Zobacz kanał RSS

tam gdzie pieprz rośnie...

19 March 2009, 18:54

Ocena: 2 głosów, 5.00 średnio.
przez w dniu 29-10-2009 o 21:00 (4062 Odsłon)
Ach, Bangok... Po dwoch tygodniach spedzonych w Bombaju, Bangkok to szczyt cywilizacji i wyrafinowania - szerokie ulice, czyste chodniki, uporzadkowany ruch, nawet Tuk-tuki sa porzadniejsze... Ba! Nawet slon chodzacy po ulicy jest wzglednie czysty i mozna go karmic bananami... A przez caly pobyt widzialem tylko dwa szczury... Coz to za piekne miasto! :-)

Sobota

Glupi to ma jednak szczescie - mimo pelnego samolotu dostalem miejsce i to w businessie... Noc mimo to i tak byla przewalona - start o 2giej, a serwis pokladowy trwal prawie do znizania, wiec udalo mi sie pospac moze pol godziny. Razem ze mna polecialo dwoch kolegow - Amerykanin i Szwajcar. Bardzo fajna ekipa sie trafila.... O 9-tej rano dotarlismy wykonczeni do hotelu, sila rozpedu zjedlismy sniadanie i walnelismy sie do lozek... kilka godzin pozniej z najglebszego snu wyrwal mnie dzwiek telefonu. Glos w sluchawce oswiadczyl, ze jest naszym instrukorem, i zyczy sobie nas widziec na briefingu za 15 minut... Poczatkowo myslalem, ze to ktorys z kolegow robi sobie jaja, ale nie... Briefing w stylu wojskowym, czulem sie jak rekrut sztorcowany przez sierzanta... Po briefingu juz i tak nie moglem spac, wiec razem z kolegami pojechalem spotkac sie z AllOver'em. Spotkanie dobrego kumpla na drugim koncu swiata, to na prawde fajna rzecz... :-) Wieczorem znow podlaczam sie pod zaloge Air Italy - tym razem juz sam, bo chlopaki maja symulator o 4tej rano, wiec musza sie polozyc spac. Spotkanie super - wracam do hotelu po 3ciej w nocy bacznie uwazajac, zeby nie nadziac sie na instruktora wyjezdzajacego na sesje...

Niedziela

Gdy ja smacznie spalem, moi wspoltowarzysze walczyli razem na symulatorze. Spotykam ich przy sniadaniu, juz po sesji - nie maja zbyt tegich min... Poniewaz jest to rowniez dzien wolny, caly dzien radosnie marnujemy czas, a wieczorem uderzamy na miasto. Najpierw idziemy do "Sudy" - ulubionej restauracji zalog LOTu jeszcze z czasow, gdy byly rejsy do BKK... Pozniej oprowadzam kolegow po miejscach, ktore wczesniej pokazal mi All. Znow wracamy pozno...

Poniedzialek

Probujemy sie uczyc do symulatora, ale atmosfera Bangkoku zupelnie temu nie sprzyja - nastepny raz poprosze o symulator w Brukseli - tam jest wyjatkowo nudno i szaro, wiec ksiazki wydaja sie sensowna rozrywka... O 18tej wyruszamy na sesje - mam latac ze Szwajcarem, a Amerykanin jedzie z nami jako obserwator by, jak to okreslil, byc swiadkiem naszego upokorzenia... Atmosfera jest gesta. Zaczynam jako pierwszy i jestem tym faktem dosc mocno zestresowany. Po 10 minutach przygotowania kabiny jestesmy gotowi do lotu. Zaraz po starcie pojawia sie problem z hydraulika - pada "zielona" pompa hydro. Po wykonaniu check-listy i przekonfigurowaniu systemu odzyskujemy cala hydraulike - mamy jeszcze 2 pompy. Samolot moze bezpiecznie leciec dalej, ale kontaktujemy sie z "wirtualnym centrum operacyjnym". Centrum operacyjne (w ktore wcielil sie instruktor) kaze nam zawracac, bo na naszym lotnisku docelowym nie ma jak naprawic samolotu. Powiadamiam szefowa pokladu (w tej roli znowu instruktor) i prosimy kontrole (starring: instruktor ) o powrot. W Bombaju aktywna procedura VORDME 34. Podczas dolotu do VOR BBB pada "niebieska" pompa hydro - zostaje tylko zapasowa i tracimy czesc systemow. Mamy pogorszone sterowanie, a wypuszczenie podwozia pracuje tylko w trybie awaryjnym - nie schowa sie nam w przypadku go-arounda. Robi sie krotko z czasem, bo musimy obrobic usterke i przygotowac sie do procedury podejscia, ktora widze pierwszy raz w zyciu. Konczymy check-listy tuz przed rozpoczeciem znizania koncowego... Niestety pogoda w Bombaju nagle sie pogorszyla, wiec z wysokosci MDA odchodzimy na drugi krag. Podwozie nie schowane, wiec samolot wznosi sie slabo... Po "overshoocie" instruktor "cudownie" naprawia nam hydraulike, a pogoda nagle sie poprawia - mozemy zrobic podejscie z widocznoscia na pas 27. So far so good - myslelem, ze bedzie gorzej. Radze sobie niezle, a instruktor dorzuca coraz to kolejne usterki (jak sam sie pozniej przyznal, chcial zobaczyc ile wytrzymam). Pozniej trenujemy wylaczenia silnika przy starcie. Moj kolega ma problem z czynnosciami awaryjnymi, ktore do w tej sytuacji powinien wykonac natychmiast, wiec powtarzamy cwiczenie... I jeszcze raz... I jeszcze raz... I jeszcze raz... - walcze z samolotem, zmuszajac go do latania, mimo ze ledwo sie trzyma powietrza... Jakim cudem udalo nam sie nie rozbic, nie wiem... Dopiero na przerwie odkrywam, ze jestem caly mokry od potu... Po przerwie zamieniamy sie miejscami. Mam troche wytchnienia, za to kolega dostaje mocno po uszach. Instruktor jest wymagajacy i nie ma z nim zartow... Sesje konczymy po 1-wszej w nocy - wszyscy juz mamy serdecznie dosc...

Wtorek/sroda

Poniedzialkowa sasje odsypialem do 13tej. Po pobodce okazuje sie, ze moi koledzy od juz od rana walacza z ksiazkami. Dolaczam do nich i caly dzien wkuwamy i trenujemy procedury, z krotka tylko przerwa na obiad. Stres to jednak swietny motywator... O 20tej wyruszamy na sesje egzaminacyjna - 5cio godzinna kobyle, podczas ktorej latamy we trzech, zamieniajac sie miejscami. Tym razem mam latac ostatni... Calodzienna nauka nie poszla w las, widac znaczna poprawe, a instruktor jest zadowolony. Jako prymus dostaje "zestaw specjalny" - usterka obu generatorow plus podejscie nieprecyzyjne na 1 silniku... Na koniec scigam sie z instruktorem, kto ladniej wykona podejscie z widocznoscia. Instruktor wygrywa - moze to i lepiej... :-) W hotelu jestesmy o 3-ciej w nocy. Po sesji chlopaki twierdza, ze musza sie napic piwa - znajdujemy jedyny chyba czynny bar w okolicy - podla spelune z barmanem(-ka?) "lady-boy'em", ktory chyba trafil do kiepskiego chirurga... Po powrocie do hotelu nie ma juz sensu klasc sie spac. Pakujemy sie, zjadamy sniadanie i punkt 7:00 wyruszamy na lotnisko. Lot powrotny do Bombaju calkowicie przespalem, nie dajac sie skusic na nawet na jedzenie...

Czwartek - czyli dzis

Mialo byc wolne, ale o 14tej przyjechal kierowca i pojechalismy odebrac mundur, oraz przepustke. To oznacza ze... zaczynam latac! Na razie co prawda na jump-seacie, ale dobre i to. Yes yes yes! Jutro meldowanie 6:25 na poranny rejs do Bavnagar. Nie mam pojecia gdzie to jest, ale juz sie nie moge doczekac...

Umieść "19 March 2009, 18:54" do Facebook Umieść "19 March 2009, 18:54" do Google

Kategorie
Bez kategorii

Komentarzy