Śniadanie jem na kolację, czyli "jet-lagu, pozwól żyć..."
przez
w dniu 22-09-2016 o 20:05 (6878 Odsłon)
Ostatnio znowu jakoś nie miałem weny na pisanie. Trochę z braku czasu, a trochę bo nie bardzo było o czym... Latanie po Azji stało się rutynowe - tzw. MKwŻOL (Mrożących Krew w Żyłach Opowieści Lotniczych) ostatnio brak... Jednak ta robota jest spokojniejsza niż śmiganie ATRem w indyjskim monsunie. Albo też po prostu jestem już starszy i jak mówi stare lotnicze porzekadło "polegam na swoim doświadczeniu, aby unikać sytuacji, w których musiałbym polegać na swoich umiejętnościach". W każdym razie ostatnio lotniczo za wiele się nie dzieje...
Mamy teraz "Typhoon Season", czyli porę tajfunów i myślałem, że będę mógł coś napisać o "walce z żywiołem", ale jakoś mam farta. Co nawiedza nas jakiś większy sztorm, to albo jestem w Polsce, albo gdzieś na rejsie. Załapałem się wiec póki co w tym roku tylko na dwa cyklony.
Pierwszy przespałem na tabletkach nasennych (zażytych bynajmniej nie z powodu tajfunu, tylko totalnego rozpier... organizmu po kolejnej zmianie stref czasowych), więc nic nie widziałem. Podczas drugiego, w Hongkongu pogoda wyglądała tak:
Dla niezaznajomionych z terminologią - lotniskowa stacja meteo podaje "microburst" z uskokiem wiatru minus 50 kt. Po naszemu to chyba "biały szkwał". Po wejściu w takie coś samolot przestałby lecieć... Ponieważ jednak życie nam miłe, spędziliśmy kilka godzin pijąc kawę w lotniskowej knajpie w TPE, czekając aż tajfun sobie przejdzie. Lądując w HKG załapaliśmy się tylko na ostatki - jakiś lekki windshear tuż przed progiem pasa. Nic nadzwyczajnego w na lotnisku w Hongkongu, które jest otoczone górami. Wystarczy ze trochę powieje zza tych gór i robi się turbulencja i uskoki wiatru na podejściu. Czasem takie, że można mieć "microburst'a" ...w gaciach
Trzeci Tajfun, który nawiedził w tym roku Formozę, to supertajfun Meranti, ponoć największy od 20 lat. Nie miałem przyjemności go oglądać osobiście, bo byłem w tym czasie w Polsce, ale ponoć było ciekawie, szczególnie na południu wyspy. Wiało ponad 200 km/h, a Tak wyglądał... basen na 40stym piętrze naszego hotelu w Kaoszungu. Więcej do opowiedzenia na ten temat będzie miał nasz forumowy kolega Kitsune
Z innych wydarzeń wartych wspomnienia, to przyszczęściło mi się ostatnio i dostałem bazę w Rzymie. Nie jest to baza z prawdziwego zdarzenia (Rzym oglądam raz w miesiącu przez pół dnia), a raczej "reverse rostering". Dzięki temu jestem trochę więcej w domu. Jest nas razem kilku "Rzymian" i działa to w ten sposób, że jeden przyprowadza samolot z Azjii przez Delhi do Rzymu i zaczyna swoje wolne w domu, a następny delikwent po wolnym zabiera samolot spowrotem do Azjii. Latamy tak na zakładkę i dzięki temu jestem teraz w stanie wyciągnąć w miesiącu 8 (a przy "kreatywnym" rozporządzaniu urlopem nawet 10) pełnych dni w domu...
Oczywiście, "nie ma róży bez ognia" - firma też coś musi z tego mieć, inaczej nikomu nie chciałoby się bawić w planowanie nas w ten sposób. Tym czymś jest fakt, że będąc "Rzymianinem" nie muszę mieć dni wolnych w Taipei i nie opłaca się mnie tam trzymać w hotelu więcej, niż wymagany przepisami odpoczynek po locie. Latam więc ostatnio prawie wyłącznie na "longhaul'e" do Australii i na Hawaje. Cyganie w porównaniu do mnie prowadzą osiadły tryb życia, a swojej walizki, to już nawet nie rozpakowuję...
GdziEś nad Interiorem Australi, czyli tzw. GAFA - Great Australian F..ck All
Ponieważ są to zwykle całonocne, 9-10 godzinne loty, a przerwy między nimi, to góra 2 dni, to nie ma nawet kiedy przestawić się po powrocie z domu na czas azjatycki. Prowadzę więc ostatnio żywot wampira - kładę się zwykle o wschodzie słońca (zdążywszy nawet nieraz przed spaniem załapać się na śniadanie hotelowe), a wstaje późnym popołudniem. I tak w kółko, jak w tym starym polskim filmie: "śniadanie jem na kolację, golę się wieczorem..." itd.
Teraz jestem na pobycie w Melbourne i jest nie inaczej - nie widziałem jeszcze miasta za dnia. Dzisiejsze śniadanie jadłem w tutejszej marinie, podziwiając przy tym zachód słońca. Kelnerka nie mogła się nadziwić jak można zamówić jajecznicę o 19tej. W końcu się jednak zlitowała... Pózniej zrobiłem sobie 25 kilometrowy, nocny spacer po mieście i po porcie (porty, kanały i statki, to ostatnio mój "fetysz").
https://youtu.be/Mz1sNU7GBc8
Jutrzejszy rozkład dnia będzie pewnie podobny. Na 21-wszą zarezerwowałem sobie bilet w tutejszym IMAXie na film "Sully" o lądowaniu A320 w rzece Hudson. Mam nadzieję, że nie zaśpię...