Zobacz kanał RSS

Wieści z Nory - O pracy i życiu oczami czterdziestolatka

Trzy wyprawy

Oceń wpis
przez w dniu 07-08-2018 o 10:56 (2616 Odsłon)
Muszę zacząć nadrabiać zaległości. Już chyba gdzieś wspomniałem, że odkąd Żona wróciła do pracy mamy więcej swobody ekonomicznej i korzystamy z niej, jak tylko nadarza się okazja. Dzisiaj zeszłoroczne spontaniczne rodzinne wypady krajowe, do Poznania, Zakopanego i Szczecina.

1. Poznań

Minął już ponad rak od pierwszego z wypadów ale jak dziś pamiętam jak do niego doszło. Żona w pewnym momencie ni z tego ni z owego rzuca hasło, masz wolny weekend, dzieciaki prawie wszystko w szkole maja pozaliczane wyjedźmy gdzieś. Krótka analiza możliwości, czyli po pierwsze samochód, po drugie gdzie Nas w ogóle nie było, poprzelatywało trochę elektronów po mózgu i pojawiła się błyskawiczna odpowiedź: Poznań.
Wyjazd niezbyt rano więc i na początek trzeba było zaraz po wjechaniu na autostradę z niej zjechać. Dobrze że, okolice od Pruszkowa aż po Sochaczew mam w miarę objeżdżone więc czasowo podróż do stolicy wielkopolski nie wydłużyła się zanadto. Musiałem jednak dość długo w tych okolicach nie jeździć bo tradycyjny objazd bramki w Lądkach nie powiódł się i płacimy za autostradę w całości.

Jak Poznań to oczywiście jak tu nie odwiedzić Krzesin. Nigdy tam nie byłem więc tradycyjna moją metodą było przysiąść nad mapą w googlach i tak długo analizować możliwe drogi i miejsca charakterystyczne, aby bez problemu trafić tam gdzie się chciało. Bez wchodzenia w szczegóły udało się, a to że polne drogi jakieś przejazdy kolejowe, dziury cegły itp., to nic dojechałem na ulicę Ożarowską popatrzyłem na lotnisko z nadzieją, że tak jak kiedyś w Malborku coś zacznie latać, a potem z żalem udałem się w kierunku pierwszego i najlepszego tego dnia punktu naszej wycieczki nad Jezioro Malta.

Dojeżdżaliśmy w okolicach wczesnego popołudnia więc padła propozycja kulinarna, a takowe z reguły realizujemy w dużych Galeriach Handlowych i oczywiście tak trafiliśmy na Galerię Malta. Od razu powiem fantastyczne miejsce a to z powodu pomysłu Architekta, aby część kulinarną umieścić od strony zbiornika wodnego. Kolejne dwie godziny po posiłku spędziliśmy okrążając i zwiedzając okolice jeziora, wspaniały czas, kolejka także była grana.
Czas jednak zadecydować co dalej, uznałem, że warto by było rozpakować się w noclegu, a potem pozwiedzać jeszcze centrum Poznania. Jedziemy zatem na drugi koniec miasta do Przeźmierowa do Motelu Comet. Po pierwszym wrażeniu z głośnymi i już wstawionymi lokatorami pokojów przy recepcji i nieobecnym Panem właścicielem, dostajemy jednak pokój 4-osobowy w zupełnie innej części i jakby co pokoik rewelacja.

Po rozpakowaniu ponownie wracamy do centrum aby zaparkować i zwiedzić galerię Stary Browar. I tu spotyka mnie straszna niespodzianka. Jadę na ślepo, żadnych widocznych tabliczek, w którą stronę jechać a za pomyłkę trzeba płacić szukaniem odpowiedniej drogi w gąszczu zakrętów i uliczek jednokierunkowych. Niby się udało ale pomyłka o jedno skrzyżowanie kosztowała mnie 20 min. krążenia miasto mogłoby coś z tym zrobić. Sam Stary Browar ciekawy upływ czasu nie pozwala jednak dobitnie stwierdzić czy On czy galeria Sfera z Bielska Białej robią bardziej urzekające wrażenie, na razie remis.

Po wyspaniu się i niezobaczeniu lądujących i startujących samolotów (a to było zamierzeniem co do lokalizacji noclegu) jedziemy zobaczyć jednak Poznańskie lotnisko na znaną mi już wcześniej miejscówkę przy ogródkach działkowych. Nie tracimy dużo czasu jakaś latająca w okolicy Cessna jaki startujący Rayanair, jedziemy zobaczyć poznańskie Koziołki, a przy okazji niejako Farę Poznańką, która zrobiła na Mnie duże wrażenie.

Powrót bez niespodzianek, nie no prawie bo spontanicznie odwiedziliśmy jeszcze na działce rodzinę kolegi starszego syna ze szkoły i załapaliśmy się na zaje fajną pizzę i super ciekawe towarzystwo.

2. Zakopane

Z Zakopanem to nie do końca tak miało być, a w zasadzie miało go w ogóle nie być. Na koniec roku szkolnego szykowałem bowiem niespodziankę i chciałem zakupić bilety lotnicze na Rayanaira do Szczecina, ale Żona jak zwykle mnie ubiegła i zaraz po przyjeździe z Poznania mówi: po zakończeniu roku pojedźmy może na krótko do Zakopanego. Ja na to, aby nie zdradzić mojego niecnego zamiaru, musiałem się zgodzić, ale postawiłem warunki: Pociągiem. W tamtą stronę Pendolino do Krakowa, krótkie zwiedzanie starówki, potem tramwajem na stację Płaszów aby zająć miejscówkę zaraz po podstawieniu pociągu, a powrotem z Zakopanego bezpośredni powrót ekspresem.

I takie właśnie rozwiązanie sprawdziło się znakomicie, już Wam mówię dlaczego. Żeby mieć trzy dni wolnego musiałem pójść do pracy na noc z czwartku na piątek potem szybciutko spać, aby wracające rodzina z uroczystości szkolnych mogła coś zjeść i zdążyć na pociąg. Spałem tylko 3,5 godziny na Zachodniej kupiłem sobie tylko dużą kawę w Makkwaku i wyobraźcie sobie do godziny 22.30 kiedy meldowaliśmy się w Pokoja gośćinnych Paulina Przy Chałubińkiego 22 c, ani razu nie zmrużyłem oka. Po pierwsze Pendolino i obserwacja prędkości, potem małe zagubienie się w Krakowie, przejażdżka tramwajem pełnym Japońskich turystów którzy wysiedli na przystanku tym samym co my. Okazało się jednak, że nie jadą do Zakopanego. I Najlepsze na koniec, trochę żałowałem, że nie podjechał jakiś nowoczesny skład tylko stary EN-71, ale jak ruszyliśmy przestałem się użalać. Praktycznie otwarta szoferka i możliwość patrzenia na tory i okolice przykuła mnie do drzwi na dobre 2 godziny, aż do zmiany kierunku jazdy w Chabówce.

Poranek zgotował kolejną niespodziankę, przepiękny widok z balkonu na Giewont. Na ten dzień zaplanowane było tylko jedno: Morskie Oko. Z wyszukanych informacji wychodziło, że licencjonowane Busy ruszają z pod dworca kolejowego i w zasadzie tak się dzieje, dobierają jednak pasażerów także po drodze. Nie chcieliśmy tego robić bo Żona miała złamany duży palec w stopie i chcieliśmy mieć pewne miejsca siedzące. Zaletą licencjonowanych busiarzy jest dojazd na sam parking przy bramie Parku Narodowego skąd tylko kilka kroków dzieli Nas od kolejki do konnej podwózki. Żona z palcem to zrozumiałe, ale pozostałą kwestia dzieci i mnie, po odczekaniu prawie godziny stawiam sprawę po męsku, czekajcie sobie, płaćcie (dużo kosztuje taka podwózka) ja idę na piechotę i co, żeby nie skłamać niecałe dwie godziny później jestem na miejscu (czyli parkingu powozowym, skąd jeszcze do morskiego oka kawałek), żony i dzieci ani śladu, więc na spokojnie jeszcze fryteczki i Piwo spożyłem, a co relaksik musi być.

Samo dojście do Jeziora to w zasadzie płaski kawałek i już Nam się tak nie spieszy, w końcu powrotem jest w dół. A Morskie Oko, na żywo to po prostu bajka, szczególnie, że było bezchmurne niebo, przez co doskonale było widać że w niektórych miejscach okolicznych gór jeszcze zalega trochę śniegu co tworzy niesamowita atmosferę. Taką scenerię powinien zobaczyć każdy chociaż raz w życiu. Tak samo chociaż w jedną stronę należy zatrzymać się przy tzw. wodogrzmotach Mickiewicza czyli wodospadach i kaskadach potoku Roztoka.

Powrotna droga zaskakuje mnie, a raczej nie droga tylko młodszy syn. Nie czeka na podstawienie powozu tylko decyduje się iść razem ze mną w dół. Korzystamy oczywiście z każdego skrótu jaki widziałem idąc w górę ale nie chciałem ryzykować zabłądzenia, ale teraz idzie się nam świetnie i na tyle szybko, że na końcu drogi mamy tylko jakieś 5-7 min straty w stosunku do zaprzęgu. Powrót oczywiście Busem za przysłowiową dychę i już w pobliżu Zakopanego szybka decyzja wychodzimy wcześniej aby zobaczyć jeszcze Wielką Krokiew. Z przystanku przy rondzie im. Jan Pawła ll, do skoczni idzie się naprawdę z 5 min. więc za chwile jesteśmy na miejscu.
Nie da się ukryć że pod koniec czerwca zeszłego roku, skocznia była w remoncie więc i efekty wizyty może mało imponujące ale i tak adrenalinka uderzyła. Pierwszy raz kiedy wsiedliśmy do kolejki linowej wiodącej na szczyt, pierwsze metry to po prostu start na dopalaczu od zera do 20-30 m. w kilka sekund, ja niby chyba nie mam lęku wysokości, ale wtedy coś zaczęło ściskać w dołku. Drugi raz kiedy spojrzałem na rozkopany zeskok, kurcze stromo, pewnie nie zdecydowałbym się na czymkolwiek z takiej stromizny zjechać, a co dopiero skoczyć w powietrze i polecieć ponad 100m.

Ostatni dzień to na początku pakowanie, w jeden plecak który musiałem ja dźwigać, ale po zaprawie na Morskim Oku, przejście Kropówek i wjazd kolejka na Gubałówkę to pikuś. Ja wiem, że to niemożliwe ale gdyby Kropówki były dłuższe ja na pewno wtopiłbym się w Zakopiański klimat, niestety z plecakiem iść znów powrotem i wracać już nie miałem ochoty za to widok z Gubałówki zrekompensował prawie wszystko. Ja lubię jak w odległej przestrzeni coś widnieje i właśnie to widać szczyty, garby, żleby, gdzieś błyśnie jeszcze śnieg, gdzieś przeleci jakiś samolot czy śmigłowiec. Niestety czas nam się kończył ale ostatecznie z Gubałówki przegoniły nas ceny chcieliśmy jeszcze przed wejściem do Pociągu porządnie cos zjeść, bo pociąg bezpośredni jak ruszy około 16 tak tylko szybka wymiana elektrowozu w Płaszowie, a od Krakowa Głównego już bez postoju.

Jaka to duża różnica kiedy siedzisz sobie w wygodnym klimatyzowanym wagonie, nie zatrzymujesz się co chwila na każdej stacji, zmiana kierunku jazdy w Chabówce błyskawiczna (mam wrażenie że 5-7 min.) bo jak ktoś dawno nie jechał, to Sucha Beskidzka ma już łącznik kolejowy i nowy przystanek Zamek i kierunku jazdy się nie zmienia. Warte zanotowania jest także to, że inaczej także idą tory kolejowe, przynajmniej w stosunku do filmów z kabin maszynistów jakie oglądałem (datowanych na 2013, 2014 rok) a to w związku z oddaniem do użytku zbiornika Świnna – Poręba. Nie ma czego żałować widoki dużo ciekawsze.

3. Szczecin

To co miało odbyć się w czerwcu odbyło się już dwa tygodnie po Zakopanym, tajemnica była tak wielka, że jak się w końcu wydała, to dzieciaki nie chciały w ogóle lecieć. Bilety jednak zapłacone transport z lotniska wykupiony, nocleg zaklepany, nie ma co kombinować lecimy. Wylot wieczorny ale to już chyba każdy wie, w miarę o czasie, lot spokojny lądowanie z prostej, gładziutkie przyziemnienie, i nożny deboarding w końcu w SZZ wszędzie blisko. Po wyjściu z terminala szybko znajdujemy autobus do centrum, pokazujemy bilety czekamy jeszcze może z 10 min. na resztę ludzi i w drogę. O tej porze (około 22:30) drogi puste, więc w ciągu 40 min dotarliśmy do centrum Szczecina. Pozostało tylko zadecydować gdzie wysiadać. Stanęło na Placu Rodła, skąd wieczorowa porą zrobiliśmy sobie spacerek do Noclegu na rogu ul. Bolesław Krzywoustego i Błogosławionej Królowej Jadwigi. Wejście do lokalu niezależne od godziny bo otwierane kodem wiec nigdzie się nam nie spieszyło.

Pobudka niezbyt rano więc i program na dzień musiał ulec skróceniu, który w wyniku mojej pomyłki jeszcze bardziej się okroił najpierw zostawiłem w kawiarni bilety na autobus powrotny i miła pani kelnerka zadzwoniła na moja komórkę i musiałem się wracać, a potem okazało się, że nie spakowałem jednej karty pokładowej na rejs powrotny i tu szukając jakiejś kawiarenki internetowej w której mógłbym wydrukować brakujący papier, trafiliśmy na jakąś recepcje jakiś apartamentów i bez żadnych problemów miła Pani udostępniła mi swój laptop i drukarkę gdzie załatwiłem co trzeba. Strasznie mili ludzie mieszkają w Szczecinie.

Zdążyliśmy w zasadzie pochodzić spacerkiem po centrum Szczecina, czyli Brama Portowa, Filharmonia, Zamek Książąt Pomorskich, trochę deszcz nas wystraszył więc prosto z zamku udaliśmy się na Wały Chrobrego aby przed kolejnym deszczem, który jednak do nas nie dotarł, zjeść obiad. Muszę tu wspomnieć że pomimo dość długiego oczekiwania, ani razu się nie nudziłem, ciągły ruch na Odrze i to położenie Wałów, czyli lekko z góry rewelacja. Po obiedzie zeszliśmy na dół na nabrzeże i tak wzdłuż niego niespiesznie udaliśmy się w okolice Dworca głównego kolejowego, skąd odjeżdżał autobus na Lotnisko.

Z tego co pamiętam płyta w SZZ ma dwa albo trzy miejsca postojowe i tak się właśnie zdarzyło stał nasz B78 do WAW i Wiz do Anglii, przez co, co jakiś czas puszczano raz nas raz ich do odpowiednich samolotów. Na całe szczęście nie odbiło się to na czasie wylotu i szybciutko wystartowaliśmy w kierunku północnym i po ciasnym zakręcie polecieliśmy w kierunku Warszawy. Na prosty lot się jednak nie zanosiło bo już w okolicach Poznania, zaczęły wypiętrzać się chmury i co jakiś czas musieliśmy jako samolot robić małe korekty kursu, z reguły w prawo. Jak potem zobaczyłem na FR24 zahaczyliśmy prawie o Skierniewice i Warkę, za to ani razu nie wlecieliśmy w chmury a i lądowanie odbyło się w miarę spokojne. Szybki deboarding jeszcze szybszy marsz na dworzec SKM i po kilku minutach meldujemy się przy samochodzie.

PS. filmik z poprzedniego wpisu zamieściłem także na youtube aby wszyscy mogli go obejrzeć link do filmiku w komentarzu pod wpisem (poprzednim)
Adik_s, Machoni, elza030 and 3 others like this.

Umieść "Trzy wyprawy" do Facebook Umieść "Trzy wyprawy" do Google

Kategorie
Bez kategorii

Komentarzy

  1. Awatar pasazernagape
    • |
    • permalink
    Miło poczytać o Szczecinie a że mieszkają tu mili ludzie to fakt.