Lotu balonem nie da się do końca zaplanować. Czasem można wylądować na drodze szybkiego ruchu, a czasem w ogródku obok grilla. To sport dla osób, które lubią wcześnie wstawać, bo latem przygotowania rozpoczynają się przed wschodem słońca.
- Naprawdę, takich wrażeń jak w balonie nie doświadczę w kabinie samolotu - mówi Witold Filus, jeden z najbardziej utytułowanych pilotów balonowych, trener kadry narodowej, zdobywca sześciu Pucharów Polski, ośmiokrotny mistrz Polski i dwukrotny srebrny medalista w Pucharze Europy. Pracuje jako pilot boeinga. Gdy umawialiśmy się na rozmowę, był w samolocie do Kijowa. - Jak większość młodych ludzi pasjonujących się lotnictwem zaczynałem od szybowców, potem była licencja samolotowa - wspomina kapitan Filus.
Gdy po studiach promotor zaproponował mu pracę na uczelni, jednym z argumentów za jej przyjęciem było to, że budynek Politechniki Śląskiej, w którym miał pracować, był blisko lotniska. No i godziny pracy można było dostosować do latania. Zrobił doktorat i zaczął latać zawodowo - w PLL LOT.
Pilot B767 w balonie? Jak? Dlaczego? - Zaczęło się przypadkiem. Przyjaciel zaprosił mnie na lot balonem. I okazało się, że taki lot też może być świetną przygodą. Nie przypuszczałem, że rywalizacja w zawodach może być tak emocjonująca. Latanie balonem jest całkowicie różne od latania samolotem. Lecąc samolotem, wiem, że mam wylądować w określonym miejscu. Startując balonem, nie mogę być pewien miejsca lądowania. Wszystko zależy od warunków w powietrzu, od
prądów w górze - stwierdza Filus. Zdarzyło mu się, że musiał lądować na drodze szybkiego ruchu. Ale było też lądowanie przed domem weselnym. - Kończył się nam gaz, a to było jedyne miejsce, gdzie można było wylądować. Chciałem szybko się wynieść, ale gospodarze i goście weselni bardzo chcieli nas ugościć. Potraktowali pojawienie się naszego balonu jako dobrą wróżbę - opowiada Filus. Kilka lat temu zimą przeleciał nad Tatrami. W ubiegłym roku jako jedyny baloniarz w reprezentacji Polski wziął udział w Światowych Igrzyskach Lotniczych w Dubaju. Latanie nad pustynią było kolejnym ciekawym doświadczeniem.
Współczesne balony niewiele różnią od tych, które pod koniec XVIII w. skonstruowali bracia Montgolfier i które latały nad Wersalem. Statek powietrzny, jakim jest balon, składa się z kosza (zwanego również gondolą, wykonanego z wikliny lub rattanu), butli gazowych, palnika i powłoki. Balony braci Montgolfier miały powłoki wykonane z papieru, współczesne balony są z niepalnych tkanin poliestrowych. Żeby przemieścić się w konkretnym kierunku, pilot musi wznosić się i obniżać lot do odpowiedniego poziomu i lecieć z wiatrem.
Ponieważ szybkość wiatru zwiększa się wraz z wysokością atmosfery, piloci mogą również regulować
prędkość poziomą przez zmienianie wysokości. Balon nie ma steru, pilot może tylko wykorzystywać zmieniające się w górze
prądy powietrzne. Najbardziej sprzyjające warunki do latania są wczesnym rankiem i przed zachodem słońca. Latem piloci rozpoczynają przygotowania do startów o trzeciej, czwartej rano, jeszcze zanim wzejdzie słońce.
- Inaczej się lata na płaskim terenie, inaczej na terenie wzgórzystym i w górach. Wokół Krosna teren jest tak ukształtowany, że
prądy często się zmieniają. Trzeba się liczyć z nagłymi powiewami wiatru zza wzgórz. Dlatego latanie tu jest trudniejsze i ciekawsze - mówią piloci, którzy przyjeżdżają na pierwszy majowy weekend do Krosna na doroczne Górskie Zawody Balonowe. W tym roku zawody odbędą się już po raz 17. A stawką będzie nie tylko zwycięstwo w zawodach. Piloci będą walczyć także o tytuł balonowego mistrza Polski. Do walki zgłosiło się 60 pilotów z ośmiu krajów: Polski, Węgier, Litwy, Słowacji, Łotwy, Wielkiej Brytanii, Rosji, Ukrainy. Wśród nich jest sześć kobiet. - W ubiegłym roku byłem dyrektorem sportowym zawodów. W tym roku będę latał. Będę bronić tytułu mistrza Polski - wyjaśnia Witold Filus. Wśród konkurentów będą m.in. jego syn Tomasz i Zbigniew Jagodzik.
Dla Jagodzika będą to już 16. zawody w Krośnie. - Tu zawsze jest fantastyczna atmosfera i świetna organizacja. Są ciężkie warunki do latania, to jest wyzwanie dla pilotów. Ale za to rewelacyjne widoki, cudowna przyroda i wspaniali, przyjaźni ludzie. Wszędzie, gdzie pojawiają balony, ludzie nam przyjaźnie machają. Staramy się lądować w takich miejscach, żeby nie narobić szkód. Ale zdarzyło mi się wylądować u kogoś w ogródku, niemal na grillu. Myśleliśmy, że będzie awantura, ale zamiast tego dostaliśmy zaproszenie na kolację - opowiada Jagodzik. Podkreśla, że nie wszędzie tak jest. W czasie zawodów w USA mieli zaznaczone tereny, nad którymi nie mogli zejść poniżej określonej wysokości. - Ostrzeżono nas, że mogą do nas strzelać z ziemi - dodaje.
Witold Filus pamięta podobne ograniczenia w czasie zawodów w Szwecji. Tam hodowcy bydła zastrzegli sobie zakaz lądowania na ich pastwiskach.
Zbigniew Jagodzik, podobnie jak wielu jego kolegów, również zaczynał od szybowców. Pochodzi z Leszna, to miasto z ogromnymi tradycjami lotniczymi. - I kolebka baloniarstwa, choć również Białystok się do tego przyznaje. Mamy ulicę Balonową, a ja mam firmę przy tej ulicy - śmieje się Jagodzik. Na początku latał balonem aeroklubowym. -Później przez kilka lat miałem sponsora, szwedzki koncern paliwowy Preem. Mój żółty balon z logo uśmiechniętego misia wszędzie przyciągał uwagę dzieci. Teraz mam własny balon i ma namalowaną uśmiechniętą buźkę - opowiada. Przyznaje, że dzięki baloniarstwu zwiedził trochę świata. W czasie zawodów w Japonii mieszkał u japońskiej rodziny, z bliska miał możliwość poznać ich kulturę. - Byłem na dorocznej fieście balonowej w Albuquerque. W powietrzu było 700 balonów różnych kształtów. To był niezwykły widok - zachwyca się.
Ale nawet kilkadziesiąt balonów w powietrzu robi wrażenie. A taki widok będą podziwiać w ten weekend mieszkańcy Krosna i turyści.
Gazeta Rzeszów
Zakładki