Strona 1 z 2 1 2 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 20 z 38
Like Tree129Likes

Wątek: Islamska Republika Iranu (2017)

  1. #1
    b79
    b79 jest nieaktywny

    Dołączył
    Mar 2015

    Domyślnie Islamska Republika Iranu (2017)


    Polecamy

    Zacznę od razu od relacji video z całej wyprawy - już w pierwszym poście, aby nie zginęło gdzieś niżej. Cały opis podzieliłem na 3 części.




    Wyjazd do Iranu kiełkował od dobrych 3 lat. Zawsze przeglądałem pojawiające się oferty, no ale był pewien problem, o którym za chwilę. Lubię klimat Bliskiego Wschodu. Baśniowa otoczka, architektura, meczety, orient. No i przyroda. Charakterystyczne dla tego regionu pustynie z żółto-czerwonymi, wyschniętymi górami w tle.
    Długo myślałem, że nie dane mi będzie pojechać do Persji, gdyż - podobno - izraelska pieczątka w paszporcie miała skutecznie uniemożliwiać wjazd do Iranu. Kilkukrotnie szukałem wsparcia na forach, wypytywałem pod postami o tanich lotach. Jednak nigdy nikt jednoznacznie nie określił się, czy to się uda. A jak wiadomo – najpierw trzeba kupić bilet, a dopiero potem wystąpić o wizę. I dopiero jakoś w ubiegłym roku zaczęły do mnie docierać informacje, że nie powinno być problemu. Upewniłem się jeszcze w ambasadzie w Warszawie (mogłem wcześniej na to wpaść…), gdzie poinformowano mnie, że od wizyty w Izraelu powinno upłynąć 0,5 – 1 rok. Z obecnej perspektywy trochę dziwi mnie, skąd bierze się cały problem, gdyż w Iranie żyje społeczność żydowska, są synagogi, a ludzie są absolutnie wyjątkowi – szanują drugą osobę. No ale tak jak gdzieś przeczytałem – nikt nie ma nic do Żydów, ale do ich państwa już tak.
    Wracając do wizy. Na wszelki wypadek wizę wyrobiłem w ambasadzie w Warszawie, wolałem nie ryzykować z on-arrival. Skorzystałem z pośrednictwo key2pesia w celu uzyskania nadania numeru do wniosku wizowego, ubezpieczenie kupiłem w AXA (mają na polisie wymagany zapis ‘Worldwide including Iran’, 88zł za 2 os.), a całą resztę załatwiłem osobiście w ambasadzie w Warszawie. Nic trudnego – przykładowo wyrobienie wizy rosyjskiej jest bardziej czasochłonne.

    Tytułem wstępu

    Bilety kupiłem w lutym 2017 r. Termin 29 września – 9 października, przy czym dzień wcześniej udaliśmy się do Kijowa, gdzie mieliśmy nocleg i wyżerkę połączoną z degustacją trunków. Wylot następnego dnia rano z Kijowa, stop w Baku ponad 5 godzin, potem lot do Teheranu. Linie Azerbaijan Airlines, cena 406 zł/os. bez bagażu. Mailowo dokupiłem 2x bagaż (cena dla 2 os. Kijów – Baku – Teheran – Baku – Kijów 78AZN, przy czym 1AZN = 2,10PLN; przychodzi link z płatnością kartą a potem potwierdzenie na maila). Jak widać w Iranie mieliśmy spędzić 11 dni, z czego pełne 9, a dwa skrajne dojazdowe.

    Pozostawało ułożenie planu w Iranie. Mając tydzień wszyscy robią klasyczny trójkąt Teheran – Shiraz – Yazd – Isfahan – Teheran. My mieliśmy 9 dni, więc oprócz klasyki poszukiwałem czegoś mniej sztampowego. Myślałem o niewielkiej miejscowości leżącej na pustyni Toodeshk, ew. zachodnim Iranie. No i zobaczyłem na zdjęciach wyspę Qeshm. Wiedziałem już, że chcę tam być. Mając 9 pełnych dni i chcąc zobaczyć akurat te miejsca, nie sposób poruszać się tylko autobusem, pociągiem (no chyba że przejazdy nocne, ale fizycznie byśmy padli). Dlatego w grę wchodziły przeloty krajowe. I tu był chyba największy problem. Iran posiada naprawdę wiele przewoźników krajowych, ale nie jest łatwo zweryfikować rozkład lotów. Po pierwsze strony są w farsi (IranAir posiada wersję eng), po drugie używają swój kalendarz, co oznacza że teraz jest tam 1396 rok. Po trzecie – najważniejsze – nasze europejskie karty są tam bezużyteczne. Nie da się samemu sfinalizować zakupu biletów. Ale i z tym można sobie poradzić. Rozkład lotów można sprawdzić np. na skyscanner.com (sprawdzić tzn. wpisać skąd, dokąd, datę i zobaczyć co system wypluje) lub na Samita - Hotel Booking | Flights | Travel to Iran (tu trochę więcej lokalnych linii). Można też pytać o bilety key2persia, z tym że jest się skazanym na odpowiedź mailową raz na dobę i bez większej elastyczności – podadzą że jest np. jedno połączenie wieczorem, ale nie wpadną na to, że następnego dnia wcześnie rano też można polecieć. O wiele lepiej mieć gotową listę już wypatrzonych lotów i przejść do zakupu.
    U mnie wyglądało to tak:
    1) Iran Air – bilety na dwa loty kupiłem poprzez wiedeński oddział przewoźnika (kontakt: ticket@iranair.at). Bezproblemowo – dostaje się link do płatności kartą w EUR, po 30 min. etixy na mailu. Ceny nie wyższe niż pokazuje wyszukiwarka.
    2) Aseman Airlines – kolejne dwa przeloty krajowe, skorzystałem z pośrednictwa key2persia. Wskazałem konkretnie jakie mnie loty interesują. Płatność w USD przez paypal (nie zdziwcie się tytułem przelewu – wykonanie strony internetowej. Tak ma być, słowo Iran mogłoby skutkować odrzuceniem płatności), prowizja na poziomie 10%.
    Tak po prawdzie, to mając minimum 3 dni do następnego lotu, wszystko można załatwić na miejscu w Iranie – poprzez hotel. Tak miałem w przypadku biletu na autobus. Dzień wcześniej powiedziałem gdzie chcę jechać i poprosiłem o zaklepanie biletu. Tak samo można na pociąg, samolot. Generalnie każdy hotel w Iranie to twoje centrum logistyczno-administracyjne – wymienisz dolary, kupisz bilet, zamówisz taksówkę, dowiesz się gdzie apteka albo fajna knajpa.

    Ostatecznie plan wyprawy przybrał następujące kształty:

    29/30.09 Teheran
    >>>Fokker 100>>>
    1-2.10 Shiraz
    >>>A320>>>
    3-4.10 Qeshm
    >>>MD82>>>
    5-6.10 Isfahan
    >>>bus>>>
    7-8.10 Yazd
    >>>B727>>>
    9.10 wylot Teheran



    Zaczynamy.

    BAKU

    Lecimy z Kijowa Azerbaijan Airlines, A319. Czasami na tym odcinku podstawiają B757, ale nie tym razem. Czysto, film na monitorze, podany posiłek, z tym że do topowych linii trochę jeszcze brakuje. Lot trwa 3 godziny. Byłoby krócej, gdyby nie Donieck i nadkładanie drogi przez Rosję.









    Przez Baku mamy tylko transfer, ale jeszcze w Polsce uznałem że 5.5h to dolna granica opłacalności zakupu wizy (23usd – online) i szybkiego skoku na miasto. Jeszcze tylko kontrola paszportowa i show 2 kompletnie pijanych Polaków w kraju muzułmańskim (obstawiam że z Bydgoszczy, bo mieli coś do Apatora Toruń). Łapię wifi w terminalu i zamawiam Ubera pod Diabelski Młyn, z którego perspektywy chcę rzucić okiem na miasto (Uber z lotniska do Baku Eye 12.50AZN). Kierowca po angielsku nic, ale już pa ruski jak najbardziej. W Baku wszyscy mówią po rosyjsku i nawet jeśli samemu niewiele się umie, to człowiek już nie zginie.



    Wjazd Młynem na górę (5AZN) z której widać kawałek Morza Kaspijskiego, wieżę telewizyjną i przede wszystkim słynne Flame Towers zajmuje ok. 10 min.



    Następnie szybkim krokiem idziemy wzdłuż deptaka nadmorskiego w stronę starego miasta. Baku jest bardzo ładne. Zielone, przestrzenne, nowoczesne, nad głowami latają papugi (zielone Aleksandretty), drogi są szerokie, a ulicami jeżdżą nowoczesne auta.







    Następnie wchodzimy w wąską zabudowę niewielkiego starego miasta. Ładnie, klimatycznie i niezwykle czysto. Naprawdę było tu kiedyś ZSRR? Mijamy Basztę Dziewiczą, sklepiki z rupieciami, w tym czapki i gwiazdy sowieckie oraz obowiązkowo Lenin (jednak było tu ZSRR), wreszcie karawanseraj (motel dla karawan z czasów Jedwabnego Szlaku).









    Na koniec lądujemy w knajpce Manqal przylegającej do murów starego miasta, gdzie pijemy obowiązkową herbatkę, jemy mięso z grilla oraz zupę Piti (taki rosołek z baraniny z warzywami, cieciorką). Alkoholu tu nie mieli, a tak chciałem tuż przed Teheranem… Kelner twierdził, że przyjmą płatność w EUR, USD, na szczęście obok był kantor (jedyny na starym mieście). Na więcej czasu nie starczyło, trzeba było wracać na lotnisko. Niestety nie miałem już jak zamówić Ubera (offline), do tego wydałem ostatnie manaty, ale pod bramą wyjściową ze starego miasta stało coś przypominającego taksówkę, ale bez stosownego napisu. Kierowca po angielsku nic, ale na pytanie ‘diesjat dolarow do aeroporta?’ skinął potakująco głową. Powrót był szalony. Bo oni tak jeżdżą. Ale w pięknej, nocnej scenerii nowoczesnego miasta. A na lotnisku znalazł się miejscowy koniak. Sprzedawca go nie polecał, że niby słaby, niewarty naszych ust. Człowieku… Ja tu do Iranu zaraz lecę!

    TEHERAN
    Następny odcinek z Baku do Teheranu odbyliśmy na pokładzie E190. Lot 1.10h, dostaliśmy kanapkę. Nie wiem jak to się stało, ale pomimo odprawy online (może na telefonie źle wcelowałem palcem) siedziałem z żoną oddzielnie. Samolot był pełny, więc nawet nie było możliwości zmiany miejsca. Ale dzięki temu każde z nas za sąsiada miało Irańczyka. U mnie rozmowa była krótka, wymiana uprzejmości. Żona dostała za to zaproszenie na wspólne oprowadzenie po Shirazie, jak tylko przybędziemy do tego miasta.


    Wylądowaliśmy po 22, wizę mieliśmy już wbitą w paszporcie. Do odprawy nawet kolejki nie było. Całość zajęła może z 3 minuty, a kwestia pobytu w Izraelu zgodnie z przewidywaniem nie została zauważona/podjęta. Nikt też nie pytał o pierwszy nocleg.
    Mimo szybkiego początku zorganizowanie się na dalszy pobyt zajmuje trochę czasu. Po pierwsze kasa. Iran ma wewnętrzny system bankowy, nasze europejskie karty nie działają tutaj. Pierwsze co trzeba zrobić to wjechać schodami na pierwsze piętro (odloty) i udać się do kantoru. I tu uwaga – na lotnisku mieli jeden z lepszych kursów. Zdecydowanie warto wymienić tu sporo pieniędzy. Ja do Iranu wziąłem dolary. Na stronie Foreign Exchange Rates można sprawdzić aktualny kurs wymiany podawany przez Bank Centralny, ale ma on niewiele wspólnego z rzeczywistością. Dobrą ceną za 1 USD jest ok. 39.000+ IRR (riali, 10.000 IRR = 1.10PLN). Pieniądze będzie potem można wymienić w każdym z hoteli (ale kurs słabszy lub zbliżający się do tego lotniskowego) lub w Exchange Pointach gdzieś w mieście (tu nawet lepiej niż na lotnisku). Z kasą jest jeszcze taki problem, że – jak już wszyscy zainteresowani zapewne wiedzą – płaci się rialami, ale ceny podane są w tomanach (toman jako waluta fizycznie nie istnieje – służy tylko uproszczeniu przy podawaniu cen, gdyż stanowi 1:10 riala, czyli jedno ucięte zero). Gdy ktoś mówi 1000 tomans to należy podać banknot 10.000 riali. Niby zasada jest prosta i od początku wiedziałem, jak to ma działać, a i tak przez kilka pierwszych dni myliłem się. Ale nie ma problemu – Irańczycy nie okradają ludzi, nie wykorzystują faktu niewiedzy. Jak się pomylisz, to cię poprawią. Na południu Iranu poziom komplikacji przeliczania toman – rial podskoczył jeszcze trochę do góry, ale o tym później.
    Drugą rzeczą, którą w mojej ocenie należy zrobić już na lotnisku, jest zakup karty SIM. Na przylotach (parter) są obok siebie dwa stoiska: IranCell (niestety akurat była awaria, a chwalą się LTE) oraz MCI (kupiłem kartę za 400 tys., miałem internet max. H+, w miastach bezproblemowy zasięg, na pustyniach, drogach różnie z tym bywało). Numer musi być zarejestrowany, dane z paszportu spisane, a telefon skonfigurowany – warto przełączyć go na angielskie menu - bo inaczej pan z obsługi będzie patrzył jak my na farsi (całość konfiguracji zajęła ok. 25 min.).

    Krótkie info dla operatora komórkowego MCI:
    Za 400.000 IRR dostałem 1000GB + 1000 min. + 1000sms na okres 7 dni. Pod koniec tygodnia zaczęli zalewać mnie smsami z jakąś ofertą (w farsi), ale nic nie robiłem. Skończyło się na przedłużeniu o kolejny tydzień + 300mb dzień i +300mb noc (cokolwiek to znaczy). Generalnie telefon miałem online przez wszystkie 11 dni.
    - przy pierwszym dzwonieniu jest jakiś niezrozumiały komunikat (w stylu "for English press 2"), trzeba wcisnąć na klawiaturze numerycznej 2, 1, 1 i dopiero pojawi się sygnał (jednorazowe doświadczenie)
    - sprawdzanie stanu konta: *100*0# (przychodzi sms w farsi, wklejałem do google translatora)

    Gdy już byłem milionerem (pełny portfel riali) oraz miałem telefon z internetem zrobiłem to, co wszyscy polecają. Taksówkarze łapią klientów na dole - za kurs chcą 750.000 IRR (tzn. tyle było dopóki metro nie wystartowało, teraz nawet nie pytałem). Tymczasem na piętrze (odloty) przyjeżdżają taksówki lub Snappy (odpowiednik Ubera), którzy po przywiezieniu klienta muszą wracać te 55km do Teheranu. Od razu dostałem propozycję za 600 tys., stanęło na 500.000. Teraz wiem, że gdybym zamówił powrót przez Snapp, zapłaciłbym 350.000 (o Snappie będzie później – z lotniska najlepiej od razu zadebiutować ze Snappem i w ten sposób pojechać do centrum; uwaga: do Snappa konieczny jest numer tel. irański, bo inaczej nie przyjdzie sms zwrotny przy pierwszym włączeniu, czyli trzeba kupić kartę SIM).
    Jest jeszcze opcja dojazdu do centrum metrem (od sierpnia 2017). Od lotniska nowa odnoga metra dojeżdża do stacji Shahed (ten odcinek kursuje 24h), a następnie należy przesiąść się na linię metra nr 1 (czerwona). Wszystko na jednym bilecie za jakieś śmieszne pieniądze, tyle że długo. Należy pamiętać, że linie metra w Teheranie kursują do godz. 24. Jedynym wyjątkiem jest wspomniana czerwona linia, która po godz. 24 ma tylko dwa przystanki: ten przesiadkowy od lotniska Shahed oraz w centrum miasta Darvazeh Dowlat.



    Było już ok godz. 24, gdy wyruszyliśmy z lotniska, dlatego trasa była pusta i szybko ją przemierzyliśmy. Pierwsze wrażenie Teheranu nocą normalne – ani się nie ma czego obawiać, ani czym zachwycać. Na ścianach miejscami murale, gdzie indziej podobizny Chomeiniego, czy też jacyś motocykliści w skórzanych kurtkach zgromadzeni wokół dymiącego grilla. Ale jedna rzecz, która zaczęła mnie dusić, to miejscowe powietrze. Wtedy myślałem, że to wina naszego auta. Ale następnego dnia na ulicy było dokładnie tak samo. Powietrze mają tu okropne.
    Hotel mieliśmy w centrum miasta (Seven Hostel, 40usd dwójka, łazienka, śniadanie). Standard przeciętny, uciążliwa łazienka, mimo wszystko poleciłbym jakiś inny wybór. No ale to była tylko jedna noc, do tego dobra lokalizacja, 700m. od stacji metra.



    30 września rozpoczęliśmy nasz pierwszy dzień w Iranie. Wiedziałem że akurat na nasz pobyt przypadnie 1 października najważniejsze święto muzułmanów szyickich – Ashura. Ale nie wiedziałem, że świętowanie zaczyna się długo wcześniej. W wigilię święta Ashura przypada święto Tasua – akurat kiedy byliśmy w Teheranie. Niewątpliwie interesujące było zobaczyć święto żałobne w Iranie (Szyici wspominają śmierć zabitego w zasadzce Husajna, wnuka Mahometa), ale były też tego pewne minusy. Wszystko, pomijając meczety, było zamknięte. Łącznie z restauracjami.



    Już po 10 minutach spaceru wiedzieliśmy, że trafiliśmy do Teheranu w szczególnym okresie. Było dziwnie pusto na ulicach, a spotykani ludzie ubrani na czarno. W pewnym momencie trafiliśmy na mały plac, gdzie grupa mężczyzn wiła się w dziwnym tańcu, machając przy tym białymi kijami i wykrzykując hasła, z których wyłapywałem imię Husajn. Całość w akompaniamencie czarnych flag z wyhaftowanymi napisami w farsi. Gdyby ktoś zobaczył w TV taki wyjęty z okoliczności obrazek, skojarzenia miałby jednoznaczne. Bo w świadomości ludzi Iran kojarzy się z ciemną stroną islamu. Tego typu scen widzieliśmy przez cały bieżący i następny dzień jeszcze wiele. Następnie udaliśmy się w stronę Wielkiego Bazaru, którego wielkość podobno poraża, a ilość korytarzy i odnóg liczona jest w kilometrach. Są tylko dwie możliwości, by to serce Teheranu zobaczyć puste. Piątek (dzień wolny) lub okres święta Ashura. Mimo że sklepiki były zamknięte, ludzie gromadzili się w alejkach. Nie dysponuję wiedzą, by wyjaśnić co konkretnie robili, ale widziałem miejsca przypominające ołtarzyki, a także punkty gdzie wydawano herbatę oraz posiłki. Bo w dniu święta Tasua oraz Ashura nikt sam nie gotuje, a tradycja nakazuje bogatym mieszkańcom miasta sponsorowanie wspólnej garkuchni dla wszystkich świętujących ludzi. Turysta też może korzystać z tego prawa, w końcu restauracje są zamknięte.









    W takich okolicznościach zbyt wiele zwiedzić się nie dało. Otwarty był meczet Imama Chomeiniego, ale już Pałac Golestan zobaczyliśmy tylko zza płotu. Podjechaliśmy metrem pod byłą Ambasadę USA w Teheranie. Funkcjonowała do 1979r., czyli rewolucji islamskiej. Wówczas to zajęta została przez studentów irańskich, a wszyscy pracownicy dyplomatyczni wzięci zostali jako zakładnicy. Przetrzymywano ich ponad rok. Pracowników ostatecznie zwolniono, ale stosunków dyplomatycznych pomiędzy krajami już nie odbudowano. Ma to wyraz w muralach otaczających placówkę. USA przedstawione jest jako agresywny uzurpator do sprawowania władzy – statua wolności przyjmuje formę kostuchy, a wszystko w scenerii wyblakłych kolorów flagi USA, broni, flagi Izraela na Kapitolu. W okresie zmian rewolucyjnych obraz ten faktycznie mógł być prawdziwy, jednakże obecnie miejsce to raczej nie odzwierciedla sposobu myślenia młodych Irańczyków.













    Mając zapas czasu do wylotu o 18.20 podjęliśmy decyzję, że czas wspiąć się na wyżyny. Dosłownie. Północna dzielnica Tajrish znajduje się dużo wyżej (1600m. npm) niż południowa część miasta, do tego dojeżdża tam metro (25min. spod ambasady) no i jest podobno czysto, ładnie, bardziej liberalnie, no i nie ma takiego smogu. To może tam coś zjemy?
    Ostatnia stacja metra to jeszcze nie cel naszej wyprawy. Taxi (70.000 IRR) zawozi ulicą Darband do najwyższego punktu, skąd kontynuuje się pieszą wycieczkę wijącą się miedzy górami drogą. A wszystko w scenerii strumyka, sklepików, knajp – zamkniętych. Przypomina to trochę scenerię górską, ale jednak w mieście. Stąd zaczynają się prawdziwe szlaki trekkingowe w okoliczne góry, które od początkowych 2000m urastają nawet do 4000m. Największy szczyt w Iranie znajduje się 70km od Teheranu – wulkaniczny Demawend 5610m. Ostatecznie znaleźliśmy 3 otwarte knajpki, gdzie można było coś zjeść. Ale skończyło się na gofrach z czekoladą, gdyż czasu do odlotu było coraz mniej.











    Powrót do hotelu po walizki i zmiana koncepcji dojazdu do lotniska krajowego Mehrabad (znajduje się w zachodniej części miasta, podczas gdy międzynarodowe 55km na południe). Miało być metro, które dojeżdża bezpośrednio, ale postanowiliśmy przetestować Snappa. Nie ma lepszego sposobu na przejazdy w mieście, niż ten odpowiednik Ubera. Cena za przejazd wynosi 1/5 – 1/3 tego co chcą taksówkarze. Na krótkich odcinkach płaci się po 3-8 zł za kurs. Akurat na lotnisko wyszło 140.000 IRR. I to jest bardzo dobra cena. Aby móc korzystać ze Snappa trzeba mieć irański numer, gdyż przy rejestracji przychodzi smsem kod PIN, poza tym kierowcy lubią zadzwonić do klienta i upewnić się, skąd jest odbiór. W większości przypadków jest bariera językowa i po wymianie helloł, helloł należy nadal stać i oczekiwać transportu. Przyjeżdżają, zwłaszcza że na telefonie podane są tablice rejejstracyjne (w farsi – trzeba nauczyć się ich cyfr, a potem patrzeć na dwa pierwsze i dwa ostatnie znaki na blachach – to są właśnie cyfry po których łatwo zdefiniować auto), czasami zdjęcie kierowcy i przede wszystkim lokalizacja GPS auta. Nie jest to trudne, miejsce odbioru i zrzutu wskazuje się palcem w aplikacji, a płatność za kurs jest gotówkowa.



    Jak jeździ się w Iranie? Tylko Indie są oczko wyżej. Szaleńcy. Mijanie na milimetry, motocykliści jeżdżący pod prąd, skręcanie z zewnętrznego prawego pasa w lewo no i absolutna norma – zasada pierwszeństwa sprowadzająca się do tego, kto pierwszy. Ciągłe wymuszenia, klaksony i uciekający spod kół piesi. Ale to działa, całkiem szybko się przemieszcza. Lubię to!



    Na lotnisku jesteśmy 1.5h przed odlotem. Trochę za wcześnie. Tak naprawdę nawet 45min. byłoby wystarczające. Oddzielne bramki bezpieczeństwa dla kobiet i mężczyzn. Mamy czas, więc zamawiamy frytki (głód!) i bezalkoholową Bavarię. W smaku daleki kuzyn miernego piwa. Jest czas przyjrzeć się miejscowym pięknisiom. Bo niektóre kobiety wyróżniają się ubiorem. Nie dość że ładne, to jeszcze chusta na głowie założona niezwykle symbolicznie, wręcz prowokująco. Wszystko markowe – torebki, chusty. Przynajmniej tak to wygląda, bo w Iranie nie logo producenta stanowi o faktycznym pochodzeniu produktu. Czas na lot do Shiraz.
    An24, Tu134, Tu154M, Ił62M, Ił86, A319, A320, A321, A330, A380, B727, B737, B747, B757, B777, E170, E175, E190, ATR72, DH8 Q400, Q100, Fokker 100, MD 82

  2. #2
    Awatar maciass

    Dołączył
    May 2012
    Mieszka w
    Wrocław

    Domyślnie

    Zapowiada się super! Szacun za ogromną szczegółowość i te wszystkie informacje praktyczne

  3. #3

    Dołączył
    Apr 2010

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez b79 Zobacz posta
    est jeszcze opcja dojazdu do centrum metrem (od sierpnia 2017). Od lotniska nowa odnoga metra dojeżdża do stacji Shahed (ten odcinek kursuje 24h), a następnie należy przesiąść się na linię metra nr 1 (czerwona). Wszystko na jednym bilecie za jakieś śmieszne pieniądze, tyle że długo.
    Niby prawda, ale byliśmy w październiku i zarówno po przylocie jak i przed odlotem "akurat dziś" metro z/na lotnisko było nieczynne...

    Cytat Zamieszczone przez b79 Zobacz posta
    Nie dość że ładne,
    Oj tak, a najładniejsze chyba na Qeshmie

  4. #4

    Dołączył
    Aug 2010

    Domyślnie

    Przyznaję się, że rzadko czytam słowo po słowie relacje, zwykle mam czas tylko na zdjęcia. A tu zdanie po zdaniu wciąga. Czekam na cd!

  5. #5
    Awatar Wamo

    Dołączył
    Nov 2011

    Domyślnie

    Świetny, wciągający film!

  6. #6
    ModTeam
    Awatar STYRO

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPRZ/RZE

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez b79 Zobacz posta
    a ludzie są absolutnie wyjątkowi – szanują drugą osobę.
    Pełna zgoda. Mają w sobie coś Irańczycy, co sprawia, że ich się autentycznie lubi. Niesamowicie mili, otwarci, ciepli ludzie. Super relacja, czekam na więcej.

    Cytat Zamieszczone przez b79 Zobacz posta
    Jak jeździ się w Iranie? Tylko Indie są oczko wyżej. Szaleńcy. Mijanie na milimetry, motocykliści jeżdżący pod prąd, skręcanie z zewnętrznego prawego pasa w lewo no i absolutna norma – zasada pierwszeństwa sprowadzająca się do tego, kto pierwszy. Ciągłe wymuszenia, klaksony i uciekający spod kół piesi.
    Porażka! Zanim pierwszy raz przeszedłem przez przejście dla pieszych to pół godziny stałem i obserwowałem żeby się nauczyć. Za kółko w życiu bym tam nie wsiadł. Taki filmik popełniłem - dla tych, którzy nie chcą wierzyć:



    b79 pisz ciąg dalszy, bo nie mogę się doczekać
    otul72 and Adik_s like this.
    Pozdrawiam
    STYRO

    LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...

  7. #7

    Dołączył
    Sep 2011

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez STYRO Zobacz posta
    Za kółko w życiu bym tam nie wsiadł.
    Około dwa tygodnie miałem do swojej dyspozycji samochód na miejscu.
    Po pierwszym szoku lepszej zabawy się nie spodziewałem. Najlepsze są duże skrzyżowania bez żadnej sygnalizacji. Nigdy się nie nudzisz za kółkiem.
    elza030, shiver, Gabec and 2 others like this.

  8. #8
    ModTeam
    Awatar STYRO

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPRZ/RZE

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez Pyro1 Zobacz posta
    Najlepsze są duże skrzyżowania bez żadnej sygnalizacji. Nigdy się nie nudzisz za kółkiem.
    Co ciekawe przez 12 dni w Iranie tylko raz widziałem działającą sygnalizację świetlną, a tak to tylko mrugające na pomarańczowo.
    Pozdrawiam
    STYRO

    LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...

  9. #9
    b79
    b79 jest nieaktywny

    Dołączył
    Mar 2015

    Domyślnie

    Co do ładnych kobiet w Iranie, to te akurat na Qeshm są pochodzenia arabskiego. Ale faktycznie dużo jest tych z gatunku urodziwych.
    Hitem dla mnie, co widać na filmie STYRO, były jeżdżące pod prąd motocykle. Do trąbienia na ludzi na pasach przywykłem, nawet w bliższym nam Neapolu już są takie smaczki.
    An24, Tu134, Tu154M, Ił62M, Ił86, A319, A320, A321, A330, A380, B727, B737, B747, B757, B777, E170, E175, E190, ATR72, DH8 Q400, Q100, Fokker 100, MD 82

  10. #10

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    Madrid

    Domyślnie

    To ja jeszcze dodam, że też byłem w Iranie w tym roku i było super. Na pewno kolega opisze wszystko znacznie lepiej ode mnie. Ale dla mnie lotniczym kluczem wycieczki był lot z Jazdu do Tehranu na pokładzie Iran Aseman, tutaj fanfary, Boeingiem, 727-200. Niezapomniane przeżycie. Myślałem, że będzie głośniejszy niż jest w rzeczywistości. Za to byłem zdziwiony ze tak powoli się wznosi, trochę jak 380

  11. #11
    b79
    b79 jest nieaktywny

    Dołączył
    Mar 2015

    Domyślnie

    8 października leciałem tym 727 linii Iran Aseman z Yazd do Techeranu. EP-ASB, 38 lat
    An24, Tu134, Tu154M, Ił62M, Ił86, A319, A320, A321, A330, A380, B727, B737, B747, B757, B777, E170, E175, E190, ATR72, DH8 Q400, Q100, Fokker 100, MD 82

  12. #12

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    Madrid

    Domyślnie

    Ja dokładnie tym samym egzemplarzem, 2 września. Ostatnia linia pasażerska wykonująca regularne loty typem. No i mają się z nimi pożegnać

  13. #13

    Dołączył
    Apr 2010

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez STYRO Zobacz posta
    Co ciekawe przez 12 dni w Iranie tylko raz widziałem działającą sygnalizację świetlną
    To dość dziwne, bo w każdym większym mieście praktycznie każda którą widziałem działała poprawnie.

    Cytat Zamieszczone przez Pyro1 Zobacz posta
    Około dwa tygodnie miałem do swojej dyspozycji samochód na miejscu.
    Po pierwszym szoku lepszej zabawy się nie spodziewałem.
    Ja też przyznaję, że jak już się oswoiłem to chyba wszędzie poza Teheranem nie miałbym problemu z jazdą Ale tu zdecydowanie pomagają doświadczenia z krajów typu Maroko, Indonezja etc...

  14. #14
    ModTeam
    Awatar STYRO

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPRZ/RZE

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez styrian Zobacz posta
    Ja dokładnie tym samym egzemplarzem, 2 września. Ostatnia linia pasażerska wykonująca regularne loty typem. No i mają się z nimi pożegnać
    Ja 8 czerwca 2014 zaliczyłem i ASA i ASB. Teheran - Mashad, 2 razy przerwany start na ASA i po paru godzinach podmianka na ASB.



















    Ech... żałuję dzisiaj, ze nie napisałem relacji od razu po powrocie, teraz już się dużo zapomniało ale podróż życia: 2 przerwane starty na 727, aresztowanie 5 minut przed lotem z Mashad do Esfahanu za focenie na lotnisku, dziewczyna która paliła trawę jakby w Amsterdamie była (kara śmierci), na randce z Iranką byłem w tajemnicy przed jej ojcem i rodziną (ją by wybatożyli plus wysoka grzywna, mnie ewentualnie baty albo - co bardziej prawdopodobne - nic). Wrocilbym...

    Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
    Adik_s, elza030, Rafal and 11 others like this.
    Pozdrawiam
    STYRO

    LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...

  15. #15
    b79
    b79 jest nieaktywny

    Dołączył
    Mar 2015

    Domyślnie

    Shiraz

    Lecimy liniami Aseman Airlines. Niespotykany już na europejskim niebie samolot Fokker 100, układ foteli 2+3. Sprawdzam w google numer rejestracyjny – wiek 27 lat. Jest dobrze, tego przecież chciałem. Nie wiem czy to autosugestia, czy przeziębienie ciągnące się jeszcze z Kijowa i niedrożne zatoki, ale w tych starych samolotach strasznie zatyka uszy. Dokładnie tak samo wspominam lata 80/90 w Polsce i wrażenia z An24, Tu134, Tu154. Zawsze mnie zatykało. I zawsze rozdawali cukierki do ssania. W Iranie też. Jesteśmy głodni, bo ciężko było o posiłek, tymczasem zaskoczenie. Lot trwa ok. 1.15h, a dostajemy obiad. Dla nas wybawienie.

    W Shiraz mieliśmy zaklepany odbiór z lotniska przez hotel. Stoimy, 15 minut, ale nikogo nie ma. Taksówkarz uprzedza mnie, że jest już po zmroku i rozpoczęło się święto Ashura - najważniejsze. I że do naszego hotelu nie da się dojechać, bo całe centrum zamknięte. Aha. No to łapiemy Snappa. W przypadku lotnisk na ogół postój taxi znajduje się tuż przed lotniskiem, a jeśli chce się złapać Snappa należy podejść do najbliższej ulicy (na ogół ronda), gdzie podjeżdżają zwykłe auta. Cena za Snappa do centrum 60.000IRR konta 200.000, które chciał taksówkarz. Podjeżdżamy najbliżej jak się da (pod Cytadelę), ale ostatnie 800m musimy przejść ciągnąc za sobą walizki pośród świętujących, symbolicznie samobiczujących się tłumów.



    Nasz wybór padł na polecany w Shiraz jako nr 1 Niayesh Boutique Hotel. Nie omieszkałem wspomnieć, że mieli nas odebrać z lotniska, a przynajmniej wypadałoby napisać odpowiedź na maila, że w tym dniu nie da rady, ale pozostało to bez komentarza. Cena 50usd za dwójkę z łazienką i śniadaniem. Hotel jest ok, trochę mały pokój, bardzo fajna łazienka z podgrzewaną podłogą, do tego restauracja na miejscu i klasyczny wygląd z centralnym dziedzińcem oraz pokojami dookoła niego. Ulokowano nas nie w centralnej części hotelowej, a 100m obok (mam wrażenie że to był kiedyś zupełnie inny hotel). Ale było nawet lepiej, bo mieliśmy taras z widokiem na miasto, no i tea-bar nad sobą, gdzie od razu zamówiliśmy sishę i herbatkę (200.000IRR – na ogół tyle taki zestaw kosztował). Było fajne, patrzyliśmy na światła miasta, a świąteczne śpiewy trwały do późnej nocy.



    W Shiraz spędziliśmy dwa dni. Wg pierwszych planów pierwszy dzień (1 października – Ashura) chciałem zacząć od wycieczki do Persepolis, ale z racji na święto okazało się to niemożliwe. Trudno, pojedziemy tam następnego dnia, tyle że wieczorem znowu lecimy dalej. Podczas śniadania zaczepił nas chłopak wyglądający jak 100% Europejczyk, do tego świetnie mówiący po angielsku. Przedstawił się jako przewodnik tego hotelu i zaproponował wycieczkę. Doświadczenie kazało być czujnym, pewnie natręt jakiś. Ale po dłuższej rozmowie jego argumentacja zdawał się mieć sens. Otóż ciężko będzie zwiedzać dziś miasto, dlatego właściciel hotelu pomyślał o gościach („ludzie od 10 dni słuchają tego walenia w bębny, więc trzeba coś im zaproponować”) i o godz. 15 organizuje dwa busy poza miasto. Do zobaczenia stary zamek z czasów przedislamskich oraz słone jezioro. Cena bardzo promocyjna, gdyż mająca pokryć tylko koszty dojazdu – 10usd/os. No to mamy plan – w pierwszej części dnia oglądamy miasto w wydaniu świętującym, a potem wycieczka.
    Już wyjście na główną ulicę pokazało, że świętowanie będzie tu intensywniejsze niż w Teheranie. W końcu Shiraz jest mniejsze, a my poruszać będziemy się głównie po centrum. Ulice pozostały wyłączone z ruchu.







    Wszędzie ubrani na czarno ludzie. Kobiety na uboczu, opierają się o ściany, dłonią uderzają w pierś w rytm skandowanego przez mężczyzn imienia Husajn. Ci symbolicznie biczują się w plecy, inni trzymają potężne bębny i wystukują rytm. Takich skupisk odgrywających swoją rolę jest bardzo dużo – każda grupka ma zapiewajłę z mikrofonem. Dlatego jest głośno, pieśni zlewają się ze skandowaniem haseł. Obieramy kurs na znany meczet lusterkowy, a dokładnie grobowiec Shah Cheragh. Niestety nie tylko my – do środka podążają tłumy ludzi. Okazuje się, że cały bagaż, łącznie ze sprzętem foto, muszę zostawić w depozycje. Do tego mamy czekać aż zbierze się grupka obcokrajowców i dopiero wtedy – pod przewodnictwem anglojęzycznego przewodnika – możemy wejść do środka. Na szczęście można focić telefonem. W środku tak jak na zewnątrz – tłumy ludzi. Do grobowca turyści wejść już nie mogą (od lipca 2017). Szkoda, bo wnętrze wyłożone tysiącem kolorowych lusterek robi podobno ogromne wrażenie. Wydaje mi się, że gdyby nie święto, możne udałoby się wejścia do środka. Pozostaje nam oglądanie tylko głównego placu. Na szczęście w mieście jest jeszcze drugi, mniejszy meczet lusterkowy. Trafimy tam w dniu następnym.

    Przeciskamy się zatłoczonymi ulicami. Bazar – zamknięty. Słynny różowy meczet – nawet nie idziemy, dostaliśmy info, że w dniu dzisiejszym zamknięty, pójdziemy tam jutro. Docieramy do meczetu Vakil, chyba w ostatniej chwili, gdyż pan z kasy mówi że zaraz zamykają. Wstęp 150.000IRR, ale dziś za darmo. Żona musi ubrać czador (biały, bardziej wyglądał jak firanka). Po chwili podchodzą do niej Iranki i mówią, że może go zdjąć – nie ma tu wymogu. Meczet raczej przeciętny, wrażenia nie zrobił. Obok pomieszczenie z basenem i rybkami, gdzie dostajemy od kobiet jabłka.







    Kawałek dalej znajduje się Cytadela Karim Khan, zresztą bardzo ładna. Cecha charakterystyczna – jej narożna baszta jest wyraźnie przechylona. Obiekt oczywiście zamknięty, ale z tego co piszą ludzie, w środku wygląda to tak samo jak z zewnątrz, więc ciśnienia na zwiedzanie nie ma. Wzdłuż muru dającego cień siedzą ludzie i piją herbatkę.





    Niesamowite, że chodzimy po mieście i nikt od nas niczego nie chce. Jeśli nawet zaczepi taksówkarz, to słowo nie oznacza dla niego nie. Człowiek przyjechał do Iranu z różnymi doświadczeniami, w krajach arabskich każde wyjście to ciągłe szlifowanie asertywności. W Persji tego nie ma. Do tego jak już ktoś się odezwie, to żeby pozdrowić, zapytać jak się podoba w jego mieście.
    Czas wracać do hotelu – trzeba coś zjeść w hotelowej restauracji (chyba jedyne miejsce, gdzie żywili), chwilę odpocząć w pokoju. W TV dominuje tylko jeden temat – święto Ashura. Obejrzałem jeszcze prognozę – pogodynka w czadorze.



    Wycieczka. Jedziemy głównie ze skośnookimi 100km poza miasto.









    Mijamy potężne słone, wysuszone jezioro. Zatrzymujemy się na chwilę przy drodze obok sklepików. Wszyscy dostają lody. Dojeżdżamy do Zamku Sasanidów – Sarvestan Palace.







    Fajne, klimatyczne miejsce, którego w przewodniku nie znajdzie się. Ruiny są z V wieku, więc z czasów przedislamskich, gdy w Persji dominującą religią był monoteistyczny zoroastrianizm. Obiekt jest całkiem dobrze zachowany, do tego pora – tuż przed zachodem słońca – spowodowała, że mury przybrały czerwonawy kolor, a wyrastające na horyzoncie góry wyostrzyły się. Nasz przewodnik miał ze sobą drona (w moim filmie skorzystałem z jego uprzejmości i można podziwiać podniebne ujęcia kręcone Sparkiem), co chyba trochę przedłużyło nasz pobyt w tym miejscu, gdyż do słonego jeziora Maharlu dotarliśmy już po zmroku.



    Podobno tam, gdzie ostała się jeszcze woda, przyjmuje ona czerwonawy odcień. My byliśmy w części suchej, gdzie chodziliśmy po drobnym żwirku (słony), a podnosząc głowę widać było czarne niebo rozświetlone gwiazdami. W Iranie mają dziwną strefę czasową GMT +3.30h, co oznacza że jest tylko 1.5h później niż w Polsce. Słońce zachodzi ok. 17.40 a o 18.10 jest już ciemna noc. Zmrok zapadał o tej porze roku praktycznie tak samo szybko jak na równiku.
    Niestety tego wieczoru bar z sishą był zamknięty. Święto. Pozostało odpoczywać w pokoju i oglądać w telewizji relacje ze święta Ashura. Zmiana kanałów niewiele dawała – wszędzie to samo. Płaczący mężczyźni, śpiewający imam, przemieszczające się masy ludzi. Kobiet nie pokazywali.
    Idziemy spać – następnego dnia wcześnie śniadanie i o 7.45 zbiórka w hollu hotelowym. Czeka nas wycieczka do Persepolis zorganizowana przez key2persia (30usd/os – zawiera bilet wstępu, półdzienne zwiedzanie Persepolis i Nekropolis; za 50usd można dodatkowo zobaczyć Pasagrady + w cenie lunch).

    2 października, poniedziałek – normalny, nieświąteczny dzień. Coś nowego dla nas. Do Persepolis można bez problemu samemu zorganizować wycieczkę. Nie jest daleko – raptem 55km. Ale uznałem, że nie tym razem. W tym miejscu warto być z przewodnikiem. Po prostu. Oglądanie kamyczków to nie to samo co ich oglądanie i zrozumienie. Z miasta wyjechaliśmy obok Bram Koranu, czyli od północnej strony. Szybko zaczęły się tak pożądane przeze mnie półpustynne widoki z górami w tle.





    Persepolis to kawał historii Persji. Jej dawna stolica, datowana na 518 r. pne. Zdobyta i zniszczona przez Aleksandra Wielkiego Macedońskiego. Nastawiłem się na kamyczki, tymczasem było pozytywne zaskoczenie. To, co zostało, daje świetne wyobrażenie, jak to miejsce wyglądało 2500 lat temu. Do tego piękne dwa grobowce wykute w okolicznych górach.











    80 km dalej są Pasagrady, czyli jeszcze starsza stolica porzucona właśnie na rzecz Persepolis (z racji na walory obronne), gdzie dociera się w opcji wycieczki całodziennej. My odpuściliśmy – raz że tego dnia wieczorem mieliśmy samolot, dwa – tam do oglądania jest naprawdę niewiele. Tylko dla fascynatów.
    10km za Persepolis znajduje się Naqsh-e Rustam, czyli Nekropolis. Miejsce z wykutymi w skale królewskimi grobowcami (mała Petra) oraz z przyległą świątynią zoroastriańską, gdzie na wieży milczenia wystawiano zwłoki na pożarcie. Bo dla wyznawców tej religii ziemia jest tworem czystym, natomiast zwłoki absolutnie nie. Dlatego wystawiano je na pożarcie, gdzie cała zgnilizna śmierci miała zostać pożarta przez np. sępy. Dopiero suche resztki nadawały się do pochowania.





    Do hotelu wróciliśmy o 13. Nie robili nam problemu z późnym check outem. Poprosiłem o transport na lotnisko o 17 i przypomniałem, że mieli nas gratis odebrać. To niech teraz zawiozą.
    Trzeba było coś zjeść. Restauracje (w hotelach)w Iranie są świetne. Siedzi się na ławie/kojcu wyłożonej poduchami i dywanikiem. Jedzenie w pozycji siedzącej z talerzami rozłożonymi na podłożu może nie jest wygodne, ale przyjemne i klimatyczne. W takich warunkach pali się też sishę i pije herbatkę, którą podają z kostkami cukru (te wsadza się do ust i zapija herbatą) lub lizakami, którymi można mieszać w herbacie. Do jedzenia zamówiliśmy miejscowy specjał, tradycyjne irańskie Dizi. Jest to zupa z jagnięciną, warzywami i ciecierzycą. Do oddzielnej miski należy odlać wywar mięsny, natomiast całą pozostałą gęstą zawartość ubić tłuczkiem i zjeść, zawijając np. z chlebkiem lawasz. Polecam.



    Na zwiedzanie Shiraz pozostało nam ponad 3h. Wszystko się udało, ale prawie wszędzie przemieszczaliśmy się Snappem (cena średnio 30.000IRR za kurs). W pierwszej kolejności udaliśmy się do Nasir Al-Mulk, czyli tzw. różowego meczetu. Wstęp 150.000IRR. Pan w kasie od razu nas uprzedził, że efekt rozświetlonych witraży widoczny jest tylko rano i czy na pewno chcemy wejść. Tak, wiedzieliśmy o tym, ale logistycznie nie dało się tego inaczej ogarnąć. Sytuacja ta miała pewien plus – w środku było początkowo zupełnie pusto! Niestety o tej porze witraże od zewnętrznej strony były zasłonięte, mimo tego spektakularny efekt rozświetlonych, kolorowych szkiełek był widoczny.











    Pozostaje mi tylko wyobrazić sobie, jak to wygląda rano o 9, gdy witraże rzucają kolorowe cienie na dywany. I wtem nadjechali. Całe watahy skośnookich. Nie mam o nich dobrego zdania, bo zachowują się co najmniej dziko. Wpadli do meczetu, rozbiegli się po wszystkich nawach nie odrywając skośnych oczu od wizjerów aparatów. Wydawali przy tym odgłosy o różnej częstotliwości. Skończyła się cisza i spokój. Nastał czas kijków selfie i klepania relacji online w telefonach.
    Następny punkt wyprawy – jedziemy do bardzo ważnego miejsca dla Irańczyków, miejscu spoczynku Hafeza, narodowego wieszcza. Najpierw jednak miałem przyjemność obserwowania kierowcy Snappa, który żeby nas zabrać, musiał przejechać 200m tyłem po jednokierunkowej ulicy. Norma.
    Wstęp na teren ogrodu z grobowcem 200.000 IRR. Wg mnie nie warto, ale żona chciała. Miejsce czyste, zadbane, z głośników leci czytana przez lektora poezja poety.





    Dalej idziemy pieszo przez park, gdzie – jak to często w Iranie bywa – sporo ludzi spędza czas siedząc, ucztując, pijąc herbatę. Zostaliśmy zaczepieni przez jakiegoś pana, wypytał nas czy widzieliśmy już Perspepolis, po czym ruszyliśmy dalej w stronę rzeki, gdyż znajduje się meczet lusterkowy, na którym bardzo mi zależało - Ali Ibn Hamza (wstęp wolny).



    Z zewnątrz miejsce wygląda na niezbyt duże. Poza charakterystyczną kopułą są tylko mury i zamknięte, drewniane drzwi. Bylibyśmy już poszli, na szczęście ktoś nam pokazał, że wejście jest w innym miejscu. W środku ładny, okazały plac. Żona musiała założyć czador i udała się do części meczetu przeznaczonej dla kobiet. Ja w męskiej, ze skośnookimi. W środku efekt tysięcy małych lusterek robi wrażenie, warto tu dotrzeć. Podwieszone lampy świecą na zielono lub złoto, tak więc kolor ścian uzależniony jest od rodzaju odbitego światła.









    Wróciliśmy do hotelu. Widzę, że była zmiana na recepcji, więc znowu proszę o transport na lotnisko. Pod halą odlotów, gdy zaczym już ciągnąć walizeczkę, kierowca uprzejmie zwraca uwagę, że nie zapłaciłem. 200.000IRR. Zaczynam tłumaczyć, że umowa w hotelu była trochę inna. Połączył mnie z recepcją – ponownie tłumaczę, że mieli nas odebrać z lotniska, nikogo nie było, więc teraz mieliśmy być odwiezieni. Ok – przepraszamy. Grzecznie i kulturalnie. Iran.
    Samolot mamy o 18.30. Znowu błyskawiczna odprawa i pełna godzina oczekiwania na lotnisku. Chociaż jedna rzecz jest tu charakterystyczna – pakują do samolotu długo przed planowanym startem, a potem i tak jest poślizg.




    QESHM

    Czas na debiut linii Iran Air. Tym razem podstawiono mający niecały rok A321 w wersji wypas – z monitorkami w fotelach. Okazało się, że nie da się nic przestawiać – działa tylko standardowa prezentacja bezpieczeństwa przed startem, a potem cisza. Lot z Shiraz do Bandar Abbas trwał raptem 50 minut, co nie przeszkodziło w podaniu obiadu.







    Naszym celem była wyspa Qeshm. Nie byłem w stanie ogarnąć logistyki przylotu bezpośrednio na wyspę. Jedyne pasujące połączenie było o 18.30 z Shiraz do Bandar Abbas, portowego miasta nad Zatoką Perską. Stąd na Qeshm jest już tylko 20km, należało przeprawić się promem. Zawsze to jakieś urozmaicenie.
    W tym Iranie to chyba oszczędzają na prądzie na lotniskach. Samolot długo kręcił zanim ustawił się w osi pasa. Lądowaliśmy znad morza, wcześniej wykonując nawrotkę. Było ciemno, widziałem światła miasta, ale nie lotniska. Nawet z poziomu płyty można stwierdzić, że jest dziwnie ciemno. Tak samo było w Teheranie i innych miastach.
    Wychodzimy z klimatyzowanego samolotu. Ciemno, godzina 19.30, na schodkach uderza we mnie suszarka. Tak – masa rozgrzanego, wilgotnego powietrza dmucha z jednostajną siłą. Aparat fotograficzny momentalnie zaparował i taki już pozostał. Odkręcam obiektyw, a tu również matryca zaparowana. Jest cholernie gorąco, mimo nocy. Ale nie upalnie, bo słońca dawno już nie ma. Ciało staje się lepkie, ubrania wilgotne. Po chwili odbiór bagażów i chwila wytchnienia – klimatyzacja. Zradza się w głowie teoria: ciemno na lotniskach, bo wszędzie obowiązkowa klima?

    Podchodzi do mnie młody chłopak, ochroniarz.
    Skąd jesteś? - Lachestan. Aha. Cisza.
    Czy mówisz w farsi? - Nie, tylko po angielsku. Aha. Cisza.
    Gdzie jedziesz? - Na Qeshm. Aha. Cisza.
    Jakiego jesteś wyznania? - Christian.
    Christian?! Or Cristiano!
    ???
    Christian or Cristiano?
    - O co mu chodzi, zastanawiam się?
    Cristiano Ronaldo!!! I udusił się własnym śmiechem.

    Wychodzimy z terminala (znowu suszarka), widzę budka do zamawiania taxi. Próbuję coś się dowiedzieć, ale momentalnie przejmuje mnie jakiś pan i z dużym przejęciem prowadzi mnie krzycząc foreigner! Kolejka do zamawiania taxi musiała uznać nasze pierwszeństwo – jedziemy (200.000 IRR) do przystani na prom.
    Tutejsza ludność zamieszkująca wybrzeże Zatoki Perskiej jest często pochodzenia arabskiego. Zauważyłem dwie zmiany w stosunku do pozostałej części Iranu. Po pierwsze, na drogach jest jakby spokojniej. Po drugie - zaczęło się cwaniakowanie, co przypisuję arabskiej mentalności.
    Taksówka staje przed portem, ostatni odcinek 500m do terminala trzeba pokonać pieszo lub skorzystać z powózki elektrycznym wagonikiem. Jako że byliśmy kompletnie sami, nikt nie dał nam wyboru – od razu wsadzono nasze torby do meleksa. Czterech chłopaków z obsługi coś chciało. Przekrzykiwali się, wreszcie zrozumiałem – „ten”. Ewidentnie chcieli kasę, tyle że początkowo miałem kłopot ze zrozumieniem ile to ma kosztować. Bo w tym regionie nie obcina się jednego zera, a od razu cztery! Jeśli coś kosztuje dychę, to trzeba wyjmować banknot 100.000 IRR. A oni tyle chcieli. Bardzo mi się to nie podobało, bo wyczułem naciągactwo. W głowie miałem mapę portu z google maps i wiedziałem, że równie dobrze możemy iść piechotą. Pojawił się po chwili Katarczyk, którego też wsadzono w meleksa. Okazał się mówić po angielsku i chyba znając miejscowe zwyczaje najpierw pokłócił się z miejscowymi, a potem kazał nam wsiadać. – odjeżdżamy. Już pod terminalem dla promów powiedział, żebym zapłacił 80.000 IRR.
    Promy na Qeshm odpływają co 45 minut, a raczej oczekują na zebranie kompletu pasażerów. Jako że wyspa jest strefą bezcłową, na którą można przylecieć np. z Dubaju bez posiadania wizy, do kupna biletu (150.000IR) potrzebne są dane z paszportu. Sam rejs trwa 45 min, odbywa się w klimatyzowanej łodzi wyposażonej w duży TV.



    Niestety w tym regionie nie ma Snappa. Jest się skazanym na taksówkarzy. A ci, po pierwsze, nie do końca wiedzieli gdzie jest nasz hotel (po dyskusji doszli do jakichś wniosków), po drugie, chcieli 150.000 IRR, po negocjacjach 120 tys. (argument że to daleko - 15km, podczas gdy nawet 5 nie było). Zauważyłem jednak, że pod budynek terminala podjeżdżają zwykłe auta przywożące pasażerów. Już pierwszy osobnik powiedział, że zawiezie nas za 50.000 IRR (i tyle to miało kosztować), i to nic, że nie wiedział gdzie jest nasz hotel (stanął w połowie trasy, ale w dobrym kierunku jechał).
    Dlaczego taksówkarze tak słabo kojarzyli nasze miejsce noclegowe? Nie wiem. A uważam, że to najlepszy wybór w Qeshm Town. W mieście jest duża baza hotelowa, ale jeśli ma się możliwość spania słysząc szum morza, to dla mnie wybór był prosty. Zlokalizowany na południowych obrzeżach miasta Shabhaye Tali oferuje dobre warunki i świetną kuchnię na miejscu – specjalizacja seafood. Znajduje się nad samym morzem w okolicy małego parku. No i małżeństwo właścicieli – ona Niemka, on Irańczyk, ale długo mieszkał w Europie. Niezwykle otwarci, pomocni (bezproblemowy angielski) i zabiegani. Do wyboru pokoje dwuosobowe (25 EUR, łazienka na zewnątrz; z zewnątrz straszy, bo wygląda jak budy dla robotników, ale w środku czysto i klimatyzacja), bądź apartament (salon z kuchnią, sypialnia, łazienka – 50 EUR, w obu przypadkach brak śniadania).



    Po zrzuceniu tobołów od razu zabraliśmy się za planowanie następnego dnia. W aurze 33 stopni, wilgotności 80% i temp. odczuwalnej 39 st. A to wszystko o godz. 22.40. Ale nie ma co się ekscytować, następnego dnia internety podpowiedziały, że temperatura odczuwalna osiągnęła maksymalny poziom 52 st. Otóż jedyna sensowna pora na odwiedzenie Qeshm to okres październik – kwiecień, przy czym zima jest tu nawet przyjemna (styczeń, 20-25 st.). Miesiące lipiec-sierpień to najgorsze piekło (45 st., ale przez wilgotność odczuwalna zbliża się do 60). Wszystko przez bliskość terenów pustynnych, nagrzaną Zatokę Perską i niespotykaną wilgotność. W ciągu dnia utrzymuje się na poziomie 50%, jednakże po zachodzie słońca wciąż jest gorąco, a morze zaczyna parować. O godz. 22 wskaźniki wilgotności pokazują 80% dochodząc o 7 rano nawet do … 99%. Już nie wiem co lepsze – rozgrzane, palące słońce, czy ciemna noc i brak tchu. Sauna. Fantastyczne doświadczenie. Siadamy z Alim, właścicielem obiektu i ustalamy na następny dzień całodzienną wycieczkę po wyspie – w końcu to główny powód przyjazdu w to nieprzyjazne miejsce (samochód z kierowcą, sympatycznym Faridem, 60usd). Potem siadamy w części restauracyjnej i w nocnej aurze, z widokiem na morze, pijemy herbatkę i palimy podwójną apple-flavor sishę. Mimo że można pójść do zamkniętego, klimatyzowanego pomieszczenia, wybieramy najwyższy punkt, gdzie nawet trochę wiało od strony rozgrzanego morza. Mam mały problem z aparatem – cały czas szkiełka parują, a na płaskich powierzchniach zbierają się kropelki wody.
    Następnego dnia przejmuje nas Farid o godz. 9. Zna kilka słów po angielsku, więc w połączeniu z jego wiecznym uśmiechem jesteśmy w stanie komunikować się. Najpierw jedziemy na śniadanie do lokalu z kuchnią lokalną. Dostajemy świeżo wypieczony chlebek z jajkiem i ziołami (przypomina żydowską macę, ale bardziej wysuszony i cienki) oraz jajecznicę z cebulą, pieczarkami i ziołami. Świetne, jutro też tu zjemy. Następnie rozpoczynamy objazd wyspy. Potrzebny czas na taką wycieczkę to 7-8 godzin. Sama wyspa jest przepiękna. Uwielbiam takie klimaty. Jedziemy początkowo wzdłuż południowego wybrzeża. Dominują wysuszone pustkowia, żółte góry i pasące się wielbłądy. Temperatury piekielne, ale oglądanie świata zza szybki klimatyzowanego auta w żaden sposób nie może być uciążliwe. Ale do czasu.







    Pierwszy przystanek w Stars Valley (20.000 IRR, za parking) przypada raptem kilkanaście kilometrów za Qeshm Town. Obowiązkowo butelka wody pod ręką (przy wejściu można kupić od miejscowego) i ochrona głowy - czapka dla mężczyzn. Kobiety mają już chusty. Spacer po wydrążonych, niezwykłych formach skalnych jest ucztą dla oczu. Powietrze stoi, ziemia jest rozgrzana, na szczęście co kilkanaście metrów są zacienione powierzchnie, gdzie przystajemy i odpoczywamy.
    Nasz kierowca wyprowadza nas jednak z bezpiecznych korytarzy i ciągnie na górę, gdzie - owszem - widok jest piękny, bo obejmuje duży wycinek geoparku, tyle że stoimy w otwartym słońcu. Robi z nami selfiki, każde podnosić ręce i ustawiać się do zdjęć tak, żeby padający cień przybierał najciekawsze formy. Chyba nie jest mu tak gorąco jak nam. Nie wiem jak ci ludzie wytrzymywali tu kiedyś bez klimatyzacji.









    Następny przystanek przypada na plażę na wprost małej wyspy Naz. W porze odpływu morze odsłania korytarz, dzięki któremu można suchą stopą przejść 450m i dostać się na sąsiednią wyspę. Należy jednak spieszyć się z powrotem, gdyż powracająca woda odcina drogę na całą następną dobę.



    Zatrzymaliśmy się też na kolejnej, „dzikiej plaży”, gdzie podobno można wykąpać się (także kobiety) w stroju kąpielowym. Być może, ale sami tam nie byliśmy, a mi nie uśmiechało się być słonym przez resztę dnia. Farid robi dla nas z piasku i muszelek żółwia.
    Przecinamy Qeshm z południa na północ i trafiamy do obszaru lasów namorzynowych. Nie jest to dla nas nowość, dlatego nie decydujemy się na rejs łodzią, jedynie przyglądamy z brzegu na widoczne już tutaj namorzyny. Miejsce turystyczne, dlatego jest tu kilka sklepików i… skośnookich. A ci przeglądają towar na ladach i robią selfiki z eksponatami. Wypchany krokodyl, wypchany ptak, skorupa żółwia. Z każdym eksponatem trzeba mieć zdjęcie. Do tego dziwaczne miny i wrzaski podekscytowania.
    Wyspa Qeshm to jedno wielkie pole naftowe. Co jakiś czas widoczne są na horyzoncie słupy ognia z kominów szybów naftowych, a na morzu stalowe konstrukcje platform. Zatrzymujemy się w miejscu ręcznego wyrobu łodzi. Zamówienia płyną głównie z Emiratów, a czas na ręczne „wystruganie” takiej łodzi to nawet 3 lata. Jest środek dnia, więc nikt o tej porze nie pracuje w stoczni. Łodzie stoją podparte na palach, czekają na ukończenie i zwodowanie.







    Po przystawionej drabinie wdrapuję się na pokład jednej z nich i z góry podziwiam okolicę. Dobrze widoczne są półokrągłe budowle przypominające bunkry. Jest ich dużo. Są to zbiorniki na wodę, bez których życie w takich warunkach byłoby utrudnione.





    Docieramy do Chahkooh Canyon (20.000 IRR), miejsca podobnego geologicznie do Stars Valley, ale jednak zupełnie innego. Tym razem jest to kanion z dwoma korytarzami przecinającymi się na planie krzyża. Aby tutaj dotrzeć, trzeba najpierw pokonać w słońcu 500m.





    Sam kanion jest zacieniony, a jego szerokość zwęża się miejscami do jednego metra. Korytarze kanionu powstały wskutek trzęsienia ziemi, a pofałdowane, ciekawe w formach ściany w wyniku erozyjnego działania wiatru i wody (wyspa była kiedyś pod wodą). Pośrodku znajduje się większy „placyk” z centralnie usytuowaną działającą studnią. Obsługuje ją pan, który na życzenie (trudno odmówić w taki upał) oblewa zimną wodą rozgrzane głowy oraz gasi pragnienie turysty z Polski (przetestowane, żyję - pan dostał napiwek, ale w żaden sposób nie narzucał się).







    Ostatnim punktem naszej wyprawy jest wizyta w rybackiej miejscowości Laft. Znajdują się tu ruiny zamku, z murów którego dobrze widać miasteczko oraz licznie stojące badgiry (wiatrołapy – więcej o tym przy okazji opisu Yazd).





    Po niecałych 8 godzinach wycieczki wracamy do naszej klimatyzowanej fortecy. Akurat na zachód słońca i rozpoczęcie pory ultratropikalnej.
    Mieliśmy trzy pilne potrzeby: zjeść coś, zaplanować następny dzień, wymienić kasę.
    Na posiłek wybraliśmy klimatyzowane pomieszczenie. Talerz seafooda dla dwóch osób plus piwo bezalkoholowe (1 mln IRR). W ramach wyżerki: grillowe krewetki (cudo, fajnie odymione), filet z rekina (cudo), barracuda, frytki, zielenina i przedziwnie przyrządzone i przyprawione ogórki lub coś bardzo podobnego w wyglądzie (dobre).



    Z wycieczką w dniu następnym był pewien problem. Od początku planowałem zobaczenie okolicznej wyspy Hormoz, gdyż jest zupełnie inna od Qeshm. Poza miejscowością portową zupełnie niezamieszkała, ciekawa geologicznie (feeria kolorów: od czerwieni piasku, przez żółć formacji wapiennych, po biel soli). Niestety połączenie Qeshm - Hormoz jest ubogie: poranny prom o 7 rano, powrót o 15. A my mieliśmy samolot z Bandar Abbas o 20.10. Trzeba tam będzie jeszcze dopłynąć oraz dojechać na lotnisko. Taki plan byłby pewnie możliwy do realizacji, zwłaszcza gdybyśmy odwrócili wycieczki dniami, ale postanowiliśmy nie ryzykować. Wszystko byłoby zbyt napięte czasowo, tym bardziej, że promy nie zawsze odpływają o czasie. Oczywiście z Hormoz można bezpośrednio popłynąć do Bandar Abbas, ale musiałem uznać argumentację żony, że całodzienna wyprawa z tobołami, bez klimatyzacji (po Hormoz jeździ się odkrytym tuk tukiem), zakończona przemieszczeniem się samolotem przez pół Iranu nie jest szczytem komfortu. Tym bardziej, że wynegocjowaliśmy późny check out (o 17), czyli możliwość odświeżenia się przed dalszą podróżą. No dobra, skoro nie Hormoz (trochę boli, chciałem tam być) to jedziemy w dniu następnym oglądać delfiny.
    Sprawa trzecia: kasa. Ali zaproponował kurs ciut gorszy niż miałem na lotnisku, ale lepszy niż proponował hotel w Shiraz.
    Dzień zakończyliśmy obowiązkową sishą, a na koniec poleżałem samotnie w morzu, zwłaszcza że aura była milusia - pełnia księżyca. Czy stałem nad brzegiem, czy leżałem w wodzie, było mi tak samo ciepło.









    Wycieczkę rozpoczęliśmy od wizyty w znajomym barze ze śniadaniami (tym razem jajecznica z pomidorami + chlebek). Nasz kierowca z dnia poprzedniego był już zajęty. Właściciel -Ali załatwił nam transport u miejscowego taksówkarza (1.5mln IRR, na pewno jest w tym działka dla Aliego; samemu byłoby taniej, ale miejscowi nie mówią po angielsku, a przy samym hotelu nie ma postoju taksówek). Delfiny ogląda się na Qeshm w jednym, konkretnym miejscu – pojawiają się rano w okolicy wyspy Hengam. Oznacza to, że trzeba przyjechać na przystań i dalej ruszyć 10-osobową łodzią (150.000 IRR/os). Na miejscu byliśmy około 10.













    Niestety zebranie kompletu zajęło dobrą godzinę, a to przesądziło sprawę. Początkowo widzieliśmy je w oddali, ale potem jedyne co podziwialiśmy, to wybrzeże wyspy Hengam. Delfiny powinno się oglądać do 11, a nasza łódź o tej godzinie dopiero wypłynęła. Pozostało nam odwiedzenie Hengam zamieszkałej przez rdzenną ludność pochodzenia arabskiego – Bandari. Kobiety mają tu swoje kramiki (prawo do handlu wywalczyły dopiero 20 lat temu, do tej pory były całkowicie uzależnione ekonomicznie od mężczyzn). Charakterystyczny jest ich ubiór – mają czadory w pstrokate kolory, a twarz zasłania kolorowa, drewniana maska przypominająca szpiczasty dziób.







    Na wyspie można zorganizować też inne wycieczki – snorkeling, sezonowo oglądać wylęg żółwi, wspomnianą wyspę Hormoz, czy też jaskinie. Nam szczęścia zabrakło – delfiny były nie dla nas, przynajmniej nie tym razem.




    Wracamy do hotelu i idziemy do morza. Dosłownie. Żona jak przystało na dress-code Iranu wchodzi bezpośrednio w pokrowcu, a ja - jak biały człowiek - w kąpielówkach.



    Potem błogosławieństwo wspomnianego prysznica i jedziemy na przystań, gdzie żegnamy się z Alim (miło z jego strony, podwiózł nas) i wyspą Qeshm. Na promie w TV leci oryginalny Mad Max, a za oknem zachód słońca. Dopiero teraz widzę jak dużo tankowców tędy przepływa. Są dosłownie wszędzie.




    W Bandar Abbas wsiadamy do znajomych już nam meleksów i podjeżdżamy 500m. I co? Płacę 20.000 IRR (wobec 80 tys. sprzed dwóch dni) – wiedziałem, że wtedy towarzystwo cwaniakowało, bo turysta przyjechał. Wagonik przystanął obok postoju taksówek, prowadzący krzyczy taxi, taxi. Tak – my na lotnisko. Widzimy Bandar Abbas jeszcze w resztce dziennego światła. Duże, nowoczesne miasto, z deptakiem ciągnącym się wzdłuż morza.



    Na lotnisku taksówkarz wypala 500.000 IRR. Co? Od razu stawiam się i pokazuję mu 200 tys. – więcej nie zamierzam dać. Tyle zapłaciłem za oficjalną taksówkę z lotniska 2 dni temu. Swoją drogą przyzwyczaiłem się już do porządku w Iranie, dlatego mój błąd, że nie zapytałem przed kursem o cenę. Taksówkarz szuka pomocy w przypadkowej osobie, która mówi po angielsku. Ale ten bierze naszą stronę i ewidentnie sugeruje facetowi, że przesadził. W informacji zwrotnej słyszymy, że to taksówka bezpośrednio z portu, dlatego droższa (ok, nawet jeśli to prawda, to info dla innych: pozwólcie meleksowi wyjechać poza bramę portu, tak jak wszyscy dalej jechali, i tam łapcie taxi na ulicy). Facet nagle obniżył wymagania do 250.000 IRR. No dobra, więcej nie zamierzałem płacić.
    Mówiłem, że wpływy arabskie są tu widoczne.
    An24, Tu134, Tu154M, Ił62M, Ił86, A319, A320, A321, A330, A380, B727, B737, B747, B757, B777, E170, E175, E190, ATR72, DH8 Q400, Q100, Fokker 100, MD 82

  16. #16
    Awatar mapa

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    WRO

    Domyślnie

    Rewelacja wyprawa i świetnie się czyta
    STYRO likes this.

  17. #17

    Dołączył
    Apr 2010

    Domyślnie

    Spaliśmy na Qeshm w tym samym miejscu Ali dobry bajkopisarz, natomiast z jego żoną mieliśmy drobną spinę, a konkretnie nie my tylko dziewczyny z obsługi które chciały z nami pograć w szachy po pracy, na co pracodawczyni nie wyraziła zgody
    STYRO likes this.

  18. #18
    b79
    b79 jest nieaktywny

    Dołączył
    Mar 2015

    Domyślnie

    Ali jest tak zakręcony, że nawet nie wiedział czy już zapłaciliśmy, czy nie. Wierzy na słowo. Ale superuprzejmy, zawsze chce pomóc, mimo że nie zawsze ma na to czas
    Tam była taka fajna dziewczyna, mała pchełka z 20 lat, pracowała na tej budzie-sklepie w ciągu dnia, wieczorem kelnerowała. Nawet nie wiem jak ma na imię, na pewno oczko w głowie Aliego - zawsze mówił że mądra i ją lubi.
    Od siebie dodam że ładna.
    STYRO likes this.
    An24, Tu134, Tu154M, Ił62M, Ił86, A319, A320, A321, A330, A380, B727, B737, B747, B757, B777, E170, E175, E190, ATR72, DH8 Q400, Q100, Fokker 100, MD 82

  19. #19

    Dołączył
    Apr 2010
    Mieszka w
    EPWR

    Domyślnie

    Po czterech dniach odprawiania pax'ów,nasłuchania się jakim to ja jestem służbistą że bagaże do 20kg są a oni mieli średnio 22-23kg. Do tego pijąc połówkę mając w nowy rok na 6:00. Relacja świetna. Iran wśród relacji staje się moją perełkę .
    STYRO likes this.

  20. #20

    Dołączył
    Apr 2010

    Domyślnie


    Polecamy

    Jeszcze ad Fokker 100, w Europie ciagle czasem można go zobaczyc, m.in Swiss do Warszawy

Strona 1 z 2 1 2 OstatniOstatni

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •