23Likes
-
2
Post By sanfran
-
8
Post By sanfran
-
10
Post By sanfran
-
2
Post By sanfran
-
1
Post By Krzychun
-
Nałapać słońca przed zimą. Lecimy na Wyspy Zielonego Przylądka
Polecamy
ciąg dalszy nastąpi…
jak się oporządzę po powrocie…
-
Wyspy Zielonego Przylądka „chodziły” mi po głowie od jakiegoś czasu. Chociaż doskonale sobie zdawałem sprawę, że atrakcji opisanych w książce Karola Olgierda Borchardta „Znaczy Kapitan” (rozdział „Znowu Razem”) już raczej tam nie zobaczę ;-)
Jedyne sensowne bezpośrednie loty oferowało TUI; destynacja ze Szkocji to było jedynie Esparagos na wyspie Sal. Widok z wyspy z Google Map:
Wysepka jest bardzo miniaturowa, rozpiętość pomiędzy przylądkami N-S to ok 30km a W-E to ok 12 km. Klimat na podczas naszego pobytu (połowa pażdziernika) na wyspach jest bardzo przyjemny. Otaczająca woda dookoła ma temperaturę ok 26c, jest to otwarty ocean, nie czuje się duchoty nawet w pełnym słońcu. Co do słońca, to jest ono od czasu do czasu było przysłaniane przez chmury, raz bardziej, raz mniej. Zwolennicy morskich zachodów słońca mogli się poczuć rozczarowani, gdyż nawet przy bezchmurnym niebie słońce znikało za mgiełką tak na 10-15 min przed „rozkładowym” zachodem. Szkoda, bo jestem łowcą „zielonego rozbłysku”; jest to ciekawe zjawisko, które miałem szczęście kiedyś zaobserwować.
Zdecydowaliśmy się na wykupienie całego pakietu z tygodniowym pobytem i wyżywieniem w ośrodku tylko dla dorosłych. Przewidziany samolot to B737 MAX bez „lepszych” siedzień, ale dokupiłem coś, co nazywam „TUI Narrow Body Business Class”, a bardzo pomaga na wielogodzinnych lotach.
Wylot był zaplanowany na 14:00 i nawet nastąpił o czasie. Przewidywany czas lotu to ok 6 godzin, dystans 4600 km. Trasa lotu: Glasgow - Lizbona - Las Palmas - Esparagos, praktycznie cały lot TAM przebiegał w chmurach:
Podejście do lądowania zbiegło się z bardzo szybkim nadejściem zmroku spotęgowanym przez przebijanie się przez gęste chmury, zdjęcia niestety nie wyszły. Po wyjściu z samolotu czekał nas spacerek do hali przylotów:
Tuż przed nami miał siąść Dreamliner z Birmingham ale się spóźnił; więc kolejka do odprawy paszportowej zajęła nam tylko około 20 min, a byliśmy na końcu stawki - „coś za coś”: pasażerowie siedzeń awaryjnych wychodzą na końcu gdy są schodki z przodu i z tyłu. Odprawa paszportowa była automatyczna - trzy bramki czynne, przeciętnie 9 osób na minutę ;-)
Cape Verde wymaga uiszczenia opłaty wjazdowej w wysokości 20E od głowy. TUI pokrywało opłaty osobom, które podały swoje dane paszportowe na co najmniej 2 tygodnie przed wyjazdem, inni musieli płacić osobiście.
Bagaże pojawiły się po krótkiej chwili, nie było potrzeby ich prześwietlania jak to często bywa na afrykańskich lotniskach.
Na lotnisku totalnym zaskoczeniem dla mnie to podejście krajowców do turystów - całkowite nienarzucanie się. W innych krajach - zwłaszcza arabskich - gdy krajowiec chociaż dotknie twojej walizki to już żąda zapłaty. Na Sal - bagażowi są obecni, ale bardziej byli zaangażowani w rozmowy między sobą niż szukanie klientów. Kto będzie chciał - to ich znajdzie, a jak zapłaci to jeszcze lepiej. Wspomnę o tym jeszcze póżniej przy podawaniu konkretnych przypadków.
Zapakowano nas do dużych autokarów, nasz był prawie pełny i pojechaliśmy na południe wysepki. Po pierwszym przystanku następne były rozmieszczone co kilkaset metrów; nasz przystanek był piąty czy szósty z kolei.
W recepcji zapytano nas czy bagaże bierzemy sami czy chcemy aby nam dostarczono (duże oczy), po czym wręczono nam mapkę z zaznaczeniem gdzie mniej więcej znajduje się nasz pokój i życzono miłego pobytu. Oj, przydała się tam latarka, którą zapobiegawczo zabrałem ze sobą, bo alejki były oświetlone bardziej niż symbolicznie, a często gęsto prądy w ogóle brakowało.
Po jakiś czasie obsługa dostarczyła bagaże, musiałem go potem gonić aby mu dać 2E za fatygę.
Hotel jest położony na południowo-zachodnim cypelku wysepki nad przepiękną plażą:
Nieopodal plaży był gaj palmowy zasadzony ludzką ręką i nawadniany z hotelu; stanowił świetne miejsce do plażowego wylegiwania się.
Piasek miejscami pochodzenia wulkanicznego - podobny jak z Wysp Kanaryjskich jako żywo przypominał mi moje młode lata spędzone na śląskich piaskownicach :-)
Plaża była poza terenem hotelu, ale praktycznie codziennie widziało się tam policjanta (lub policjantkę), czasami przechadzali się także po terenie hotelu. Przy wyjściu na plaże stało kilka straganików osób oferujących wycieczki po wyspie, ale ponieważ wszystko się opierało na jeździe z kierowcą i siedmioma współpasażerami (cztery na „pace”, cztery + kierowca w środku) raczej stwierdziliśmy, że nie skorzystamy. Ponadto były oferty nurkowania, skuterów wodnych i KiteSurfing dla doświadczonych. Generalnie oferta niezbyt duża. Do tego jeszcze zdjęcia na koniu i ewentualne głaskanie „zielonej” małpy (uwaga te w Gambii gryzą ;- )
https://lotnictwo.net.pl/3-tematy_og..._senegalu.html
Moją panią trochę zatkało jak w łąmanym portugalskim (Nie lubię małpy, boję się) poinformowałem opiekuna o naszym niezainteresowaniu. Pobyt w krajach mówiących po portugalsku procentuje :-)
Jeszcze słówko o hotelu. Był basen, ale dosyć oblegany i głośny; niektórzy goście cieszyli się procentami od samego rana. Leżaczki praktycznie wszystkie zajęte, bo z naszego basenu korzystali goście z hotelu „za płotem” (a raczej drugiej części tego samego hotelu), w której nie było restrykcji wiekowych.
Co do procentów to pierwszy raz zetknąłem się z takim minibarem w pokoju:
Ta maszyneria nad flaszkami to uchwyt na butelki, ale nieco inne, be obecne są za duże.
Przy alejkach stały sobie panie reklamujące salon kosmetyczny ale stały w trójkę i głównie były zajęte rozmawianiem ze sobą; nie powiem miła odmiana od egipskich przedstawicieli gwarantujących po wizycie w jego salonie „odmłodzenie o 15 lat”.
Jedzenie też nie było pięciogwiazdkowe w porównaniu na przykład do Egiptu. Świeżych warzyw było jak na lekarstwo, czasami były ogórki, pomidory głównie niedojrzałe. Pieczywo też niezbyt dobre, bo zapewne na wyspach (a na Sal na pewno) nie ma piekarni. Podobno zamiast masła serwowano margarynę. Ale ryby i pieczyste były bardzo dobre. Także tropikalne owoce cieszyły oko i podniebienie.
W hotelu było bardzo dużo kotów, jeden z nich darł się pod moimi drzwiami po nocy, bo zdaje się poprzedni lokator go dokarmiał. Dałem kotu znaki (dwa wystarczyło bo na trzeci był już za daleko) żeby nie tylko się nie spodziewał żadnego poczęstunku ode mnie ale raczej aby się trzymał z daleka od moich drzwi i jakoś pojętna bestia od razu zrozumiała aluzję.
Z fauny należy także wspomnieć wróbelka, który wpadł do mnie na kawę:
Po chwili się okazało, że mi ukradł saszetkę z cukrem i zaprosił kumpli. Mam nadzieję, że ptaszki nie zejdą na cukrzycę:
Komarów nie było, ale utrapieniem były natrętne muchy. Ni z tego ni z owego pojawiały się stadami po kilkanaście sztuk i obsiadały jedzenie. Praktycznie niemożliwością było upolowanie takiego owada. Ulgę przynosiły powiewy wiatru zwłaszcza na plaży.
Czasami pojawiały się nieco większe „muchowate” stworzenia, które bardzo boleśnie gryzły ale były łatwe do trzaśnięcia. Na szczęście po ugryzieniu nie zostawiały żadnych swędzących miejsc jak to czynią komary.
Bardzo ciekawie wyglądają bananowce:
Postanowiłem sobie zerwać kokosa:
i sprawdzić ile ma w środku soku. Wyszło póltorej szklaneczki:
Tyle opisu hotelu. Ciekawiło nas, aby zwiedzić wyspę Fogo a dokładniej wygasły wulkan. Tutaj nas spotkało rozczarowanie. Absolutnie tego nie oferują, żadnych wycieczek morskich (co prawda to katorga by była, 9 godzin jak nic w jedną stronę), połączenia lotnicze są z nocnymi layoverami i ponadto niesamowicie drogie ($500 na łebka) a loty niepewne, bo często odwoływane. Zostało jedynie pozwiedzać wyspę na własną rękę. I tu postanowiłem wynająć samochód…
CDN
-
Mogłem wykupić roaming na Wyspy Zielonego Przylądka za jedynie 6GBP dziennie. Nie skorzystałem, ale przed wyjazdem udało mi się zakupić eSIMa działającego na tym terenie - 1GB, tydzień ważności za $10. Sieć komórkowa na Cape Verde jest bardzo specyficzna. Internet komórkowy 4G jest powolny, 3G praktycznie nie działa. Dane ni z tego ni z owego zanikają (symbol 4G znika pomimo silnego zasięgu) i nie chce z powrotem zaskoczyć; pomaga chwilowe wejście w tryb „Samolot”. Ale i tak należy się cieszyć, że wyspy są „skablowane” podmorskim światłowodem, co nie zawsze jest takie oczywiste.
Ale wracajmy do samochodu. Ponieważ nie uśmiechało się nam być wożonym na pace Navary czy Hiluxa bez pasów ani w ścisku w kabinie to skontaktowałem się z osobą reklamującą wynajem samochodów. Do dyspozycji było kilka pojazdów ale w grę wchodziły tylko dwa modele: Nissan Navara (85E dziennie) i Suzuki Jimny (55E). Navara była niedostępna, zostało tylko Jimny, upewniwszy się, że klima działa zabukowałem pojazd na jeden dzień. Opinie w internetach o zwiedzaniu wysp wynajętym pojazdem są jak najbardziej pozytywne. Nie bez znaczenia jest obojętno-pozytywne podejście krajowców do turystów.
Podpisując umowę dowiedziałem się, że muszę zostawić 200E depozytu (gotówka), za auto mogę zapłacić kartą, teoretycznie jest ubezpieczone (ale dokupiłem niezależne internetowe ubezpieczenie za 5GBP). Do tego dowiedziałem się, że po jeździe po bezdrożach albo się skoczę na stację paliw auto umyć (za dychę) albo oddam brudne i mi potrąci dychę z depozytu. I oczywiście muszę kupić paliwo (po euraszku za litr). Szybko kalkuluję: zrobię ze 100 km, niech no autko spali po bezdrożach i z klimą ze 12-15 litrów, dyszkę dodam za fatygę i mówię: nie będę auta mył ani tankował i mu dam 35E ekstra. Odpowiedź: Eeee, to za dużo, 25 wystarczy (mój wielki opad szczęki). Auto było dostępne od 10:00 do 09:00 następnego dnia, ale stanowczo odradza się jazdy po zmroku, więc godzina 18:00 to raczej kres jazdy.
Dostałem wspaniałego, białego gruchota, z choinką kolorowych lampek na desce rozdzielczej (którym mam się nie przejmować), klekocącymi tylnymi drzwiami ale sprawną klimą (chociaż głośną) i działającym 4x4 który się przydał raz, kiedy wjeżdżałem pod żwirowatą górkę.
Już sobie mogę wyobrazić jakby wyglądała Dacia Duster albo Fiat Panda pędzona po takich drogach. Jimny ma przynajmniej ramę, resory i sztywne mosty… Po kilku kilometrach stwierdziłem, że mój UAZ 469B (a tak, mam w Szkocji takie autko na chodzie) jest o wiele bardziej komfortowy na takich wertepach z uwagi na o dłuższy skok zawieszenia i bardziej elastyczne resory, i w dodatku jest kabrioletem!!! I jeszcze, żeby było śmieszniej można nim jeździć po strefach niskiej emisji spalin.
Ale na przykład Hondy CRV na takie Cape Verde by mi już było szkoda, filmik mówi wszystko:
Dostaliśmy mapkę z atrakcjami na wyspie i jedziemy!
O 10:00 rano miejscowość Santa Maria jest jak wymarła. Na jednym z rond policjant leniwie nam salutuje, bo nic innego nie ma do roboty. Wjeżdżamy na „autostradę” czyli dwupasmową drogę z Santa Maria do lotniska. Dostaliśmy dobrą radę aby się trzymać samochodów z turystami to za nimi zjeżdżamy z głównej drogi na bezdroża i jedziemy urokliwym nadbrzeżem podziwiać zbliżające się Monte Leao czyli górę w kształcie lwa (Nie mylić z Sierra Leone).
Samochody z turystami się straciły a dojeżdżamy do miejscowości Palmeira gdzie twarda nawierzchnia sie pojawia ale zaraz dalej definitywnie się kończy. Niesamowitymi wertepami jedziemy dalej na północ. Mijające nas pojazdy z turystami upewniają nas, że to dobra droga. Po pewnym czasie dojeżdżamy do atrakcji zwanej Regona - naturalny basen pływacki.
Dwóch nastolatków prowadzi straganik z koralikami, kapelusikami, zimnymi napojami i opowiada o atrakcji. Rezygnujemy z kąpieli ale uszczęśliwiamy biznesmenów datkiem do puszki i jedziemy dalej do następnej atrakcji o nazwie Buracona. Tam jest wstęp płatny - 3E od osoby, można płacić kartą. Jest pawilon, gdzie można się posilić lub ochłodzić na przykład mrożoną kawą. Można także sobie popływać w następnym naturalnym basenie:
Lub podziwiać główną atrakcję czyli dziurę w ziemi przez którą można cieszyć się błękitną wodą w jaskini poniżej:
Po odpoczynku jedziemy dalej. Tym razem nie tylko trzęsie ale i kurzy, bo zaczęła się pustynia. Auta przed nami szybko znikają, wyobrażam sobie co muszą czuć ich pasażerowie.
A jak pustynia to i obowiązkowa fatamorgana:
Nawet tam cały czas google wskazywało kierunek jazdy:
Dojechaliśmy do „główniejszej” drogi czyli szeroki na 25 metrów błotnisty trakt z drzewkami i krzakami. Wygląda na to, że pustynia zamieniła się w sawannę. Tym traktem przez opuszczone fawele dojeżdżamy do Esparagos od północnej strony.
Zaraz potem rozpoczynają się w miarę nowoczesne czterokodygnacyjne bloki mieszkalne. Przejeżdżamy przez miasto w kierunku wschodnim kierując się do następnej atrakcji czyli Saliny. Jest to miejsce gdzie się produkuje sól przez odparowanie wody morskiej. Całość jest umieszczona w kraterze wulkanu a wstęp kosztuje 5E. W cenie zwiedzania jest możliwość zażycia kąpieli w solance o stężeniu (podobno) 28%
Wchodząc do takiej wody wszystkie mikro-ranki dają o sobie znać, gdy kropelka dostała mi się do nosa jeszcze długo potem odczuwałem pieczenie. Podobno zachlapanie oczu jest również bardzo bolesne.
Następnie pojechaliśmy oglądać te „nieszczęsne rekiny” Ano nieszczęsne, bo jak małpy gryzą (patrz Gambia) to co dopiero taki rekin. Po drodze naszym oczom ukazał się wrak statku:
Na rekinach zaobserwowałem praktycznie jedyny przykład inicjatywy zarobkowej. Ponieważ przyjechaliśmy niezależnie to pewien pan kazał sobie iść za sobą niosąc karmę dla rekinów. Na naszą stanowczą odmowę osobistego karmienia rekinów (małpa chcąca orzeszki się kłania) zaczął wabić rekiny, które zaczęły pływać wokół naszych nóg:
Atrakcje się wyczerpały ale chcieliśmy sobie jeszcze kupić prywatne ręczniki plażowe. Z supermarketów był jedynie budowlany, ale ręczników nie mieli. Nie mieli także w żadnym innym sklepie, a na pytanie gdzie można taki coś nabyć jedna z pań ekspedientek wstukała mi w telefon nazwę, która się okazałą miastem na zupełnie innej wyspie. W sklepach ujawnił się także brak znajomości angielskiego przez personel nie pracujący na codzień z turystami. Na szczęście jak zapytać się o ręcznik to wiedziałem, bo mi ciągle brakowało takowych w Luandzie.
Pojeździliśmy trochę po Esparagos i Santa Maria i wróciliśmy do naszego hotelu pod koniec dnia. Zwrot auta był bezproblemowy, więc szczerze polecam taką formę zwiedzania wyspy. Cenowo było to także opłacalne a ile frajdy miałem z jeżdżenia po bezdrożach to tylko moje :-) Zdecydowanie lepiej niż quadem, buggy czy być wożonym na pace.
Czas szybko mijał i nastąpił ostatni dzień naszego wyjazdu. Samolot miał mieć planowy odlot o 19:30. Na 16:30 był wyznaczony transport z hotelu. Była tylko jedna kolejka a stanowiska check-in obsługiwały wszystkie destynacje, a było ich tego wieczoru jeszcze trzy: Birmingham, Glasgow i bardzo opóźniona Warszawa. Lotnisko jest bardzo malutkie i słabo jeśli nie w ogóle klimatyzowane. Klimatyzowany na pewno jest sklepik z artykułami spożywczymi. Z ciekawostek to lotnisko zapewnia darmowe WiFi jak i bardzo wygodne kanapy i fotele w poczekalni odlotów:
W końcu nadszedł czas boardingu:
Na pierwszym planie Dreamliner do Birmingham, potem nasz maluszek:
Wystartowaliśmy z 10 minutowym opóźnieniem. Po drodze przelatywaliśmy nad pięknie iluminowaną Lizboną:
Po przylocie miałem zarezerwowany hotel aby nie prowadzić samochodu przez 3 godziny po nieprzespanej nocy, co było bardzo dobrym pomysłem. Kilka godzin złapanego snu w pokoju hotelowym bardzo dobrze zrobiło.
I tak się zakończył mój 12 lot - w tym czwarty powyżej 6 godzin - w przeciągu 5 tygodni. W tym czasie dwa razy odwiedziłem Afrykę a w międzyczasie była szybka wizyta w starym kraju.
Czy polecam Wyspy Zielonego Przylądka? Jak najbardziej, można tam faktycznie odpocząć i nie czuć się „dojną krową”. Mieszkańcy Afryki okołorównikowej to w większości przemili, otwarci ludzie więc jeśli możecie odwiedzajcie ich, a na pewno będziecie zadowoleni.
-
Chodzi mi po głowie właśnie Sal jeszcze przed świętami. A jak tam jeśli chodzi o bezpieczeństwo jedzenia/wody? Z tego co wiem lepiej uważać i sporo osób się podtruwa... A kiedyś był jeszcze zbiorowy pozew anglików do sieci RIU i TIU o trucie klientów... Rozumiem, że jak cypelku 18+ to byłeś w Riu Cabo Verde? Ja myślę o Palacu... No zobaczymy.
A Jimny super samochód na takie miejsce, ja super wspominam wyprawę na plażę cofeta na Fuercie Jimnim... Też był rozklekotatny. Ogólnie myślisz, że warto ten samochód wynająć? Co najbardziej polecasz zobaczyć tym samochodem?
-
W Afryce z założenia korzystam tylko z wody butelkowanej, nawet do mycia zębów.
Co do podtruwania, tak jak pisałem latają stada much. Więc lepiej unikać posiłków na wolnym powietrzu za dnia - po nocy muchy odpuszczają.
Ponadto trzeba myśleć co się je. Wiadomo, że kremy czy sosy na bazie majonezów są potencjalnie niebezpieczne. Lodów i śmietanowo-kremowych deserów też bym radził unikać, co czasem ciężko wytłumaczyć dzieciom.
Mi może łatwo o tym pisać, bo ja co roku mam szkolenia w tym zakresie z uwagi na moje podróże służbowe jak i wszelakie możliwe szczepienia na choróbska tam panujące.
Tak, byłem z RIU Cabo Verde i raczej tego hotelu nie wybiorę ponownie. Napisz swoją recenzje z Palace, zobaczymy co tam jest.
Tak, na Sal generalnie warto wynająć samochód w jeden dzień objeździsz wszystko na wysepce; największą frajdą jest sama jazda po bezdrożach, bo atrakcje są jaki są. Przynajmniej wejściówki są tanie.
Jeśli nie masz sensownego cenowo roamingu to polecam eSIM. Na lotnisku Sal jest darmowe WiFi więc bez problemowo dodasz owego eSIMa po wylądowaniu. Dane się przydadzą w poszukiwaniu nowych atrakcji podczas jazdy samochodem. Ruch jest bardzo niewielki, teoretycznie ograniczenie na całej wyspie to 50km/h i raczej jest przestrzegane ze względu na zły stan nawierzchni.
Do płacenia bezgotówkowego korzystałem z konta Revolut zasilanego tak, aby tam było akurat tyle pieniędzy, ile się spodziewam zapłacić. Do zasilania Revoluta też dane się przydają, ale jeśli możesz ze sobą zabrać Euro to weź trochę bilonu i banknotów o mniejszych nominałach - przydadzą się.
Gdybyś chciał Navarę, to kaucja gotówkowa jest 400E. Samochód warto zarezerwować sobie „na zapas” już pierwszego dnia, bo się cieszą popularnością.
Jeszcze znalazłem taki filmik z jazdy.
-
Polecamy
Dzięki za uszczegółowianie. Mniej więcej na co uważać to mam doświadczenie, niestety ostatnio w Kenii uśpiło nam trochę czujność i swoje odchorowaliśmy. Afryka to niestety Afryka... Na razie w niedzielę Sri Lanka drugi raz także do Riu (wskoczy mi status Gold). A to tego Palaca to się wybiorę jak cena będzie adekwatna do tego co się można w Afryce spodziewać...
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki