Istny Meksyk... Dzień 8. Przysługa nawigacji
przez
w dniu 26-03-2013 o 01:09 (1794 Odsłon)
Obudził się nowy dzień. Byliśmy w Puebli, trafiając tam po jednym z najbardziej zakręconych dni w życiu. Trzeba było zebrać się szybko do kupy, bowiem do wylotu z Meksyku zostało już raptem tylko 2,5 doby, a nasz plan wyglądał ekstremalnie:
Dzień 8. Puebla + droga do Oaxaca
Dzień 9. Oaxaca + droga do Acapulco
Dzień 10. Acapulco + droga na lotnisko
Puebla ułatwiła nam nieco zadanie - przykryta chmurami, dość chłodna jak na warunki, jakie mieliśmy na Jukatanie, sprawiła, iż ograniczyliśmy nasz pobyt do krótkiego spaceru po miasteczku. Zdążyliśmy jednak zwrócić uwagę na specyficzną otwartość i gościnność tych ludzi, zdecydowanie większą niż w pozostałych odwiedzonych rejonach. W Puebli nie udało nam się zobaczyć wulkanu Popocatepetl, przeszkodziła aura.
Nie pozostało nam nic innego, jak udać się w drogę do Oaxaca. 340 km do pokonania autostradami - drogami nr 1500 oraz 1350.
Psikusa wykręciła nam nawigacja - nie pozwoliła nam wjechać na autostradę, prowadząc nas równoległą trasą, położoną kilka kilometrów od autostrady, drogą krajową nr 150. Przez 120 km jechaliśmy przez meksykańskie wioski, zaliczając dziesiątki progów zwalniających. To była najpiękniejsza pomyłka nawigacji, z jaką się spotkałem - zobaczyliśmy Meksyk, jakiego wcześniej nie widzieliśmy. W połowie tej trasy stanęliśmy skorzystać z kuchni polowej, gdzie smażyły się przepyszne tacos. To był fantastyczny fragment trasy.
Gdy wjechaliśmy w końcu na autostradę nr 1500, skończyły się ślady życia, a zaczęły piękne widoki. Góry, kaktusy, przełęcze...
Dzień uciekał, powoli zbliżaliśmy się do Oaxaca. Do miasta wjechaliśmy, gdy zapadał zmrok. Przebicie się przez korki zajęła nam dobre pół godziny. Zbliżając się do celu poczuliśmy, że... pali nam się sprzęgło. Chevrolet Chevy w tamtym momencie dawał nam jasno do zrozumienia, że trasa przez progi bardzo go zmęczyła i że nie ma większej ochoty na "jeszcze". Rzecz w tym, że to "jeszcze" mieliśmy skrzętnie zaplanowane i nie uśmiechała nam się wizja uziemienia. Mieliśmy już niespełna 48h do samolotu powrotnego....
Podjęliśmy trudną decyzję - zrezygnowaliśmy z Acapulco. Mieliśmy świadomość, że wariant optymistyczny zakładał dojechanie z powrotem do Meksyku trasą najkrótszą. Samochód czekały ponownie góry...
Udało nam się dojechać powoli do hostelu. Zostawiliśmy samochód, złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do centrum. Nie mieliśmy czasu na kombinowanie. Uznaliśmy, że samochód powinien "odpocząć" do rana.
Oaxaca nocą żyła, niepodobna do Puebli i Mexico City. Pełna gwaru, radości, muzyki. Zjedliśmy wyśmienitą meksykańską kolację w rynku, posłuchaliśmy trochę Mariachi, podzieliśmy się tacosami z przesympatycznym małym Meksykaninem i ruszyliśmy taksówką do hostelu.
To był kolejny dzień, w którym los rzucił nam kłody pod nogi. Jak czas pokazał, prawdopodobnie ratując nas powrót, ale póki co kładliśmy się spać ze świadomością cięcia w planach. Pocieszało tylko wrażenie z kolacji, bowiem miasteczko okazało się cudne...