Bagicz - bo marzenia trzeba spełniać.
przez
w dniu 27-07-2020 o 13:59 (4124 Odsłon)
No właśnie, marzenia to takie coś o co trzeba powalczyć, ruszyć dupsko z fotela, postarać się, opracować plan działania, przemyśleć, zadać sobie trud. Marzenie to nie jest coś co łaskawie przylezie samo, nie wyskoczy z krzaków na spacerze i nie ugryzie cię w tyłek z radosnym okrzykiem: “tadaaaaaaam oto jestem, spełniam ci się”. Fajnie by było, ale niestety tak to nie działa. Jeżeli o czymś marzysz to sam musisz wykazać inicjatywę, poszukać opcji, a czasem jak masz możliwość to chwycić okazje, która stawia przed Toba życie. Nooo właśnie. Czasem okazja jest blisko, ale znowu bez odrobiny zaangażowania i inicjatywy przeleci koło nosa. Na szczęście nie tym razem. Tym razem chwyciłem nadarzającą się okazje, chwyciłem za dziób i wykorzystałem tak mocno jak tylko się dało, a dało się bardzo mocno, ale po kolei.
W ubiegłym roku planując rodzinne wakacje padło na polskie morze, a konkretnie na niewielką miejscowość Sianożęty. Hmmm... gdzie to jest? Rzut oka na mapę i... oszszszszku... toż to zaraz obok Bagicza! Już wtedy ciśnienie skoczyło mocno go góry bo w głowie natychmiast pojawiła się wizja polatania nad polskim wybrzeżem, już w głowie widziałem siebie mknącego nad falami mając po jednej stronie wodę aż po horyzont, a z drugiej lasy, łąki i jeziora widziane z jedynie słusznej perspektywy . To jest okazja jakiej nie wolno zmarnować, no po prostu nie można i już. Ale zaraz, zaraz, marzenia to jedno, a życie to czasem co innego. Zanim cokolwiek w Bagiczu to musze spiąć się w szkoleniu do licencji, zdać egzamin i odebrać upragniony dokument, no i nie wiem czy w ogóle, a jeśli tak to jakie samoloty będą dostępne na lotnisku i czy w ogóle będzie możliwość wypożyczenia. Nooo i ciśnienie zeszło... eeeh.
Ale to było w ubiegłym roku, teraz te wątpliwości są już rozwiane niczym dym ze świeczki przez nadmorską bryzę, co więcej okazja okazała się być jak najbardziej dostępna, licencja jest, można wypożyczyć samolot, jest Tecnam 2002, czyli taki na którym miedzy innymi się szkoliłem, nic tylko brać. Huraaa!! Oczywiście najpierw obowiązkowa runda i kilka kręgów z wypożyczającym, aby miał pewność, że po powrocie wszystko będzie super ze mną i samolotem, ale da się i to najważniejsze.
I tu chciałbym bardzo gorąca podziękować Aeroklubowi Ziemi Kołobrzeskiej za zaufanie, fantastyczna lotnicza atmosferę i umożliwienie mi spełnienia marzenia. Dzięki, dzięki wielkie!!
Ale bez odrobiny własnego zaangażowania nic by się nie wydarzyło, a wystarczyło naprawdę niewiele, tak jak w tym przypadku. jedyne co trzeba było zrobić to poszukać informacji w Internecie, wysłać maila, zadzwonić, popytać, ustalić co, jak i gdzie. Na prawdę niewiele, a tyle frajdy, cudownych widoków i fantastycznych emocji.
A było tak:
Podejście pierwsze.
Wstaliśmy całą rodziną i spokojnie zjedliśmy śniadanie, potem w auto i wio na lotnisko, nie powiem, że był ludzik, stres dawał o sobie znać, wszak miałem odbyć jedna z tych upragnionych podniebnych podroży, kosiak nad bałtyckimi plażami, start i lądowanie przy plaży, wiec emocje były i to bardzo silne ale starałem się przekuć to wszystko ma koncentracje i skupienie. Zameldowałem się na lotnisku, obok stal Tecnam P2002Sierra, jak się za chwile okaże trochę różnic było i trzeba było poświecić trochę czasu na zapoznanie się z oprzyrządowaniem maszyny. główne różnice w stosunku do wersji T2002JF na której się szkoliłem to brak glasskokpigu, ale spoko, Cessna C152 tez na klasycznych zegarach, poza tym, tak naprawdę to w jednym i drugim przypadku chodzi o odczyt tych samych danych. Poza tym dźwignia ciągu jest inaczej, ale też podobnie do Cessny, ale co mnie najbardziej uderzyło, co kopnęło mocno i tu ciężej się było przestawić to prędkościomierz wyskalowany w km/h a nie w węzłach. Oo. No nie powiem, widok przerośniętego komara zasuwającego prawie 180/h robi wrażenie mimo, ze to standardowa prędkość 100 węzłów, eeeh, ale szok na początku jest, a i jeszcze hamulce, w JF były tak jak w chyba sporej większości samolotów w nogach, nad pedałami orczyka, wystarczy unieść palce i nadepnąć nimi hamulec i już, tu z kolei były hamulce jak ręczny w aucie, to też był szok jak diabli. Wyobraźcie sobie, że mkniecie samochodem po ulicy, tak z 80-90km/h i musicie hamować wyłącznie ręcznym, do tego nie ma kierownicy, bo sterowanie na ziemi odbywa się nogami poprzez kółko przednie. Yyyyyy no nie powiem idzie się spocić na początku, pierwszy raz z czymś takim się spotykam, wiec na dzień dobry nie jest łatwo się przestawić i dostosować, ale po kilku ćwiczeniach już ręce chodzą tak jak powinny. Klucz do sukcesu? Skup się Kris, kuffa skup się!
Tak czy inaczej kiedy wsiadłem do kokpitu na początku nieco stresu było, kuchnia a gdzie to, a tamto, a to, a tego tu nie ma? Ale na szczęście pan Piotr z Aeroklubu Ziemi Kołobrzeskiej spokojnie i cierpliwie wyjaśnił co i jak, samemu słuchając jak to przedstawiało się w wersji, na której szkoliłem się na poznańskiej Ławicy. dzięki temu, dzięki przyjacielskiej, wesołej lotniczej atmosferze stresik nieco minął, ale tylko nieco, ciągle pozostało pytanie jak sobie poradzę i czy na tyle dobrze, żeby potem polecieć samemu. No z tym samemu to też nie do końca, plan był bowiem dużo bardziej ambitny, ale o tym za moment. Na razie musiałem skupić się na pierwszym locie tego dnia. Plan zakładał, że najpierw z panem Piotrem kilka kręgów, potem z panem Jankiem i jak wszystko będzie oki to samemu, no prawie samemu
Dobrze wiec, wiem już co i jak, samolot gotowy, pilot gotowy, instruktor gotowy. “Od śmigła!!” silnik pięknie zaskoczył, znajomy dźwięk wypełnił kokpit, i ten zapach, już zawsze będzie kojarzył mi się z powietrzem, charakterystyczny zapach silnika gaźnikowego, mmmmmmm.... ołłł yeah. Zgłaszam gotowość do kołowania, mogę ruszyć maszyną i doczłapać się do punktu oczekiwania przed pasem. Jeszcze jeden kolega robił kręgi, a ja w punkcie oczekiwania zrobiłem próbę iskrowników i zgłaszam gotowość do odlotu. Można na pas, no to wio. Chwila kołowania i już ustawiony na progu pasa. Rzut oka na lotnisko, nieco trawy i masa drzew dookoła, ale wiem, że po północnej stronie zaraz za tym szpalerem wrośniętego w ziemie drewna jest morze. Pełen gaz, jeszcze prawa noga ciśnie pedał orczyka, żeby samolot pozostał w osi. Maszyna dziarsko się rozpędza i po chwili przednie kółko do góry, niemal od razu koła podwozia głównego także oderwały się od ziemi. Powietrze. Jeszcze chwila wytrzymania, żeby stalowy ptak rozpędził się bardziej i heja do góry. yeees!! Jak ja to kocham, znowu w powietrzu, kątem oka widzę morze, z powietrza. Skup się Kris, po se nie polatasz! Otrzeźwienie wróciło, rozpoczynamy pierwszy krąg...
W trakcie tego lotu byłem skupiony na utrzymaniu odpowiednich pozycji w kręgu i na manewrach touch and go i chyba poszło oki, bo zostałem oddany w ręce pana Janka, plan ten sam, kręgi. Wszystko szło pięknie, obaj panowie “postraszyli” żeby za bardzo na południe od lotniska się nie zapuszczać bo MiGi albo SUki mogą nam bigosu narobić, bo tam ich teren. Hmmm kuszące hihi . Żarty żartami, ale jak są granice to są i lepiej przestrzegać, pal pies jak skoczy się na opieprzu, ale w lotnictwie kozaczenie niestety często kończy się tragicznie, dlatego wychodzę z założenie, że jak nie wolno to nie wolno i nie zadaje kłopotliwych pytań. Zwłaszcza, że teraz jestem w strefie śmierci. Brzmi groźnie i jest groźne, kto czytał książkę ten wie, a kto nie czytał to ogólnie - jestem zaje-bardzo niedoświadczonym pilotem i musze podwójnie, a nawet potrójnie uważać na siebie i innych.
Dobrze, my tu gadu gadu, a lot się kończy, lądujemy, wszystko ok, samolot w powietrzu zachowywał się tak jak to zapamiętałem ze szkolenia. Eeeeh wspomnienia wróciły, jak cudownie jest w powietrzu...
Niestety jak już wspomniałem, jak to w życiu bywa marzenia marzeniami, a życie życiem i czasem nie do końca jest tak jak sobie założyliśmy. Wspomniałem także, że akcja dzieje się na lotnisku w Bagiczu, czyli nad cudnym polskim morzem. Hmmm.... a z czym się kojarzy polskie wybrzeże? Świeci słońce, jest pięknie? Poczekaj pięć minut... tjaaaa pogoda jak to bywa zaczęła się kasztanić. Jasne że sprawdzałem pogodę, teoretycznie powinno się spierdzielić po południu, nawet wieczorem, a tu dupa. Z zachodu przylazło najpierw spore zmętnienie i z minuty na minutę było coraz gorzej. A już tak blisko było ... UGH!! SZLAG!! A miał być kolejny lot i to nie byle jaki, już nie krąg, tylko cudowna wycieczka wzdłuż nadbałtyckich plaż ponad mnóstwem wypoczywających nad morzem. Eeeh.
Na szczęście tragedii JESZCZE nie ma. Minęło pół tygodnia odkąd jesteśmy na wczasach, jeszcze półtora pozostało, szanse są. Wstępnie umówiłem się na termin kilka dni później, choć faktem jest, że rozgoryczenie i trochę złość na pogodę był. Czasem jednak naprawdę lepiej odpuścić lot i poczekać, zwłaszcza w “strefie śmierci”. Nic na siłę.
Podejście drugie.
Kilka dni później zgodnie z zapowiedziami znowu zapakowaliśmy się w auto i po kilku minutach można było zaczerpnąć powietrza z urokliwego nadmorskiego lotniska, lekki wschodni wiatr przyniósł dobra pogodę na latanie, wszystko gotowe. Zanim ambitny plan wprowadzę w życie jeszcze dwa kółeczka nad lotniskiem z Panem Jankiem, potem miałem zrobić jedno lub dwa kolka sam, a potem... Jeszcze chwila. Wrócę na moment do startu sam jeden w samolocie, hehe już zapomniałem jak ta fenomenalna przerośnięta mucha dziarsko zadziera dziób do góry jak jestem sam w kokpicie. Niby nic, a człowiek czuje się jak w rakiecie, ledwo oderwałem się od ziemi a już bylem na wysokości kręgu hihi. A może paliwa rakietowego dolali .
Zrobiłem krąg nad lotniskiem katem oka patrząc na brzeg Bałtyku, wylądowałem i...
I teraz wreszcie nadeszła ta zajebista, upragniona, wymarzona chwila, ten wyczekany moment, to marzenie, które tak zaprzątało lotnicze myśli. Yyeeess! Pierwszy raz od momentu rozpoczęcia szkolenia będę mógł zabrać na pokład pasażera i to od razu w lot widokowy na morzem Bałtyckim, czy może być cos cudowniejszego dla pilota. Może! Pasażerów było dwóch, wiec najpierw jeden potem drugi, w kolejności urodzin . Tak tymi pasażerami byli moi synowie. Powiedzieć że byłem podekscytowany to guzik powiedzieć. Rozpierała mnie duma, radość wypełniała każda komórkę organizmu, a banan nie zachodził z twarzy. Coś fenomenalnego!!
Zaczynamy, starszy gramoli się do samolotu, najpierw na skrzydło, potem jedna noga, druga, po zajęciu miejsca w kokpicie pasy: zapiać i dociągnąć, słuchawki na uszy. Siedzimy i od razu pojawia się “100 pytań do...” umowa - na wszystko odpowiem, podczas lotu będzie dosyć czasu na pytania ,ale teraz muszę skupić się na uruchomieniu, korespondencji radiowej, kołowaniu i starcie. Paluch przesuwa się po checkliscie, a druga ręka lata po przełącznikach, gotowe, “od śmigła”, mmmmm ten dźwięk…
Krótka wymiana meldunków z Bagicz Radio i zaczynamy kołowanie, rzut oka na pierworodnego, oczka się błyszczą nam obu, jemu też banan nie schodzi z twarzy, taki rozbrajający uśmiech szczęśliwego dziecka, ależ serce rośnie. Dokołowaliśmy do progu pasa, dziś starty i lądowania na wschód, próba iskrowników, wszystko gra. Pełna moc i maszyna rozpędza się dziarsko, jej mechaniczne serce pracuje miarowo i ochoczo, odrywamy się od ziemi, słyszę pisk zachwytu zaraz po starcie, cudownie. Nabieramy jeszcze chwile wysokości aby zaraz wykręcić na północ nad same plaże, nad którymi już po chwili obieramy ostateczny kierunek lotu w kierunku zachodnim, teraz można cieszyć oczy i dusze niesamowitymi widokami i towarzystwem no i oczywiście rozpoczęła się seria pytań co, z czym, po co, do czego, jak, gdzie, kiedy, z kim... i tak w zasadzie przez cały lot i nie powiem, jako ojca i pilota cieszyły mnie te pytania niezmiernie, widać było rzeczywiste, żywe zainteresowanie lotem, jego aspektami i “tajemnicami”. Fantastycznie, że mogłem pokazać obu moim chłopakom kawałek “mojego świata” i że nie uznali tego za kolejną nudną wycieczkę “tylko dla rodziców”, ale naprawdę cieszyli się z lotu, niesamowitych widoków i wrażeń, a tych było tyle, że aż trudno wszystko spisać. Po starcie jak już wspomniałem obraliśmy kurs zachodni wzdłuż wybrzeża i już po chwili wylatywaliśmy ze strefy lotniska Bagicz, odmeldowałem się na radiu, przeszedłem na Gdańsk Informacja, krótki komunikat com za jeden, po co, na co, w jakim celu. A poniżej z wpływu do kołobrzeskiego portu wypływał akurat w solidnym tempie kuter torpedowy, zapewne to tylko reklamowana w okolicach atrakcja, którą można wykupić, ale wygląda fantastycznie z góry, okręt wojenny marynarki śmiało tnąc fale, a my nad nim podziwiając go z przestworzy, zachwycające. Samo miasto Kołobrzeg także fantastycznie widoczne, dość duże z wysokimi budynkami z powietrza prezentuje się doskonale. Lecąc dalej dokręciliśmy śmigłem do przybrzeżnego jeziora Resko Przymorskie i oblecieliśmy je od południowej strony z zaciekawieniem przyglądając się temu co też tam na tej wodzie się wyprawia, a widok był niezwykły, bo chyba jakieś regaty się odbywały. Mnóstwo niewielkich kolorowych żagli śmigało po tafli, tworząc eliptyczny sznur lodzi, z ostrym nawrotem wokół boi. Położyłem samolot lekko na prawe skrzydło, żeby się temu fantastycznemu widokowi lepiej przyjrzeć jednocześnie powoli obierając kierunek nad morskie plaże. Tam ponownie wzdłuż nich na zachód, aż dolecieliśmy do Mrzeżyna. Mmmmmmmrzeżyno... nigdy nie bylem, ale z góry wygląda naprawdę ciekawie, ma podobny wpływ do jachtportu co Kołobrzeg, tylko odpowiednio mniejszy i widzieliśmy tez chyba kilkanaście jachtów przy tamtejszej kei, niesamowity widok. Lecieliśmy jeszcze chwile na zachód bo niedaleko, w okolicy Pogorzelicy wypatrzyłem nisko zawieszona, cieniutką i malutką ale chmurę, była tak nisko i tak niewielka, że mogliśmy spokojnie ją oblecieć dookoła, nie przelatywałem przez nią bo była za nisko, ale sam oblot zrobił piorunujące wrażenie, radocha z tego, ze mogliśmy polecieć wyżej nich chmura była przeogromna, widok i emocje którymi chłopaki od razu po lądowaniu chcieli się podzielić ze wszystkimi dookoła, no i od razu trzeba zadzwonić do dziadków i opowiedzieć i... no rewelacja .
Po obleceniu białego podniebnego puchu obraliśmy kurs powrotny do lotniska Bagicz, oczywiście nie po prostej, ale cały czas wzdłuż wybrzeża, tym razem synowie mogli lepiej przyjrzeć się plażowiczom, których w okolicy Mrzeżyna i Kołobrzegu było cale mnóstwo, normalnie ludziów jak mrówków, ale tylko w okolicy kurortów wczasowych, pomiędzy wyłącznie pojedyncze ni to skupiska, ni to parawany. Ale zrobiłem coś jeszcze, lecąc wzdłuż wypoczywających na plaży wczasowiczów nie mogłem oprzeć się pokusie, nie żebym jakoś specjalnie się starał opierać i pomachałem skrzydłami, hihi, wreszcie to ja mogłem komuś pomachać. Tego czy ktoś to widział i odmachał już nie wiem, nie widziałem nic z góry, żadnych łopoczących flag, ręczników czy parawanów nie widziałem, ale myślę że komuś tam jednak zrobiłem małą przyjemność, co za niesamowite uczucie wiedzieć, że ktoś tam w dole to zauważył i być może pokazuje na nas palcem mówiąc: patrzcie pilot nam macha. Fantastyczna sprawa, serce się raduje na samo wspomnienie tych wszystkich nieprawdopodobnych chwil. Oczywiście musiałem skrupulatnie wyjaśnić moim VIPom na pokładzie o co chodzi z tym machaniem i dlaczego nie przyglądam się z zaangażowaniem czy ktoś macha czy nie, ale wyraźnie im też to sprawiło całą masę frajdy. Kolejna okazja do pomachania nadarzyła się przy Kołobrzegu, wracając akurat wypływał w morze statek piracki, ależ widok, a żeby jeszcze uatrakcyjnić im rejs odszedłem odrobine na północ i ponownie zamachałem skrzydłami, “piratom” widać spodobało się, bo nie oddali do mnie ani jednego strzału ze swoich groźnych dział.
Chwile potem odmeldowałem się z częstotliwości Gdańsk Informacja, a zameldowałem z powrotem na Bagicz Radio. Miałem jeszcze jedną małą propozycje dla moich pociech, zamiast lądować od razu zrobimy jeszcze low pass nad droga startowa lotniska i po wykonaniu kręgu dopiero pełne lądowanie. Zszedłem nisko nad pas, na większej niż normalnie prędkości, bo nie chciałem wypuszczać klap żeby potem szybciej nabrać prędkości i na końcu pasa heja do góry, bez szaleństw, ale jakie to wrażenie zrobiło to się nie spodziewałem. Ponownie pisk radości wypełnił kokpit, oczy zrobiły się przeogromne z wrażenia no i oczywiście w słuchawkach usłyszałem: jeszcze raz, tato jeszcze raz! Niestety musiałem być nieugięty i tak jak zaplanowałem następne było już pełne lądowanie, młodszy z synów czekał w kolejce na swoja rundę. Była ona w zasadzie niemal identyczna, nawet chmura przy Pogorzelicy łaskawie zaczekała, aż ponownie ja oblecę, widać chmurki lubią mnie i moja rodzinne, jedynie piraci Bałtyckich szemranych zatok nie pojawili się ponownie, widać ich krwawy fach był jeszcze w toku, aczkolwiek frajda z lotu i emocje jak najbardziej porównywalne i zarówno jeden jak i drugi pytali z błyskiem w oku kiedy znowu lecimy. Czyżbym miał już teraz odkładać kasę na licencje dla moich chłopaków?
Bosko!! Kolejne marzenie z listy: “do zrobienia przed śmiercią” odhaczone i to jakie i z kim, a jeszcze mnóstwo pozostało
No właśnie, warto rzucić się w świat swoich marzeń, planować ich realizacje, a potem cieszyć się będąc w ich samym środku, przeżywając fenomenalne chwile z najbliższymi niemal plącząc, ze szczęścia. Tak to są takie emocje, to dotyka każdej nawet najodleglejszej cząstki człowieka powodując, że życie staje jeszcze bardziej wartościowe, że nabiera głębi i niepowtarzalnego smaku. A jak już spełnisz jedno swoje marzenie, nie bój się sięgać po kolejne i następne i jeszcze i jeszcze, aż staczy tchu i dopóki krew w żyłach krąży.
Czego sobie i państwu życzę.
Wszystkiego dobrego i do następnego.
Ps. A tak to wygląda na fotkach: