Już nie mogę się doczekać Twojej relacji i przebieram kopytkami
Za oknem sypie śnieg, a ja pakuję letnie ciuchy do walizki. Prognoza pogody w miejscu docelowym to 38c w popołudniowym szczycie spadające do 20c w najchłodniejszym okresie nocy. W planach jest jest również wyprawa do senegalskiego parku Fathala.
Tym razem podróż lotnicza trochę nietypowa, bo planowane są trzy odcinki. Dolot do Manchester (E145), nocleg, lot do Banjul i z powrotem (Benek MAX), a z Manchester pociągiem. Samochodu po nocnym locie wolę nie prowadzić.
Jeszcze tylko przetrwać 16 godzin w pracy i lecimy.
Następne wpisy wkrótce.
Już nie mogę się doczekać Twojej relacji i przebieram kopytkami
Kiedy już nacieszyłem tym, jak się koledzy wkurzają moim urlopem, ustawiłem na poczcie służbowej autoodpowiedź, przykazałem psu, aby się na czas wyjazdu opiekował moim synkiem malutkim (student trzeciego roku) wrzuciłem walichy do auta i w drogę na lotnisko. Na lotnisku oddaję do wypożyczalni auto (bo prywatne w naprawie, sąsiadka mi je pod domem upolowała) i spacerek w kierunku lotniska.
Na lotnisku cisza i spokój, obserwuję sobie ATR42 w malowaniu Logan-Air wybierającego się do Sumburgh (Szetlandy):
Czekam cierpliwie na boarding. W okienku widać już lewy silnik mojego samolotu:
Dzisiaj jest to Embraer ERJ-145EP (G-RJXH). Samolot ten jest bardzo malutki w środku, posiada jedynie miejsca A-DF:
Samolot jest bardzo cichy w środku. Wzniósł się na 10 km w górę i leciał z szybkością 650 km/h (wg wskazań GPS w telefonie). Po ok 45 minutach siadaliśmy na lotnisku Manchester. Liczbę pasażerów oceniam na ok 25-30. Tutaj samolocik po wylądowaniu:
Na lotnisku pustki, ale to nie przeszkadza, żeby hotele kosztowały 120 GBP za dobę. W centrum wyrwałem pokój w Premier Inn za 32GBP. Tania sieciówka ale bardzo przyzwoita. Przechowalnia bagażu również zamknięta, więc walizki trzeba targać ze sobą. Puściutki korytarz z terminala 1 do stacji kolejowej:
Na stację Manchester Piccadilly przywiózł nas baaardzo długi pociąg (relacji Manchester Airport - Chester):
W Anglii zniesiono już większość obostrzeń Covidowych, w pociągach można już jeździć bez „pokrowców twarzowych”, ale lotnictwo jeszcze ma trochę do nadgonienia.
Jutro lot o 13:30, planowy przylot to 20:00 (bez zmiany stref czasowych) i będzie już ciemno. Jak mi się uda coś ciekawego sfocić i znajdę trochę internetu to się natychmiast z wami podzielę.
Co za intensywny dzień!
Po śniadaniu wybrałem się na poszukiwanie dolarów. Cały czas bowiem byłem przekonany że Gambia to królestwo Sterlinga, ale gdzieś znalazłem wpis, że i owszem, ale papierowego. Jak brytyjscy turyści sypią bilonem to potem obdarowani mają problem z wymianą. Tak więc pewniejszy (i trochę tańszy) jest papierek z Waszyngtonem i jego kumplami.
Pociąg na lotnisko jedzie ok 20 min, do terminala drugiego następne 10 z buta i o 11:30 byliśmy na check-in. Trzeba było sobie zważyć samemu bagaż, przylepić nalepkę, ale do samolotu jeszcze nie kazali ładować. Kontrola bezpieczeństwa poszła sprawnie i o wyznaczonym czasie ładowaliśmy się do MAXa (G-TUML). Samolot był pełny, ale rezerwując bilet wykupiłem TUI First Class (siedzenie koło wyjścia awaryjnego).
Samolot był wypełniony do ostatniego miejsca, ale coś miał problem z odlotem. Najpierw długo stał przy bramce, potem wykołował na pas startowy tylko po to aby z niego zjechać pierwszym zjazdem. Kapitan powiedział o problemach technicznych i jeszcze z 15 min staliśmy z boku, po czym nastąpił normalny start. Lot był bardzo długi z powodu przeciwnego wiatru, który ograniczył szybkość względem ziemi do 750 km/h, co zaowocowało przylotem po 21:00 - tak z półtorej godziny po czasie.
Krótka notka o kraju: Gambia, a właściwie Republic of the Gamba (z the koniecznie) to kraj jest prawie (bo ma granicę morską) enklawą Senegalu i głównie zawiera w sobie rzekę o nazwie Gambie. Kraj ten znajduje się w Afryce zachodniej na ok 13 stopniu szerokości północnej. Językiem urzędowym jest angielski.
W końcu samolot wylądował:
Budynek terminalu z zewnątrz wygląda tak:
W środku ładnie i czysto, ale zdjęć nie robiłem, bo to się czasem nie podoba ochronie.
Ale co się działo po kolei:
- kontrola papierków COVIDowych (szkockie szczepienia są OK)
- pobranie $20 od łba w budce zwanej SECURITY
- kontrola paszportowa gdzie się zostawia odciski palców i zdjęcie ryja tzn oblicza
- odebranie bagażu
- prześwietlanie bagażu.
Na zewnątrz załatwiłem sobie gratisową kartę SIM do telefonu, jutro może ogarnę woucher na dane.
Hotel wygląda fajnie, ale trzeba było ciut dopłacić za lepszy pokoik. Jakby jeszcze było mało to podczas popijania afrykańskiego piwka zwolniłem się z roboty
Ale to był dzień!
Napiszcie co was interesuje, to postaram się to sfocić i opisać.
Z uwagi na problemy z internetem czwartek ukazał się dzisiaj.
Czwartek był dniem spędzonym lokalnie, początkowo na plaży, gdzie przypominały mi się skecze „Lato Obleśnych Nudzi” z dawnego programu „Powtórka z Rozrywki” (Do posłuchania na YT). Po południu (w największy żar) wybraliśmy się z lokalnym przewodnikiem (NIE miał na nazwisko Walczak) na zwiedzanie wioski. Podobno Bakau to jedna z lepszych miejscówek. Na przykład na tej ulicy mieszka poseł do Zgromadzenia Narodowego:
200 metrów od lokalnej szkoły:
Uliczka prowadziła do parku z krokodylami:
https://youtu.be/HS8FQNF4ts4
Które można sobie było pogłaskać:
https://youtu.be/Z1Bs7zjUqC8
W parku tym także rosły baobaby:
Oraz drzewa zwane Feronia Słoniowa:
Po wyjściu z parku zostaliśmy otoczeni przez małe dzieciaki domagające się (czasem bardzo natarczywie) aby im kupiono słodycze. Co ciekawe dzieciaki zaatakowały dopiero po wyjściu z parku, widać mają to obcykane.
Potem skierowaliśmy kroki na lokalny targ rybny:
gdzie poranny połów został wystawiony na sprzedaż. Muchy gratis.
Mają tam bardzo ciekawe ryby, np „Ronaldo Fish” (ze względu na zęby), która podobno jest bardzo dobra w smaku i nie ma ości.
Gdyby nie lokalny przewodnik, który nam dużo opowiadał o okolicy, mielibyśmy bardzo dużo „majfrenów”.
Przy okazji, w Gambii jest ciężko z akceptacją MasterCard, karty kredytowe są odrzucane na „dzień dobry”, są miejsca gdzie akceptują MasterCard Debit. Visy niestety nie mam i mam problem. Na następny taki wyjazd będę już miał.
Jutro czeka mnie bardzo wczesna pobudka, bo czeka nas wyjazd do Senegalu. Dostałem cynk, aby przygotować 600 Dalmasi (ok 50 zł) na łapówkę przymykającą oko na brak szczepienia na żółtą febrę.
To na dzisiaj wszystko, reszta wkrótce.
Pozdrawiam
STYRO
LOS SUAVES - już nie pójdę na taki koncert ...
Zauważyłeś! Dokładnie czytasz.
Pamiętasz moje raporty z odwiedzin w dziwnych miejscach w latach 2014-2016?
Jest szansa, że znów bardzo podobne napiszę.
Gdy korzystałem z promu na trasie Barra-Banjul w Gambii natknąłem się na bardzo ciekawy statek:
Po dłuższej kontemplacji zauważyłem że statek ów jest podłączony do napowietrznej lini WN.
Tutaj jest jego dokładne położenie, linie WN widać po przyłączeniu na satelitę:
https://goo.gl/maps/pRfvh9ZRWiCLbkfo8
Poszperałem nieco po sieci i doczytałem że statek może generować moc 36MW, pracuje na niskosiarkowym ciężkim oleju opałowym i zaspokaja ok 60% zapotrzebowania kraju na energię elektryczną.
żródło: https://karpowership.com/en/gambia
Post ów napisałem również w serwisie elektroda.pl
https://www.elektroda.pl/rtvforum/vi...871839&start=0
i pozwoliłem sobie tutaj zamieścić zdjęcia hostowane na elektrodzie.
Już dwa dni spóźnienia w relacji, ale brak internetu był trochę dotkliwy. Obecnie piszę to wszystko korzystając z
danych z telefonu (AfriCell, 1.5GB za 259 Dalmasi czyli 4GBP albo 22 zł), ale LTE też nie jest najlepszy.
Pobudka o 6:00, bo mają nas odebrać (wg wałczera) o 6:30. Śniadanie zamówione na wynos, a busiku nie ma. Po dodzwonieniu dostaliśmy nowy termin 7:25, a byli o 7:10.
Jedziemy do portu w Banjul. Wychodzimy z busika:
Promy nie mają rozkładu, bo wszystko jest płynne: będzie jak będzie.
Przypływa prom i następuje rozładunek.
Potem jesteśmy świadkami bardzo dziwnego boardingu. Najpierw VIPy (nie wiem jak dobierani), pod koniec VIPów przewodnik ładuje nasze białe tyłki (w tym dwie czarnoskóre turystki trzymające się pośrodku naszej grupki). Na trapie ścigamy się z samochodami wjeżdżającymi na prom. Po samochodach otwierają się drzwi hangaru i biegnie pstrokato ubrany tłum ludzi, ładujących się jeszcze wtedy, gdy rzucono cumy!
Płyniemy do Barra. Jest to miasto na północnym brzegu ujścia rzeki Gambie. Nie należy mylić ze szkocką wysepką Barra, gdzie samoloty lądują na piasku (wpis mojego autorstwa do znalezienia na lotnictwo). Po drodze mijamy szykujący się do pracy bliźniaczy prom pod nazwą KUNTA KINTEH.
Starsi czytelnicy mogą pamietać serial KORZENIE, który się rozpoczyna historią tego człowieka. Co prawda beletrystyka nie do końca jest zgodna z tym, co podaje np. WiKi, a postać owego bohatera Gambii jest pełna znaków zapytania.
Prom płynie około godziny. Jest to najkrótsza droga z Banjul do Senegalskiego Kaolack. Senegalski port śródlądowy Kaolack jest znany z brawurowej ucieczki polskich statków Śląsk i Cieszyn we wrześniu 1940 po ich internowaniu.
Samochody muszą czekać w długich kolejkach więc organizatorzy wycieczek trzymają sobie na północy drugi busik i przeprawiają jedynie pieszych. Po zajęciu miejsc w busiku jedziemy na północ do Amdallai, gdzie jest granica.
Procedura na granicy wygląda następująco. Najpierw przewodnik zbiera nasze paszporty i niesie je ostemplować do gambijskiego urzędnika. Trochę go nie było, bo po drodze musiał załatwić „żółte książeczki” z „antycypowanymi” datami szczepień. Potem wszyscy muszą się przejść do kolejki, gdzie następuje senegalska kontrola paszportów. Urzędnik się pyta gdzie się jedzie (Fathala), o zawód który musi wpisać, skanuje wszystkie dziesięć paluszków, robi zdjęcie facjaty i stawia stempel.
Na granicy pełno sprzedawców byle czego oraz żebrzących dzieci.
Przewodnik mówi, że szukają one łatwego zarobku, a powinny być w szkole.
W końcu ruszamy w dalszą podróż. Senegal jako była kolonia francuska różni się od Gambii - byłej kolonii brytyjskiej. Urzędowy francuski (ale angielski i tak wszyscy znają), pełno zdezelowanych francuskich samochodów oraz wszechobecne łapówki. Na kilkunastokilometrowej trasie kierowca dwa razy wyskakiwał, aby dawać łapówki na posterunkach kontrolnych.
Park Fathala to takie większe zoo na wolnym powietrzu. Zapakowali nas do ciężarówki z paką przerobioną na miejsca dla turystów i dwie godziny jeździliśmy po wertepach wypatrując zwierząt. Oto, co wypatrzyliśmy:
Tak wyglądają owoce baobabu, po rozbiciu można z nich wyjąć suchy, słodki miąższ, który można ssać lub robić z niego sok. Pycha!
Podobno w parku tym są także i lwy, które można pogłaskać, ale nasze biuro nie rekomendowało tej opcji, bo według nich duże, dzikie koty muszą być czymś naszprycowane, aby nie zrobiły krzywdy turystom. Czy krokodyle, które odwiedziliśmy dzień wcześniej potraktowano tak samo czy po prostu były odkarmione pozostaje kwestią otwartą.
Na zakończenie pobytu w parku zjedliśmy lunch (dostaliśmy po pizzy i puszcze picia) i zmęczeni wyruszyliśmy w drogę powrotną. Ponieważ Kunta Kinteh nam uciekł to przewodnik zaprowadził nas do pustej restauracji, gdzie w cieniu przeczekaliśmy godzinkę do następnego promu, po czym wróciliśmy do hotelu.
Podsumowanie dnia jest następujące. Park Fathala to nic w porównaniu z przeprawą promową, odprawą graniczną i widokiem miasta.
Sobota i niedziela zostały przeznaczone na tzw „byczing” z okresowym zanurzeniem się w basenie lub Atlantyku.
Nieopodal rozłożyła swój kramik pani z maczetą którą całkiem zgrabnie wymachiwała.
i produkowała bardzo zgrabne przysmaki:
Po wypiciu kokos można sobie było wydrążyć łyżeczką i zjeść. Pycha!
Pod wieczór wpadł z wizytą małpa i domagał się poczęstunku:
Pan małpa wygląda na dość pobudzonego.
W poniedziałek była wyznaczona atrakcja pod nazwą Safari w Południowej Gambii, w programie odwiedzenie największego targu w Serekundzie, wizyta w wiejskiej szkole podstawowej, wizyta w wiosce - klanie „Uncle Johns”, gdzie pędzą wódę z soku palmowego (Fire Water), potem wizyta w podupadłym „Holiday Resort” gdzie zostaliśmy ugoszczeni posiłkiem (napoje extra płatne) i powrót z odwiedzeniem Muzeum - Wioski Gambijskiej oraz targu rybnego.
Osobiście wolałbym pojechać poobserwować dziką przyrodę ale niestety z uwagi na małą ilość turystów nasz pobyt się nie wstrzelił z datami.
Trasa nasz wiodła mniej-więcej tak:
Pod hotel zajechał stary MAN przerobiony na turystobus, którego silnik miał już swoje lata świetności dawno za sobą, co było czuć w spalinach, którymi nas obficie raczył na postoju.
Następnie jechaliśmy ulicami Serekundy, w miarę głównymi ulicami:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/675d352f8922d617][/
https://www.fotosik.pl/zdjecie/3a812b68548e3754][/URL]
Podjechaliśmy na targ:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/0c61ab5190822494][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/d7a7beed67e03d35][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/bd2f61d92d3cbd9b][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/e5aa8c9349b25ce3][/URL]
Droga na południe prowadziła wzdłuż całkiem ładnych domów - tutaj przykład:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/1b60b79c7e9085ff][/URL]
Potem coraz większymi wertepami podjechaliśmy do lokalnej szkoły.
To jest typowa klasa. W porze deszczowej klepisko zamienia się w błocko, bo dach to blacha falista a okien nie ma.
https://www.fotosik.pl/zdjecie/9d1740344053b0e8][/URL]
Bieda aż piszczy w tej szkole. Dzieci muszą sobie np kupować posiłki. Datek w kwocie 15 zł zakupił posiłek dla całej klasy - bułki wypełnione farszem z gniecionych fasoli z dodatkami.
Wszystkie datki należało wpisać do specjalnego zeszytu, aby szkoła się rozliczyła z otrzymanych pieniędzy.
Następnie skierowaliśmy się dalej na południowy zachód. Droga stała się równiejsza, ale „z szykanami”.
Na drodze tej znajdowała się szkoła (odpowiednik dawnego gimnazjum):
https://www.fotosik.pl/zdjecie/08d1705aec64321d][/URL]
Kolejny przystanek to bimbrownia czyli klan „Uncle John”, który podobno słynie w okolicy z wyrobu wódki palmowej. Nie jestem fanem więc nie kosztowałem ani nie zakupiłem. Dzieciaki z klanu za to dostały po lizaku. Po chwili przyszła jedna z mam (tam jest wielożeństwo) i powiedziała, że też chce. Wszyscy lubią słodycze!
https://www.fotosik.pl/zdjecie/6a4c79ea5e1587a9][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/363f9a20f4b8c29d][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/62912726d40b42ef][/URL]
Po obiedzie mogliśmy się wykąpać w Atlantyku. Po raz pierwszy mi przyszło się plażować z krowami:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/77fb787a989bab1b][/URL]
Droga powrotna wiodła już główną drogą. Zatrzymaliśmy się w Muzeum Wsi Gambijskiej:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/b31e5d8bdbe2d945][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/c2248cfafeec6129][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/1beceb698a359e54][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/143e82d00f1fbd83][/URL]
W takich domach mieszkała społeczność:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/d5a7b74a51e1142b][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/51c0f9a65062d2f6][/URL]
Ostatni już przystanek to targ rybny:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/1940f5e69c84a710][/URL]
Ryby na miejscu poddaje się obróbce, czyli suszeniu, wędzeniu lub konserwacji w soli. Ta ostatnia metoda jest najtrwalsza.
https://www.fotosik.pl/zdjecie/15e91821d7537a98][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/d8102b579aba0894][/URL]
https://www.fotosik.pl/zdjecie/8cee922ece120ba1][/URL]
Na powrót wypadły godziny szczytu. Tutaj jest dwuminutowy filmik nagrany z ciężarówki:
Co mi się tam podobało to „afrykańskie ksenony”:
zdjęć nie widać...
Przed rozpoczęciem naprawy drapaka wyłącz kota!
"Nie w tym rzecz, towarzysze, żeby zbudować silnik na wodę ale w tym, aby produktem odpadowym pracy takiego silnika był spirytus."
też mam ten problem i żałuję bo z poprzednich odcinków były bardzo ciekawe
Fotosik się zbiesił, muszę jakoś ogarnąć transfer. Przepraszam.
Próbowałem kupić transfer do fotosika, ale jakoś DotPay twierdzi, że żale skonfigurowany link. Jak tylko mi się to uda ogarnąć to się zdjęcia pojawią. Przy okazji - jaki hosting polecacie?
Teraz będę dodawał zdjęcia z PhotoGoogle, dajcie znać czy widoczne.
Album zdjęć z postu #3
https://photos.app.goo.gl/E8uBEXbmZXAuE1eC9
Album zdjęć z postu #4 (plus extra)
https://photos.app.goo.gl/GoyLHbjs4GKFSzSf8
Album zdjęć z postu #5
https://photos.app.goo.gl/HoJXc2C314mVuuQJ8
Album zdjęć z postu #9
https://photos.app.goo.gl/uLgTMnRUzJU9DBS9A
Album zdjęć z postu #10
https://photos.app.goo.gl/MWxjEXmza9S9hksg8
Album zdjęć z postu #12
https://photos.app.goo.gl/eJkqo46GD5HX1gNN6
Wtorek był przeznaczony na małpy. Pojechaliśmy kilka kilometrów do Monkey Park zlokalizowanym w Bijilo National Park.
Pani sprzedająca bilety jak tylko usłyszała polski to od razu nam udzieliła wyjaśnień: „Red maupa je banana, green maupa je orzeszki. Orzeszki sto, banana sto”. Po czym się pochwaliła, że ma polskich znajomych.
Kupiliśmy orzeszki za sto, bilety dla nas i dla kierowcy po 250 i jeszcze opłaciliśmy przewodnika za 300. Dla przypomnienia, 100 Dalasi to 1.40 funta lub 7 i pół złotego.
Tutaj jest link do albumu google:
https://photos.app.goo.gl/vyyotwm4HhaoH6aQ8
Poniżej postaram się wkleić zdjęcia.
Pomimo zapewnień, że małpy są łagodne ta czerwona chciała się dobrać do orzeszków trzymanych dłoni mojej żony i ją podrapała lub ugryzła - niestety do krwi. Reszta dnia została przeznaczona na załatwianie szczepionki na wściekliznę. Jak już się doktor znalazł, to sobie zażyczył GBP170 za jeden zastrzyk i trzeba było na sile szukać bankomatu akceptującego MasterCard. Znalazł się taki kilka kilometrów, więc hotel zorganizował taksówkę - mercedesa wyprodukowanego w latach 70 i pojechałem wypłacać kasę. Bankomat zadziałał, szczepionka wbita, reszta jeszcze cztery iniekcje po powrocie do domu.
Zdjęć nie widać tylko w poscie 12, reszta OK.
Dzięki za relację!
Przed rozpoczęciem naprawy drapaka wyłącz kota!
"Nie w tym rzecz, towarzysze, żeby zbudować silnik na wodę ale w tym, aby produktem odpadowym pracy takiego silnika był spirytus."
U mnie widać wszystkie zdjęcia z PhotoGoogle, dzięki I życzę zdrowia dla żony
Dziękuję!!!
Ale ten czas leci. Po przyjeździe do domu biegaliśmy za kontynuacją szczepionek - zajął się tym szpitalny zespół chorób tropikalnych i zakaźnych, zrobiono wszelkie badania, zaordynowano resztę leczenia. Ubezpieczenie podróży zwróciło koszt szczepienia w Gambii.
Poza tym przyjmowałem się do pracy, poganiałem warsztat aby naprawił moje rozbite jeszcze w zeszłym roku auto, robiłem badania zdolności do podróży śmigłowcami i wpis z podsumowania podróży się opóźnił.
Dzięki przyjaźni personelu hotelu zapewnionej papierkami z wizerunkiem prezydentów USA i królowej Zjednoczonego królestwa mogliśmy się wylegiwać do odjazdu autobusiku na lotnisko.
Nadszedł czas wyjazdu. Po drodze opiekun z TUI zachwalał salonik VIP za jedyne GBP20 (gotówka) od łba, więc wziąłem dwa bilety płacąc resztką posiadanej waluty. Dostałem dwa bilety, czyli świstki wielkości pudełka od zapałek z nagryzmolonymi bohomazami.
Lotnisko w Banjul jest bardzo specyficzne. Najpierw należy się udać do okienka gdzie trzeba (znowu, bo tyle samo było na wjeździe) zapłacić USD20 od łba za możliwość opuszczenia tego wspaniałego kraju. Znowu gotówka, ale dwie dwudziestki tkwiły za okładką paszportu czekające tej chwili.
Potem można było iść na check-in. I tu zgrzyt: jedno miejsce przydzielone nieprawidłowo. Wołamy opiekuna, ale karty pokładowej nie można w żaden sposób zmienić. Kierownik zmiany wpada na pomysł, że można zmienić długopisem i tak czyni. Na szczęście mimo nabitego samolotu, lot odbyliśmy na miejscach opłaconych, więc to tylko jakiś chochlik.
Potem zakrętasami do odprawy paszportowej: zdjęcie, paluchy, pieczątka. Paszport zyskał sześć nowych pieczątek:
Po odprawie idziemy do saloniku VIP. O dziwo bilety są akceptowane. Pani po drodze wywija na wszystkie strony swoim trzyobiektywowym ajfonem abyśmy wszyscy go mogli podziwiać. Co jak co, taki sprzęt to prawdziwy wyznacznik statusu w tym kraju.
Salonik wyglądał tak jak zwykle wyglądają saloniki.
Może z wyjątkiem miejscowej fauny:
Była selekcja napoi zimnych procentowych i bez:
Jedynie co, to jedzenie było pod psem.
Nostalgię przywoływały puszki otwierane w starym stylu:
Na pasie cały czas stał samolot Air Senegal i czekał na swój czas. Poza tym czekamy na nasze TUI.
Powoli należało się przenieść w pobliże bramki:
Autobus podwiózł nas pod schodki. Jakoś się nie zgrali, bo samolot był jeszcze sprzątany. Za to można było spojrzeć do kokpitu:
Manchester powitał nas chłodem o godzinie 4 nad ranem. Powrót do Aberdeen był przewidziany pociągiem odjeżdżający o 6:00. Trasę do Edynburga pokonał planowo, ale drugi pociąg odwołano (sorry, taki mamy klimat), więc czekała nas przesiadka na specjalnie podstawiony autobus.
Potem taksówka do domu w padającym śniegu.
Epilog.
Trzy tygodnie później czekałem na lotnisku w Gdańsku na samolot do ABZ wpatrując się w zachód słońca nad pasem startowym.
Przymykając oczy z pamięci wypływał mi afrykański zachód słońca:
Zakładki