Po kilku dniach obżarstwa czas ruszać dalej na zachód.
Krajówki w US nie należą do najbardziej ekscytujących, choć na pewno i tak kładą większość Europejskiej konkurencji pod sztandarem NEK i pochodnych.
Miałem szczęście trafić na jedną z najnowszych konfiguracji na pokładzie A320:
Siedzenia nowiutkie, wydaje się, że szersze niż dotychczas (być może tylko optyczne wrażenie przez kieszonki przy podłokietnikach) i bez ekranów IFE. Zamiast tego są tacki na tablety:
Które klient oczywiście musi dostarczyć sobie sam, ale wtedy United zapewnia rozrywkę przez strumieniowanie z pokładowego serwera. Działa to tak średnio, przynajmniej na pełnoprawnym komputerze - wymaga odpowiedniej przeglądarki i całej masy różnych dodatkowych kagańców chroniących zawartość porównywalną jakościowo do przegranego na VHS Divxa. Klienci z mobilkami mają dodatkowo pod górkę, bo trzeba z odpowiedniego sklepu ściągnąć apkę zanim utraci się łączność ze światem (albo za nią zabulić w locie). Za to przynajmniej jest całkiem spory wybór dostępnego materiału.
Serwis pokładowy całkiem niezły (makaron z kurczakiem):
Udało mi się też podszyć pod Kubę i zamówić dokładkę (zimny łosoś tragiczny):
Na miejscu wita nas słaba pogoda, ale jak ma się prywatny samolot to zawsze można zaraz skoczyć w lepszy klimat:
Logo portu i jedna z wielu podobnych bramek:
Lądowałem już wieczorem, więc okazji do zwiedzania za bardzo nie miałem. Odebrałem tylko auto z Alamo (mój zwyczajowy Hertz był ponad dwa razy droższy) i przeprawiłem się na drugą stronę gór do Idaho na nocleg.
Następnego dnia w drodze z powrotem do Wyoming, rzeka Wąż:
I widok z przełęczy Teton (2570m):
Pogoda już wiedziałem, że będzie kiepska, ale co zrobić, więc pojechałem od razu na ścieżki przy Tetonach - prowadzące przez Taggart Lake:
I Bradley Lake:
Licząc, że być może trochę widok się poprawi na trasie. Ale nic z tego, więcej widać w drugą stronę doliny:
Myślałem żeby spróbować dotrzeć do Surprise / Amphitheater Lake, ale jedyną niespodzianką która mnie spotkała to, że drogowskaz pokazywał +1.5 mili ale do samego skrzyżowania szlaków. Do samych jezior jeszcze po około 3 mile co w takich warunkach pogodowych i z moim ekwipunkiem (na wschodzie było 30 stopni, więc nawet czapeczki nie miałem ze sobą) raczej słabym pomysłem było dlatego wróciłem okrężna drogą nad Taggart Lake:
I z powrotem szlakiem na parking:
Nie mając za bardzo pomysłu co dalej, spakowałem się z powrotem w drogę do Idaho na nocleg, po drodze dostrzegając pierwszego dużego zwierza:
(tam w oddali jest spory Jeleń, ale nie wziąłem dużego szkła, więc musicie wytężyć wzrok albo wierzyć na słowo)
Pogoda coraz słabsza się robiła, wracając przez Teton Pass wyglądało to tak:
W Idaho już trochę lepiej, a, że jeszcze widno to zrobiłem pit stop w Grand Teton Brewing Company:
Zakładki