Zakup mieszkania początkiem roku spowodował że nie planowałem żadnego wyjazdu na grudzień. Jednak udało się co nieco odbić i pod koniec listopada zaczęliśmy nieśmiało rozmyślać o wyjeździe gdzieś niezbyt daleko, aczkolwiek żeby dało się odczuć chociaż trochę egzotyki.
Jako że czasu było niewiele, w grę nie wchodziła żadna podróż na własną rękę. Należało więc przeprosić się z wycieczkami organizowanymi. Postawiliśmy na kierunek wschodni, a jakże inaczej. Marzył mi się Oman. Biura miały w ofercie południe Tego kraju w okolicach miasta Salalah. Niestety w okolicy poza pustynią i górami nie ma nic innego więc odpuściliśmy na rzecz Emiratów. Biura podróży oferują dość sporo hoteli w tym kraju, my wybraliśmy Rotana Fujairah Resort & Spa z datą wylotu na 20 Grudnia i pobytem tygodniowym.
Z Bielska-Białej wyjechaliśmy wcześnie rano. Po godzinie z hakiem dotarliśmy na Pyrzowice. Stanęliśmy w kolejce do nadania bagażu, przy okazji porozglądałem się jaki sort Polaków leci z nami. Bagaż nadany, teraz security. Poranek na Pyrzowicach to zawsze tłok. Na szczęście lecieli z nami Rodzice mojej Dziewczyny i dzięki ich karcie kredytowej mogliśmy skorzystać z Biznes Lounge na katowickim lotnisku, a co za tym idzie z osobnej kontroli bezpieczeństwa na piętrze. Świetna sprawa. Tak oto bez kolejek, szampanem, kawą i przekąskami rozpoczęliśmy nasz urlop. Salonik w Pyrzowicach jest naprawdę świetnie zaopatrzony w jedzenie, napoje i alkohole i na dodatek ma świetny widok na płytę lotniska.
Boarding. Jedziemy pod samolot. Przyjdzie nam spędzić 6 godzin w B737-800 linii Travel Service. Mam złe wspomnienia z lotu B738 Travel Service z Colombo do Warszawy ale cóż. Czarteru się nie wybiera. Wprawdzie była opcja lecieć z Warszawy gdzie Itaka puszczała swoich klientów maszyną rejsową EK, ale tłuc się na Okęcie i z powrotem to bez sensu. Maszyna to OK-TVR lot TVP7606 miejsce 7A przy oknie. Jakby inaczej. Od dłuższego czasu obserwowałem na FR24 poranny ruch nad Morzem Czarnym i wiedziałem że trzeba się przygotować. Po starcie skierowaliśmy się na pomiędzy punkty KELEL i LENOV, potem po prostej aż do Konstancy w Rumunii. Nad Morzem Czarnym zaczęło się. Ruch z przeciwka potężny. Szkoda że w miarę przelotu oddalaliśmy się od drogi którą leciała do Europy cała chmara ciężkich. Na szczęście parę maszyn udało się złapać podczas mijanki. Tragiczne okna w naszym Boeingu dawały się we znaki jeśli chodzi o ostrzenie.

B788 Air India AI131 VT-ANL


A388 Qatar Airways QR39 A7-APF


Niezidentyfikowany B738 Andaloujet

Dalsza trasa to lot do pogranicza Turecko-Irańskiego w okolicy jeziona Van, po minięciu granicy lot nad Iranem w stronę wyspy Kish, nad którą zaczęliśmy zniżanie i kombinacje do podejścia na lotnisko Ras Al-Khaimah na którym po niecałych sześciu godzinach wylądowaliśmy.


Co ciekawe, od momentu wlotu nad Turcję i niemal nad całym Iranem ziemia była przysypana śniegiem. Daleko na południe, ale wysokość n.p.m. robi swoje.

Krater Nemrut we wschodniej Turcji


Ararat z odległości 200 km.

Lotnisko RKT dopiero otwiera się na ruch turystyczny, niedawno zaczął tam latać Qatar z Dohy. Na płytach postojowych same rarytasy. DC8, B727, IŁ18, cywilny C130 oraz małe składowisko nielotów. Wśród nich B743 ex Qantas. W krajach arabskich zawsze trafią się jakieś rodzynki.







Po 50 minutach jazdy autobusem dotarliśmy do hotelu. Sam hotel robi wrażenie wielkością. Pokoje czyste, duże z balkonami. Nam trafił się na 3 piętrze więc mieliśmy świetny widok na Zatokę Omańską. Mieliśmy pakiety All inclusive ale z barku korzystałem nader rzadko jak na wczasy. Za to jedzenie palce lizać. Szefowali kucharz z Syrii, i jego pomocnik z Indii. Kuchnia mocno urozmaicona, od hinduskiej przez arabską do europejskiej. Swoją droga nigdy nie pojmę jak można w takim miejscu, przy tak urozmaiconej kuchni opychać się nuggetsami, frytkami a na śniadanie jeść fasolkę. Równie urozmaicone co kuchnia było towarzystwo. Mnóstwo arabów, hindusów, wszyscy mili dla siebie. Jak to na wakacjach.
Okolice hotelu to góry, plaża szeroka i czysta chociaż wiadomo że morze czasem wyrzuci jakiegoś śmiecia. Miejscowi spędzają weekendy na plaży, przyjeżdżając swoimi SUV-ami prawie pod sam brzeg. Rozstawiają grille, namioty i dawaj. Piknik na całego.


Okolice hotelu.



Czas mijał na nurkowaniu i plażowaniu. Niecałe dwa kilometry na południe od hotelu, 200m od brzegu była świetna miejscówka na nurkowanie z fajką. Nazywało się to Snoopy Island. Opłynąłem ja dookoła kilka razy, i jeśli miałbym to porównać do Tajlandii pod względem mnogości ryb, czystości wody i ogólnego wrażenia, to Tajlandia leży. Wiadomo mowa o wodach nie dalej jak 200m od brzegu. Z ciekawszych okazów to rekiny rafowe, żółwie szylkretowe, płaszczki o średnicy około 1 metra.


Wybaczcie link do Youtube. Przy okazji skopało jakość maksymalnie. Miał być rekin.
https://www.youtube.com/watch?v=nOFfhniUuUw

Na trzeci dzień po przylocie wybraliśmy się do Dubaju. Wypożyczyłem samochód, już wcześniej w domu przygotowałem się co do trasy i atrakcji. Do Dubaju było około 160 km. W Emiratach drogi są świetne, prawie wszędzie po minimum dwa pasy ruchu w obu kierunkach lecz obowiązują ograniczenia prędkości i lepiej się ich trzymać bo przejażdżka może się okazać droga. Cena paliwa to z tego co pamiętam 1,70 za litr benzyny Premium. W każdym razie za 57 litrów zapłaciłem 88 Dirhamów czyli mniej więcej tyle samo w Złotówkach. Nie dziwią więc na drogach samochody z silnikami 5-6 litrów. Norma to 4,0.
W Dubaju oczywiście wyjazd na Burj Khalifa, koszt to 130 zł. Bilety można (nawet trzeba) zamówić do chyba miesiąca przed datą wizyty. Potem raz że mogą być niedostępne, a dwa bardzo drogie. Bilet drukuje automat przed wejściem do wieżowca, po podaniu numeru rezerwacji.




No i nocą


Plaża Jumeirah z widokiem na Burj Al-Arab, miejsce przypominające zachodnie kurorty. Ładna plaża, turkusowa woda, dziewczyny w bikini, deptaczek, budki z jedzeniem. Jak na kraj muzułmański, nieźle.



Wjazd kolejką na wyspę Palm Jumeirah. Po drodze mijamy osiedla bloków, potem kolejne odnogi palmy i na końcu hotel Atlantis. No i ten plac budowy wszędzie. Aż ciężko uwierzyć że to wszystko na sztucznie usypanej wyspie.



Dubai marina, nie dałbym rady tam mieszkać. Niby wszystko ładne, zadbane, ale wśród wieżowców jeden na drugim długo bym nie pociągnął. Na zdjęciu akurat widok z restauracji hotelu Marriot, ale będąc na dole ogrom wieżowców może przytłoczyć.


Co do oglądania Dubaju z góry, to można to zrobić z takiej Cessny:


Zaliczyliśmy jeszcze wieczorny pokaz fontann pod Dubai Mall. Warto nie warto. Nasz touroperator robił specjalne wycieczki pod nazwą „Dubaj nocą” po to, żeby ludziska to zobaczyły. W sumie jakby nie patrzeć nam udało się zrobić trzy wycieczki z ich oferty w jednej. Fakt że zajęło nam to cały dzień, ale kosztowo wyszło lepiej, no a jak to jest jechać z grupą to reszta wczasowiczów przekonała się szybciutko. Nie będę się rozpisywał na temat dyscypliny osób które w nosie mają resztę grupy bo np. nie skończyli jeszcze śniadania.

Wreszcie stara część miasta czyli dzielnica Deira już na wieczór bo trochę nam zeszło. Zjedliśmy tam bardzo dobry kebab za 11 zł, chociaż nie bez walki bo facet próbował wypchać pitę w większości frytkami. Nie udało mu się jednak. Klimat podobny do dzielnic muzułmańskich w dużych miastach w Azji jak np. Bangkok. Tłok na ulicach, specyficzne zapachy, wszędobylscy sprzedawcy wszystkiego. Życie jak wszędzie indziej. Zupełnie inne od tego Dubaju z wieżowcami i samochodami na widok których ciężko uwierzyć że widzi się je na własne oczy.


Dubaj jest drogim miastem. Jeżeli mamy ograniczony budżet to bazować powinniśmy właśnie w Deirze a południową część zwiedzać z doskoku. Np. cena kolejki na wyspę palmę to 25 zł. w obie strony. Niby nic ale są to wydatki które trzeba ponieść żeby cokolwiek zobaczyć.

Wybraliśmy się też na Jeep Safari. Polega to na tym, że przyjeżdża po nas do hotelu kierowca samochodem terenowym (w naszym przypadku Toyota Land Cruiser), zabiera nas na pustynię 40 km na wschód od Dubaju, następnie spuszcza nieco powietrza z opon i jazda po wydmach. Fajna zabawa. Trwało to może ze 25 minut i naszły mnie myśli jak ci kierowcy w Dakarze wytrzymują taką katorgę. Czapki z głów.
Po przejażdżce udajemy się na pokaz tańców tradycyjnych, oraz grilla. Miejsce to znajdowało się na podejściu do DXB w odległości jakieś 35 km od progu pasów. Było już ciemno ale i tak po oświetleniu zewnętrznym dało się poznać typ maszyny.



Lotniczych akcentów w okolicy hotelu bardzo mało. Czasem coś z Azji poszło na przelotowej, regularnie maszyny z Dubaju i Szardży na wschód, ale niestety nie zapuszczały się bliżej niż 20 km w dodatku wszystko pod słońce. Raz tylko zbierając się na obiad usłyszałem dudnienie łopat wirnika śmigłowca. Nisko nad morzem kilkadziesiąt metrów od brzegu wzdłuż plaży sunął Blackhawk Sił Powietrznych Emiratów. Przed naszym hotelem gwałtownie wyrwał w górę w lewym zakręcie. To było coś. Niestety nie brałem ze sobą aparatu na basen a szkoda.
Pobyt zleciał nader szybko, lot powrotny wykonywany tą sama maszyną. Zmieniły się tylko miejsca. B737 na tak długiej trasie to przesada. Dobrze że lecieliśmy z Pyrzowic bo po tak długim locie trzeba by było jeszcze wracać do Bielska. Oglądałem potem historię lotów tego Benka, i okazało się że lata on również na Dominikanę z międzylądowaniem na Wyspach Zielonego Przylądka!
To tyle. Suma sumarum, Emiraty zrobiły na mnie spore wrażenie, kraj jest dobrze zorganizowany, ludziom żyje się wygodnie, no może poza „wieżowcowym Dubajem” gdzie według kierowcy naszej Toyoty zostało tylko 20% obywateli kraju. Oczywiście tych najbogatszych. Reszta to Europejczycy i Amerykanie na kontraktach. Pozostali arabowie ze względu na koszty życia przenieśli się do Szardży i Adżmanu. Nie ma podatków i zdawało by się że wszystko to z ropy, a tu nie! Ropa to podobno jakieś 18% kasy w państwie. Reszta to usługi finansowe i turystyka.
No i najważniejsza sprawa: póki co jeszcze z nami nie walczą. I oby tak dalej.

Kolejna wyprawa pod kryptonimem „Kac Vegas” zaplanowana na 23 kwiecień-7 maj. Myślę że z ekipą z którą jadę (w sumie ośmiu chłopa) kryptonim akcji nie jest przesadzony. No i oczywiście WRESZCIE pierwszy lot B744 oraz testowanie A380.