Strona 1 z 3 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 20 z 51
Like Tree416Likes

Wątek: Tam gdzie pieprz rośnie, czyli zimowa ucieczka do Wietnamu i Tajlandii z QR i VJ

  1. #1

    Dołączył
    May 2007
    Mieszka w
    WAW

    Domyślnie Tam gdzie pieprz rośnie, czyli zimowa ucieczka do Wietnamu i Tajlandii z QR i VJ


    Polecamy

    Wszystko rozpoczyna się jak zwykle. To nie my wybieramy kierunek – to kierunek wybiera nas. Tak było i tym razem, gdy Qatar Airways ogłosił zimową promocję w styczniu. Długo się opieraliśmy, żeby coś kupić, bo plany na 2017 były już i tak napięte, a cena nie była mocno atrakcyjna.
    Z poprzednimi relacjami się nie udało. Tej z Dubaju nie dokończyłem, a z Bali nawet dobrze nie zacząłem. Dlatego też, aby się lepiej zmotywować zrobiłem sobie postanowienie staroroczne, że zanim opublikuję pierwszą część tej relacji, to napiszę ją do końca, a przed publikowaniem kolejnych części będę je dopracowywał. Tym razem się rozpisałem. Relacja jest podzielona na 16 części. Żeby Was nie zamęczyć, będę wrzucał jedną część dziennie

    W końcu przy przedłużeniu promocji skusiliśmy się na propozycję znalezioną w Internecie, czyli opcję multicity. Zaczynamy w Warszawie, lecimy przez Doha do Bangkoku, tam siedzimy tydzień, następnie lecimy Qatarem do Hanoi, a wracamy z Sajgonu. W międzyczasie kilka dni na wietnamskiej wyspie Phu Quoc i powrót do domu. Całość zajęła nam ponad trzy tygodnie. Ten czas spokojnie by nam pozwolił na dokładniejsze zwiedzenie Wietnamu, ale nie chcieliśmy tylko odklepywać kolejnych miejsc, zabytków i pędzić dalej. Założenie było takie, żeby wytracić trzy tygodnie zimy i nie potrzebować odpoczynku po powrocie z urlopu.
    Jest to nasza pierwsza, dłuższa wyprawa do Azji. Mamy trochę obawy, czy wszystko się uda i wrócimy cali, ale daliśmy radę i zaostrzyliśmy apetyt na więcej.

    Plan wyjazdu układał się następująco:
    22.11.2017 WAW-DOH QR260 A330-300
    23.11.2017 DOH-BKK QR836 A380-800
    29.11.2017 BKK-HAN QR834 B777-300ER
    05.12.2017 HAN-PQC VJ451 A321
    11.12.2017 PQC-SGN VJ322 A320
    13.12.2017 SGN-DOH QR971 A330-300
    14.12.2017 DOH-WAW QR263 A330-300



    Na długo przed podróżą, Qatar Airways przyspieszyło o 2 godziny wylot z Warszawy nie informując nas o tym. Dobrze jest dodawać wszystkie swoje loty do aplikacji CheckMyTrip, która informuje nawet o najdrobniejszych zmianach w godzinach, bo Qatar do samego końca nie pofatygował się z informacją. Na trzy dni przed odlotem akceptuję zmiany rozkładu i zastanawiam się, ilu osobom linia mogła pokrzyżować w ten sposób plany.

    Przy stanowisku odpraw stawiamy się nieco ponad 2 godziny przed odlotem. Ze wcześniejszą odprawą online udaje nam się ominąć kolejkę i sprawnie odprawić na lot, jednak okazuje się, że w numerze paszportu na mojej wizie wietnamskiej brakuje jednej cyfry i mogę mieć mały problem za tydzień. No nic, na szczęście mamy też promesy wizowe, które wyrobiliśmy zanim doczytałem, że możemy posiadać e-wizę. Bez stresu lecimy do kontroli bezpieczeństwa i na gate. Kolejka jest krótka, ale ciągnie się niemiłosiernie. Było przed nami z 10 osób, a czekaliśmy prawie pół godziny.
    Czas pozostały do odlotu wytracamy snując się po sklepach i godzinkę przed odlotem przychodzimy do bramki. Na loterii wygrywamy miejsca przy drzwiach, zarówno na pierwszym, jak i na drugim odcinku. Boarding przebiega sprawnie i już po chwili siedzimy na swoich fotelach – 31 A i B.



    Start z pasa 15. Nasz lot ma potrwać równe 5 godzin. Maszyna, która ma podrzucić nas do Doha to 12 letni Airbus 330-300 A7-AED, który dwa dni wcześniej zrobił psikusa i opóźnił się o prawie 20 godzin. Nasz lot jednak odbywa się zgodnie z planem i w Doha meldujemy się nawet przed czasem.
    Godzinę po starcie zaczyna się serwis. Do wyboru mamy kurczaka z orientalnymi przyprawami i ryżem, wołowinę z plackiem ziemniaczanym i warzywami oraz serowe tortellini z pesto bazyliowym. Wybieramy kurczaka i wołowinę, co nie do końca było chyba dobrym pomysłem, bo porcje są dalekie od ideału, żeby nie powiedzieć, że niejadalne. Podobnie mogło być z opcją wegetariańską. Wino również nie najlepszej jakości, a z piwa niestety tylko Heineken. Z przyjemnością wciągamy jedynie deser. Posiłek obfity, ale jednak lepiej zmniejszyć ilość, a podnieść jakość.

    Jeśli chodzi o załogę to zdecydowanie ciągną w górę moją ocenę o Qatarze. Niezwykle uprzejmi, mili, a uśmiech nie wydaje się być jedynie maską. Na locie obsługiwała nas również Polka. Bardzo serdeczna osoba. Nasze miejsca spisują się świetnie. Odkrywamy podnóżki, które można rozłożyć i obrać wygodną pozycję do snu. (na zdjęciu moja lepsza połowa)



    W międzyczasie mijamy, a tak mi się przynajmniej wydaje, ogień z szybów naftowych. Płomienie rozciągają się na ogromnej przestrzeni za oknem.



    Chwilę później za oknem rozpoczyna się spektakl. Błyskawice rozświetlają niebo z lewej strony samolotu. Przez długi czas nie możemy odkleić się od widoku CBków i rozbłysków. Taka pogoda towarzyszy nam do zniżania.









    Niedługo przed lądowaniem mijamy centrum Doha od prawej strony.



    I lotnisko.



    Siadamy na pasie 34L. Kołujemy na stanowisko oddalone. Deboarding busem, co nas lekko zaskoczyło, ale na głowę się nie leje, można zrobić zdjęcie z zewnątrz, więc nie narzekamy.





    Na przesiadkę mamy około 3 godziny. Była opcja półtoragodzinnej, ale DOH-BKK byłby wtedy na B777-300ER, a my koniecznie chcieliśmy sprawdzić A380-800, bo na 773 trafimy tydzień później.



    Przesiadka przebiega sprawnie. Należy przejść kontrolę bezpieczeństwa. Nikt nie zwraca uwagi na płyny, bardziej na elektronikę. Jest otwartych dużo stanowisk, dlatego wszystko idzie szybko. Myślę, że czas przesiadki nawet 40-50 minut nie powinien stanowić większego problemu. Plusem są poidełka z wodą pitną przy każdej toalecie, dlatego posiadając pustą butelkę nie musimy przepłacać za wodę w sklepie.



    Kręcimy się kilka chwil po strefie i powoli zmierzamy w stronę bramki, gdzie już oczekuje nasz A380. Maszyna z regiem A7-APE ma dwa i pół roku. W środku jest dobrze utrzymana i wszystko działa jak należy.



    Boarding na 3 rękawy. Zajmujemy miejsca 78 A i B w ostatniej sekcji samolotu.



    Dookoła pusto, miejsce obok nas wolne. Słyszymy komunikat „All customers on board” co wprawia nas w zdumienie, bo obłożenie można oszacować na około 30%.




    Plusem tych miejsc jest oczywiście większa przestrzeń na nogi, ale siedzimy prawie w kuchni. Światło z niej docierające i krzątanina towarzyszy nam przez cały lot.
    Od wejścia na pokład do wypychania minęło prawie półtorej godziny. Z bloków wyszliśmy 30 minut po czasie, ale ostatecznie wylądowaliśmy nawet przed. Dosyć szybko załoga uwinęła się z pierwszym serwisem. Chyba chcieli mieć nas z głowy ; )
    Do wyboru mini-bardzoniewłoskie-calzone z mięsem lub wegetariańskie o smaku curry.



    Bierzemy jeden z mięsem, drugi wegetariański i po winku na sen. Posiłek okazuje się bardzo słaby i chcemy szybko o nim zapomnieć. Jesteśmy już trochę zmęczeni. Większość lotu przesypiamy. Jak i na poprzednim, tak i tutaj za bardzo nie zagłębiam się w system rozrywki na pokładzie. Nie mniej jednak zauważamy dużą przepaść w jakości PTV pomiędzy A330, a A380. Na plus oczywiście ten drugi.

    Dwie godziny przed lądowaniem zaczyna się serwis śniadaniowy. Do wyboru jajeczny placek, danie wegetariańskie i coś na słodko. Decydujemy się na pierwsze i ostatnie. O ile jajka wjeżdżają na stół ekspresowo, to na słodkie trzeba poczekać.



    Okazuje się, że już nie ma. Proszę też o jajko. Zabrakło. Stewardessa oferuje mi porcję obiadową z kurczakiem z przydziału załogowego. Chwilę się waham, ale wolę to niż same warzywa polane chyba beszamelem. Porcja okazuje się być bardzo smaczna i wciągam ją do końca.



    Odpalam swój ulubiony kanał, czyli mapę z parametrami lotu, powoli zaczynamy zniżać. W naszej sekcji niewiele się dzieje. Samolot pomimo swojej wielkości sprawia kameralne wrażenie.





    Załoga powoli odpływa.



    Miękkie lądowanie, szybki zjazd z pasa i jesteśmy na miejscu.





    Żegnamy się z "naszą stewką" i uciekamy po bagaże.



    (1/16)
    zygal1956, Cani, Gryni and 37 others like this.

  2. #2

    Dołączył
    Aug 2010

    Domyślnie

    Niezłe te nocne zdjęcia z pokładu!
    KubaB, otul72, elza030 and 1 others like this.

  3. #3

    Dołączył
    Nov 2011

    Domyślnie

    nocne zdjęcia czym robione? Zwłaszcza te chmur i burzy

  4. #4

    Dołączył
    May 2007
    Mieszka w
    WAW

    Domyślnie

    Wszystkie zdjęcia z relacji robione iPhonem 8, dlatego jakość nie powala. Myślałem, żeby zabrać lustrzankę, ale nie chciało mi się jej pilnować
    STYRO likes this.

  5. #5
    yav
    yav jest nieaktywny

    Dołączył
    Mar 2014

    Domyślnie

    No proszę, ależ się minęliśmy - my lecieliśmy Qatarem 23.11, wracaliśmy 15.12 (WAW-DOH-BKK i z powrotem). Potwierdzam - pasza w QR jest fatalna, na locie do WAW zrezygnowaliśmy z jedzenia. Młody dostał child meal składający się z jajecznicy z grzybami i z ziemniakami w salsie pomidorowej... Obsługa z kolei była strasznie sztywna. I to ma być najlepsza linia lotnicza na świecie? To już w Thai Airways i Bangkok Airways była dużo sympatyczniejsza...

  6. #6
    ModTeam
    Awatar STYRO

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPRZ/RZE

    Domyślnie

    Nocne zdjęcia telefonem mega. Wprost nie do uwierzenia, że to telefonem. Relacja świetna i czekam na następne odcinki.

    Cytat Zamieszczone przez yav Zobacz posta
    ziemniakami w salsie pomidorowej...
    Ja pierdziele co wy macie z tymi zapożyczeniami. To taka moda czy jest się fajnym? Czym się różni salsa od sosu? (salsa to po hiszpańsku sos), czym się różni tarta od placka? (tarta to po hiszpańsku placek). Normalnie aż mi się ciśnienie podnosi jak widzę coś takiego... Szanujmy się, szanujmy nasz język.
    Ostatnio edytowane przez STYRO ; 04-01-2018 o 20:46
    Drzemi, Rafal, Ryan and 9 others like this.
    Pozdrawiam
    STYRO

    LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...

  7. #7
    yav
    yav jest nieaktywny

    Dołączył
    Mar 2014

    Domyślnie

    Śmiem jednak twierdzić, że sos pomidorowy a salsa pomidorowa to coś innego. Sos pomidorowy to sam pomidor (no, może z ziołami), a salsa to pomidor + cebula + czosnek + limonka i kolendra. A co do zapożyczeń to wierz mi, ale mam podobne zdanie do Twojego
    przemo-19 likes this.

  8. #8
    Awatar Cani

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPOD/EPSY/EPGD

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez STYRO Zobacz posta
    Ja pierdziele co wy macie z tymi zapożyczeniami. To taka moda czy jest się fajnym? Czym się różni salsa od sosu? (salsa to po hiszpańsku sos), czym się różni tarta od placka? (tarta to po hiszpańsku placek). Normalnie aż mi się ciśnienie podnosi jak widzę coś takiego... Szanujmy się, szanujmy nasz język.
    Zgadzam się w 100%. Do tego jeszcze dochodzi pasta, zamiast makaronu, no i wszędobylskie SALE na witrynach sklepów. Polacy po prostu wstydzą się własnego języka, uważają, że jest plebejski i że nazywanie wszystkiego po 'zagranicznemu' doda odpowiedniego sznytu ich towarom, usługom, itp.

  9. #9

    Dołączył
    May 2007
    Mieszka w
    WAW

    Domyślnie 2/16

    W czasie gdy my przechodzimy przez paszporty, nasze bagaże nas wyprzedzają i to one na nas czekają.
    Odbieramy plecaki, wymieniamy kilka dolarów, kupujemy karty SIM i jedziemy pociągiem w stronę centrum. Po drodze przesiadamy się na tramwaj wodny, którym dojeżdżamy prawie pod sam hotel.



    Opłaty za przejazd pobiera bileter-akrobata, który porusza się po zewnętrznej stronie łodzi. Pieniądze podaje się przez pasażerów i w ten sam sposób odbiera bilet. Koszt to 10 THB. Trzeba uważać, bo na tych samych przystaniach zatrzymują się łodzie turystyczne, część przystanków się pokrywa, ale bilet jest kilka razy droższy. Wsiadamy do łodzi, w której widzimy miejscowych. Częstotliwość jest dosyć duża, więc jeśli nie zmieścimy się na jedną to warto poczekać na kolejną, nie ma się co przepychać.



    Zatrzymujemy się w hotelu The Seven Luck. Jak na warunki Bangkoku wielkość i widok z pokoju nie są złe. Mocno opieramy się zmęczeniu, ale jednak padamy na dwie godzinki.



    Gdy się budzimy jest już ciemno. Dowiadujemy się w recepcji, gdzie można coś zjeść w okolicy. Dostajemy namiary na niewielki bazar dla miejscowych. Zjadamy to co pokażemy palcem, bo angielski jest tutaj równie popularny co u nas chiński. Smaki zgoła inne, brak tu popularnego w turystycznych miejscach pad thaia, kawałków kurczaka z grilla czy naleśników. Dostajemy coś, czego się nie spodziewaliśmy, ani w smaku ani w wyglądzie. Do tego suszona słonina i ostry sos. Smakuje nieźle. Próbujemy jeszcze krewetek w tempurze z sosem słodkie chilli i ogórkami. Super połączenie.







    Na koniec wszystko popijamy świeżym kokosem i mamy siłę, żeby pokręcić się po okolicy.
    W Bangkoku jesteśmy przez 5 pełnych dni. Plan zakłada jednodniową wycieczkę do Ayutthaya, a drugą do Maeklong i Amphawa. Pozostają trzy dni na ogarnięcie Bangkoku.
    Pierwszy dzień zostawiamy sobie na przystosowanie się do strefy czasowej +6 godzin. Cały dzień szwendamy się po mieście, odkrywając jego mniej lub bardziej znane zaułki.

    Świątynia Wat Sitaram





    Po drodze zatrzymujemy się na śniadanie. Pani poleca ryż z kurczakiem i warzywami. Bierzemy jedną porcję, a ze straganu obok smażone kawałki mięsa z przyprawami.



    Smakuje dużo lepiej niż wygląda.



    Odwiedzamy kompleks Wat Saket.







    Podążamy dalej, naszą trasę zmienia zapach z mijanego baru. Jemy pierwszego padthaia. Zamawiamy z krewetkami, dostajemy z samymi warzywami. No trudno Smak wynagradza.



    Kolejnym punktem jest Świątynia Wat Suthat. Tutaj musimy wskoczyć w długie spodnie i rękaw albo zakupić odpowiedni strój od pani, która stoi przy wejściu. Byliśmy na to przygotowani, przebieramy się i wchodzimy. Ci, którzy chcą odwiedzić świątynię, a nie mają swoich ubrań muszą zapłacić cenę kilka razy wyższą niż na bazarze. Większe negocjacje nie wchodzą w grę.





    Podobno największy leżący Budda.







    Król i jego rodzina obstawiają dużo skrzyżowań i placów w Bangkoku. Są bardzo szanowani, przy obrazach zawsze stoją świeże kwiaty i ktoś się modli.



    Ministerstwo Obrony



    Świątynia Wat Phra Kaeo





    Wielki Pałac Królewski





    Królewskie Krematorium pięknie prezentujące się w zachodzącym słońcu. Zanim wejdziemy na jego teren, zostajemy oznakowani odpowiednią plakietką. Nie wiemy co oznacza. Tłum idzie do wielkiego namiotu, aby obejrzeć jakiś film, my się prześlizgujemy bokiem i wchodzimy od razu na teren krematorium.







    Dalej przepływamy na drugą stronę rzeki, aby zobaczyć Świątynię Wat Arun.







    Wieczór spędzamy na Khao San Road. Bardzo turystyczne miejsce, wszędzie naganiacze, bary i imprezy.



    Pzlm28, frik, tartal and 27 others like this.

  10. #10

    Dołączył
    May 2007
    Mieszka w
    WAW

    Domyślnie

    Co do zapożyczeń to wydaje mi się, że wiele z nich siedzi u nas w głowie i mimowolnie ich używamy. OK, mnie też razi jak widzę pozycje w menu: pizza, sałatki, dodatki, "pasta"... No ale w wielu kawiarniach już nie kupimy kawy mlecznej albo kawy z mlekiem, ale cafe latte czy zamiast czarnej to americano.
    Mamy godzinę boardingu, a nie godzinę pokładowania, itp. itd. Tego już się nie cofnie
    przemo-19, STYRO and otul72 like this.

  11. #11
    ModTeam
    Awatar STYRO

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPRZ/RZE

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez yav Zobacz posta
    Śmiem jednak twierdzić, że sos pomidorowy a salsa pomidorowa to coś innego.
    Śmiem się nie zgodzić i twierdzę, że nie masz racji
    Pozdrawiam
    STYRO

    LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...

  12. #12

    Dołączył
    May 2011
    Mieszka w
    Opole

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez Canon Zobacz posta
    Mamy godzinę boardingu, a nie godzinę pokładowania, itp. itd. Tego już się nie cofnie
    Znaczna część naszego języka to zapożyczenia. Bardzo stare, młodsze i całkiem nowe.
    Salsa to jednak nie do końca taki tradycyjny sos, tarta nie jest całkiem plackiem w naszym rozumieniu (odsyłam do definicji).
    Fajnie, że przytoczyłeś boarding, bo to słowo, podobnie jak wiele innych (choćby pax) jest tu nagminnie używane. Wszak to też zapożyczenie.
    Mnie rażą zdecydowanie takie, które mają jednoznaczne odpowiedniki w naszym języku, jak choćby corner, defensor itp. (sale i pasta też ).
    yav likes this.

  13. #13
    ModTeam
    Awatar STYRO

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPRZ/RZE

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez przemo-19 Zobacz posta
    Salsa to jednak nie do końca taki tradycyjny sos, tarta nie jest całkiem plackiem w naszym rozumieniu
    ??? Nie mam wpływu na to co rozumiesz. Nie wiem kto pisał definicję salsy, ale wiem, że salsa to każdy sos czy to pomidorowy, pieczarkowy czy każdy inny. Dorabianie ideologii do kompleksów, żeby nie nazwać tego dosadniej. Podobnie z tartą.

    Cytat Zamieszczone przez yav Zobacz posta
    Sos pomidorowy to sam pomidor
    A nie przecier?

    Dobra kończę OT, bo aż mi ciśnienie skacze, a pasuje poziom trzymać - nie dogadamy się

    Canon, świetna relacja a foty miodzio. Ja od wczoraj każdemu pokazuję Twoje posty, bo zęby z podłogi zbieram i nadal ciężko mi uwierzyć, że telefon może takie fajne foty robić. Czekam na więcej!
    Pozdrawiam
    STYRO

    LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...

  14. #14

    Dołączył
    May 2007
    Mieszka w
    WAW

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez STYRO Zobacz posta
    Canon, świetna relacja a foty miodzio. Ja od wczoraj każdemu pokazuję Twoje posty, bo zęby z podłogi zbieram i nadal ciężko mi uwierzyć, że telefon może takie fajne foty robić. Czekam na więcej!
    Dzięki za miłe słowo Ogólnie zdjęcia są i tak przejechane, bo raz że zmniejszyłem rozmiar na komputerze, dwa - przez blogspota i trzy - przez forum, bo też je trochę zmniejszyło.
    Telefon sam w sobie robi świetne zdjęcia i można zastosować małą sztuczkę, jak w przypadku zdjęć burzy. Robimy dużo livephoto "na pałę" i potem w edycji wybieramy kluczowe ujęcie. Żeby powstało jedno zdjęcie błysku, musiałem zrobić z 10 zdjęć bez niczego i za którymś razem się udawało złapać błyskawicę. Częstotliwość wyładowań i tak była bardzo duża.
    STYRO, otul72 and Machoni like this.

  15. #15
    Awatar Wamo

    Dołączył
    Nov 2011

    Domyślnie

    A ja byłbym nawet za tym, żebyś dawał dwa posty dziennie, aczkolwiek z drugiej strony za szybko by się wszystko skończyło. Taki paradoks.
    STYRO, przemo-19 and frik like this.

  16. #16

    Dołączył
    May 2007
    Mieszka w
    WAW

    Domyślnie 3/16

    Kolejnego dnia rano wsiadamy w Ubera i jedziemy na Southern Bus Station, aby stamtąd złapać busa do Maeklong. Kierowca miał być za 5 minut, ale miał chyba problem z dojazdem, bo czekalismy ze 20 minut.
    Miejscowość jest znana z targu, który jest rozstawiony na torach kolejowych i w momencie zwija się, gdy jedzie tamtędy pociąg. Nie warto kupować zorganizowanej wycieczki, bo kosztuje ona około 60 USD. Samemu można to w prosty sposób ogarnąć za około 25 PLN.
    Autobus jest klimatyzowany, w jedną stronę kosztuje 70 THB (1 THB – 1,10 PLN), a podróż zajmuje półtorej godziny.
    Na miejsce dojeżdżamy dwie godziny przed przyjazdem pociągu. Mamy więc czas, aby na spokojnie przejść się po bazarze, coś zjeść i zrobić kilka zdjęć zanim przyjadą autokary z uzbrojonymi po zęby w aparaty Azjatami. Stacja kolejowa wygląda tak:



    Można wypić świeżego kokosa za 20 THB. Dla porównania w Bangkoku ceny wynoszą od 20 do nawet 70. Cały bazar jest pachnący i kolorowy. Można na nim kupić dosłownie wszystko. Na bazarze zakupy robią również miejscowi. Pomimo cen na kartkach można się targować. Z cen owoców schodzą 50%. Na pewno ceny są dla turystów, a miejscowi płacą może 1/3 tej ceny.















    Z daleka widać, że zbliżają się wycieczki. Z wielką pompą, wieś się bawi… Nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiego zwiedzania. Poganiania przez przewodnika, grupę, pory posiłków i program. My nie zrealizowaliśmy ze swojego planu wielu punktów, bo zainteresowało nas coś zupełnie innego i zabrało wiele czasu, część atrakcji odpuściliśmy, bo wydawała się nudna.





    Najlepszy i tak był ten. Jak się okazało, nasz późniejszy transport.



    W końcu nadjeżdża, stragany momentalnie się składają, a na torach pojawia się pociąg. Niestety liczba turystów zabiera klimat tego miejsca. Zapewne kiedyś wyglądało to bardziej swojsko, pociąg przejeżdżał szybciej, bez asysty pracownika stacji i nie było morza kijków do selfie.






    Kilkadziesiąt minut później wraca, historia się powtarza. Azjaci na tory, bazar się zwija, pociąg przejeżdża, bazar się rozwija, Azjaci na tory – wszyscy selfiesticki, obładowani zakupami, jakby mogli to by rzucili się pod koła za dobrym ujęciem.



    My też się zbieramy, szukamy transportu do Amphawy. Jest tam jeden z największych pływających bazarów. Miało być dużo mniej turystów i lepsze ceny niż w tych, które są zlokalizowane bliżej Bangkoku. Zobaczymy. Towarzystwo na pace uśmiechnięte



    Nasz wehikuł czasu czeka, żeby uzbierać opłacalną liczbę pasażerów. O nawiew nie musimy się martwić. Lepiej usiąść w głąb pojazdu. Na tyle może i ciekawsze widoki, ale siedzimy przy rurze wydechowej.



    15 minut zajmuje nam dojazd do drugiego miasteczka. Od razu kupujemy bilet na ostatni autobus do Bangkoku, żeby wieczorem nie było niespodzianki i przymusowego noclegu nad wodą. Chociaż może to nie jest taki zły pomysł?
    Tradycyjnie łapiemy różne przekąski i idziemy zwiedzać. Na zdjęciu pieczone banany z makaronem ryżowym.



    Jemy też coś, czego pochodzenia nie potrafimy określić. Prawdopodobnie jest smażone na tłuszczu, do tego dosyć słodkie i lekko słone. Może ktoś potrafi to zidentyfikować?





    Gdy z rąk zniknęło jedzenie, dla odmiany postanowiliśmy coś zjeść. Przysiedliśmy na brzegu, gdzie jedzenie zamawia się z łódek.





    Zapomnieliśmy powiedzieć, że chętnie zjemy coś „no spicy” – wolimy sobie dodać sosu niż zionąć ogniem od samego początku, ale stało się - dostajemy najostrzejszego pad thaia, jaki jestem w stanie zjeść. Do tego jakieś przyprawy w saszetkach. Dobrze, że najpierw spróbowaliśmy. Jakby tego było mało, moja umiejętność jedzenia pałeczkami to takie 3-. Makaron się wywinął i dostałem sosem w oko Przez kilka minut byłem INOP, ale wróciłem do żywch.



    Lubię ostre, przynajmniej tak mi się wydawało. W Polsce zawsze wybieram pikantne, ale to mnie niemal pokonuje. W akcie desperacji biorę na szybko colę z dużą ilością lodu, pokazuję w karcie zdjęcie, czego chcę i czekam z utęsknieniem na orzeźwienie i ulgę. Za chwilę wielka cola z lodem ląduje na stoliku… jeden łyk, drugi łyk i… k#$% co to jest?! Okazuje się, że pokazałem w karcie colę tom yum, czyli wybitnie oryginalny drink z dużą ilością chilli, który ma być pikantny i wykręcać mordy nawet miejscowym.

    Po ugaszeniu pożaru kupujemy bilety na rejs łódką po okolicy. Kosztuje on 60 THB za osobę. W sumie dobrze, że troche poszukaliśmy, bo najpierw trafiliśmy na gościa, który chciał 600 THB za osobę i nie szło zejść z ceny. Rejs zajmuje ponad godzinę.





    Największym zaskoczeniem było to, że po wypłynięciu poza miasto mogliśmy obserwować całe drzewa świetlików. Korony po prostu migotały, jakby ktoś rozłożył na nich lampki choinkowe. Łódka co chwile wyłącza silnik i podpływa pod drzewa. Żałuję, że nie wychodziło to na zdjęciach, bo był to niezapomniany widok. Po całkiem długim kursie musimy coś wrzucić na ząb. Małe kraby wizualnie wydają się nie do przejścia, ale smakują niespodziewanie dobrze.





    Do Bangkoku wracamy późnym wieczorem. Przystanki powrotne chyba nie obowiązują, bo kierowca wysadza nas gdzieś na stacji benzynowej 5 km od dworca autobusowego. Całe szczęście jest to 5 km w stronę centrum, więc nie jest to dla nas problem. Współpasażerowie protestują, bo chyba mieli przesiadać się na jakiś inny autobus na dworcu. Bierzemy znowu Ubera i wracamy do hotelu.
    dak04, przemo-19, Wamo and 20 others like this.

  17. #17

    Dołączył
    Nov 2010

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez Canon Zobacz posta
    1 THB – 1,10 PLN
    Raczej 0,1 PLN.
    Canon likes this.

  18. #18

    Dołączył
    May 2007
    Mieszka w
    WAW

    Domyślnie

    Następny dzień to zakupy na Chatuchak Market. Największy bazar na świecie, 13 tysięcy straganów. Koszmar dla mężczyzny, raj dla kobiety. Nie pytajcie mnie, dlaczego nie protestowałem, ale spędzamy tutaj prawie cały dzień. Jeśli coś Wam się podoba to po prostu to kupcie. Nie szukajcie dalej, nie porównujcie cen, bo będzie bardzo trudno wrócić w to samo miejsce. Chyba, że sobie spiszcie numer alejki, sektora, kwadratu.



    Z powrotem wracamy autobusem, wszyscy się na nas dziwnie patrzą. Turyści jeżdżą tu przeważnie tuktukami, taxi i Uberem, a tu nagle białasy w miejskim.
    Google Maps świetnie się tutaj spisuje, bezbłędnie prowadzi nas na przystanek i potem pokazuje gdzie wysiąść. Po wejściu zapytaliśmy biletera czy to jest autobus, który chcieliśmy, pokazując wyświetlacz telefonu i znaki w tajskim alfabecie. Pan chyba nie umiał czytać, bo szukał kogoś innego, najlepiej z angielskim, aby nie wprowadzić nas w błąd. Dopiero, gdy wiedział, że jesteśmy w dobrym autobusie, pobrał od nas opłatę za bilet.



    Rano budzik dzwoni wcześniej niż byśmy sobie tego życzyli. Musimy zdążyć na pociąg o 9:25 do Ayutthaya.



    Po drodze chcemy coś zjeść. Miejsce do jedzenia znajdujemy dopiero na dworcu. Wyglądem nie powala, ale jest pyszne. Niespiesznie jedząc, prawie spóźniliśmy się na pociąg. Wpadamy minutę przed planowaną godziną odjazdu. No właśnie, planowaną, bo ruszamy 20 minut później.









    Bilet trzeciej klasy kosztuje 15 THB (1,60 PLN). Nie ma tłoku, bez problemu znajdujemy miejsca siedzące. Okna nie istnieją, dlatego brak klimatyzacji nie jest żadnym problemem.





    Po drodze co chwilę przechodzi ktoś z owocami, porcjami obiadowymi, warzywami, ciastkami, napojami, pączkami, które można kupić. Na stacji docelowej meldujemy się o czasie i zabieramy się za poszukiwanie sposobu zwiedzania.



    A jest ich kilka. Można wynająć rower za 50 THB, wynajęcie kierowcy tuk-tuka to zabawa za 200 THB za godzinę, więc od razu ją odrzucamy. Opcja z rowerem wydawała się bezkonkurencyjna, ale znaleźliśmy punkt wynajmu skuterów. Za 150 THB można jeździć cały dzień, do tego dochodzi symboliczny koszt paliwa. Od razu bierzemy. Zwiedzanie zajmuje nam około 5 godzin. Szczerze mówiąc nie wiem, jak jest z prawem jazdy. Czytałem, że przymykają oko na jazdę bez A, gdzie indziej, że trzeba płacić za jego brak, że wystarczy międzynarodowe na B, że nie wystarczy nawet międzynarodowe na A. Jedno jest pewne - trzeba jeździć bardzo uważnie, bo ubezpieczenie może nie obejmować spowodowania wypadku bez ważnego prawa jazdy i możemy się nie wypłacić przez długi czas.





    Tuk tuki jak z Jetsonów













    Słonie są w Tajlandii maszynkami do zarabiania pieniędzy. Niestety te z pozoru silne zwierzęta, są mocno eksploatowane i cierpią. Taka atrakcja dla turystów, w trzydziestopięcio stopniowym upale z pewnością nie jest dla nich przyjemnością i moim zdaniem nie warto się do tego dokładać.





    Wieczorem wracamy już busem, bo pociąg miałby być za godzinę, a i tak nie wiadomo czy przybyłby o czasie. Kierowca busa ma nas wysadzić na dworcu autobusowym, a wysiadamy gdzieś po drodze, bo uznał, że to już czas. Warto pamiętać, że odjazdy z Bangkoku są ze ściśle określonych miejsc, a powroty - te wieczorne mogą zakończyć się w dowolnym miejscu i są zależne od wyboru kierowcy. Biegniemy jeszcze na Chinatown.











    Do hotelu wracamy tuk tukiem. Po długich negocjacjach z kilkoma kierowcami, udaje nam się zbić cenę z 200 do 80 THB. Przejazd sam w sobie jest atrakcją i szczerze polecam
    KubaB, WaldekK, Wamo and 19 others like this.

  19. #19

    Dołączył
    Feb 2007
    Mieszka w
    EPBA

    Domyślnie

    Polecam Ci przejazd taksówką motocyklową. Bezcenne wrażenia z przeciskania się między samochodami po zatłoczonych ulicach Bangkoku.
    Canon likes this.


  20. #20

    Dołączył
    Dec 2008
    Mieszka w
    Manchester / Bydgoszcz

    Domyślnie


    Polecamy

    Cytat Zamieszczone przez Canon Zobacz posta
    Podobno największy leżący Budda.


    Japończycy też leżącego mają i też podobno największy Kompleks kto ma większego przeniósł się na pomniki

    Budda w Kidonanzoim-Mae

    Canon, 1x2lupus and otul72 like this.

Strona 1 z 3 1 2 3 OstatniOstatni

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •