Skończyło się tak:
Dreamliner wystartował z godzinnym opóźnieniem, przyleciał z półgodzinnym opóźnieniem, oczywiście nie zdążyli na przesiadkę. Dostali hotel na noc i bilet na ranek następnego dnia.
Co ciekawe, mąż dostał upgrade do premium economy i w tym dwumiesięcznym samolocie miał wyłamany podłokietnik
A jedzenie skwitował tak: w ekenomicznej jadałem lepiej.
Nie uważacie, że to trochę absurdalna sytuacja? LOT bogaty nie jest, bierze kasę od państwa (znaczy ode mnie
i sprzedaje 40 biletów (tyle osób liczyła grupa, w której leciał mój mąż), które dają minimalną szansę na przesiadkę. Potem trzeba fundować im hotel i kolejny lot. Chociaż w sumie to się pewnie i tak opłaca, bo bilety były 2x droższe, niż analogiczne w KLMie czy Lufie.
Zakładki