Podróż marzeń...
przez
w dniu 11-11-2018 o 08:47 (5497 Odsłon)
Tym razem zapraszam na opis podróży marzeń. Wiele osób zapytanych, gdzie w marzeniach chcieliby się udać, to mówią, USA, Australia, czy Nowa Zelandia. My również tak mówiliśmy i jak przyszła okazja, to trzeba było ją brać. USA juz zaliczone, więc Australia i Nowa Zelandia weszły w plan, ale bardzo intensywny, gdyż całość w 11 dni.
Cały pomysł znów wziął się z Miles and More, czyli z tego co zrobić z ponad 150 tysiącami mil w programie. Na pierwszy ogień poszedł zakup biletów na odcinku SIN->SYD->SIN, które w biznesie kosztowały 430 zł/os + 70k mil. Następnie trzeba było załatwić dolotówkę na trasie WAW->SIN->WAW i resztę lotów 😂. Dolot udało się kupić również w C po dobrej cenie. Potem organizacja dalszych lotów wyglądała tak, że odcinek SYD->AKL zakupiłem w promo uzyskując C za 30% więcej niż klasyczny Y, a połączenia z AKL->MEL->SYD zestawiliśmy w Y. Całość podróży ułożyła się obiecująco.
Ale od początku ....
29/10 POZ->WAW
Na lotnisku pojawiamy się koło 19. Odprawa bagażowa przebiega bardzo sprawnie i po chwili lądujemy przy security. Widać, że do sprawdzania biorą ludzi z czapki, bo gość uparł się na rozpakowanie moich słuchawek jako obowiązkowych do świetlenia. A niech mu będzie, będą mocniej grały.
Po kontroli idziemy do bussines longe, gdzie w spokoju oczekujemy na rejs. Udaje się również spotkać kolegę ze studiów i zamienić parę zdań o dobrych Polakach.
Wylot z POZ planowany na godzinę 21 ruszył z 42 minutowym delem przez jakiegoś polityka z partii na P i kończącej się na S. Miłą niespodzianką była podmiana Q400 na CRJ900. Uwielbiam te samoloty (oczywiście jak lecę od frontu), ponieważ w tym miejscu są całkiem ciche. Na tyle głośne i niemiłe.
Start z RWY 10, a lot całkiem szybki. Dolot do WAW z małym delem i pozostają nam 42 minuty. Jedyne o co się martwimy, to czy walizka zostanie na czas przepakowana na kolejny odcinek z WAW do SIN.
29/10 WAW -> SIN
Lot do SIN na pokładzie Boeinga 787-8 Dreamliner SP-LRA, czyli pierwszą LOTowską sztuką, którą nota bene miałem już okazję parę razy latać. Zajmujemy miejsca w biznesie i układamy się wygodnie w ogromnych fotelach. Ogólnie ta cała podróż nie miałaby sensu, gdyby nie zmiana klasy podróży. Australia + Nowa Zelandia w 11 dni to i tak ekstremum, więc spanie i odpoczynek na pokładach samolotów jest nie tylko mile widziane, ale i wskazane.
Wracając do LO. Tuż po zajęciu miejsc pojawia się welcome drink i odpytanie o preferencje żywieniowe z menu. Wybór całkiem przyjemny i aż czeka się na serwowanie potraw.
![]()
![]()
![]()
![]()
Delikatny start i po przekroczeniu 10kft rozpoczyna się taniec załogi wokół pasażerów. Wszystko miło i sprawnie z wielkim staraniem o jak największą jakość obsługi. Karta menu, a w niej zestaw win dobrany idealnie. Ja osobiście gustuję w Primitivo i właśnie ten trunek wybrałem do kolacji. Kontynuując sprawę kolacji, to zobaczcie jakie cuda podano.
![]()
![]()
![]()
Po kolacji czas iść spać, ale jak to zrobić, jeśli takie fajne filmy są w systemie rozrywki pokładowej. Rozdzieliłem tytuły na podróż do i z powrotem. Następnie udałem się w kimono. Po 4h snu rozpoczął się kolejny serwis i kolejne przyjemności.
30/10 SIN
Lądowanie w SIN z 13 minutowym delem o 17:38 LT. Odprawa paszportowa szybka, a bagaż z priority wyjechał jako piąty. Yes,yes,yes...
![]()
Udajemy się na stację metra, kupujemy w biletomacie kartę i grzejemy do hotelu. Wybraliśmy hotel w okolicy Marina Bay. Tym razem (bo to w sumie druga wizyta w SIN), nocujemy w Pan Pacific Singapore. Hotel faktycznie z górnej półki, który udało się wyrwać za rozsądną cenę, przy okazji wczesnej rezerwacji.
Po dotarciu do hotelu śmigamy na nocny spacer. Naszym celem jest kolacja i widok na panoramę Singapuru ze wspomnianego hotelu Marina Bay Sands (taka łódka na trzech girach). Cel udaje się zrealizować, a efekt widać poniżej.
![]()
Wstęp na Skypark wymaga zejścia na poziom -1, na zewnątrz trzeciej wieży, oraz wniesienia opłaty 23SGP od głowy. Potem można robić fotki panoramy Singapuru.
Po zaliczeniu tego, czego nie było nam dane znaleźć za pierwszym razem, udajemy się do pobliskiego centrum handlowego i na -2 znajdujemy pyszne azjatyckie jedzenie, oraz bardzo ciekawą lampę, pod którą są ekrany LED, a całość daje mega kompozycję.
31/10 SINGAPORE
Kolejnego dnia ruszamy w miasto. Wcześniej robimy wymeldowanie, gdyż doba hotelowa trwa do 11, a na lotnisku mamy być około 18.
Na pierwszy rzut bierzemy ogrody, których nie było przy naszej pierwszej wizycie. Są fajne, ale szału nie ma i zapewne nie jest to coś na poziomie must see. Co więcej, jest to ewidentnie przereklamowane miejsce i zdecydowanie lepiej wygląda w nocy niż w dzień. Miłośnicy storczyków powinni się tam udać, ponieważ ich ilość jest niepoliczalna.
![]()
Po zwiedzaniu ruszamy w miejsca dobrze już nam znane, czyli odgrzewamy kotlety sprzed lat. Udaje się nam również zaliczyć łódkę, którą podpływamy w okolice mariny, a konkretnie Merilion Park.
![]()
![]()
![]()
Zjadamy obiad i udajemy się na lotnisko, gdzie w bussines longe spędzamy 3h przed lotem do SYD. Samo lotnisko kolejny raz robi pozytywne wrażenie z jednym zastrzeżeniem. Wszędzie wykładziny, a to powoduje, że ciągnięcie jakiejkolwiek walizki wymaga zaangażowania sporej ilości siły. Przy tych odległościach, ilość spalonych kalorii zdecydowanie się zwiększa.
Przed podróżą Singapore Airlines w klasie biznes ma się spore oczekiwania w stosunku do takiego LOTu. I tu...
... rozczarowanie.
Ładujemy się do rocznego A380 na górny pokład, zajmując swoje miejsca. Pierwsze wrażenia są takie:
- fajny ekran w stosunku do LO,
- twarde fotele, w LO były lepsze,
- jest net, ale nie wiem czy to jest na + czy na -,
- dziewczyny w CC wyglądają jak siostry
,
- fajnie, że CC pyta o preferencje dotyczące napojów i podaje je chwilę po starcie,
- i tu koniec, jak koniec??
Wg nas SQ nie jest lepsze od LO, albo LO jest przynajmniej tak dobre jak SQ. Ba, LO wydaje się lepsze.
![]()
![]()
![]()
Danie główne smaczne, ale dupy nie urywa, fotel bez opcji masażu, a co gorsza opierając się przypadkiem o panel co chwilę coś włączam. Jak nie dodatkowe światło, to wołanie CC. Włączyłem sobie Mamma Mia 2 i poszedłem w kimono przy dobrej muzyce. Budzę się na 30 minut przed lądowaniem, lekko głodny i zdziwiony. Żona mówi, że serwis już był, ale...
... miałem włączoną sygnalizację nie przeszkadzać (przypadkiem), więc nie dostałem papu. Ale jak, jakiego papu? Żona kontynuuje, że była bułka z dżemem, a i tak nie jadam pieczywa, więc mnie nie budziła. Jak bułka z dżemem w biznesie? To chyba jakiś żart.
![]()
![]()
![]()
Wracając do foteli, to coś, co mnie osobiście zdziwiło, to takie zawijanie się w kokon i bezsensowne zabieranie przestrzeni. Dla przykładu. W 787 LO miałem do dyspozycji 3 duże okna, tutaj, 2/3 jednego okna. Siedziałem zabudowany bez uczucia wolnej przestrzeni, a każde najście CC było zaskoczeniem. Wiem, że Azjaci cenią sobie w samolotach prywatność, szczególnie ci biznesowi, ale mnie osobiście to nie przypadło do gustu.
01/11 SYD->AKL
Lądowanie w Sydney chwilę przed czasem. Szybkie kołowanie i jesteśmy na australijskiej ziemi.
Jako PAX tranzytowy udajemy się do odlotów INT i oczekując 2h w bussines longe Air New Zeland popijamy sobie APę jednocześnie konsumując zaległe śniadanie. W międzyczasie jestem wołany do obsługi, która koniecznie chce potwierdzić, że mamy bilety powrotne, co byśmy nie chcieli emigrować.
Jak tylko postawiliśmy nogi na tym kontynencie, to żona zaczęła szukać kangurów. Nic prostszego.
Mi to zajęło dosłownie parę minut.
Kolejny lot realizowany jest przez Air New Zeland na pokładzie Boeinga 777. W drodze do samolotu robię jeszcze fotkę A380, który ma czyszczony pyszczek.
Chwilę po wejściu na pokład daje się zauważyć mega pozytywne nastawienie CC do PAXów. Nie tylko się uwijają, ale również żartują z pasażerami.
![]()
Wypychanie i start o czasie. Chwilę później jesteśmy w powietrzu. Kurcze, jak ja lubię te trzy kosy!!! Sky menu całkiem ok, ale żony jedzenie nie było jakieś łał. Co ciekawe, przed startem zaglądam w system i widzę jak niedokładnie się lokalizujemy, tzn wg mapy popitalamy po polach, a w rzeczywistości po drogach kołowania.
![]()
![]()
W trakcie rejsu zaglądam w system rozrywki celem sprawdzenia, co możemy zobaczyć w Auckland, oraz jak spożytkować te 1,5 dnia w Nowej Zelandii.
Lot trwa krócej niż był planowany i lądujemy w Aukland przed czasem rozkładowym.
01/11 AUCKLAND
Ze względu na brak metra chwytamy Ubera i jedziemy do hotelu. Koszt akceptowalny w stosunku do komunikacji miejskiej (autobus). W AKL mamy aż 1,5 dnia i całkiem napięty plan zwiedzania.
Po przyjeździe do hotelu mamy udać się na miasto. Tak się nie staje. Pomimo przelotów w C i planu spania na pokładzie, dopada nas zmęczenie i 2h kimono jest niezbędne. Żona padła bez rozbierania i odcięło ją od ręki.
Pogoda w AKL jest dla nas mało miła. Nie dość, że temperatura waha się od 12 do 14'C to jeszcze jest ogromny wiatr. Jest on na tyle duży, że wjazd na wieżę widokową jest zamknięty na 20 minut. Po lekkim ustąpieniu podmuchów, windy znów ruszają, a my razem z nimi toczymy się na 88 piętro. Na górze odchył jest na tyle spory, że żona dostaje mdłości i jesteśmy zmuszeni do zjazdu na GF. Dalej wyskakujemy na spacer, który finalizujemy w Starbuks na gorącej czekoladzie i ciastku.
![]()
![]()
![]()
02/11 Nowa Zelandia
Kolejnego dnia ruszamy Uberem na lotnisko. Wpierw jemy jakieś G w Mac-u a następnie wypożyczamy auto i zgodnie z planem udajemy się do Hobbitowa. W sumie to nie wiem po co tam jedziemy, bo ani nie widzieliśmy "Hobbita", ani nie widzieliśmy "Lord of the rings".
Wspomniane auto "dostajemy" wyższej klasy niż to co planowaliśmy (oczywiście za +50$), gdyż jesteśmy o godzinę wcześniej niż deklarowaliśmy. Taka zagrywka ze strony Europcar to zwykłe naciąganie, na które się biorę, bo wiem, że godzina to w tym terenie sporo czasu a jak się dalej okazuje, dzięki niej mogliśmy zaliczyć dwie planowane przez nas atrakcje. Oczywiście jestem przekonany, że auto, które zamówiłem było gotowe i czekało, ale sru, mamy zupełnie nową Alfę SUV, którą rozdziewiczamy na trasie.
No ale zaraz, jak tu się jeździ??? To raczej mnie rozdziewicza przeciwny kierunek jazdy i fotel kapitana po prawej stronie. Pierwszy raz mam okazję jechać w tych warunkach i co ciekawe, chwilę po ruszeniu jest już ok. Jedyne co do samego końca mi przeszkadzało, to zapominanie się w utrzymaniu wewnątrz pasa. Zwyczajowo jechałem przy lewej krawędzi, a czasami na niej.
Do Hobbitowa mamy coś koło 160km. Droga szybko mija i po 2h jesteśmy na miejscu. Pierwsze wrażenia są jednoznaczne, ale tu zielono!!! Wszystko co się da, pokryte jest zielenią. Jednym słowem: zaje...fajnie.
Wróćmy jednak do Hobbita. Miejscówka ta, to super miejsce do robienia biznesu na fanach Tolkiena, ale jak widać po nas nie tylko na nich. Wstęp dość drogi, a jak się okazuje, dziennie odwiedza ich blisko 1200 osób. Koszt wejścia dla osoby to 84$, czyli na sławie tego miejsca można zarobić 100 tys $ (NZ) dziennie !
Organizacja super, a widoki i magia miejsca jeszcze lepsza. Generalnie panuje tu pozytywna energia, którą przedstawiają poniższe zdjęcia i film na końcu. Co ciekawsze, to z całej naszej grupy, tylko my nie widzieliśmy tych filmów.
![]()
![]()
![]()
![]()
Po zwiedzaniu Hobbitonu, udajemy się w kierunku Auckland, a bardziej za miasto, gdzie chcemy zobaczyć plażę z czarnym piaskiem. Już w okolicy miasta pojawiają się ogromne korki, a czas dotarcia na miejsce niebezpiecznie się oddala. Mając na uwadze fakt, że o 18 musimy się odprawić na lot do Melbourne, to nasza wizyta w czarnej piaskownicy staje pod coraz większym znakiem zapytania. Podejmujemy jednak decyzję o kontynuowaniu podróży i w korkach docieramy do plaży. Zachowujemy się jak Japończycy, robiąc parę fotek i zawracając auto w kierunku portu lotniczego.
![]()
Do AKL mamy zaledwie 50km, ale 10km korek w tempie 5km/h nie jest optymistyczny zakładając, że za 40 minut musimy być przy chec-in. Lawirując po pasach jak pchła Szachrajka udaje się nam ominąć wiele aut i docieramy na lotnisko 10 minut przed planowanym czasem. Teraz trzeba zatankować i oddać auto oraz odzyskać kabel do ładowania telefonu. Alfa Romeo to auto, które potrafi być popsute jeszcze jako fabrycznie nowe. Schowek w centralnej konsoli nie chce się otworzyć, więc rozbieram go i wydobywam mój kabel. Po złożeniu auta do kupy oddaję klucze w Europcar i udajemy się do check-in JetStar.
![]()
JQ należy do Qantas-a i jest ich tanim odpowiednikiem. Co dziwne, check-in nie jest automatyczny w formie kiosku, tylko obsługują go ludzie, co jak dla mnie przeczy logice taniej lini.
Po nadaniu bagażu udajemy się przez security do hali odlotów, gdzie spożywamy obiadokolację. Przez ten cały pośpiech nie było czasu na jedzenie.
Boarding o czasie, tak jak wypychanie i start. Lot dość niespokojny. Udało się nam lekko kimnąć i po 4h od startu z niewielkim delem lądujemy w Melbourne.
02/11 AUSTRALIA - MELBOURNE
Po wyjściu z samolotu udajemy się po bagaż i do odprawy celno-paszportowej. Tam zgłaszamy, że posiadamy produkty pszczele w postaci miodu Manuka i trafiamy w kolejkę do sprawdzenia. Pomimo iż "oznaczono" nas, to bez dodatkowych kontroli wychodzimy na ziemię australijską. Jest już późno, więc chwytamy Ubera i śmigamy do hotelu. Okazuje się, że koszt przejazdu znów jest na poziomie Skybus-a, a czas znacznie krótszy.
03/11 Melbourne
Kolejnego dnia rozpoczynamy nasz dwudniowy pobyt w MEL. Lista miejsc zaznaczona na mapie, a nasz hotel jest tuż obok targu królowej Wiktorii. Tam też udajemy się z samego rana i nie możemy się oprzeć czereśniom. Tuż po wejściu znajdujemy polski akcent w postaci sklepu z naszą żywnością.
![]()
Miasto zwiedzamy za pomocą komunikacji miejskiej, która jak się okazuje, jest darmowa w ścisłym centrum. Nasza podróż ma wymiar widokowo kulinarny, więc zaliczamy punkty widokowe i szukamy ciekawych potraw. Co dziwne, to 90% knajp jest azjatyckich. Finalnie lądujemy w takiej, gdzie samemu wybiera się składniki, skalę pikantności i stan (stały/ciekły). Po paru minutach, gotowe danie trafia na nasz stolik.
Odwiedzamy również oceanarium, gdzie można spotkać ogromne płaszczki, rekiny i inne morskie żyjątka. Zupełnie jakbym był pod wodą.
Zwiedzanie idzie nam tak dobrze, że tuż przed 18 trafiamy do hotelu na odpoczynek (do rana).
Wdrażamy również nową tradycję, tj. cykliczne przerwy w zwiedzaniu. Czasami to są nawet dwie przerwy, głównie PALE ALE, a na niektórych widać nawet ilość wykonanych łyków.
![]()
![]()
![]()
![]()
Kolejny dzień zaczynamy znów od Queen Victria Market, gdzie zjadamy śniadanie i nabywamy drobne pamiątki. Na końcu kupujemy gorące donuty.
W dalszej części udajemy się do najstarszej linii tramwajowej, która jak się okazuje, niczym się nie różni od pozostałych. Taka atrakcja bez atrakcji. Aby wyjechać ze strefy darmowych przejazdów, należy kupić kartę myki, która na dzień kosztuje ok 7$.
Zabytkową linią docieramy do targu, a następnie dalej do plaży. Tam przerwa na uzupełnienie napoi i dalej w drogę.
W planie mamy jeszcze rejs statkiem, który realizujemy.
![]()
Miasto bardzo ciekawe, dość łatwe w topografii i różnorodne pod względem zabudowań. Co ważne, bardzo czyste.
Obiad ponownie w "wybieralni". Następnie Uberem na lotnisko, gdzie przy przerwie (piwku), oczekujemy swojego lotu.
![]()
![]()
Tym razem lot Qantas-em na A330. Boarding bardzo sprawny. Wypychanie i start o czasie. W trakcie lotu przekąska w postaci krakersów z żółtym serem. Bardzo fajne i zapewne lepsze od Prince Polo w LO.
![]()
Co ciekawe, to system rozrywki pokładowej serwowany jest z iPadów, które można podpiąć do poprzedzającego fotela. Każdy PAX ma takiego specjalnie przygotowanego iPada w kieszeni przed sobą i chwile po starcie może go zapiąć w fotelu.
![]()
![]()
![]()
Lot bardzo szybki i gdyby nie ruch w SYD, bylibyśmy 40 minut przed czasem w rejsie 100 minutowym. Dwa holdingi zrobiły jednak swoje i lądowanie zaledwie 10 minut przed czasem. Tak patrzyłem na mapę i widząc linię strefy czasowej, która jest tak blisko Nowej Zelandii stwierdziłem, że faktycznie dolecieliśmy na początek świata.
04/11 SYDNEY
Z lotniska znów Uberem, więc po godzinie od lądowania pojawiliśmy się w hotelu. Hotel (Veriu Central) znów niemal w centrum miasta. Jedyną wadą jest fakt posiadania okien od strony dworca kolejowego, ale jak się okazuje przy naszym zmęczeniu nie robi to wielkiej różnicy.
Kolejnego dnia, żona ustawia plan zwiedzania. Muszą być kangury, a reszta jak popadnie. Wyskakujemy na śniadanie do knajpki obok hotelu. Jest pysznie i niestety drogo. Drogo jest ogólnie w całej Australii i Nowej Zelandii. Takie śniadanie potrafi kosztować ok 50-80 $ czyli od 120 do 210 zł.
![]()
![]()
Kupujemy bilety na BIG BUS, który jak się okazuje bardzo dobrze pokrywa atrakcje Sydney. Jeździmy więc i zwiedzamy, zaliczamy kangury w WILD WORLD, lądujemy w fish market, który jest niczym Steward Malutki do tego, który odwiedzaliśmy w Tokyo, oglądamy plażę i zaliczamy przerwę (piwo). Szoping też się udaje. Naszym celem stają się sklepy marki UGG.
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
Wieczorem idziemy na kolację do włoskiej knajpy, a potem do Sydney Opera House na koncert chopinowski YUNDI Touch of Chopin 2018.
Generalnie wg naszej kultury, do opery winno się iść ubranym na galowo. Tutaj japonki na nogach nikogo nie dziwią. Tylko ja się jakoś dziwnie czuję.
Opera robi wrażenie zarówno od strony architektonicznej, jak również akustycznej. Sam koncert ciekawy, ponieważ nie były to wyłącznie klawisze, ale również cały zestaw symfoniczny. 1,5h mija szybko. Powrót do hotelu znów Uberem. Tam dwie przerwy i spać.
![]()
![]()
05/11 SYDNEY
Kolejny dzień to powrót w okolice opery, mostu Harbour i realizacja poszukiwania obuwia UGG dla naszych dzieci. W końcu coś trzeba przywieźć z końca, a w sumie to początku świata. Zaliczamy zarówno sesje zwiedzania, jak również dalszy szoping. Wyskakujemy też na plażę Bondi, gdzie spotkać można liczną rzeszę surferów. Tam zjadamy kolejne czereśnie i wypijamy dla każdego coś dobrego.
![]()
![]()
![]()
Wracamy do centrum, gdzie w knajpie azjatyckiej zaliczamy obiad, oraz wjeżdżamy na kolejny Sky Tower. Po drodze mijamy sklep z butami NASA. Wyglądają jak zwykłe Conwersy ale to jednak jest NASA
![]()
Po drodze kupujemy suweniry dla rodziny i śmigamy do hotelu. Zabieram się za pisanie bloga, a żona walczy z walizką, tzn. próbuje ją powiększyć, aby zmieścić to co zakupiliśmy. Mnie udaje się wybrać na kolejną przerwę, a w sumie dwie przerwy.
06/11 SYDNEY
Kolejnego dnia, chwilę po 6 rano udajemy się na lotnisko. To czas naszego powrotu! Znów Uber i po 25 minutach jesteśmy w terminalu. Nadajemy bagaż bezpośrednio do POZ. Wow, ten to się napodróżuje.
Na lotnisku kupujemy różne wersje Oreo, których nie ma w PL i śmigamy na śniadanie do bussines longe. Na 30 minut przed odlotem trafiamy do naszego gate, a następnie do samolotu. Tym razem lecimy Boeingiem 777 Singapore Airlines.
Znów te same odczucia co do foteliw biznes class, jak to miało miejsce w przypadku A380.
Chwilę po starcie, załoga rozpoczyna serwis, który jest przerwany przez turbulencje. Kapitan nakazał CC zajęcie miejsc, ponieważ turbulencje były na tyle duże, że serwis nie mógł być kontynuowany. Po opuszczeniu strefy wstrząsów, załoga zaczęła swój serwis. Tym razem lepszy niż poprzednio, ale nadal wg nas, gorszy niż w LO.
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
W samolocie odpalam sobie "Skrzypka na dachu". Oj stary ten film, ale bardzo go lubię. Była też wpadka z brudnym nożem, który jak na obrazku trafił się w moim zestawie.
07/11 SINGAPORE
Zgodnie z planem lądujemy w Singapurze. Tam mamy 10h wolnego czasu. Udajemy się w okolice Mariny, gdzie zjadamy obiad, zaliczamy Red Dot Muzeum, wystawiamy się na relax przy marinie, a finalnie oglądamy pokaz światło, prezentujący w bardzo ciekawy sposób synchronizację dźwięku i fontann. Link do filmu poniżej![]()
![]()
08/11 SIN->WAW
Lot do Warszawy rozpoczyna się z godzinnym opóźnieniem przez burzę w Singapurze. Na trasie nadrabiamy stratę. Tak jak pisałem, LO w C jest dla mnie lepsze niż SQ. Jest oczywiście parę niedociągnięć, ale to łatwo zmienić. A co zmienić?
![]()
- poprawić sprawność i jakość foteli (aby się tak nie psuły i były odporne na wszelkie dewastacje). Niestety w wielu z nich widać podklejenie elementów jakimś silikonem (j.w.), czy drobne uszczerbki, wyłamania,
- jak podajemy woła, to powinien pojawić się nóż do woła
,
- brakuje wyjścia kapitana do PAXów, celem wymiany paru zdań. Takie działanie dobrze buduje relacje bezpieczeństwa lotu,
- trzeba poprawić w systemie rozrywki frazę NEWOŚCI na NOWOŚCI
,
- zawieszanie systemu rozrywki i niedziałające piloty,
- miło by było, gdyby kapitan używał poprawnego angielskiego oraz w transparentny sposób mówił po polsku (to dotyczy rejsu do WAW).
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
Nadal jednak uważam, że LO w biznesie jest lepsze niż Singapore Airlines. Zarówno od strony wygody, przestrzeni, serwisu, jak również od strony różnorodności jedzenia.
08/11 WAW->POZ
Po prawie 13h na pokładzie, lądujemy we mgle na lotnisku Chopina w Warszawie. Tam wysiadka i poszukiwanie miejscówki na relaks. Mamy niecałe 2h do kolejnego lotu i zakładam, że jeśli kupiłem bilety na jednej rezerwacji w biznesie na trasie POZ->WAW->SIN->WAW->POZ (co w sumie potwierdza również ilość bagażu na wszystkich odcinkach), to powinienem mieć wstęp do saloniku przed odlotem do POZ. A tu okazuje się zonk. Jak to stwierdza Pan w Polonezie "Na krajówkach się nie należy".
Szczerze? Dno wizerunkowe! W tym miejscu LO minusuje swój +, który zdobył podczas długiego lotu. Rozumiem, że samoloty nie są gotowe na biznes, ale odbieranie praw do saloniku, to już jest zwykła miernota, a za nią LO ma u mnie duży minus! I tu nie chodzi o to, czy ktoś może sobie pozwolić na zapłacenie czy nie, to nadal jedna i to w dodatku dość długa podróż i chodzi o idee. Jak lecisz z nami długo, to wchodzimy w cztery litery, ale jak już skończymy długie latanie i stoisz niemal przed domem, to wypierpapier. 👎
Lot do POZ na pokładzie Q400. Zarówno start i lądowanie we mgle. Start z małym delem ze względu na oczekiwanie na tranzytowych paxów, lądowanie niemal o czasie. Co ciekawe i pozytywne, to bagaż w POZ wyjechał 3 min po tym, jak weszliśmy do hali przylotów. Jeszcze nigdy tak szybko nie było.
![]()
Podsumowując. Zarówno Nowa Zelandia jak i Australia są dla nas bardziej podobne do USA niż do GB. Ulice, auta, waluty, zabudowa, to wszystko bardziej kojarzy się nam z tym co widzieliśmy w Stanach, niż z konserwatywną Anglią.
Co więcej, mamy wrażenie, że jesteśmy w Azji, ponieważ ilość Azjatów i ich restauracji ustawiłbym w relacji 8 na 10.
Życie tu jest drogie. Wspomniane czereśnie, za kilogram kosztują nawet 120 zł, a piwo w knajpie 35 zł. Śniadanie może kosztować tyle co obiad we włoskiej restauracji, którą zwykłem odwiedzać w Poznaniu. Warto wziąć to pod uwagę lecąc na taki wypad, ponieważ zakup biletów w dobrej cenie, to tylko początek góry ponoszonych kosztów. Nie kupując czegoś ekstra, a płacąc jedynie za hotele, transport i jedzenie (bez lotów), wydaliśmy ponad 5kPLN. Celowaliśmy w hotele 3+, 4, a w sumie takie, które są blisko centrum. Nie zmienia to faktu, że to był drogi tydzień z hakiem i gdybyśmy nie byli przygotowani na takie koszty, to byłoby to niemiłe zaskoczenie.
Coś co przykuło naszą uwagę, to ilość bezdomnych w Australii i Nowej Zelandii. Można ich spotkać w wielu miejscach, czasami w większych skupiskach. Dotyczy to zarówno ludzi młodych, jak również seniorów.
PODSUMOWANIE W CYFRACH:
Zapraszam na filmową relację z wyjazdu: