Wstajemy wcześnie aby dojechać prawie 40km do Valle Nevado. Przy wjeździe do doliny są wypożyczalnie i tam zaopatrujemy się w sprzęt. Okazuje się, że przez przypadek nasza wybrana losowo wypożyczalnia ma jakiś układ z Valle Nevado i sprzedaje vouchery na karnet z 20% obniżką. Hmm.. no dobra ryzykujemy. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Stojąc w kolejce do okienka na dolnej stacji pokazujemy sąsiadom nasz voucher i ich miny są bezcenne. Voucher oczywiście działa J
Wjazd do doliny jest przepiękny
Droga wije się serpentynami w górę, Valle Nevado jest niedaleko La Parvy i część trasy się pokrywa.
Dojeżdżamy do dolnej stacji a tam… pełny parking!! Dla nas to mały szok, bo już przyzwyczailiśmy się do pustek. No ale przepustowość gondoli dolnej jest bardzo wysoka i nie czekamy dłużej niż 10min do wyjazdu na górę.
A tam, już taki wybór tras i wyciągów, że pomimo dość sporej ilości narciarzy, trasy dalej są przejezdne a kolejek do górnych wyciągów brak.
Widzimy też, że w Valle Nevado jest o wiele lepsza jakościowo infrastruktura niż w La Parvie czy Nevados de Chillan. Tam nie było nowoczesnych, znanych nam wszystkim szybkich kanap tylko mocno wyeksploatowane podwójne lub potrójne kratownicowe krzesełka starej daty. No ale Valle Nevado uważana jest w Chile za ekskluzywny kurort narciarski. Na szczęście jest mnóstwo śniegu, świeci słońce a trasy przygotowane są wyśmienicie.
Jeździmy na maksa aż do ostatniej kolejki o piątej (zmierzch zapada już o 18.30). Koniec zabawy na śniegu, czuję się „wyjeżdżony” i spełniony narciarsko (na pewien czas oczywiście )
Żegnamy Andy narciarskie ale jeszcze się z nimi nie rozstajemy
Jedziemy zobaczyć trochę Santiago. Jest to bardzo nowoczesne miasto z wysokimi biurowcami, niewiele różniące się od przeciętnego miasta europejskiego
na ulicy handel kwitnie
Wieczorem idziemy poszukać knajpy, gdzie będzie można pokosztować trochę dobrej wołowinki
I bach – trafiamy do fajnego lokalu gdzie na naszych oczach kucharz przygotowuje a potem grilluje wybrane steki.
Wołowina serwowana jest z sosami z owoców morza (pycha) i oczywiście butelką chilijskiego wina. Całość na szczęście nie drąży portfela zbyt mocno, a smakuje wybornie…
Koniec pobytu w Chile, nazajutrz rano samolot do Boliwii (skąd do Was piszę te słowa)
Zakładki