Część druga: w góry
28.02.2019 Kathmandu- Pokhara
Budzimy się o 6:30. Jest to niemałe wyzwanie, bo w podróży nie zmrużyliśmy oka, a do tego dochodzi różnica czasu o +4:45. Zgarniamy nasze śniadanie na wynos, które się składa z 1 banana i 1 suchego tosta na osobę. Na zewnątrz ostro pada, ubieramy się wiec w nasze decathlonowe kondomy przeciwdeszczowe i idziemy pieszo w punkt który mam zaznaczony na mapie w telefonie, gdzie rzekomo jest przystanek autobusu do Pokhara.
W rzęsistym deszczu, po ciemku dochodzimy w wyznaczone miejsce na północy Thamel. Autobusów stoi kilkanaście, po kolei jeden za drugim pytamy się czy to nasz. Przedostatni okazuje się być naszym autobusem. Asi mowie żeby szla do środka, ja natomiast mam za zadanie włożyć nasze plecaki do bagażnika, a to jest wyzwanie bo ulica zamieniła się w rzekę przy tych intensywnych opadach. Pomimo starań, nie obyło się bez wpadnięcia w ta wodę ponad kostki.
W środku jeszcze tylko mini-cyrk o którym wcześniej czytałem- kierowca każe nam siedzieć na samym końcu, bo fotele z przodu autobusu sa dodatkowo płatne. Bullshit, nie sa. Siadamy gdzie nam wygodnie, olewając go. I rzeczywiście, po chwili odpuszcza. Możemy jechać.
Do przejechania 200km. Spodziewany czas podroży? 8 godzin. Korki, postoje, kręte górskie drogi o bardzo złym stanie- to wszystko tłumaczy. Jednak i tak będziemy szybciej bo wybraliśmy "Tourist Bus"- typowy transport publiczny jest co prawda nieco tańszy, ale jedzie się 10-11 godzin.
Po drodze tankowanie. Dystrybutor jest napędzany ręczną korbą. 100 litrów zajmuje ok 15 minut.
Postoje są trzy; średnio co dwie godziny: na tej drugiej pauzie jest możliwość zjedzenia bardzo dobrego posiłku, 350 rupii za "jesz ile chcesz". Wszystko zależy jednak od agencji turystycznej w której wykupiłeś bilety- każda ma inny "ulubiony lokal".
Po godzinie 15 dojeżdżamy do Pokhara. Plan jest ambitny- wyrobić TIMS oraz Permit (obowiązkowe) oraz zdążyć na autobus do Nayapul aby dojechać tam jeszcze dziś, bo mamy mało czasu- w planie mamy trek ABC + Poonhill a wylot już za 11 dni.
Wychodzimy z dworca i idziemy w stronę centrum. Znajdujemy pierwsze lepsze biuro turystyczne, głownie po to by się spytać gdzie jest to właściwe biuro gdzie możemy wyrobić dokumenty bez żadnych prowizji (perfidnie, co nie?). Dobry człowiek w biurze proponuje nam ze wyrobi je nam za 5500 rupii od osoby (2000 tims, 3000 permit + 500 prowizja). Akceptujemy to, bo szkoda czasu na łażenie, bo jest juz 15:30. Zostawiamy dane do dokumentów i idziemy sobie zrobić zdjęcia w punkcie tuz obok. Cena: 150 NPR za 4 zdjęcia od osoby. Potrzebujemy jeszcze wymienić hajs, bo w Kathmandu nie mieliśmy kiedy. W jedynym czynnym kantorze w okolicy nie maja tyle Rupii aby wymienić nam 400$. Dobry człowiek z biura proponuje nam ze on nam je wymieni, wybierze rupie z bankomatu. Wynegocjowaliśmy kurs 110 za 1$.
Już tylko inny pracownik biura podjedzie na skuterze aby wyrobić nasze dokumenty. Czekamy, czekamy... wraca. Pamiętacie jak wspominałem o katastrofie śmigłowca dzień wcześniej? (poprzedni wpis)
Pracownicy budżetówki dostali z tego powodu pol dnia wolnego i nasze zezwolenia NAJSZYBCIEJ dostaniemy następnego dnia o 10:00. Cóż, zmiana planów. Opóźnienie wyniesie 24 godziny, przy naszym już i tak napiętym planie. Dobry człowiek z biura oferuje nam nocleg w hotelu znajomego za 500 rupii za noc.
Link do biura:
https://www.tripadvisor.com/Attracti...rn_Region.html
Mamy nieplanowany wieczor w Pokhara. Idziemy nad jezioro. Jest bardzo klimatycznie.
Na jeziorze Phewa jest wyspa, gdzie znajduje się hinduska świątynia Tal Barahi. Popłyniecie tam wieloosobowa łodzią kosztuje w obie strony jakies... 50 NPR, wypożyczenie kapoku 20 NPR, groszowe sprawy. Jest opcja poplyniecia tam samemu, wynajmując łódkę.
Pozniej jeszcze idziemy na kolacje i jest bardzo klimatycznie:
01.03.2019 Pokhara- Ghandruk
Budzimy się po 8 rano, jest przepiękna pogoda i jeszcze lepsza widoczność. Zbieramy szczeki z podłogi, po czym wchodzimy na dach naszego hotelu tylko po to by opadły nam ponownie, mocniej.
O 10:15 odbieramy nasze dokumenty. Prakash (wlasciciel biura) pomaga nam jeszcze wejsc do busa miejskiego, ktory jedzie na dworzec Baglung skad odjezdza autobus do Nayapul. Okazuje sie ze autobus jedzie nie tylko tam, ale jedzie dalej do Birethati oraz Ghandruk. Kupujemy bilety do Birethati (250 NPR od osoby).
Teraz mamy do przejechania ok. 50km, ale to tez jest ok. 3 godzin.
Kawalek za Phedi jest postoj. Nie mam pojecia gdzie jestesmy, pytam sie jedynego innego bialego czlowieka- on tez nie ma pojecia, mowi ze jest z przewodnikiem i to on kieruje. Przewodnik nam poleca zebysmy pojechali do Ghandruk tak jak oni, i trekking pokonali w niekonwencjonalny sposob czyli odwrotnie od kierunku obrotu zegara- podobno jest latwiej. Wierzymy na slowo. Drugi raz diametralnie zmieniamy plany. Dlatego nic dokladnie nie planuje przed wyjazdem, tylko wstepny zarys! Doplacamy kolejne 250 NPR i jedziemy do Ghandruk.
Tak wlasnie poznalismy Samuela z Kanady i Manoj (Manusza) z Nepalu.
Po pokonaniu 3 milionow dziur przez 4 godziny od wyjazdu z Pokhary, o zachodzie słońca dojeżdżamy do Ghandruk. Widok zapiera dech w piersiach.
Manoj pyta sie nas czy nie chcemy razem z nimi iść do hotelu jego znajomych. Zapala sie lampka "chcą cie naciągnąć"- niesłusznie, wszystkie miejsca noclegowe maja "fixed price" zatwierdzone przez lokalne biuro turystyki.
Wieczorem jemy we czwórkę kolacje, oraz próbujemy lokalne wino- bimber "raksii". Smakuje jak podgrzana wódka, ale pozostanie w pamięci. Okazuje się ze Samuel wcale nie wynajął Manoj, tylko przyjechali tu razem na trekking. Decydujemy się ze będziemy iść w czwórkę.
2.03.2019 Ghandruk- Choomrong
Wstajemy 7, jemy śniadanie i wychodzimy na pierwszy dzien trekkingu. Kierujemy sie z Ghandruk do Choomrong przez nowy most. Jak starczy dnia i sil, może również wejdziemy już na właściwy szlak do ABC aby trochę nadrobić straconego czasu.
Choomrong wita mnie serdecznie wymachując środkowym palcem, bo aby dojść do miejscowości trzeba przez godzinę wchodzić po naprawdę wysokich kamiennych stopniach. Nie wyrabiam kondycyjnie. Obiecuje sobie ze jutro już będzie lepiej.
Dochodzimy do check-pointu, gdzie trzeba pokazać dokumenty. Dowiadujemy się, ze nici z naszej wyprawy na ABC bo wczoraj zeszły dwie lawiny, zablokowały szlak, a ludność ze wszystkich guesthousow w ABC i MBC została ewakuowana śmigłowcem i nawet nie mielibyśmy się gdzie zatrzymać. Nie wpuszcza nas nawet do Sinuwa. Trudno sie mówi. Przynajmniej możemy iść na luzie, bo zyskaliśmy ok. 4-5 dni. Zostajemy w Choomrong na nocleg.
Wszechobecne są psy. Radosne pieski, czasami towarzyszą ci przez kilka godzin.
Odnośnie Guesthousów. W każdej miejscowości jest ich co najmniej kilka. Im wyżej, tym są droższe. Pokój dwuosobowy kosztuje 400 lub 500 rupii. Ale trzeba minimum zjeść kolacje, oraz śniadanie. Sam nocleg bez kupowania wyżywienia kosztuje 2000 rupii. Średnio trzeba właśnie liczyć po 2000-2500 rupii za dzień za dwie osoby- wchodzi w to nocleg, wi-fi, kolacja, śniadanie, oraz Raksii pod wieczór
Dodatkowo płatne:
Wi-fi (100-200 NPR w zależności od miejsca, za każde urządzenie)
Ładowanie urządzeń (nie wszędzie) (100 NPR za każde urządzenie)
Hot shower (150 NPR)
Woda przygotowana (100 NPR za litr). My jednak braliśmy wodę z łazienkowego kranu, a dla bezpieczeństwa wrzucaliśmy tabletkę do uzdatniania wody.
Na popołudniowym spacerze do miejscowej szkoly, Manoj nam pokazuje, ze kwiaty Rododendronu są jadalne. Gorzkawy smak, ale doznanie ciekawe.
Koniec części drugiej.
Zakładki