Istny Meksyk... Dzień 5. Tulum
przez
w dniu 01-02-2013 o 01:16 (2197 Odsłon)
Obudziło nas wstające słońce. Powietrze było zupełnie inne niż w Meksyku. Było też inne niż poprzednia dnia po przylocie. Zdawało się rano być uśpione, przygaszone, dające poranny oddech. Mimo to nieprzerwanie było lepkie i bardzo ciepłe. Po raz pierwszy w trakcie tej wyprawy "powiało" wakacjami. Mimo, że mieliśmy tak mało czasu na Jukatanie, tego poranka można było chwilę posmakować tego wakacyjnego klimatu.
Brak wynajętego auta zmusił nas do modyfikacji planów. Zostały nam raptem 2 pełne dni plus połówka kolejnego, gdzie wczesnym popołudniem mieliśmy wylot powrotny do Meksyku. Wcześniej planowaliśmy zobaczyć:
- Tulum
- Chichen Itza
- Isla Mujeres,
dokładając do tego jaskinie i inne okoliczności przyrody.
Stanęło na tym, iż odwiedzimy Tulum w komplecie jednego dnia, drugiego dnia podzielimy się - zamierzaliśmy odwiedzić Chitzen Itza, a nasi kompani zdecydowali się na podróż na Wyspę Kobiet.
Bez problemów złapaliśmy busa do Tulum. To zaledwie 60 km, prosta droga. Niemalże co godzinę autobus w ramach publicznego transportu pokonuje tę trasę. Przystanek miał blisko strefy archeologicznej, nie wjeżdżając do miasta. Gorąco. To nasze pierwsze spostrzeżenie. I alert, żeby załatwić coś do picia.
Po drodze sporo ofert wynajęcia przewodnika z próbą imitowania jedynego słusznego biura zakupu biletów...
Po dłuższym spacerze dotarliśmy. To prekolumbijskie miasto,a właściwie jego szczątki, robią wrażenie. Dzięki temu "punktowi styku" z Morzem Karaibskim uderza kontrastem. Odniosłem wrażenie, że obecność pięknej plaży sprawia, że ruiny nieco się gubią, schodzą nieco na dalszy plan. Chociaż... chyba jednak działa to inaczej, udaje się całość skomponować skutecznie, wiążąc wszystko lekką nicią surrealizmu....
Tuż pod ruinami (są ulokowane na wzniesieniu), znajduje się dostępna dla turystów plaża. Skorzystaliśmy, w końcu trzeba było choć przez kilka godzin stać się "wczasowiczem" Poniżej wklejam kilka fot:
Po kilkugodzinnym odpoczynku obraliśmy kurs na przystanek autobusowy. Na szczęście nie musieliśmy czekać na busa transportu publicznego, którego częstotliwość kursowania w godzinach popołudniowych znacznie zmalała, natomiast bardzo szybko załapaliśmy się do lokalnego mikrobusa. Błyskawicznie znaleźliśmy się w Playa del Carmen. Podjęliśmy jeszcze próby wynajmu auta na jeden dzień. Najbardziej godny zaufania zdawał się być oddział Alamo, natomiast nie dysponował on żadnym samochodem w rozsądnej cenie (bądź nie chciał wynająć na tak krótki okres czasu, zasłaniając się brakiem floty). Szkoda, bowiem pozwoliłoby to zaoszczędzić sporo czasu, natomiast brak takiej możliwości skazał nas na rozdzielenie się i zmusił do skorzystania z transportu do Chitzen Itza komunikacją publiczną - 3h w jedną stronę...
Nie zmieniło to naszego przekonania, że jest to miejsce, które zobaczyć trzeba. Niezależnie od tego, że poświęcić w ten sposób mieliśmy ponad 40% naszego czasu na Jukatanie.
Po krótkim spacerze po Playa del Carmen wróciliśmy do hostelu. Zakończył się najbardziej leniwy dzień naszej wyprawy. Kolejny miał okazać się podobnym i - czego nie zakładaliśmy - ostatnim względnie "spokojnym"...