Znów w powietrzu!
przez
w dniu 23-03-2021 o 00:26 (3445 Odsłon)
Dawno mnie tu nie było, tzn w powietrzu. Pandemia całkowicie rozwaliła system i to co było codzienne i powszechne stało się dobrem luksusowym. Nie dość, że od marca 2020 nie miałem prawdziwego urlopu, to od grudnia 2019 nie siedziałem w samolocie. Jakaś masakra dla kogoś, kto zalicza od 15 do 30 paru lotów rocznie, w tym przynajmniej czterech na długim dystansie.
COVID-19 zabrał nam nie tylko swobodę, ale również pozbawił tego co było dla mnie przyziemne choć na 36k stóp.
Ale wróćmy do tematu. Znów w powietrzu oznacza, że udało się wzbić w powietrze i to na skok przez wielką kałużę, czyli Atlantyk. Po 15 miesiącach od ostatniej podróży do Tajlandii ponownie lecę na DominikanęTrzeba naładować akumulatory, zmienić otoczenie i co najważniejsze, odciąć się od pracy, której w ostatnim czasie było nie 2, nie 3, ale n razy więcej. Oczywiście nikt mnie nie zmuszał, co więcej, sam sobie taką dyscyplinę zadałem, ale co robić jak świat stoi do góry nogami…
Na 2,5 miesiąca przed terminem wylotu podejmujemy decyzję, że lecimy. Od tego dnia zaczyna się odliczanie minut, sekund, dni i godzin. Dawno tak nie miałem, dawno nie było takiego wyczekiwania. Zwyczajowo w samolocie pytałem żony czy czuje, że lecimy na urlop, a tu licznik startuje z momentem podpisania umowy. To jedynie pokazuje jak bardzo potrzebny jest reset.
Dwa tygodnie przed lotem pojawia się coraz więcej obaw o możliwość odwołania podróży. Wszystko idzie tak jak powinno, aż za dobrze, a doświadczenie mówi, że po serii sukcesu musi nastąpić klaps. Ogólnie szans na klapsa jest sporo, bo pandemia szaleje na dobre i znów się rozwija. Niby człowiek unika bezpośrednich spotkań, ale wirusa można chwycić wszędzie.
Tym razem myśli o możliwej porażce nie sprawdzają się, jest 10 marca 2021 roku, a my ruszamy o 3:45 z POZ do WAW. Na lotnisku musimy być na 3 godziny przed odlotem. Autostrada całkiem pusta, więc na Okęciu jesteśmy przed czasem. Odstawiam auto na parking i śmigam do terminala. Zupełnie zapominam o pandemii, ale przypominają mi o niej pozamykane drzwi terminala i skierowanie do jedynego wejścia z kamerą termowizyjną.
Lotnisko jest puste. Przykry widok. Tablica odlotów na trzech ekranach wyświetla wszystkie odloty z WAW, gdzie normalnie na czterech był zakres od rana do 11. Ogólnie katastrofa branżowa.
Odprawiamy się i z kartami pokładowymi przez fast track lądujemy po bezpiecznej. Tam tez pustki. Idziemy na kawę i przez okno oglądamy sporo zaparkowanych głównie LOTowskich maszyn. Niemal każdą z nich przynajmniej raz leciałem, ale szczerze mówiąc zamiast podziwiania ich na ziemii wolałbym, aby były w powietrzu.
Przechodzimy odprawę paszportową i kierujemy się go GATE 17N,18N gdzie stoi nasz Dream. Kolejny raz trafiam na pierwszego z ósemek czyli SP-LRA. To zapowiada zawieszającą się rozrywkę i problemy z fotelami w C. Boarding lekko po czasie, ale wypychanie punktualnie.
Kapitan wita pasażerów i zapowiada lot o 40 minut krótszy niż normalnie jest planowany. To dobrze. Zapowiada również turbulencje do czasu wyjścia z EU na Atlantyk.
Startujemy z RWY33 i po chwili jestem dosłownie wniebowzięty. Tego mi brakowało! Latanie i urlop powróciło do łask. Wchodzimy na wysokość przelotową i po chwili rozpoczyna się serwis. Załoga kabinowa jak to zwykle bywa w LO bardzo miła. Widać, że ta praca to pasja a dzięki niej, nasze odczucia są bardzo dobre. Niestety przez wspomnianą turbulencję załoga przerywa serwis i siada na swoich miejscach. Po ok 30 minutach wszystko zostaje wznowione. Moje śniadanie jest bardzo dobre i jak na warunki COVIDowe i dobrze podane. Załoga dba o każdego i co chwilę uzupełnia napoje. Włączam sobie film i rozkładam się w fotelu. W połowie zasypiam. Organizm rozpoczął odpoczynek. Po 30 minutach drzemki jestem jak nowonarodzony![]()
Idę do kuchni po kawę i wino. Tam ucinam sobie pogawędkę z szefową pokładu na temat wspólnych znajomych i ogólnie lotnictwa. Minuty i godziny mijają przyjemnie, a za oknami widok za jakim tęskniłem.
Żona daje mi całusa a ja postanawiam napisać odcinek bloga. Chwytam kompa i sypię literkami z klawiatury. Dawno nie używałem komputera dla przyjemności. Ostatnio to była tylko praca. Dziś jest inaczej.
Co jakiś czas pojawia się sygnalizacja zapiąć pasy, ale to chyba bardziej związane jest z potrzebą usadzenia spacerowiczów i okupantów korytarzy. Na wstępie załoga poinformowała, że ze względu na COVID, nie jest wskazane przemieszczanie się po samolocie w innym celu niż za potrzebą.
Zgodnie z moim doświadczeniem potwierdza się problem z fotelami i rozrywką, którą parokrotnie trzeba było resetować na paru fotelach w tym na dwóch naszych. A jak już jesteśmy przy fotelach to 3 z 6, które zajmujemy się w jakiejś części nie rozkładają, a w całym biznesie jest łącznie takich zgłoszeń 6 na 18. Generalnie totalna wtopa i nie za to płacę blisko 2x więcej. U nas nie działają 2D, 3D i 3E z czego 3D jest całkowicie martwy i wymaga ręcznego działania ze strony CC.
Załoga z dużym uśmiechem i pełnią pasji obsługuje paxów. Dla niech okres pandemii jest sporym wyzwaniem![]()
Cała masa moich znajomych zarówno pilotów jak i CC straciła pracę przez COVID. Ci na pokładzie latają dużo rzadziej, ale latają, Warunki tego latania nie są komfortowe bo spędzenie tylu godzin w masce i w rękawiczkach lateksowych nie jest komfortowe, ale dla pasjonatów tego zawodu nawet te warunki nie są przeszkodą dla bycia „wniebowziętym”.
Zbliżamy się do końca naszego lotu. CC podaje kolejny posiłek. Jak na jedzenie w samolocie czarterowym to można powiedzieć, że jest to wysoki poziom usługi choć dla tych, którzy latają rejsowym biznesem jest on znacznie różniący się od tego co można otrzymać np. na trasie WAW-SIN czy innej oferowanej przez LO a nie touroperatora.
Zaczynamy zniżać do Punta Cana. Wlatujemy znad Atlantyku i oczom ukazuje się las (nie krzyży), a bardziej tropikalna zieleń Dominikany. Omijamy opad deszczu, długa prosta i kucamy w PUJ.
Żegnam się z załogą tego rejsu i wychodzę na ziemię karaibską.
Jest przed 16 LT, na zewnątrz panuje naturalna wilgotność i 28’C. Żyć i nie umierać. Udajemy się do odprawy paszportowej z plikiem papierów, które dostarczyło nam TUI. Generalnie każdy pax powinien mieć deklarację wjazdu z QR kodem, deklaracje zdrowotną, pobytową itd. Wypełnienie zestawu dla czterech osób zajęło w domu ponad 30 minut a tu na lotnisku zerknęli na QRa, objechali sprawę paszportową i wysłali po bagaż. Pierwsza myśl to może ktoś będzie później zbierał lub hotel będzie wymagał, ale uprzedzając fakty, nikt tego nie chciał. Generalnie szopka i klasyczny nieład informacyjny.
Odbieramy bagaż. Przy karuzeli SG kręcą się z psami w poszukiwaniu żywności i dragów. Niemal każda osoba i bagaż jest obwąchiwana. Ciśniemy do wyjścia, gdzie spotykamy Pana Zbyszka, który od lat jest tu rezydentem TUI. Pierwszy raz spotkałem tego człowieka w 2003 roku jak przyleciałem z żoną w podróż poślubną na pokładzie Airbusa A330 LTU w rejsie z Lipska. To był mój pierwszy szeroki kadłub i wtedy nauczyłem się pić sok pomidorowy![]()
Udajemy się do autokaru i po pojawieniu się wszystkich gości hoteli RIU w regionie BAVARO, ruszamy na 30 minutowy przejazd.
Od ostatniego pobytu okolica się nieznacznie zmieniła a było to 5 lat wstecz. No może widać zmiany w statusie społecznym tubylców, ale one najbardziej się zmieniły od pierwszej naszej wizyty. Nadal jest to kraj wielu kontrastów i są tu bardzo biedni jak również zamożni ludzie. Zarobki kształtują się tu od 300 USD do paru tysięcy USD. Wszystko zależy od tego, czy pracujesz jako kelner, sprzątaczka czy jako bankowiec. W turystyce zarobki zaczynają się od stanowiska managera, a Ci u dołu mają 2x miesiącu niską wypłatę plus to co dostaną w napiwkach. Bez nich, nie byliby w stanie przeżyć miesiąca. Pracują w systemie 14 lub 21 dniowym, po którym mają 3 lub 6 dni pauzy. Bardziej popularny jest ten drugi system ponieważ wiele osób, aby wrócić do rodziny potrzebuje całego dnia i w krótszej wersji zostałby im tylko jeden dzień w domu.
Docieramy do hotelu. Miejsce znajome i nie potrzebny jest nam przewodnik. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy w miejscu obecnego RIU Palace Bavaro był hotel RIU Taino. To właśnie w nim spędzaliśmy miesiąc miodowy a w sumie dwa tygodnie miodowe. Później byliśmy jeszcze raz w Taino zanim go zaorali i zbudowali Palace Bavaro. 6 lat wstecz spędzaliśmy tu sylwestra i na pierwszy rzut oka mogę powiedzieć, że niewiele się tu zmieniło.
Na wejściu pomiar temperatury z ręki i przejście przez kamerę termowizyjną. Pokoje są gotowe więc po chwili udajemy się do nich. Mam mały zgrzyt bo w brakuje nam jednego łóżka, ale po wizycie w recepcji problem się rozwiązuje. Udajemy się całą 10 osobową ekipą na kolację i rozpoczynamy ładowanie baterii.
Śniadanie dnia pierwszego.
Kolejne dni mijają wg jednego schematu. Śniadanie (ja zawsze to samo), basenik, plaża, spacer, obiad, runda w tysiąca, kąpiel i kolacja w jednej z wielu dostępnych tu restauracji. Pierwszego dnia nabyliśmy wycieczkę do rezerwatu SAMANA, której główną atrakcją jest spotkanie humbaków, przypływających tu w lutym/marcu na gody. Pomimo iż wyjazd jest środowy, to odbywa się w czwartek i trwa cały dzień.
W trakcie pobytu 4x wstaję wcześniej (4:00, 6:00), aby odbyć spotkania służbowe. Można by powiedzieć po co? Otóż miałem w tym interes, a wtedy nie ma czegoś takiego jak urlop.
Mamy czwartek. Zbiórka jest o 6:40. Troszkę słaba pora, bo śniadania jeszcze nie można zjeść, a hotelowy SPORT BAR, gdzie jest 24h all inclusive świeci pustkami żywieniowymi co można uznać za działanie niedopuszczalne. Całe szczęście, że w przeddzień wycieczki zaopatrzyliśmy się w jakieś słodycze i banany, bo mogłoby być pół dnia na głodnego.
Autobus z p. Kasią na pokładzie przybywa chwilę po 7 rano. Teraz musimy jeszcze zebrać ludzi z innych hoteli co zajmuje kolejną godzinę. Generalnie kiedyś było lepiej. Ze względu na ułożenie hoteli RIU ustalony był punkt zbiorczy i tam o jednej godzinie pojawiali się wszyscy uczestnicy. Gdyby tak było to spokojnie byśmy wciągnęli śniadanie zamiast czekać na spóźnialskich, lub tych co zapomnieli biletu.
Podróż do pierwszej atrakcji zajmuje nam ok 45 minut. Przesiadamy się do trucka i na pełnych obrotach pierwszego biegu wciągamy się na górę aby polatać na miotłach. Oczywiście można się podelektować widokami, ale miotły są tu jedną z głównych atrakcji.
Polatane, pohuśtane, toaleta zrobiona. Znów wsiadamy w trucki i ciśniemy do dołu. Dalej w autobus i robimy przebazowanie na łódź motorową, zwaną tu katamaranem ze względu na konstrukcję.
Pan Zbyszek z TUI podpowiedział, aby zająć lewą burtę, ponieważ na prawej może pryskać. No i maił rację bo ekipa po prawej była kompletnie mokra od napotkanych fal w zatoce Samana.
Po ok 30 minutach rejsu spotykamy parę łódek, które wyczekują pojawienia się rodziny humbaków. Chwilę po tym jak poszły bąble powietrza i wynurzył się jeden z nich, cała wataha głodnych wrażeń turystów ruszyła w pościg za zwierzyną (tj. fotografią i wideo). My również. Faktem jest, że zobaczenie tak dużego stwora w wodzie jest ciekawe, ale jakiś spektakularnych skoków czy pojawienia się innych ciekawych ujęć nie zarejestrowaliśmy. Po nastu minutach krążenia wokół udaliśmy się na wyspę zwaną „Bacardi”. Nazywają ją tak, ponieważ kręcono tu w latach 80 ubiegłego wieku pierwszą reklamę Bacardi, która jak można się spodziewać przyciągała okolicznościami natury. Sama wyspa należy do resortu hotelowego, a nasza wizyta sprowadza się do wypicia drinka w kokosie i/lub w ananasie z lanym po naszemu rumem. Mamy też 50 minut na kąpiel czy toaletę.
Opuszczamy wyspę i kierujemy się na ląd do miejscowości Samana, gdzie zjadamy lokalny obiad i znów truckami udajemy się wgłąb rezerwatu, aby konno wyskoczyć na wodospad.
Nie przepadam za końmi, ale nie uśmiecha mi się dymanie w błocie przez jungle, więc z dwojga opcji wybieram konia. Droga ewidentnie błotnista i samo zwierze ma czasami problem, aby się przedrzeć, więc potwierdza się słuszność tej decyzji. Aby dojść do wodospadu trzeba jeszcze pokonać paręset prowizorycznych stopni. Nasze dzieciaki lądują w wodzie i po parunastu minutach rozpoczynamy powrotną wspinaczkę. Hmmm, tego nie było w programie, a szkoda, bo wiele osób nie było gotowych na taką opcję i najnaturalniej się nie nadają na pokonanie „wieżowca” po schodach. Docieramy do koni i doceniamy ich obecność. 20 minut później mam w ręku piwo, które jest nagrodą za wysiłek wspinaczkowy. Szybka toaleta i truckami wracamy do miasta. Po drodze nasz sprzęt gubi pasek klinowy i mamy nieplanowaną przerwę w podróży. Natychmiast pojawia się Cubalibre, które umila oczekiwanie na kolejnego trucka. Ten pojawia się w niecałe 15 minut. Przesiadka i pełna bomba idzie w pedał gazu. Gość ewidentnie naoglądał się Kubicy lub ma świadomość, że pływanie po zatoce po ciemku nie jest dozwolone gdy łódź nie ma wszystkich obowiązkowych lamp (i tu przydaje się zeszłoroczny kurs motorowodny).
Powrót do punktu startowego zajmuje nam blisko 50 minut i wpływamy tuż po zachodzie słońca. Tam przesiadka do autokaru, którym jedziemy kolejne 1h30m minut do hotelu.
Wyjazd udany, a my śmigamy na kolację i do spania. To był wyczerpujący dzień.
Kolejne dni są podobne do poprzednich co obrazuje moje śniadanie.
Przychodzi niedziela, gdzie chwilę po 4LT siadam do komputera i kończę ten wpis. Spoglądam również na FR24 zastanawiając się co LO wyślę po nas w drogę powrotną, Liczyłem na SP-LRG zakładając, że wylot z WAW będzie o 9:40LT. Jak się okazuje, LO6309 lata w niedzielę po 17 a do tego czasu SP-LRA zdąży wrócić z CUN. Muszę zatem poczekać parę godzin, aby zaspokoić swoją ciekawość, bo co do samego B788 ze stajni LO, to leciałem już parokrotnie każdym i we wszystkich możliwych miejscach poza lukiem bagażowym.
Nasza doba hotelowa kończy się o 11. Idziemy do recepcji, aby ją przedłużyć bo odbiór z hotelu mamy dopiero o 23:50. Standardowo trzeba zapłacić 15USD za każdą godzinę na jedną osobę w pokoju. Przy 50% obłożeniu obiektu powinni pomyśleć o bardziej liberalnym podejściu do gości hotelowych. Szczególnie teraz, kiedy COVID daje ostro popalić tej branży. Ze względu na status stałego gościa udaje się nam przedłużyć pokoje za free. Dobrze, bo na te parę godzin wyszłoby ponad 700 USD co jest kwotą zaporową.
Udajemy się na śniadanie i basen. Trzeba dosmażyć boczki. Spoglądam na fr24.com i sprawdzam co ciśnie po nas. Kuźwa, znów trafiamy na SP-LRA. Chyba za dużo spoglądaliśmy w tego fr-a bo cała familia się przysmażyła i czerwień królowała.
Po plażingu trzeba się wykąpać i rozpocząć pakowanie. Sama myśl, że ten urlop się już kończy jest męcząca a co dopiero mają powiedzieć ci, którym od miesięcy nie było dane polecieć i odpocząć gdzieś poza krajem.
Aby uniknąć 10 dniowej kwarantanny należy zrobić test na obecność COVID-19 przed przekroczeniem naszej granicy. Mamy tą komfortową sytuację, że w hotelu można wykonać test za jedyne 25USD. Mając jednak na uwadze przypadki pojawienia się błędnych pozytywnych wyników, które nakładały kwarantannę na wycieczkowiczów, rezygnujemy z wykonania testu po tej stronie globu. Kwarantanna nie tylko pozbawiłaby nas powrotu w klasie biznes, ale zapewniłaby izolację w hotelowym skrzydle covidowym a później powrót rejsowym samolotem prawdopodobnie przez Paryż lub inny Madryt. W razie czego mamy tu swoje testy i je wykonujemy, aby odpowiedzialnie bez choroby wejść na pokład (nie ma takiego wymogu). W zamian, po przylocie do WAW zamierzamy zrobić test, który wbrew temu co piszą zarówno na stronach portów lotniczych (np. KTW) czy różnych stronach gov.pl, zwolni nas z odbycia 10 dniowej kwarantanny po uzyskaniu negatywnego wyniku. A nawet jeśli nie zwolni, to te 10 dni potraktuję jako dni rozruchowe.
Zbieramy się na lotnisko. Check-in w klasie biznes przechodzi szybciutko. I tu się ona kończyWypełniamy papierowe deklaracje wyjazdowe, które są akceptowane do końca marca 2021. Niestety nasze QRy były tylko na wjazd. Mogliśmy zrobić również wyjazdowe, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
Na lotnisku stoi B737MAX od American Airlines. Cyknąłem mu fotkę aparatem i telefonem. Tą drugą załączam (niestety mizernej jakości).
Ładujemy się do naszego Dreama bez podziału na sektory i ku zaskoczeniu chwilę przed planową 3LT startujemy do WAW. Tym razem lot odbywa się bardziej „górą” dzięki czemu łapiemy jetstream, który podnosi mam troszkę prędkość przelotową zapewniając przy okazji lekki dopływ turbulencji. Kapitan poinformował, że polecimy 9h15m co znacznie przyspieszy nasze lądowanie w WAW przed czasem rozkładowym.
Pomimo upływu 12 dni od poprzedniej wizyty na pokładzie "SRA", fotele nadal nie działają co zakrywa na kpinę. Zgłoszę to zarówno do TUI jak i do LO bo nie tylko jest to olanie klientów, ale również godzi w wizerunek linii lotniczej. SP-LRA był ostatnio odmalowany (chyba w Dubaju) i ku mojemu zdziwieniu, dwa okna mocno zachodzą lodem. Być może źle coś poskładali? Nie wiem, ale zapewne załoga to zgłosi bo sama się tym interesowała.
Chwilę po starcie załoga kabinowa podała śniadanie. Ze względu na środek nocy większość osób zasypia chwilę po nim, a część nawet przed. Na 1h45m przed lądowaniem dostajemy drugi posiłek. Tym razem mamy obiad, ale ku zaskoczeniu załogi na tyle źle opisany, że każdy otrzymuje danie niespodziankę. Wybór był pomiędzy kurczakiem a krewetkami. Znów zastanawia mnie ta pozorna oszczędność (prawdopodobnie ze strony TUI), która znacznie odróżnia posiłek w trybie czarterowym od lotu rejsowego. Co dziwne, posiłek jest taki sam w każdej z trzech klas podróży :/
Chwilę później załoga sprząta tacki z jedzeniem i zbiera deklaracje zdrowotne, które należy wypełnić przed powrotem do kraju. Generalnie co do zasad RODO, to GIODO miało by tu ogromne pole do popisu. Nigdzie nie ma info o formie przetwarzania i przechowania danych a podajemy adres, telefon, mail, imię, nazwisko i parę innych danych, w tym również osób trzecich. Generalnie słabo to wygląda, ale w porównaniu do tego co jest opisane poniżej, nic nie powinno dziwić.
Na 40 minut przed rozpoczynamy zniżanie do lotniska w Warszawie. Przecinamy niemal transparentne chmury trafiając na chwilowe uskoki (jak na łódce). Lądowanie na RWY33. Jeszcze siedzę w samolocie a już zaczynam tęsknić za lataniem. Zadaję sobie pytanie, kiedy będzie ten kolejny raz…
Po odebraniu bagażu idziemy do hotelu Mariot gdzie za 800 zł (4 osoby) robimy testy na obecność COVID-19.
Cel: uniknięcie kwarantanny. Wyniki (wszystkie negatywne) wysyłamy mailem do sanepidu z informacją, że nie ma przesłanek do zastosowania ograniczeń w swobodzie obywatelskiej.
Co odpowiedzą?
Nie wiem, ale jak się dowiem to uzupełnię info w komentarzu. W ogóle to wszystko jest poronione. Zamiast wymagać testu wykonanego w PL tuż po przylocie, to respektują testy sprzed 48 i więcej godzin. Przecież wykonanie testu po przylocie zwiększa wykrywalność a jeśli nie ma obowiązku przedstawienia wyniku przed wejściem na pokład, to cały ten cyrk idealnie obrazuje logikę działań tego rządu. Istny ciemnogród lub jak kto woli, kaczogród i bezprawie.
Dlaczego bezprawie? Otóż Rzecznik Praw Obywatelskich w wystąpieniu do Prezesa Rady Ministrów z dnia 4 czerwca 2020 r. wskazał, że taka kwarantanna jest niezgodna z ustawą epidemiczną. Sam fakt przekroczenia granicy nie uzasadnia bowiem zarządzenia kwarantanny, gdyż ustawa wymaga, aby nastąpił kontakt z osobą zakażoną. Ten pogląd przedstawił RPO także wnosząc skargę kasacyjną w dniu 21 stycznia br. od wyroku WSA w Kielcach (VII.565.510.2020). Został on już potwierdzony w orzecznictwie sądowym (wyrok WSA we Wrocławiu z dnia 25 listopada 2020 r., sygn. akt IV SA/Wr 284/20) wydany po rozpoznaniu skargi RPO.
Z głupimi i bezprawnymi nakazami i zakazami ciężko się dyskutuje, więc czekamy na dalszy rozwój wydarzeń. Kwarantannę już oficjalnie nam dali.
Wsiadamy do auta i ciśniemy do POZ. Ruch na A2 dość spory, ale i tak udaje się całkiem sprawnie dojechać.
Z wyjazdu pozostały już wspomnienia i opalenizna. Kiedy kolejne wakacje? Tego nie wiem, ale rok przerwy nie jest wskazany przy tak intensywnej aktywności zawodowej, jaką się od lat zajmuję.
Mam nadzieję, że tym wpisem choć na chwilę przeniosłem Was na pokład samolotu i w tropiki. Jeśli kogoś wkurzyłem to liczę, że jedynie pozytywnie. Sam sobie zazdrościłem tego wyjazdu więc zrozumiem, że taką pozytywną formą emocji obdarzyłem również Was.
A teraz rękawy w górę bo wracam do roboty.