Współpraca z GOPR/TOPR
przez
w dniu 30-03-2025 o 19:07 (741 Odsłon)
Jeszcze przed powstaniem LPR, śmigłowce z Zespołu Lotnictwa Sanitarnego wykonywały loty w rejony górskie, współpracując z jednostkami GOPR oraz TOPR. Częstokroć była to doraźna, improwizowana współpraca w zależności od potrzeb przy danym zdarzeniu. Nieco bardziej unormowanym „proceduralnie” było wykorzystanie śmigłowca z bazy w Zakopanem. ZLS zapewniał śmigłowiec z załogą lotniczą oraz obsługą a TOPR zabezpieczał ratowników dyżurnych. Nie będę tutaj wchodził w szczegóły – można o tym przeczytać w różnych, ogólnodostępnych opracowaniach i publikacjach.
Prawdą jest, że owa współpraca zakończyła się z chwilą opuszczenia przez „Ratownika 14” bazy
w Zakopanem oraz pewnych perturbacjach odnośnie różnych wizji dalszego rozwoju ze strony TOPR oraz nowo powstałego (w 2000 roku) SP ZOZ Lotnicze Pogotowie Ratunkowe.
W wyniku różnych zawirowań historii, TOPR wszedł w posiadania Sokoła i tym samym uniezależnił się od innych podmiotów. Tutaj kończy się współpraca obecnego LPR z TOPR.
Oczywiście, loty w góry nie ustały – wiele zdarzeń było nadal obsługiwanych przez różne sekcje GOPR oraz śmigłowce LPR z południowych baz Polski. Warto jednak zaznaczyć, że pewnym ewenementem było nieformalne rozgraniczenie rejonu operacyjnego: Tatry „obsługiwał” TOPR a resztę gór GOPR we współpracy z LPR oraz innymi operatorami posiadającymi śmigłowce – m.in. ze Strażą Graniczną.
Sytuacja zmieniła się z chwilą zakupu przez LPR nowych maszyn – EC135P2+, oraz chęcią powrotu do szerszej współpracy pomiędzy GOPR a LPR. Ów szerszy zakres miał obejmować użycie technik linowych do ewakuacji pacjentów z terenów trudnodostępnych. Warto zaznaczyć, że przed pierwszą edycją dedykowanego szkolenia z użyciem technik linowych (Sanok, 2012 rok), współpraca z jednostkami GOPR opierała się wyłącznie o szkolenie podstawowe, czyli wykonywanie pełnego lądowania w terenie zabezpieczonych przez GOPR; dostarczenie lekarza/podjęcie pacjenta w niskim zawisie lub z podparcia płozą/płozami.
Po pierwszej edycji wspólnych szkoleń, rozpoczęto pełne przeszkolenie pilotów z zakresu podstawowego oraz w technikach linowych z baz: Sanok, Kraków, Kielce, Gliwice (obecnie Katowice) oraz Wrocław.
Zgodnie z wewnętrznym zarządzeniem, do baz LPR w Regionie Południe, trafiali wyłącznie piloci po przeszkoleniu we współpracy ze służbami górskimi na poziomie podstawowym. Natomiast szkolenie z użyciem technik linowych było realizowane w oparciu o dedykowane, coroczne kursy i jednocześnie sprawdziany OPC dla pilotów posiadających już to uprawnienie.
Owe kursy realizowano w różnych częściach naszych gór: od Sanoka, poprzez Szczyrk aż po Jelenią Górę.
Niestety, pewne trudności formalne z uzyskaniem zgód od parków narodowych na wykonywanie lotów w rejonach górskich oraz dostępność odpowiedniego zaplecza, spowodowały, że szkolenia w technikach linowych zaczęto organizować w…. Górach Świętokrzyskich!
Bliskość starej bazy „Ratownika 5” z hangarem na podkieleckim Masłowie oraz zaplecze socjalne w nowej bazie były nie lada argumentem z punktu widzenia finansów firmy. A że zaraz obok bazy jest małe pasmo z wzniesieniami? Co się nie da, jak się da!
Nikt zbytnio nie protestował, bo zawsze padał koronny argument: to ilu pacjentów uratowaliście z użyciem technik linowych? Statystyka, używana zgodnie z pewnym założeniem, była nieubłagalna.
Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a mieszkańcom płasko-Polski trudno zrozumieć aspekty związane z czasochłonnością akcji ratowniczej oddalonej od najbliższej drogi np. o 300 metrów…. Ale w pionie! W krajach rozwiniętych, nikt nie neguje konieczności użycia śmigłowców w terenie trudnodostępnym, gdzie nawet zwykłe złamanie nogi (z racji skomplikowanej logistyki) urasta do poważnego problemu związanego z bólem, stresem czy wychłodzeniem organizmu. Jakoś zawsze ważniejsza była łatwo „sprzedawalna” w MZ ilość przetransportowanych pacjentów vs. efektywność związana z lepszym dobrostanem i komfortem pacjenta…
Wprowadzenie (sygnowanej dokumentem „porozumienia”) współpracy ze służbami górskimi spowodowało, że LPR został zobligowany do wystawienia na dyżury przeszkolonych pilotów.
LPR zobowiązało się, że każdy pilot dyżurny będzie posiadać ważne uprawnienie do lotów z wykorzystaniem technik linowych. Niestety, z racji konieczności podtrzymywania uprawnienia oraz przypadków losowych, nie zawsze było to możliwe do spełnienia. Podobnie zresztą było po stronie GOPR: nie zawsze mieli dostępnego w dyżurze ratownika z uprawnieniami ratownika pokładowego. W tym miejscu warto przytoczyć klasyczny sposób realizacji takiej misji.
Załoga dyżurna, po otrzymaniu zgłoszenia od GOPR o potrzebie użycia śmigłowca z operacjami linowymi, miała czas gotowości zwiększony o max 15 minut do startu, celem opracowania planu misji, który obejmował m.in. ewentualne dotankowanie śmigłowca, obliczenia wyważenia, miejsce docelowe pacjenta etc.
Po starcie do zdarzenia załoga wykonywała lot do miejsca spotkania z GOPR. Zazwyczaj było to dogodne miejsce do lądowania, na którym zespół ratowników GOPR (wraz z ratownikiem pokładowym) oczekiwał na przylot śmigłowca. Po przyziemieniu i wyłączeniu silników następowało przygotowanie do misji z użyciem technik linowych. Załoga LPR wyciągała ze śmigłowca „zbędne graty” (plecaki, nosze, deskę ortopedyczną, sprzęt medyczny z bagażnika CARGO, etc.). W tym samym czasie następowało „olinowanie” śmigłowca: wpięcie w podłogę dodatkowych punktów mocowania liny pokładowej, podczepienie do belki liny desantowej oraz zabezpieczeń, sprawdzenie łączności dwustronnej pilot – ratownik pokładowy i pilot/ratownik pokładowy – ratownik desantowany. Lekarz oraz ratownik LPR pozostawali na ziemi. W tym czasie pilot uruchamiał silniki a na pokład wchodzili: ratownik pokładowy GOPR i jeden lub dwóch ratowników do desantu wraz z noszami (najczęściej były to lekkie nosze TYROMONT’a). Tak skomponowana załoga wykonywała dolot do miejsca zdarzenia i po wykonaniu zawisu następowało desantowanie ratowników z noszami do wstępnie zabezpieczonego pacjenta. Po desancie, na komendę ratownika pokładowego, pilot wykonywał odlot na mały krąg aby ratownicy mieli czas na przełożenie i zabezpieczenie pacjenta w noszach. Ów mały krąg był podyktowany także oszczędnością paliwa: w locie postępowym zużycie było dużo mniejsze niż podczas wykonywania zawisu. Na komendę z ziemi, że pacjent jest gotowy, pilot wykonywał podlot i zawis nad pacjentem a następnie, po podczepieniu do liny, unosił pionowo śmigłowiec aby nosze z pacjentem i ratownikiem asekurującym „wyszły” poza przeszkody terenowe (drzewa, skały). Jest taka zasada w lotach w górach: w górach nie latamy, ale przemieszczamy się śmigłowcem. Dokładnie w taki sam sposób wykonywano przelot, z odpowiednim przewyższeniem nad przeszkodami, do poprzedniego miejsca spotkania, gdzie oczekiwał pozostały personel LPR. Pilot delikatnie obniżał zawis nad miejscem przyziemienia, aby nosze dotknęły ziemi i ratownicy mogli zwolnić linę a następnie, po wciągnięciu liny na pokład, śmigłowiec lądował obok. W czasie „przezbrajania” śmigłowca na standardową konfigurację HEMS (czyli zdjęcie olinowania i wrzucenie medycznych „gratów”) lekarz z ratownikiem LPR wykonywali badanie pacjenta i - w razie potrzeby - aplikowali odpowiednie leki oraz przekładali pacjenta na „nasze”, śmigłowcowe nosze. Po wszystkich, niezbędnych czynnościach, załoga startowała z pacjentem do szpitala a potem wracała do swojej bazy. Średni czas wykonania takiej akcji to ok. 1,5-3 godzin od startu do powrotu do bazy. Warto zauważyć, iż, zważywszy na trudność terenu czy porę roku (operacje linowe TYLKO w dzień), bardzo często, czas dotarcia pacjenta do szpitala w takiej akcji, bywał ponad dwu- trzykrotnie szybszy niż klasyczna akcja z użyciem naziemnej wyprawy ratowników GOPR(!) Jeśli zna się realia pracy ratowników w górach, widać bezdyskusyjną korzyść dla pacjenta przy wykorzystaniu śmigłowca w tego typu akcjach, bo nie zawsze jest skrawek miejsca aby wylądować w pobliżu.
Oczywiście, zaraz ktoś przytoczy „statystykę” i zarzuci, że w tym samym czasie można by było wykonać trzy misje HEMS i uratować trzy osoby zamiast jednej! Cóż, idąc tym tokiem rozumowania, to w bazie mogłoby stacjonować więcej śmigłowców: 3, 5 lub 7 a i tak kiedyś doszłoby do sytuacji, że akurat zabraknie tego ostatniego…
Współpraca ze służbami górskimi zazwyczaj układała się bardzo dobrze – jednak jak wszędzie, dochodziło do różnych incydentów, które powodowały nerwowość po jednej lub drugiej stronie.
Po części było to spowodowane pewną rywalizacją pomiędzy poszczególnymi Grupami GOPR oraz „zawirowaniami” kadrowi w sekcjach i w Zarządzie Głównym. Ze strony LPR również doszło, do wymiany kadrowej oraz braków wyszkolonych lub będących „w treningu ciągłym” pilotów. Doszło do pewnego impasu: LPR nie zawsze wystawiał do dyżurów pilotów z uprawnieniami do technik linowych lub piloci – z różnych przyczyn - zwyczajnie odmawiali takich lotów a GOPR nie zawsze dysponował ratownikami pokładowymi lub część ratowników dyżurnych „nie widziała potrzeby” (czytaj: chęci) wzywania śmigłowca LPR. Marazm narastał aż do czasu, gdy na przełomie 2021/2022 zawieszono współpracę. Ze śmigłowców zdemontowano belki do technik alpinistycznych, ratownicy i lekarze oddali sprzęt wysokościowy, zaprzestano wykonywania treningów i OPC. W tym miejscu pragnę zauważyć, że – w ostatnich latach współpracy – ze strony LPR doszło do przeszkolenia kilkunastu ratowników i lekarzy w technikach linowych. Posiadali oni swoje indywidualne wyposażenie i byli przeszkoleni do desantowania się z pokładu śmigłowca z użyciem liny. Stąd też, owo wspomnienie o zwrocie sprzętu alpinistycznego.
I tak, po ponad 10 latach efektywnej pracy, cywilne ratownictwo śmigłowcowe z użyciem lin zostało jedynie na śmigłowcu TOPR…
Oczywiście, zawsze można było użyć śmigłowców policyjnych ze strażakami czy ratownikami GOPR, że o wykorzystaniu wojska nie wspomnę. Jednak brak pełnoprawnej i usankcjonowanej cywilnej służby ratownictwa lotniczego, nie musiał długo czekać na upomnienie się o należne miejsce.
Powódź w 2024 roku unaoczniła potrzebę posiadania cywilnej, szybko reagującej służby do wykonywania ratownictwa z użyciem technik linowych. Pomimo „dziwnych” działań straży pożarnej w stosunku do wojska i LPR, potrzeba wykorzystania śmigłowców państwowego ratownictwa medycznego do ewakuacji i szybkiej pomocy medycznej okazała się nieodzowna.
Obecnie, w 2025 roku ponownie pojawiło się światełko w tunelu na doposażenie śmigłowców LPR o możliwość wykonywania technik linowych. Wyciągnięto wnioski z poprzednich lat i zdecydowano, że najlepszym rozwiązaniem będzie doposażenie śmigłowców w wyciągarki oraz przeszkolenie WŁASNEGO personelu z zasad wykonywania technik linowych. Póki co trwają przygotowania, ale, moim zdaniem, będzie to najlepszy scenariusz, w którym zespoły ratownicze będą działały niezależnie od innych instytucji (chociaż współpraca z GOPR nadal będzie rozwijana), w oparciu o własnych ratowników pokładowych i ratowników desantowanych.
Pewną jaskółką zmian jest także rozpoczęcie rozmów pomiędzy LPR a TOPR, celem uzgodnienia ewentualnej współpracy w Tatrach. Historia zatacza koło. Szkoda tylko, że musiało do tego dojść – dosłownie - „po trupach”, mając w pamięci, że TOPR nie lata na misje ratownicze w nocy, tak jak to robi LPR (z wykorzystaniem gogli NVG).
Jako ciekawostkę tylko przytoczę fakt, że „na świecie”, od dawna już wykonuje się operacje linowe w nocy, z użyciem gogli noktowizyjnych. I co, da się? Jak widać, się da…![]()