł turystycznych, grilla, opału, dużej ilości jedzenia, lodówki turystycznej (sztuk 2), leków, kosmetyków, ciepłych ubrań….. Również transport do Jebel Shams zdecydowanie nie był zadaniem dla niedzielnego kierowcy a raczej dla uczestnika rajdu Paryż-Dakar (i to bliżej mety w Dakarze). Droga po zjeździe z autostrady za Nizwą stawała się coraz bardziej wyboista, w końcu kiedy wjechaliśmy w góry i zrobiło się ciemno zaczęła się prawdziwa offroadowa zabawa. Pokonanie odcinka 20 km zajęło nam ok godziny i to z napędem 4x4 i wysokim terenowym zawieszeniem. Hatchback czy sedan z pewnością nie miałby w górach Omanu i w kanionie czego szukać.

    Światła ośrodka wypoczynkowego położonego nieopodal wejścia na szlak do Oman Grand Canyon oznaczało kres naszej drogi ale wiązało się z koniecznością znalezienia miejsca na nocleg. I nie mogło to być miejsce byle jakie, konieczne były bowiem duże płaskie kamienie na których moglibyśmy rozbić nasz obóz i rozstawić namioty. W końcu udało się wyszukać dobre miejsce na camping w pobliżu świateł Jebel Shams Resort. I wcale nie było mi szkoda, że zamiast w wygodnym łóżku hotelu spaliśmy na średnio-wygodnej karimacie opatuleni w kilka warstw odzienia. Widok miliona gwiazd na horyzoncie i możliwość obserwowania wschodu słońca na pustyni, z nawiązką wynagrodziły bowiem trudy obozowego życia. A te okazały się momentami nie do przejścia i trzeba było uruchomić plan awaryjny. O ile jeden namiot rozłożyliśmy dość szybko, o tyle drugi dach nad głową zaczął przyprawiać nas o ból głowy. Ewidentnie brakowało nam jakiś części, a mój kuzyn inżynier zachodził w głowę jak to jest, że potrafi konserwować wielkie silniki, a zwykłego namiotu nie może złożyć. Ponieważ nie chcieliśmy spędzić nocy z głową w chmurach Jebel Shams, wdrożyliśmy plan awaryjny czyli uporządkowaliśmy i złożyliśmy siedzenia w Tiguanie, który na tą noc przekształcić się w całkiem przytulną sypialenkę.







    Oczywiście zanim wpadliśmy w objęcia Morfeusza trzeba było zjeść zasłużoną kolację w postaci kiełbas i innych mięs z grilla. Choć oczywiście największym powodzeniem cieszył się grillowany chleb.







    A rankiem powitał nas kozy....












    shiver, Machoni, STYRO and 1 others like this.

  17. #37
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie

    Cześć 10:Górując w pełnym słońcu w cieniu góry słońca!

    Noc w Jebel Shams była dla nas wytchnieniem od upału – nocą w górach na wysokości ponad 2000 m npm temperatura spadła do ok. 14 stopni Celsjusza czyli była ok 10 stopni niższa niż w Muskacie. Czasami w styczniu zdarza się, że temperatura spada tu poniżej zera i spada śnieg. W internecie można nawet znaleźć zdjęcia Jebel Shams po białą pierzynką, co dla mieszkańców Omanu jest nie lada atrakcją:



    Poranne słońce zbudziło nas dość wcześnie, w towarzystwie licznych kóz zjedliśmy kanapki z kiełbasą i kozim serem, spakowaliśmy nasze obozowisko i ruszyliśmy na szlak.

    Ponieważ byliśmy z siedmioletnim dzieckiem wybraliśmy w miarę „bezpieczny szlak” na ok 5 godzin marszu granią z zacnym widokiem na kanion.
    http://www.omantourism.gov.om/wps/wc...dabfbf0c53e49e



    Oman Grand Canyon to kanion nie byle jaki, bo jest to drugi największy kanion na świecie po kanionie Colorado. Omańska nazwa kanionu wywodzi się od najwyższego szczytu kraju – Jebel Shams (3009 m npm) co po arabsku oznacza „góra słońca”. Z pewnością słońca na szczycie Jebel Shams nie brakuje. Ogólnie maszerowało się nam dobrze, choć momentami szlak stawał się nieco niebezpieczny i prosta skalna ścieżka zamieniała się w strome skalne podejście lub wąski przesmyk w rozmiarze S. Jako osoba,która z górami nie jest za pan brat, kilka razy się nawet trochę bałem. Tym bardziej, że na bieżąco musieliśmy monitorować Antka, który mimo że znacznie spowalniał tempo marszu to i tak radził sobie nad wyraz dzielnie. Na naszej drodze kilka razy spotkaliśmy innych turystów, w większość Francuzów. Mimo to cały czas wędrowaliśmy sami co bardzo mi się podobało.

















    Oman, w związku z nadal ubogą i drogą bazą noclegową jest krajem znacznie mniej chętnie odwiedzanym przez turystów niż choćby Emiraty. Gdyby taki kanion znajdował się w Europie, USA czy Australii zapewne byłby wręcz zakorkowany przez liczne zorganizowane grupy turystów. Gdyby taki kanion znajdował się z pobliżu Zakopanego byłby zapewne dodatkowo wzdłuż i wszerz oklejony licznymi reklamami i wielkimi banerami „tylko najlepszego jadła”, upchany straganami z podrabianym hummusem i góralskimi miskami wyprodukowanymi za miskę ryżu. Jakie to szczęście, że są jeszcze na Świecie wyjątkowe miejsca omijane przez masową turystykę. Szlak zakończył się opuszczoną wioską w mini oazie. Wioska składała się z kilku wykutych w skale domów i meczetu, który różnił się od nich tylko znakiem przy wejściu i w niczym nie przypominał Oman Grand Mosque. Zastanawiałem się jak niewiele potrzeba człowiekowi do przetrwania. Dawni mieszkańcy wioski żyli w bardzo trudnych warunkach i parali się hodowlą kóz, których potomkowie do dziś śmigają po górskich graniach. Nieopodal świątyni ze skały lekko spadały kropelki wody tworząc mini wodospad, który mienił się w blasku słońca.









    Droga powrotna nieco się dłużyła, bo Antek był coraz bardziej zmęczony i musieliśmy robić częste przerwy, dzięki czemu mogłem zachować w pamięci i w aparacie takie oto widoki:









    Głowa Lincolna ? (nie trzeba jechać do Mount Rushmore))








    W sumie wędrówka ustami i brzegiem kanionu zajęła nam ok 7 godzin. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w tradycyjnej 400-letniej omańskiej wiosce-oazie Al Hamra. Niestety ponieważ wędrówka kanionem zajęła nam więcej czasu niż myśleliśmy kiedy dotarliśmy do wioski było już ciemno. Położona u stóp Jebel Shams wioska składa się z licznych wydrążonych w skale domów poprzecinanych wąskimi uliczkami i przesmykami zwieńczonymi oazą przy której położony jest tradycyjny hotel z pięknym widokiem na oazę i szumem wodospadu. Cena za pokój 2-osobowy wynosi tu ok 400 zł a chętnych nie brakuje. Tak jak na szlaku, w hotelu przeważali turyści z Francji.



    QbaqBA, tartal, Gabec and 3 others like this.

  18. #38
    Awatar agentF

    Dołączył
    Oct 2011
    Mieszka w
    EPWA

    Domyślnie


    Polecamy

    Część 11: Wąskim kadłubem na Arabią, a szerokim nad Europą

    Ostatni dzień w Omanie spędziłem na delektowaniu się słońcem przed powrotem do Europy w jesiennej szacie. Był więc basen, plaża i pyszna omańska herbata, które smakuje bardziej jak słaba kawa i wypad na miejscowy targ po souveniry w tym taką oto omańską chałwę:










    A tu znajdziecie przepis na Oman Tea, Polecam:
    Oman Coast: Step-by-Step Omani Tea for 'foreigners'

    Ponieważ TK lata do Muskatu nocą spakowałem się i położyłem na 3 godzinną drzemkę. Na szczęście lotnisko w Muskacie położone jest bardzo blisko osiedla mojej kuzynki wiec po 15 minutach byliśmy na miejscu. Obecny stary terminal lotniska w Muskacie w niczym nie przypomina nowoczesnych lotnisk Europy – został otwarty w 1973 roku i mimo modernizacji jest bardzo mało nowoczesny. Na szczęście tuż obok wyrasta nowy budynek terminalu, który początkowo na pomieścić 12 mln pasażerów rocznie (co zważywszy na fakt że w 2014 r. lotnisko obsłużyło 8,7 mln pasażerów nie wystarczy na długo), potem po rozbudowach odpowiednio do 24 i 48 mln pasażerów rocznie. Jak widać na poniższym zdjęciu, przynajmniej mają stanowiska do ładowania urządzeń przez USB.




    Lot 7: 27.10.2015: MCT-IST, TK775, B737-800, godz. 02:55-7:30, 5h35min





    W nocny lot z Muskatu do Stambułu zabrał mnie Boeing 737-800 TK w wersji Sky Interior. Przyznam szczerze, że dynamiczny system sterowania oświetleniem, które zmienia kolory z zależności od preferencji bardzo mi się spodobał. LF factor był na poziomie ok. 70%. I tu wiodąc różnicę między Dubajem a Muskatem. Do Dubaju TK lata 3 razy dziennie na A330 i LF jest zazwyczaj ponad 90%, to Muskatu tylko raz dziennie na B737. Obok siebie miałem wolne miejsce więc leciało mi się całkiem przyjemnie. System rozrywki był dość przyjemny choć wybór filmów nie powalał (myślę, że EK ma z 2 albo 3 razy więcej).







    Po około godzinie od startu podano posiłek – niestety śniadanie w formie dziwnej tarty ze szpinakiem i pieczarkami – średnio mi smakowały. I nawet obecność kucharza DO&CO podającego posiłki razem z Cabin Crew nie pomogła, choć marketingowo to bardzo sprytny zabieg.









    Stajna TK w Stambule przywitała nas wschodzącym słońcem, połyskującym w kadłubach licznym maszyn z czerwono-białym ogonem.








    Kiedy rezerwowałem bilet specjalnie wybrałem lot ze IST do LHR na pokładzie Boeinga 777-300 z nadzieją, że TK nie zmienią go na mniejszą maszynę. Na szczęście tym razem transfer przebiegł spokojniej niż ostatnio i bez problemów na czas dotarłem do mojej bramki do LHR. A tam zaparkowany był B777.









    Ocena lotu:
    Catering: 7/10
    Czystość i stan kabiny: 9/10
    Komfort: 9/10
    System rozrywki: 8/10
    Punktualność: 10/10
    Cabin Crew: 8/10
    Obsługa naziemna lotu: 8/10
    Średnia: 8,42


    Lot 8: 27.10.2015: IST-LHR, TK1979, B777-300, godz. 8:50-10:05, 4h15min

    B777-300 wyglądał na jedną z nowszych maszyn w stajni TK. Nowe płaskie fotele i najnowocześniejszy system rozrywki robiły bardzo dobre wrażenie. Tym razem LF wynosił ok. 75%. Niestety po raz kolejny podano śniadanie n 2 z jajecznicą z proszku i dziwną kiełbaską. Jeżeli chodzi o catering to zdecydowanie lepiej latać w porze obiadowej lub wieczorem niż rano. Jajecznica jak na samolotowe standardy była całkiem ok ale to Ne to samo co jajecznica w domu albo nawet jajecznica w PendolinoJ Ok. 4-godzinny lot upłynął mi bardzo dobrze ze względu na wygodny fotel i rzeczony system rozrywki. Sama obsługa na locie była tym razem bardzo miła i profesjonalna. Ogólnie oceniam wiec podróż powrotną z TK znacznie wyżej niż podróż tam.

    Ocena lotu:
    Catering: 7/10
    Czystość i stan kabiny: 10/10
    Komfort: 10/10
    System rozrywki: 9/10
    Punktualność: 10/10
    Cabin Crew: 9/10
    Obsługa naziemna lotu: 8/10
    Średnia: 9

    Z LHR pojechałem do centrum Londynu metrem, wysiadłem an Baker Street poszedłem na obiad i ruszyłem na spacer po okolicy. Tego czego nie lubię w Londynie to tłumy, niezależnie od pory dnia w metrze i na ulicach są tłumy ludzi w tym sporo turystów. Kolejka przez Madame Tussauds przyprawia od zawrót głowy. Inne atrakcje są nie mniej oblegane. W końcu stawiłem się na przystanku przy Baker Street żeby udać się na lotnisko w Luton na pokładzie autobusu National Express i wybór końcowego przystanku w centrum miasta był błędem. Okazje się, że posiadanie biletu na daną godzinę wcale nie gwarantuje, że o tej godzinie się pojedzie. Mój i kolejne dwa autobusy do Luton przyjechały na Baker Street pełne lub prawie pełne więc kierowca nie zabierał nikogo albo prawie nikogo i nie obchodziło go, że mieliśmy bilet na daną godzinę. Dopiero 4 autobus był bardziej pusty i zabrał nas do Luton. Ja na szczęście miałem spory zapas czasowy, ale nerwy i irytacja osób, które takiego nie miały wzrastały coraz bardziej, i o mało nie doszło do rękoczynów. Tu zdecydowany minus dla Angoli za chamstwo i brak dobrej organizacji. Jednym słowem, jak jedziecie do Luton do wsiadajcie na pierwszym przystanku czyli na Victoria Station.

    Lot 9: 27.10.2015; LTN-WAW, W61310, A320, 20:35-23:55, 2h20min

    Z Luton wróciłem wieczornym lotem do Warszawy. W6 jak to W6 ale przynajmniej polska młoda załoga w postaci urodziwych blondynek była bardzo miła.

    Ocena lotu:
    Catering: -
    Czystość i stan kabiny: 6/10
    Komfort: 4/10
    System rozrywki: -
    Punktualność: 9/10
    Cabin Crew: 9/10
    Obsługa naziemna lotu: 6/10
    Średnia: 6,8


    Wamo, QbaqBA, szczurwa and 5 others like this.

Strona 2 z 2 PierwszyPierwszy 1 2

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •