Driving Home For Christmas
Poczytałem trochę Wasze relacje z podróży lotniczych i postanowiłem podzielić się jedną moją, z kategorii tych "ciekawszych". Generalnie z racji wykonywanego zawodu trochę latam po świecie, ale na tyle mało i różnymi liniami, że nie dorobiłem się jeszcze żadnego frequent travelera. Rzecz miała miejsce dość dawno temu, ale uważam, że jest warta opisania. Nie będzie zdjęć, bo komórki jeszcze wtedy głównie do dzwonienia służyły, ale jeśli ktoś ma ochotę poczytać, to zapraszam. Nim jednak zaczniecie, to dla zbudowania atmosfery - Chris Rea "Driving Home For Christmas" - https://www.youtube.com/watch?v=THcbQyFtCqg
16 grudnia 2010, czwartek
W sumie to miałem jechać do domu kilka dni wcześniej, ale tak się poukładało, że firma zdecydowała inaczej, a ja niewiele mogłem na to poradzić. Moja rezerwacja wyglądała następująco: NWI - AMS - CPH - GDN (KL/SK). Wieczorem całą grupą dotarliśmy do hotelu, dosłownie na przeciwko lotniska w Norwich. Planowany wylot miał być wcześnie, około szóstej rano dnia następnego. Zaczął lekko prószyć śnieg - https://www.youtube.com/watch?v=cpSIe6XdreU
17 grudnia 2010, piątek
Już teraz nie pamiętam czy zjedliśmy śniadanie, ale chwilę po piątej wyszliśmy do terminala. Wystarczyło przejść przez parking. Parking pokryty jedno centymetrową warstewką śniegu. W terminalu czekała na nas informacja, że operacje na lotnisku są wstrzymane do godziny ósmej rano. No cóż, bywa. Kraj nienawykły do śniegu itp, itd. Lotnisko w Norwich, w tamtych czasach było o tyle inne od innych znanych mi lotnisk, że aby wejść do hali odlotów, trzeba było uiścić jakąś niewielką opłatę (rzekomo na rozbudowę terminala). Wchodząc tam już wiedzieliśmy, że przed ósmą nie odlecimy, ale czas na przesiadkę w Amsterdamie był wystarczający, by nie panikować. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, ruch na lotnisku został wznowiony, ale naszemu Fokkerowi nie było śpieszno do odlotu. Niezorientowanym należy się tu wyjaśnienie, że jedyny regularny kierunek międzynarodowy z NWI, to był wtedy Amsterdam - kilka połączeń dziennie wykonywanych przez KLM (o ile nic nie namieszałem). Krajówki spokojnie sobie odlatywały i przylatywały, a nasz lot wciąż widniał jako DELAYED. Okazało się, że w Amsterdamie jest śnieżyca. Nie przyleciał też żaden samolot z Holandii, a co za tym idzie każdy następny lot do AMS był CANCELLED. Jeszcze przed południem pojawiła się na chwilę informacja o odwołaniu naszego lotu, by za kilka minut powrócić do statusu opóźnionego. W tak zwanym międzyczasie dostaliśmy jakiś kwitek na bułę i cierpliwie czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Gdzieś koło południa pojawiła się w samolocie załoga, ale po kilkunastu minutach go opuściła. Wreszcie koło piętnastej lot ostatecznie odwołano. Nie pozostało nic innego, jak ustawić się w kolejce, do czegoś podobnego do transfer desku. Po jakiejś godzinie stania, miła pani była w stanie zaoferować nam lot najwcześniej na poniedziałek. Pamiętacie, wszystkie KLM odwołane, więc przebookowano tych, którzy mieli loty późniejsze. Perspektywa rysowała się średnia, postanowiliśmy zatem działać na własną (albo firmy) rękę. Czy to był dobry pomysł? Z Norwich do Londynu nie jest jakoś daleko, więc zasugerowaliśmy firmowym "specom" od logistyki, że chyba będzie łatwiej coś znaleźć właśnie z LHR. Po jakiejś godzinie przyjechała taksówka, by zabrać nas do hotelu w Londynie. Brytyjskie taksówki są w stanie zabrać sześć osób, ale każdy z nas miał jeszcze torbę z bagażem. Jakieś trzy godziny spędziliśmy dość mocno przytulając się do siebie. Późnym wieczorem dotarliśmy do hotelu w Londynie. Nie pamiętam co to było za miejsce, ale widać było zeń podchodzące do Heathrow samoloty. Kolacja, wino i spać. Rano mieliśmy dostać nowe bilety. Jeden z kolegów odłączył się od grupy, bo KLM przebookował mu lot z LHR do WAW i odwiózł go we własnym zakresie.
18 grudnia 2010, sobota
Jeszcze przed śniadaniem doszły nas wieści, że BA planuje odwołać większość lotów z LHR. Ma padać śnieg. Niebo czyste. Nic nie zapowiada dalszych przygód. Około dziesiątej dostajemy numery rezerwacji. Późnym popołudniem mam wraz z jednym kolegą lecieć do Warszawy tylko, bo do Gdańska już nie było miejsc. W sumie dobre i to. Trzech z nas leciało do Chorwacji, a jeden do Rumunii. Koło południa zaczął sypać śnieg. Nieprawdopodobne, a jednak. Nie wiem co nas podkusiło, ale nie zrezygnowaliśmy z podróży i udaliśmy się na lotnisko (w mediach mówili tylko o odwołanych samolotach BA, a ja z tego co pamiętam miałem lecieć LO). Przyjechał po nas Hindus jakimś vanem, albo suvem. Do dziś nie jestem pewien czy on faktycznie przyjechał po nas, czy komuś podebraliśmy transport. Nie było łatwo, bo Londyńczycy nie nawykli jeździć po śniegu, ale dopingowany przez nas (a czasem i wypychany z zasp) dzielny szofer, jakimś sposobem dowiózł nas prawie pod sam terminal. W terminalu panował jeden wielki chaos. Nikt nic nie wiedział, nie umiał powiedzieć, czy cokolwiek i gdziekolwiek poleci. Nie poleciało nic i nigdzie (i zdaje się, że przez następne dwa dni też nie). Przez chwilę przyszło nam do głowy, żeby gdzieś się z tego terminala wydostać, ale kolejka po taksówkę była ogromna, a my nie bardzo mieliśmy pomysł dokąd się udać. Telefon do firmy uświadomił nas, że mają nas głęboko. Jest weekend i przed poniedziałkiem nic dla was nie zrobimy - brzmiał komunikat. Znajdźcie sobie hotel, ale taki do 150 Euro za dobę. Taaa. Znajdźcie. W 2010 Internet w telefonie nie był jeszcze tak popularny i dostępny zwłaszcza w roamingu. Na szczęście jeden z nas miał telefon w lokalnej sieci i skontaktował się z naszym agentem w Norwich. Ten po godzinie czy dwóch poinformował nas, że jedyne wolne miejsca w hotelach kosztują powyżej tysiąca funtów. Bosko! Noc spędziliśmy w terminalu, śpiąc (albo raczej drzemiąc) na walizkach. Dosłownie.
19 grudnia 2010, niedziela
Rano w terminalu dość mocno się przerzedziło (mowa o niedoszłych pasażerach), bo po obsłudze wiedzącej cokolwiek śladu nie było od samego początku. Sklepy też dość szybko skapitulowały. No, ale udało się gdzieś nabyć kawę i jakąś kanapkę i pomyśleć co robić dalej. W tak zwanym międzyczasie dołączył do nas kolega, którego KLM też nie odleciał. Byliśmy zatem znowu w komplecie. Pociąg na kontynent drogi, wypożyczalnie samochodów ceny podniosły do absurdalnych poziomów, autokary pełne. Po naradzie, podjęliśmy decyzję o powrocie do Norwich. Jest tam lotnisko, jest hotel z miejscami i co najważniejsze jest agent (czyli człowiek/firma wynajęty przez moją firmę), który jest w stanie coś załatwić. Po kilku godzinach był po nas kierowca, który zabrał nas z powrotem do Norwich. Na miejsce, do tego samego hotelu obok lotniska dotarliśmy wieczorem. Gdzieś z tyłu głowy przez cały czas słyszałem piosenkę z reklamy Coca-Coli: coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...
https://www.youtube.com/watch?v=eI3dFEVCCBw
20 grudnia 2010, poniedziałek
Pamiętacie, że miła pani z lotniska NWI proponowała bilety na poniedziałek? Moja firma zagrała na odp... (brzydkie słowo). Rezerwacja na wtorek rano, z adnotacją WAITLIST. W sumie więc (conajmniej) cały dzień mieliśmy na jakiś plan B albo nawet i C. Pierwszy był taki, by się jakoś dostać na kontynent. Mój dobry przyjaciel był gotów czekać na mnie gdzieś przy promie po drugiej stronie kanału. Wystarczyło wynająć samochód, dojechać na wybrzeże i wsiąść na prom. Wypożyczalnie w Norwich miały normalne ceny, z promem nie powinno być problemu, parę PLN na paliwo dla mojego kolegi też by się znalazło. No ale żaden z towarzyszących mi rodaków nie był chętny na taką przygodę, samemu mi się nie bardzo uśmiechało przeżyć tą przygodę, Chorwatom i Rumunowi nie proponowałem nawet, plan więc spalił na panewce. Był też plan C. Jacyś znajomi kolegi jechali do kraju na święta we wtorek wieczorem i trasa ich przejazdu przebiegała o 20-30 km od Norwich. Pozostało dograć ewentualne szczegóły.
21 grudnia 2010, wtorek
Wcześnie rano poszliśmy na lotnisko. W sumie na darmo, choć warto było spróbować. Miejsc nie było żadnych, a nawet jak by były, to rezerwacja była nieopłacona. Samolot poleciał bez nas. Jak pisałem wyżej, ta rezerwacja była robiona chyba proforma. W zasadzie byłem gotów na plan C i postanowiłem go zrealizować, no ale tu pojawił się pewien problem. Moja firma w jakiś sposób była za mnie odpowiedzialna, więc chcieli, żebym napisał jakieś oświadczenie czy coś w tym stylu o rezygnacji, ale przy okazji mocno sugerowali by tego nie robić. No i dodali jeszcze, że już są nowe bilety na środę: BHX - DUS - WAW. Tak, dobrze widzicie - Birmingham. Przyjechał po nas busik. Kierowca wyglądał na mocno zmęczonego, a dodatkowo słabo sobie radził z obsługą radia i nawigacji. Nawet pomyliliśmy drogę, ale suma summarum dotarliśmy do hotelu nieopodal portu lotniczego. Kolacja, piwo i próba snu. Nie było łatwo zasnąć. Co chwilę sprawdzałem czy za oknem nie napadało śniegu.
22 grudnia 2010, środa
Pobudka jakoś tak wcześnie rano. Kierowca hotelowego busa oznajmił, że lotnisko funkcjonuje. Nie ma odwołanych lotów, a jedynie mogą pojawić się opóźnienia. Tak też było. Wszystko trwało i trwało, ale w końcu wpuścili nas do samolotu, odlodzili i z mniej więcej godzinnym opóźnieniem odlecieliśmy w kierunku Dusseldorfu. Nie było wiele widać, gdyż chmury były gęste, a poza tym silnik Fokkera jakiejś pochodnej Lufthansy (Eurowings, a jeśli się mylę niech mnie ktoś poprawi) zasłaniał pół okna. Po starcie z niecierpliwością spoglądałem na stoper, gdyż była to jedyna możliwość by być pewnym, że jeśli trzeba będzie awaryjnie lądować, zrobimy to na którymś z lotnisk na stałym lądzie. Obyło się bez komplikacji i po jakiejś godzinie, wylądowaliśmy w DUS. Z planowanych sześciu godzin oczekiwania na lot do Warszawy miała zostać jedna mniej, ale jak to zimą bywa nic na czas. Dogadany byłem z bratem, że przyjedzie po mnie i kolegę na warszawskie Okęcie, bo pamiętać należy, że w tamtym czasie pociąg do Trójmiasta jechał ze sześć godzin albo lepiej, a w porze nocnej zbyt wiele ich też nie było. Odlot jak zwykle z jakimś opóźnieniem. Na jakieś 25 min przed planowanym lądowaniem, gdzieś przed Łodzią CRJ 900 powinien rozpocząć zniżanie. Zamiast tego wykonaliśmy zakręt w prawo i tak sobie dalej lecieliśmy. Z głośników dobiegł głos kapitana, który oznajmił nam, że (tak macie rację - śnieg) Warszawskie lotnisko nie przyjmuje chwilowo samolotów, bo trwa odśnieżanie pasa i jakieś 30-40 min powisimy w holdingu. W głowie nastąpiła szybka analiza możliwych przypadków. Brat jest w drodze do Warszawy. Jeśli przekierują nas do Gdańska, to nie ma problemu - zrobi sobie wycieczkę. Firma i tak oddaje za paliwo. Jeśli będzie Poznań, to też nie ma dużego problemu, ale na myśl o KRK czy KTW nie było mi przyjemnie. Obawy rozwiane zostały szybko, a samolot bezpiecznie usiadł w Warszawie gdzieś w okolicach godziny 23.
23 grudnia 2010, czwartek
Po kilku godzinach jazdy krajową 7, szczęśliwie dotarłem do domu.
https://www.youtube.com/watch?v=THcbQyFtCqg