Wrocław. Pasażerowie wracają na Strachowice.
Mimo pesymistycznych prognoz coraz więcej osób zaczyna latać z Wrocławia nie tylko na wakacje, ale i w celach biznesowych. - Wychodzimy powoli z kryzysu - mówią władze portu.
Wrocławski Port Lotniczy założył, że liczba pasażerów w tym roku spadnie o około 7 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Z 1,5 mln klientów, którzy zostali obsłużeni w 2008 roku, miało ubyć prawie 100 tys. Powód? Kryzys, który zmusza do oszczędności.
Jarosław Sztucki, wiceprezes wrocławskiego Portu Lotniczego: - I rzeczywiście, od początku roku notowaliśmy spadki. Największe wśród krajowego ruchu lotniczego.
Sytuację wrocławskiego lotniska pogarszał fakt, że LOT zlikwidował swojego taniego przewoźnika - spółkę Centralwings, której samoloty kursowały z Wrocławia do Dublina, Rzymu i Londynu. Jedno połączenie do Monachium zlikwidowała niemiecka Lufthansa, ofertę ograniczył Ryanair, a jeszcze jesienią - Wizzair. W pierwszym kwartale tego roku lotnisko na Strachowicach straciło więc 30 tys. pasażerów.
- Najbardziej jednak baliśmy się, że w sezonie letnim ubędzie nam lotów czarterowych, bo z powodu silnego euro mało osób będzie chciało latać na wakacje za granicę. Ale od maja i czerwca obserwujemy wyraźne ożywienie - mówi Sztucki. - Maszyny tanich przewoźników są obłożone nawet powyżej 90 proc., czyli tak naprawdę po sufit. To pokazuje, że zapobiegawcze cięcia wykonane na początku roku były nieco na wyrost.
Według wiceprezesa lotniska dużą popularnością cieszą się nadal loty na Wyspy Brytyjskie. A to właśnie tanie linie lotnicze generują we Wrocławiu największy ruch. Popularne są też nowo uruchomione połączenia do Hiszpanii - Alicante i Barcelony. Od stycznia skorzystało z nich 17,5 tys. osób, a do końca miesiąca średnie wypełnienie samolotów oscyluje wokół 86 proc., co jest bardzo wysokim wskaźnikiem.
W tym sezonie wakacyjnym porównywalna do roku ubiegłego jest też liczba samolotów wyczarterowanych z Wrocławia. Euro od początku roku nieco spadło, turyści zaczęli wykupywać wakacje na ostatnią chwilę.
Sztucki: - Ale wzrost liczby pasażerów nie jest tylko zjawiskiem sezonowym. W maju mieliśmy o pięć procent więcej klientów na liniach krajowych, miesiąc później też było więcej pasażerów. Powoli wychodzimy z kryzysu. Liczymy, że w tym roku obsłużymy tyle osób, co w roku ubiegłym.
Podobnie sytuacja wygląda w innych miastach. W Krakowie obawiano się, że lotnisko straci pasażerów wraz z likwidacją Centralwings, który miał 7 proc. udziału w prawie trzymilionowym ruchu. - Udało nam się jednak w tym roku uruchomić aż 14 nowych połączeń. Wrócili do nas przewoźnicy, którzy odeszli rok temu, jak Germanwings, do tego pojawili się nowi - Iceland Express i Airberlin - mówi Justyna Zajączkowska, rzeczniczka krakowskiego lotniska.
W Katowicach liczono się z pięcioprocentowym spadkiem liczby pasażerów. Cezary Orzech, rzecznik Górnośląskiego Towarzystwa Lotniczego SA: - Teraz mówimy już o lekkim wzroście, o około 100-200 tys. osób. Miło zaskoczył nas ruch czarterów - z lotniska wyleciało o 10 proc. więcej takich samolotów niż przed rokiem.
Wielki kryzys nam nie grozi
Ożywienie ruchu pasażerskiego to dowód, że kryzys tak bardzo nas nie dotknął. Polskim rodzinom w większości powodzi się dobrze, a konsumpcja jest większa niż przed rokiem - mówi prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club.
Michał Kokot: Ruch na polskich lotniskach powoli wraca do stanu sprzed roku, a w niektórych przypadkach nawet nieznacznie rośnie. Czy to oznaka, że czarne przepowiednie o kryzysie nie sprawdzają się?
Prof. Stanisław Gomułka: - Wzrost ruchu pasażerskiego jest typowym zjawiskiem sezonowym. Z drugiej strony ten kryzys, który obserwujemy, jest zupełnie inny od światowego kryzysu z lat 30. Wówczas bezrobocie i spadek PKB były notowane w kilkudziesięciu procentach. Tymczasem dane z I kwartału tego roku pokazują, że konsumpcja wśród gospodarstw domowych nie spadła, a wręcz wzrosła o 2 proc.
To znaczy, że polskich rodzin kryzys nie dotknął?
- Dotknął, ale najwyżej kilka-kilkanaście procent wszystkich. Większości powodzi się tak, jak wcześniej, i nie ma w tym nic dziwnego. Choć nominalne dochody lekko spadają, to na gorsze nie zmienia się sytuacja finansowa 10 milionów emerytów i rencistów. Innym gospodarstwom domowym pomogło obniżenie podatku PIT.
W tym roku rząd założył, że wzrost gospodarczy będzie na poziomie ledwie 0,2 proc. PKB. Czy w dalszej perspektywie grozi nam recesja i pogorszenie sytuacji materialnej?
- Te założenia rządu, dotyczące wzrostu PKB, są w mojej ocenie bardzo realistyczne. Nie uważam jednak, że tak niski wzrost będzie notowany co roku. Na pewno w Polsce nie grozi taki kryzys jak w latach 2001-2003 [bezrobocie wzrosło wtedy do 20 proc. - przyp. red.].
Rynek pracy jest teraz dużo bardziej elastyczny niż wówczas. Problemem są natomiast niskie nakłady inwestycyjne. Nikt nie chce ryzykować. Wszyscy patrzą, jak rozwija się sytuacja gospodarcza w Stanach Zjednoczonych, których gospodarka oddziałuje na cały świat. Tam nakłady inwestycyjne spadły aż o 30 proc., a bezrobocie w ciągu roku wzrosło z 4,5 proc. do 10 proc. Sytuacja jednak i tam powoli się poprawia.
Zakładki