VIDEO »   Spitfire RIAT 2024        GALERIA »   Zapraszamy do umieszczania zdjęć w naszej galerii   

Zobacz kanał RSS

Z wężem na szpilce...

Dzień, jak co dzień

Oceń wpis
przez w dniu 29-05-2025 o 18:22 (728 Odsłon)
Ostry dzwonek budzika wyrywa mnie z błogiego snu – już 5:00, czas wstawać. W duchu klnę na „umyślnych”, którzy ustalili, że zmiana dyżuru w bazie 24H będzie odbywać się o godzinie 6:10 (co z racji dojazdu na nasze „zadupie”, wymaga pobudki właśnie w okolicach 5:00). Po drodze do łazienki biję się z myślami: skoro to baza 24H, to, czy będziemy zmieniać się o 6:00, 9:00 czy 12:00, nie ma żadnego znaczenia! I tak dyżur trwa przez całą dobę! Może dla kogoś z zewnątrz to zwykłe „marudzenie”, skoro „dzienne” bazy, pracujące od 7:00 do 20:00 wymagają stawiennictwa w pracy o 6:15. Jednak owe 45 minut, gdzie wiemy, że NIKT nas nie zadysponuje do zdarzenia jest dużym udogodnieniem. To nie, to co rozpoczęcie przejmowania dyżuru o 6:10 z możliwością wylotu już na kilka minut (bo w „normalnych” bazach, nikt nie będzie robił problemów „zmiennikowi” i nie będzie zmuszał go do wylotu: „bo ja jeszcze nie przejąłem dyżuru!”).
Cóż, taki urok bazy całodobowej…
Na szczęście, pomimo usilnych prób wielu zaspanych „zawalidróg” na obwodnicy, dojeżdżam do pracy na czas. Szybka zmiana składu załogi w aplikacji plus dwa słowa od „ojca prowadzącego” (czytaj: odprawa), wydrukowanie dokumentacji, pełny przegląd śmigłowca i można zrobić kawę.
No tak – nie było nikogo aby przygotować ekspres. Dziwnym trafem, zawsze z rana, ekspres jest pełen fusów, za to zupełnie bez wody i schłodzonego mleka! Na zaschnięte resztki mlecznej piany czy zachlapane kawą elementy ekspresu spuszczę zasłonę milczenia. Kolejne 10 minut i wreszcie popijam kawę, która, mam nadzieję, ożywi mnie bardziej niż pogoda za oknem.
Pomimo dużego zachmurzenia i lokalnych opadów mogę dać pogodę „zieloną” – dolecimy w każdy punkt mapy, w rejonie 130 km od bazy. No, może nie na wszystkie szczyty w górach, ale – pracując już -naście lat – nigdy nie zdarzyło się, aby, przy niskich podstawach chmur, ktoś dysponował nas do zdarzenia na jakimś szczycie. Zazwyczaj goprowcy wiedzą, że skoro szczyt jest w chmurach i widoczność wynosi kilka metrów, to śmigłowiec tam nie przyleci.
Po śniadaniu, zazwyczaj w okolicach 9:00, zaczyna dopadać człowieka senność – to już 4 godzina „na nogach” i organizm dopomina się następnej porcji dopalacza – kolejnej kawy.
Jeszcze ekspres nie skończył sączyć ostatnie krople „czarnego złota”, kiedy dźwięk telefonu alarmowego przerywa zwykły „szum” pokoju operacyjnego – wylot.
Dwa łyki kawy i pędzę wyprowadzić śmigło z hangaru. Tutaj mała uwaga: SOP ściśle określa, kiedy można chować śmigłowiec do hangaru. Zapisy sięgają czasów, kiedy „ecka” wyciągało się i chowało za pomocą specjalnego wodzidła, kółek transportowych i traktorka. Taka operacja zajmowała około 10-15 minut. Stąd też było wpisywane ograniczenie: „śmigłowiec w hangarze – pogoda”. Obecnie, kiedy czas wyjazdu platformy ze śmigłem wynosi do ok. 1 minuty, wpisywanie takiego ograniczenia jest zwyczajnie bez sensu (że nie wspomnę o nocy, gdzie max czas do startu to 15 minut). Niestety, siła przyzwyczajeń i nadinterpretacji SOP nad logikę jest, u niektórych zatrważająca.
Nasz „latający laptop” (podobnie jak większość urządzeń cyfrowych) nie znosi wilgoci, upału, kurzu i wiatru – po co więc trzymać śmigło na zewnątrz i narażać na niesprawności?..
W przelocie, pomiędzy pokojem operacyjnym a hangarem, słyszę, że mamy wezwanie do udaru – 12 minut od bazy. Spoko – pogoda jest, to taki „locik” , to czysta przyjemność.
Po starcie kierujemy się na południe. Widoki gór zawsze powodują „banana” na twarzach załogantów. To jedna z tych „wartości dodanych”, z które lubimy swoją pracę.
Czas szybko mija i już dolatujemy do miejsca wezwania. Okazuje się, że „dzielni druhowie”, natarczywie żądając z nami kontaktu przez radio, wyznaczyli nam lądowisko na…. boisku w miejscowości Y. Ogarnia nas wkurw, bo umawialiśmy się, że będą czekać przed budynkiem w miejscu zdarzenia, w miejscowości X. Na szczęście dostrzegamy kilka osób machających do nas spod jednego z domów na zboczu góry. Ratownik upewnia się przez radio, czy to jest dokładnie to miejsce. Po potwierdzeniu, decydujemy się, że spróbujemy tam „usiąść” (bo przy domu biegnie droga, która daje jakieś możliwości lądowania). Szybki wiraż ze zniżaniem i już podchodzimy pod wiatr do owej drogi. Patrząc z góry: trochę wąsko i pochyło. Na szczęście im niżej obranego punktu tym więcej miejsca na przyziemienie. Droga jest trochę wymagająca, bo ma spore nachylenie i biegnie tuż przy ogrodzeniu. Na szczęście, tego dnia mam doborowy skład załogi i ratownik szybko opuszcza pokład z zawisu aby ustawić mnie idealnie w osi, która gwarantuje bezpieczne przyziemienie.
Zgrana załoga to bezpieczna załoga. Właściwa współpraca w załodze to klucz do sukcesu nawet w najtrudniejszych aspektach misji. Szkoda, że nie ma możliwości latania w stałych zespołach – byłoby to znacznie efektywniejsze niż jakiekolwiek szkolenia z zakresu „bezpieczeństwa” wykonywanych lotów.
Szybka ocena stanu pacjenta i już zabieramy go na pokład. Lot do Krakowa nie zajmie więcej niż kwadrans.

Wracamy do bazy – nie wiadomo w jaki, magiczny sposób minął nam czas, ale już południe.
Tankuję śmigłowiec i w duszy marzę o niedopitej kawie, kiedy z dyżurki wybiega lekarz i woła, że mamy wypadek, prawie na 100 kilometrze.
Kończę szybko tankowanie i wsiadam do kabiny. Po 3 minutach jesteśmy w powietrzu z kursem południowo-wschodnim. Pogoda poprawiła się na tyle, że wyszło słońce i w cudowny sposób oświetla górskie pasma. Wiaterek też nam sprzyja – prawie 140 kts pozwala na szybsze dotarcie na miejsce. Nabieram jeszcze wysokości aby silniejszy wiatr „dodał nam skrzydeł”. Po dwudziestu kilku minutach dolatujemy na miejsce. Na drodze widać dwa rozbite auta i wozy strażaków. Widać, że to „kumaty” zespół, bo w taki sposób ustawili wozy bojowe, że wydzielili nam miejsce do lądowania z uprzedzeniem, że jest trochę ciasno od strony zbocza. Ustawiamy śmigłowiec pomiędzy wozami, ale w poprzek drogi, dziobem do zbocza – takie ustawienie śmigłowca pozwala na przyziemienie całymi płozami na utwardzonym podłożu przy bliskich przeszkodach. Odległość od kabiny pilota do końcówki łopaty z przodu jest zdecydowanie mniejsza niż z boku (oś wirnika za plecami załogi) – dzięki temu łatwiej określić odległość do przeszkód i pewnie posadowić śmigłowiec.
Na miejscu, po wyłączeniu silników, przygotowuję kabinę medyczną na przyjęcie pacjenta: przesuwam fotel ratownika, wysuwam nosze, odpinam pasy i zakładam na nosze folię NRC.
Szczęśliwie okazuje się, że mimo groźnie wyglądającego zdarzenia, pacjent będzie przewieziony na najbliższy SOR – do szpitala na powrotnej trasie. Start odbywa się sprawnie i za chwilę lecimy w kierunku szpitala. Niestety, teraz, czołowy wiatr spowalnia nasz lot i decyduję się lecieć zdecydowanie niżej. W szpitalu lądujemy „z prostej” i za chwilę mam czas aby uzupełnić dokumentację i posprzątać pokład medyczny: rękawiczki i brudy do kosza (worka), czyszczenie pokładu chusteczkami dezynfekcyjnymi, zwijanie kabli od sprzętów i już jest czas aby odetchnąć w promieniach słonka.
Niestety, sielanka nie trwa długo – dzwoni ratownik z zapytaniem, czy mamy paliwo na pilny transport pacjenta z tego szpitala do innego w Krakowie. Szybki rzut oka na stan paliwomierza i aprobata – robimy!
I tutaj mała dygresja: jedną z najbardziej znienawidzonych aktywności przez załogi jest transport ratowniczy. Wiele razy słyszałem, że lepiej zrobić trzy HEMS-y niż jeden transport. I coś w tym jest, bo również nie lubię transportów. Pomijając fakt, że TYLKO śmigłowce LPR, jako pełnoprawna karetka „S” wykonuje transporty (a użycie zwykłej karetki naziemnej „S” do transportu ratowniczego wymaga pierdyliarda zgód „wszystkich świętych” i często jest to sytuacja mało prawdopodobna), najbardziej irytuje fakt, że szpitale nagminnie wykorzystują śmigłowce HEMS do transportu (pomimo OBOWIĄZKU zakontraktowania karetki naziemnej na takie ewentualności) bo…. MOGĄ i dla nich jest taniej!!!
Głównym zadaniem śmigłowców HEMS jest lot do zdarzeń a nie wożenie pacjentów, którzy , czasami, do śmigłowca przychodzą na własnych nogach z telefonem i walizeczką w ręce! Niestety, system jest totalnie patologiczny, o czym już nie raz wspominałem. Kuriozum takiego działania można było zobaczyć kilka dni temu, kiedy trzy sąsiednie bazy (Kraków, Sanok, Katowice) robiły transporty a w tym samym czasie doszło do zdarzenia mnogiego w Krośnie i śmigłowce ściągano z Kielc oraz Lublina – 130 i 180 km!!! Ręce opadają…
Wracając do transportu: tutaj akurat sytuacja jest poważna, bo pacjentka „swoje” waży a do tego jest niewydolna krążeniowo-oddechowo, czyli – tłumacząc na „polski”: oddycha przez rurkę za pomocą respiratora i ma podpięte inne urządzenia monitorująco-aplikujące.
Samo przełożenie pacjentki z wózka karetki na nasze nosze to wyzwanie a jeszcze jej stan wymaga ciągłego monitorowania parametrów i odpowiedniej reakcji, bo może „się zatrzymać”.
Na szczęście śmigłowiec wypalił już trochę paliwa, więc nie ma większych problemów ze startem.
Niestety, zgodnie z prawem Murphy’ego, każda sytuacja „in plus” wymaga kontry „in minus”. Im bliżej Krakowa, tym ciemniejsze chmury gromadzą się na horyzoncie. W końcu radar pokazuje silnie wypiętrzone chmury burzowe. Pechowo, szpital znajduje się pomiędzy nimi. Kontroler już ostrzega o możliwości wystąpienia silnych burz – póki co lecimy „po prostej”. Rzeczywiście, tuż przed granicami Krakowa musimy skorygować kurs. Dwie silne komórki burzowe rozrastają się szybciej niż myśleliśmy. Na szczęście, na radarze widać wąski korytarz, który po sprawdzeniu w „vertical profile” daje szansę na dolot do szpitala. Do celu tylko 5 minut lotu. Z lewej i z prawej, co jakiś czas, widać wyładowania doziemne. Jest szpital - sprawne podejście bez zbędnych ceregieli i już stoimy na lądowisku. W chwili wyłączania silników lunął deszcz – trudno, pacjentka wymaga pilnego dostarczenia na sale operacyjną – nie będziemy czekać. W strugach deszczu przekładamy pacjentkę na szpitalne nosze, którymi zostanie przetransportowana na oddział. W myślach żałuję, że zamiast kurtki przeciwdeszczowej zabrałem polarek...
Po przekazaniu pacjentki, chwilę suszymy się w szpitalu – akurat, przechodzi opad i można wracać do bazy. J
Kiedy lądujemy w bazie jest grubo po 15:00 – czas dopić a raczej zrobić nową kawę. Jest też chwila aby nasycić hydrę o imieniu „biurokracja” – zadziwiającym faktem jest oczywistość, że pomimo wielu wysiłków różnych działów Centrali, celem „usprawnienia” naszej pracy, efekt końcowy objawia się w jeszcze większej ilości irytujących obowiązków. Głowa hydry – niestety - odrasta ze zdwojoną siłą. Taki „urok” państwowych korporacji..
Jako, że „kiszki marsza grają” a od śniadania minęło już wiele godzin, pora zrobić obiad. Zazwyczaj jest to coś szybkiego, co można szybko przygotować, np. pierogi – do odgrzania
Popołudniowa pora i kalorie z posiłku robią swoje – każdy zalega na kanapie i po chwili już słychać donośne chrapanie. Do końca dyżuru prawie dwie godziny – też zalegam na fotelu i łapię drzemkę.
Mam dziwny sen o ostatniej akcji – dziwny bo śmigłowiec jest „dziurawy” i deszcz wpada strugami do środka. Nie wiem skąd, ale na pokładzie jest aż trzech ratowników i każdy siedzi pod parasolem(!) Woda leje się na mnie strumieniami i przez głowę przechodzi mi myśl, że zaraz zaleje przełączniki na konsoli i będzie zwarcie. Oooo, już coś strzela i bzyczy!
Z głębokiego snu dociera do mnie, że to telefon alarmowy dzwoni. Szybkim ruchem odbieram i informuję, że zaraz przekażę telefon ratownikowi (jak widać tez spał „głęboko”)– w końcu tylko on może przyjąć zgłoszenie.
Zakopianka – wypadek. Zerkam na kamery pogodowe – OK, burze przeszły oraz na zegar: jest prawie 17:30 – „zmiana” będzie dopiero za pół godziny.
Wyprowadzamy śmigłowiec i po chwili jesteśmy w powietrzu – każdy lekko zaspany, z wzrokiem wskazującym na pytanie: „gdzie ja do cholery jestem i co się dzieje?!!” Dobrze, że utrwalona „pamięć mięśniowa” pozwala na swoistą automatykę w działaniu. Przelatujemy nad dużą ilością chmur stratus fractus, które zwiastują przyszłe pełne zachmurzenie najbliżej ziemi. Z daleka widać korek na „zakopiance” – szybkie podejście i lądowanie na środku drogi dwujezdniowej. Chwilę rozmawiam ze strażakami, gdy widzę, że ratownik i lekarz wracają z obecnej już przy zdarzeniu karetki „P”. Obaj targają cały sprzęt. „Pacjent pojedzie na kołach na najbliższy SOR – to tylko stłuczenia. Wracamy do bazy.” Powrót „na pusto” przebiega w wesołej atmosferze. Niepokoi tylko gęstniejące zachmurzenie – cóż, chyba trzeba wyjść ponad chmury bo lot dolinami w mocno ograniczonej widzialności to proszenie się o kłopoty. Wyskakujemy nad chmury i z daleka widać kominy Nowej Huty. A pod nami mleczna kołdra z chmur. Przez chwilę zastanawiamy się czy czasem bazy nie „przykryło” i czy nie trzeba będzie gdzieś zostawić śmigła lub podchodzić na „I” do Balic. Na szczęście kołdra z chmur sięga tylko do ostatnich górek przed Krakowem. Zniżamy do lądowania w bazie i lądujemy o 18:20 – czas najwyższy bo nasi „zmiennicy” już czekają. Kolejna porcja „biurokracji”, przekazanie dyżuru, przebranie się i do domku. Żona pewnie czeka z kolacją i kieliszkiem wina, po którym „padnę jak zabity”…
Niestety, czcze marzenia - jedynie lekka kolacyjka i do łóżka – o 5:00 pobudka na kolejny, dzienny dyżur..
LotFan18, mco, hawky and 12 others like this.

Umieść "Dzień, jak co dzień" do Facebook Umieść "Dzień, jak co dzień" do Google

Kategorie
Bez kategorii

Komentarzy

  1. Awatar mco
    • |
    • permalink
    Pierwszorzędny wpis już w godzinę po dyżurze! Dzięki.
    SAR37 likes this.
  2. Awatar Krzychun
    • |
    • permalink
    Za brak dbania o wspólny ekspres powinni być jakieś zmyślne, pamiętliwe i widowiskowe kary!!!
    SAR37, wojtiix and FighterMan like this.
  3. Awatar SAR37
    • |
    • permalink
    Cytat Zamieszczone przez mco
    Pierwszorzędny wpis już w godzinę po dyżurze! Dzięki.
    Niestety, aż tak „szybki” nie jestem - to opis innego dyżuru sprzed kilku miesięcy
    mco likes this.
  4. Awatar FighterMan
    • |
    • permalink
    Podchodzić na "I"- ILS?
  5. Awatar SAR37
    • |
    • permalink
    Cytat Zamieszczone przez FighterMan
    Podchodzić na "I"- ILS?
    Na „I”, czyli wg przepisów IFR zamiast VFR. A czy to będzie podejście wg ILS, VOR czy RNP oraz na który pas, to już kwestia aktualnego sposobu, który podawany jest w ATIS.
  6. Awatar jordanj
    • |
    • permalink
    Super wpis. Czasami czytam statystyki na profilu LPR (ile wylotów, z których baz itd.). Mam wrażenie, że ten był niereprezentatywnie intensywny.
    SAR37 likes this.
  7. Awatar SAR37
    • |
    • permalink
    Niestety, są ogromne różnice pomiędzy wykorzystaniem śmigłowców w zależności od regionu. Wszystko zależy od „kondycji” lokalnych służb i zwykłej logiki. Są bazy, gdzie - wśród dyspozytorów medycznych - nadal pokutuje przekonanie, że „helikopter, to tylko od wielkiego dzwonu”. Są też bazy, gdzie śmigło lata prawie do wszystkiego: od wypadków po duszności… w wywiadzie: „od trzech dni”
    Generalnie, system ochrony zdrowia jest totalnie „chory”, a sam LPR, jako jedna z jednostek, go nie naprawi.
    Tylko dla porównania: śmigło w Suwałkach ma średnią ilość wylotów 100/3-4 miesiące, gdzie Kraków potrafi zrobić 60-90 wylotów w jeden miesiąc. Standardy te same, wynagrodzenie również… Bogaty kraj
    jordanj likes this.