Istny Meksyk... Dzień 7. Do Puebli z kłopotami
przez
w dniu 04-02-2013 o 23:38 (2219 Odsłon)
Ostatni dzień na Jukatanie powitał nas pięknym porannym słońcem. Mieliśmy zaledwie 2 godziny na spacer po plaży i ostatnie kroki w Playa del Carmen. Miasteczko ma swój klimat. Choć nie ma prawie nic wspólnego z Meksykiem nieturystycznym, to jednak jest dość wyraziste i na pewno niebanalne. Przyjemnie spędzało się tam każdą chwilę.
A te mijały szybko. Zanim się spostrzegliśmy, trzeba było wracać. Przyznać trzeba, że ociągaliśmy się z tym ogromnie. Nie odmówiliśmy sobie kubka świeżych owoców. W efekcie straciliśmy kolejne 10 minut. Jak się okazało, bardzo ważne. Zafundowaliśmy opóźnienie, które zmusiło nas do skorzystania z taksówki celem dowiezienia do hostelu.Zbliżał się czas wyjazdu naszego autokaru na lotnisko, bilety mieliśmy kupione już wcześniej. A tu niespodzianka - panowie z wszystkich taksówek zgodnie stwierdzili, że.. jesteśmy brudni z plaży i nie zamierzają nas zabrać....
Żadne rozmowy nie przynosiły skutku, pozostali nieugięci... Nie mieliśmy wyjścia - pobiegliśmy do hostelu. Do pokonania mieliśmy dokładnie 2 km. Gdyby nie upał i fakt, że naprawdę nie mieliśmy ani chwili, może nie byłoby tak nieprzyjemne.
Dobiegliśmy. Wpadłem do "recepcji" prosząc w biegu o zamówienie taksówki. Jeszcze nigdy w życiu nie pakowałem się tak szybko. Zdążyliśmy zresztą wszyscy jakimś cudem jeszcze wziąć prysznic, choć całą operację zamknęliśmy w 10 minutach czasu .To było szaleństwo...
Taksówka przyjechała w mig. Zaczekała chwilę na nas, zabrała nas na dworzec komunikacji miejskiej, gdzie niemalże na styk zdążyliśmy na autobus na lotnisko. Nasze pożegnanie z wybrzeżem Morza Karaibskiego było zaiste ekspresowe...
CUN bez historii. Spokojna odprawa, wylot lekko opóźniony. Zabrał nas ten sam samolot, co w przeciwnym kierunku - B733 o numerze reg XA-VIJ linii VIvaAeurobus. Postrzałem go - byłem przekonany, że linia ta ma samolotu pod trzydziestkę. Okazało się, że to był zaledwie 22-latek. Kapryśny zresztą....
Samolot ruszył. Low speed. High speed.... Rejected take-off! . No, nie wiem, czy faktycznie prędkość osiągnięta przez maszynę była tak wysoka - samolotowi nie asystowała żadna pomoc w ciągu 30 minut, w trakcie których cocpit crew starał się usunąć usterkę, która została oznajmiona w kabinie jako błąd systemu nawigacji. Samolot stał w tym czasie osamotniony. Po powyższym czasie pilot oznajmił, że wszystko wydaje się być ok i możemy ruszać.
Po niespełna 2 godzinach lotu z ewidentnie działającym już systemem nawigacji wylądowaliśmy w Meksyku, nad którym zebrały się granatowo-siwe chmury. Zapowiadała się niezła burza, mieliśmy szczęście, że zdążyliśmy bez obaw wylądować.
Nasze kroki skierowane zostały do wypożyczalni. Tu również korzystając z pośrednictwa amigoautos.es, zarezerwowaliśmy samochód. Trafiło na wypożyczalnię Thrifty Car. Pomni doświadczeń z Jukatanu baliśmy się, czy wszystko będzie OK. Gdyby było inaczej, trzeba byłoby zmienić plany, a te były dość napięte, począwszy od noclegu w Puebli - przystanek do Oaxaca.
Tym razem również zostaliśmy dowiezieni busem do centrali. Tam urzędował Amerykanin. Już po pierwszych słowach - w których kazał nam grzecznie czekać - wiedziałem, że kolejny raz mamy przerąbane. Trafiło na nieprzeciętnego gbura. I faktycznie - facet z ewidentną łaską nas obsłużył. Nie zgodził się na warunki ustalone w kontrakcie, nie chciał słyszeć o ubezpieczeniu, chciał wysoki depozyt... No i zostaliśmy na lodzie...
Wróciliśmy na lotnisko.Podpiąłem się pod pierwszą lepszą wifi i zadzwoniłem ze Skype do amigoautos. Nie miałem jednak szans na ich feedback. Zdążyłem tylko napisać reklamację celem odzyskania kwoty zaliczki pobranej z kredytówki na poczet wypożyczenia auta....
To nie zmieniało faktu, że nadal nie mieliśmy samochodu. Zaczęliśmy szukać wypożyczalni, która oferowałaby pełne ubezpieczenie. Nie potrafiliśmy takiej znaleźć, ale w jednej z nich kobieta stwierdziła, że jej znajomy takie oferuje w Hertz. Pomyśleliśmy, że bądź co bądź jest to firma z pewną marką i że z chęcią skorzystamy, jeśli warunki finansowe będą akceptowalne.
Kolejny raz zostaliśmy dowiezieni, tym razem pod drugi terminal. Biuro Hertz sprawiło profesjonalne wrażenie, zupełnie inne od budy tego gbura. Cena okazała się nienajgorsza. Omówiliśmy szczegóły kontraktu, ściągnął kasę + depozyt z kredytówki, podpisuję kontrakt.... Jebb.... Pułapka - wbrew jego zapewnieniom, nieco między wierszami doczytałem się, że nie ma pełnego ubezpieczenia. Mówię człowiekowi, że tego nie podpiszę, on się jak najbardziej zgadza, ale uświadamia mnie, że zdążył już z kredytówki kwotę ściągnąć i jeżeli ją zwróci, to księgowanie transakcji zwrotnej potrwa co najmniej kilka dni. A na to pozwolić sobie nie mogliśmy.
Wzięliśmy ten samochód. Nieco na własne ryzyko, ale tłumaczyliśmy sobie, że będziemy je pilnować solidnie. Ruszyliśmy do Puebli. Zbliżała się godzina 22. Poprosiliśmy tylko człowieka od wynajmu auta, żeby zadzwonił do naszego hostelu i przekazał, że będziemy w okolicach północy.
Droga przebiegła spokojnie, choć zmęczenie tym zakręconym dniem dawało się we znaki. Dojechaliśmy do Puebli po ok. 1,5h jazdy. Nawigacja nas poprowadzić miała pod drzwi, a poprowadziła do jakiejś opustoszałej dzielnicy slamsów.
Hostal Casona Poblana, Avenida 16 de Septiembre 905 - to był namiar na nasz hostel. Okazało się, że ulic 16. Września jest w Puebli kilka! Nawigacja zupełnie nie dała rady, była noc. Znajdowaliśmy się w środku średniej wielkości mieściny nie mając pojęcia, gdzie się udać. Dojechaliśmy do stacji benzynowej. Sprzedawca okazał się bardzo pomocny - gestykulował, rozrysował trasę. Trzeba było wyczuć, czy wie, czy tylko mówi. Sprawdziło się bowiem, iż Meksykanie nigdy nie odmawiają w przypadku pytania o drogę. ZAWSZE odpowiedzą, doradzą, również wówczas, gdy nie mają zielonego pojęcia, o czym mówią.
Tym razem człowiek nam doradził dobrze i znaleźliśmy się w końcu w centrum. To już był sukces, bowiem pamiętaliśmy, iż właśnie w centrum ulokowany był hostel. O trafieniu pod dokładny adres jeszcze nie było mowy. Błądzenia część drugą czas było zacząć. Jeździliśmy kilkanaście minut w ich systemie dróg prostopadłych. Mimo, że ruch był znikomy, panował chaos. Przejazdy na czerwonym świetle stanowiły standard zupełny. Dostosowałem się do niego. W Puebli znajduje się fantastyczny system dróg jednokierunkowych - jest ich multum, a znaki znajdują się na ścianach budynków nieoświetlonych nocą. To była loteria. No i stało się - dostałem na ogon policję. Na światłach. Rzecz w tym ,że ich policjach na światłach jeździ 24h/dobę i nie miałem pojęcia, czy w tym momencie zostałem złapany, czy to kolejny raz po prostu rutynowo włączona sygnalizacja świetlna.
Ignoruję, jadę dalej. Wszak nie mogli przecież nas po prostu złapać. Niestety, mogli... Gdy zawołali nas przez głośnik, straciłem wątpliwości. Zatrzymali nas. Przyszła dwójka, na dzień dobry oświadczyła o mandacie. Zaczął się najtrudniejszy z dotychczasowych egzaminów hiszpańskiego. Było co bronić - przejechałem skrzyżowanie na czerwonym świetle wjeżdżając pod prąd w jednokierunkową
Udało się! Puścili nas wolno. Jeszcze trochę posiedzieli na ogonie i pojechali. My z kolei w dotarliśmy do hostelu po ok. 10 minutach. Wysadziliśmy kompanów i wraz żoną pojechaliśmy szukać parkingu. Mieliśmy dość - poprosiłem o pomoc pobliski... radiowóz. Policjant okazał się ogromnie pomocny, wyraźnie ucieszony mogą prośbą o wsparcie. Radiowóz pilotował(!) nas w drodze na pobliski parking strzeżony na parterze budynku. Tam wjechaliśmy, po czym... parkingowy poprosił mnie o pozostawienie kluczyków na nos. O nigdy w życiu... Ten dzień był wystarczająco pełny wrażeń i mieliśmy już serdecznie dość przygód.
Poszliśmy do hostelu i padliśmy spać. To już ewidentnie nie był Jukatan. To istny Meksyk.....