Dwusilnikowy samolot może wzbić się w miarę bezpiecznie, nawet gdyby zawiódł jeden silnik, pod warunkiem, że nie będzie się za nim wlokło podwozie. Przy wypuszczonym podwoziu zaś tarapaty, i to groźne, są nieuniknione. Dlatego też podwozie należy podnieść natychmiast po uzyskaniu bezpiecznej szybkości lotu. W żadnym wypadku nie wolno tego zrobić przedwcześnie. Samolot tracąc szybkość może z powrotem spaść na ziemię, a wtedy końce kręcących się śmigieł zostaną roztrzaskane, co z kolei musi doprowadzić do rozbicia się przy lądowaniu na brzuchu, co jest doskonałą okazją do wybuchu pożaru.(...)
Dźwignię chowającą podwozie pociąga się na znak dany przez kapitana. Unosi on eleganckim ruchem rękę, dłonią do góry. Równocześnie powinien zawołać wyraźnie, tak żeby głos dotarł mimo huku silników: „Podwozie w górę!"
Ross zapuszcza silniki, ja zaś wyjmuję z dźwigni zabezpieczający kołek. Wpatruję się z niepokojem w kapitana Rossa. Tak strasznie chciałbym spełnić szybko i sprawnie moje obowiązki drugiego pilota. Gdy on przesuwa dźwignię gazu do przodu i ruszamy po pasie, ja kładę rękę na dźwigni podwozia. Czuję, jak unosi się ogon samolotu. Pochylam się lekko do przodu, wzrok wbity w rękę Rossa – czekam na znak. Mam wrażenie, że szybkość jest już dobra, ale pilnuję jego ręki, a nie patrzę na wskazówkę. Porusza ręką tak, jak gdyby chciał puścić dźwignie gazu. W kabinie pilota DC-2 podczas odrywania się od ziemi panuje straszliwy hałas. Jestem przekonany, że Ross zawołał: „Podwozie w górę!" Podrywam dźwignię.
pomarszczony, oraz Lewis, zgarbiony zazwyczaj i robiący wrażenie człowieka trochę zaniedbanego. Jest też Konz, który dawniej grał na oboju w rochesterskiej orkiestrze symfonicznej, Brooks przystojny w swojej siwiźnie i zawsze rozmowny. Mitchell cienki jak papier i żywy jak wróbel. I jeszcze Keim, zabłąkana owca tego stada. Wszyscy ci ludzie są wyraźnie zarysowanymi indywidualnościami i znają doskonale osobliwości trasy, jak też kaprysy samolotu DC-2.
– Chryste! Człowieku!
Ross zmaga się z wolantem i manewruje nim rozpaczliwie.
Rzucam okiem na szybkość, a potem na okno. Zawiśliśmy w powietrzu, przepadamy, znowu jesteśmy zawieszeni. Ross nie dał znaku. Poniosła mnie gorliwość. Świadomie wyrwałem spod niego podwozie!
Cały samolot miota się rozpaczliwie. Jestem zupełnie roztrzęsiony.
A za chwilę, nagle, zaczynamy lecieć gładko, ziemia zapada się pod nami. Ross popisem wspaniałego kunsztu latania zakończył poroniony start.
Nie mogę na niego patrzeć, ale muszę. To już nie był jakiś drobny błąd, który można wytrzeć z pamięci gumką. Idiotycznym ruchem ręki naraziłem wszystkich ludzi znajdujących się w samolocie. Niewybaczalny postępek, bez względu na to, jak niewinnie poczęty. Nie potrafię zdobyć się nawet na najprostsze słowa usprawiedliwienia, jestem wstrząśnięty do głębi duszy, chory. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby Ross wyjął pistolet i przestrzelił mi rękę – winowajczynię. Ma pełne prawo. Szczyci się tym, że nigdy nie zadrapał samolotu, a ja w jednej przeklętej chwili omal nie doprowadziłem go do katastrofy
Zakładki