NVFR – funkcja „Sowa” została odblokowana.
przez
w dniu 06-08-2022 o 12:06 (1390 Odsłon)
Sowa - ptak latający, którego aktywność przypada na porę nocną, przemierza przestrzeń nad łąkami, lasami i kniejami, kiedy oblicze słońca schowane już jest poza horyzontem. Czy podziwia to co dookoła, czy do jego świadomości dociera jakie piękno i magia wyłania się z mroków, kiedy co najwyżej księżyc nikłą poświatą muska powierzchnie planety? Tego o sowach nie wiem, ale wiem, że odkąd pierwszy raz doświadczyłem niesamowitego widoku świata naszego powszedniego z przestworzy w nocy, zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Każdy kolejny raz kiedy leciałem samolotem rejsowym ciemnym obliczem doby przyklejony do okna, podziwiałem nieprawdopodobne pejzaże malowane światłem miast, miasteczka i gęsto uczęszczanych dróg. I wiedziałem, że pewnego dnia, a właściwie pewnej nocy i ja będę mógł wzbić się w przestworza niczym sowa i z wysoka ogarnąć wzrokiem ciemna przestrzeń naznaczoną kleksami światła. 🦉🦉
Ale po kolei. Kiedy dowiedziałem się, ze na Żernikach organizowane jest szkolenie do lotów nocnych, ciśnienie podniosło się do granic wytrzymałości, adrenalina skoczyła do wartości, które zapewne wprawiłyby w niemałe zdumienie nawet profesorów nauk medycznych. Tak, oto jest szansa na spełnienie kolejnego wielkiego marzenia, zdobycie upragnionych umiejętności poruszania się po ciemnych przestworzach. Nakręciłem się na to szkolenie lepiej niż niejeden zegarek na dwunastą, wysłałem zgłoszenie i w końcu rozpocząłem kurs. Jedno tylko ale - lotnisko Żerniki jest trudnym lotniskiem do latania już za dnia, a co to będzie w nocy.... Znaczy się, ja uważam, że to trudne lotnisko, ktoś bardziej wylatany być może uzna, ze w zasadzie lotnisko jak każde inne, ale na mnie podejście do lądowania cały czas robi wrażenie, koncentracja maksymalna, poślady tak ściśnięte, że gdybym musiał wyzbyć się gazów, to najprawdopodobniej poszłyby uszami. A to za dnia, a nocą?. Nie, nie, nie było ani razu myśli żeby odpuścić, wprost przeciwnie, myśl o tym ile adrenaliny wpompuje do swojego krwioobiegu, ile przy tym wyrzucę endorfin i jak uwielbiam to uczucie jednoczesnego rozsadzania od środka połączonego ze skupieniem i koncentracja niespotykanym nigdzie indziej, dawała takiego kopa, ze gdybym wtedy miał strzelić karnego, to piłka wpadłaby razem z bramkarzem do siatki i zatrzymałaby się razem z nim na trybunie.
Tak oto nadszedł dzień, kiedy pierwszy raz miałem krzyknąć "Od śmigła!" nocą. Plan był taki, że miałem pojawić się na lotnisku około 21.30, to dawało półtorej godziny na przygotowanie przed lotem, briefing z instruktorem przed startem, przegląd przedlotowy i zapoznanie z nocną infrastrukturą lotniska. Kiedy wsiadałem do auta, aby udać się wreszcie na nocna przygodę, byłem tak napompowany, ze mógłbym biec od siebie na lotnisko, aczkolwiek moja obecna kondycja zapewne zatrzymałaby mnie po może jakiś dwustu metrach, gdzie zarył bym w asfalt nosem z wycieńczenia, a co tu mówić o biegu 26 kilometrów. W końcu jednak zameldowałem się na miejscu startu. Omówiliśmy z instruktorem co i jak podczas odprawy przedlotowej, zrobiliśmy krótki spacer po pasie, aby osobiście zapoznać się ze stanem oświetlenia, wykonałem także obchód przedstartowy i upewniłem się co do ilości paliwa w zbiornikach. Ze światłami nawigacyjnymi lotniska miałem już do czynienia podczas prawie siedmiu lat na poznańskiej Ławicy, kiedy to dzierżąc probówkę w jednej, a żarówkę w drugiej ręce przemierzałem jako dzielny elektryk ławicowe podwoje. Nie było zatem żadnych kłopotów ze zrozumieniem jaki kolor za co opowiada i o czym będzie informował, kiedy już rozpoczniemy nocna eskapadę. Co by nie mówić na Żernikach ostatnimi czasy działo się bardzo dużo dobrego, poczynione inwestycje, w tym asfaltowy pas startowy i stale oświetlenie do lotów nocnych, zwiększyły wygodę i bezpieczeństwo, dzięki czemu jeszcze bardziej chce się latać.
Ale wróćmy do samego lotu. Podekscytowany jak pięciolatek na cukierki zapakowałem wreszcie szanowne cztery litery do kokpitu. Początek w zasadzie taki sam jak za dnia, checklista punkt, po punkcie, w końcu "Od śmigła" i silnik dziarsko mruczy przede mną. To że nie ma większych udziwnień, a jest powtarzalność powoduje spokój i brak stresu, że coś się pominęło, czegoś nie dopilnowało. Z tym niemal stoickim spokojem rozpoczęliśmy kołowanie do startu. Tu bez rewelacji i efektów specjalnych, jeśli jechałeś kiedyś autem za dnia i w nocy to różnica w zasadzie ta sama, nuda panie, nuda. Jeszcze tylko próby przedstartowe, uzyskanie zgody na lot w MCTR Krzesin i można wykołować na pas. I tu zaczyna się zabawa, niesamowity widok świateł krawędziowych i progu na kocu pasa, świetlne punkty pośród głębokiej czerni pomiędzy którymi znajduje się pas startowy. On sam oświetlony wyłącznie reflektorem na jednym ze skrzydeł na najwyżej kilkadziesiąt metrów, a ja właśnie zamierzam udać się w te ciemności, nabrać prędkości i wzbić w powietrze. Teraz czuje jak osobista pompka napędowa tłoczy życiodajny czerwony płyn do każdej komórki organizmu z siłą wodospadu. Pełna moc, hamulce zwolnione, zaczynamy przyspieszać. Jeszcze tylko taki przebłysk myśli w galarecie pomiędzy uszami, ze Extra w Katowicach zbierała się żwawiej 🤣. Być może i Cessna nie jest tak dynamiczna jak samoloty akrobacyjne, ale na nasze potrzeby wystarczy. Prędkość rotacji, rogi lekko na siebie, dziób stalowego ptaka unosi się i po chwili zupełnie jak za dnia jesteśmy w powietrzu. Zupełnie jak za dnia? No nie, niezupełnie. Po oderwaniu się od matki ziemi wzrok wlepiam w przyrządy, maska uniesiona do góry zasłania i tak ledwo widoczny świat, z jednej strony pod skrzydłem wyłaniają się światła Poznania, ale ja musze być skupiony na tym co widzę na wskaźnikach w kokpicie, prędkość, przechylenie, pochylenie, teraz nie mam dobrze znanego z lotów dziennych widoku za oknem i nie mam się do czego odnieść, tu właśnie przyrządy pokazują czy jestem dobrze ustawiony w przestrzeni. Jeden drobny błąd i byłyby dwa tatary na zimno, przyprawione paliwem lotniczym. Plan na lot prosty, najpierw pokręcimy się po okolicy, rozpoznamy charakterystyczne punkty przyjrzymy się z wysoka jak ziemia ciemna i szeroka i zaczniemy ćwiczyć kręgi do lądowania. Jeszcze tylko kilka stóp do góry i wyrównuje lot na 1250 stopach czyli około 300 metrów nad ziemia, jeśli uwzględnić wysokość lotniska nad poziomem morza. Można zluzować poślady i rozejrzeć się po okolicy. A za oknem... OOOOOO JAAAAA PIIIEEEEEE...!!! Pasanie drogi, co za widoki!!😍 😍Powiedzieć, że jest pięknie to nic nie powiedzieć, myślałem, ze wyskoczę z papci z wrażenia. Ciemna noc, ale ziemia w tym czasie odkrywa zupełnie inny krajobraz, sceneria jak z filmów science-fiction, zupełnie jak byśmy wystartowali rakietą na inną planetę, a nie tylko wzbili się na relatywnie niewielką wysokość nad najbliższą okolice. Mrok spowija płaszczyznę rodzimej planety, panorama znana z lotów dziennych nie pojawia się wcale, jest wyłącznie czerń, przełamana niewielka poświatą księżyca, która jest widoczna na taflach pobliskich jezior, ale tylko kiedy akurat jest się w odpowiednim miejscu. Lasy i łąki widoczne są tylko jako czarne plamy przywodząc na myśl lekcje fizyki z działu optyka, gdzie mowa była o ciałach doskonale czarnych. Ale okazuje się, ze ciemna nocą można zobaczyć coś zupełnie innego, dosłownie: pejzaż na malowany światłem. Miasta, miasteczka i wsie znikają w swojej naturalnej, dziennej scenerii, a wyłaniają się jako rozświetlone pajęczyny, do tego często wyglądają jak tkane przez pająka nawalonego jak stodoła na zimę, ale ma to w sobie tyle uroku, gracji i piękna, że samemu chciałoby się rzeczonemu pająkowi postawić kolejkę. Drogi z latarniami ulicznymi niczym grube nici porozrzucane po pokoju, poprzetykane diodami led, budynki jak domki dla lalek, tyle że w ciemnym pokoju i z żaróweczką w środku. Ha! Nawet udało się dostrzec pociąg wyglądający jak oświetlona dżdżownica pełzająca po czarnej ziemi i jest to jedyna oznaka, ze w tym miejscu są tory. Na nieoświetlonych drogach między miastami auta wyglądają jak świetliki, które w uporządkowany sposób poruszają się w obie strony znacząc kierunek swojego ruchu innym światełkiem. Nawet punkty nawigacyjne zmieniają zupełnie swoja istotę, teraz w postaci patyków zatkniętych w ziemie, do których ktoś dołożył kilka czerwonych diodek. Ah! Jakie piękne widoki. Magia. Sam Harry Potter przyznałby, ze to iście zaczarowany widok i to bez żadnej różdżki. Zadziwiający, porywający, nieziemski, wręcz astralny krajobraz. Gwiazdy które spadły na ziemie... Cudownie. Ale jeszcze taka ciekawostka, miałem nadzieje na fantastyczny widok zamku w Kórniku, myślałem, ze będzie spektakularnie oświetlony i... No, że tak powiem szalu nie było, nie żeby wcale, ale liczyłem na więcej. Aczkolwiek jest w Korniku jeden punkt świecący jak milonwatowa żarówa. Most! Tak, most, a właściwie kładka łącząca dwa brzegi jeziora kórnickiego i to że tak delikatnie zauważę wcale nie na jego środku 🤣🤣. Ale jak toto jest oświetlone, jak się błyszczy pośród nikłych światełek w okolicy. No jak diament daje po galach, tak że wręcz trzeba mrużyć oczy. Ale jest? Jest! I powiem szczerze, doskonały punkt orientacyjny. Az się chce powiedzieć: dziękuje Ci Kórnik.
No dobra, oczy nacieszył? Nie. Nieważne, mamy jeszcze robotę do wykonania. Trzeba poćwiczyć kręgi. No tak, wystartowaliśmy, to i wylądować by wypadało. Za dnia jak już wspomniałem nie ma lekko, ale w nocy to będzie prawdziwy challenge. I to nie jeden. Pierwszy z nich - gdzie jest lotnisko. Instruktor ze stoickim spokojem rozgląda się po okolicy, pomocy żadnej, ot kombinuj waść, chciałeś nocki, to masz nocki, weź nie pytaj, weź się odnajdź. No dobra, wzrok wytężony niczym Jastrząb na myszy polne, rozglądam się dookoła, rozpoznaje poszczególne miejsca, wiem gdzie jestem, to lotnisko powinno być gdzieś tam na tej czarnej plamie pomiędzy jasno oświetlonymi halami. Aha! Jest, mam, widzę, na razie ledwo dostrzegalne, ale równo ułożone białe światła krawędziowe drogi startowej z zielonym paskiem oznaczającym próg pasa. Miejsce do którego zmierzam. Hmmm, ja to chyba psychiczny jestem, czarna plama na ziemi, jedno wielkie G widać, ok są światła znaczące miejsce lądowania, ale i tak w sumie leci się w ciemność. A ja to uwielbiam. To teraz drugi challenge. Za dnia wyraźnie widać nawierzchnie, można spokojnie zaplanować wyrównanie i przyziemienie, perspektywa jest jasna i oczywista. Nocą lecisz mając wyłącznie perspektywę pasa oznaczona jego oświetleniem, niby widzisz gdzie lecieć, ale w którym miejscu rozpocząć wyrównanie? No bo jak za wysoko to przepadniemy na pas, zaryjemy w niego i będzie dobrze jeśli wyjdziemy z tego o własnych silach, za nisko też źle bo można od razu grzmotnąć podwoziem z siłą, która połamie golenie. Teraz dopiero adrenalina zaczęła krążyć po organizmie, poślady ścisnąłem tak mocno, ze miałem wrażenie ze za chwile oczy wylecą mi z orbit. Oddychaj Kris, oddychaj!! Coraz szybciej zbliża się nieuniknione, mijamy próg pasa z prędkością około stu trzydziestu kilometrów na godzinę, reflektor na skrzydle oświetla niemrawą poświatą nawierzchnie drogi startowej, teoria mówi, że teraz wyrównanie. Spokojnie ściągam wolant na siebie, wyrównuje lot równolegle do nawierzchni pasa, jeszcze jestem nad nim, ciągłe ruchy sterownica, nos nieco wyżej, maleje prędkość i wysokość, przyziemienie. Dobieg. Zatrzymanie. Z powrotem na ziemi. Łooo, MEGA!! Ależ emocje, ależ adrenalina, ależ ekscytacja. A jaka satysfakcja, ze się ogarnęło. Ja chce jeszcze raz!! Mówisz panie, masz. Zawrót, dokołowanie na miejsce ponownego startu, po drodze omówienie błędów ze wskazaniem co i jak poprawić i wio z powrotem w powietrze. Dobrze, ze mam uszy bo autentycznie miałbym banana dookoła głowy. I tak przez około godzinę spinałem poślady startując i lądując na Żernikach. Łatwo nie było, ale jeśli mam być szczery to wydawało mi się, ze będzie znacznie trudniej. Jasne, ze koncentracja i skupienie musza być na najwyższym poziomie i jest o niebo trudniej niż za dnia, ale wydawało mi się, ze lądowanie nocne to wiedza tajemna, dostępna dla arcymagów i to po latach studiowania bardzo mądrych ksiąg. A tu proszę taki ja jest w stanie to ogarnąć. Szok! Na szczęście pozytywny. A może to zasługa instruktora…? Dzięki Mikołaj
Tak minęła pierwsza noc, druga co do zasady podobna, najpierw bajer, a potem szlifowanie kręgów. O kręgach się nie będę znowu rozpisywał, powtórka z rozrywki, ale ten bajer to coś nostalgicznie pięknego. Są różne lotniska na świecie, mniejsze, większe, zakorkowane jak stuletnie wino, luźne jak portki menela gdzie jedynie wiatry ganiają, ale dla mnie jedno zawsze będzie szczególne. Poznańska Ławica. Najpierw prawie siedem lat przemierzałem wietrzne płaszczyzny, drogi kołowania i bezludne lub kompletnie zapchane terminale w poszukiwaniu zaginionego napięcia, potem właśnie na Ławicy rozpocząłem szkolenie do licencji pilota, pierwszy samodzielny krąg i egzamin. Poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi, czasem zakręconych na punkcie lotnictwa, czasem niekoniecznie. Tak czy inaczej pozdrawiam wszystkich serdecznie, było super . No i właśnie jako elektryk, bez konieczności przeskakiwania przez plot, dbałem o to żeby oświetlenie nawigacyjne działało bez zarzutu, a lądujący nocą pilot miał w stu procentach sprawny system informujący go gdzie właściwie pośród tej czerni jest pas. No, to z dołu wiem bardzo dobrze jak to wygląda, ale z powietrza to już nie. Co więcej, jak odchodziłem z Ławicy akurat kończył się remont generalny pasa, gdzie miedzy innymi dokładano linie centralna i inne bajery. Za moich czasów, że tak się wyrażę, tego nie było. A teraz osobiście będę mógł sprawdzić, czy koledzy po fachu robią dobra robotę, nie żebym miał jakiekolwiek wątpliwości . Znowu niesamowite emocje opanowały moje wątłe jestestwo, coś fantastycznego. Dolatujemy do punktu łączącego MCTR Krzesin z CTR Ławicy, meldowanie, wszystko gra, mamy zezwolenie na podejście i niski przelot nad pasem. Po drodze jeszcze przeleciałem na rewelacyjnie oświetlonym stadionem Lecha Poznan, gdzie chwile przed nami zakończył się jakiś mecz, widok za milion dolarów, niezwykły, zapierający dech, fenomenalny. Jasno oświetlona arena sportowa, już bez kibiców, ale trybuny jeszcze rozjaśnione pełnym blaskiem, na środku zielona murawa, fantastycznie było zajrzeć z góry do środka. Znad stadionu już tylko chwila i wchodzę na prosta do pasa 28 poznańskiego lotniska. Oczom ukazuje się ponownie obraz ciemnego pola regularnie oświetlonego liniami świetlnymi, rozmieszczonymi jakby od linijki i to przez niezwykle skrupulatnego budowniczego. Na początku jeszcze przed pasem gruby rząd białych świateł z krzyżem, potem zielone światła progu i znowu biały rząd po obu stronach wyznaczający krawędzie drogi startowej z centralnym białym paskiem linii centralnej, po lewej zaś stronie jasno oświetlona płyta postojowa z terminalami i ledwo widoczne niebieskie światła dróg kołowania, a po prawej bez ferii świateł, ale za to bardzo ważna wieża kontroli ruchu lotniczego. Pozdrowienia dla kontrolerów. A my kilka metrów ponad tym fantastycznym świetlnym pejzażem w przelocie z jednej strony lotniska na drugą. Fantastyczne, niesamowite, cudowne uczucie powrócić na stare śmieci w takich okolicznościach, aż łezka się w oku zakręciła, tyle genialnych wspomnień, a teraz dojdzie kolejne i to z takiego powodu. Żyć nie umierać, latać..
Po przelocie powrót na Żerniki i tłuczenie kręgów, znowu na początek wyzwanie w poszukiwaniu lotniska, ale mając już w głowie obrazy z poprzedniej nocy, poszło sprawnie. Nawet kręgi wychodziły lepiej. Tak zakończyła się druga noc. Nie sadziłem, ze latanie po ciemku będzie aż tak ekscytujące, tak wciągające, ze aż tak będzie się chciało wrócić w ciemne przestworza. No nic, czeka mnie jeszcze jedna noc z lotem nawigacyjnym, już nie mogę się doczekać, bo wiem, ze będzie epicko!
Trzecia noc. Trochę kręgów też było, tym razem na dobry wieczór, a bajer potem. Bajer czyli lot nawigacyjny. Plan zakładał start z Żernik, wylot z przestrzeni MCTR Krzesin, lot do Gostynia, potem poćwiczenie lotu na radiolatarnie w Czempiniu i przez Mosinę powrót na Żerniki. Nawet cieszyłem się z takiego obrotu spraw, nawigacja jako ostatnia, jako taki w sumie bonus, relaksik, luźny lot po okolicy na zakończenie szkolenia, podziwianie widoków, radosne zakończenie szkolenia do lotów nocnych. Po kręgach i dotychczasowych doświadczeniach czułem się pewnie i spokojnie przed lotem, wiedziałem, że jestem dobrze przegotowany, trasa porządnie obliczona, w zasadzie stresu żadnego. Rewelacja. Wsiedliśmy do maszyny, start i od razu kierunek punkt Zulu MCTR Krzesin, do którego po kilku minutach dolecieliśmy. Mała miejscowość Zaniemyśl za dnia malowniczo położona pomiędzy dwoma jeziorkami teraz widoczna tylko jako kilka oświetlonych ulic, ale w całej czerni dookoła nie sposób się pomylić. Stamtąd prosto na Gostyń nad który jeszcze mnie śmigło nie poniosło nawet za dnia, więc w sumie powinienem się chyba nieco stresować, że lecę w nieznane, że będzie ciężko rozpoznać, ale nie. Siła spokoju, nawigacja nocna różni się mocno od tej dziennej, ale tu nie ma żadnej filozofii. Jak już wspomniałem to nie jest wiedza tajemna, żadna czarna magia, ot kierunek na żyrobusoli plus zegarek i zwracanie uwagi na charakterystyczne punkty, które w nocy co prawda wyglądają inaczej, ale ciągle tam są i dokładnie z założeniami po kilkunastu minutach mogliśmy cieszyć się z fantastycznego widoku miasta z jego całą jasno oświetloną infrastrukturą. Stamtąd miało być złapanie radiala na Czempiń, ale w czasie rozmów w locie doszedł jeszcze jeden sposób poruszania się w przestrzeni i uznaliśmy, że w sumie byłoby dobrze także i tego spróbować. Poprosiliśmy Informację o wektorowanie na Kościan, ot taka niespodzianka od instruktora. To także nic trudnego i ponownie po kilkunastu minutach mogliśmy cieszyć się z lotu i widoków w Kościana i okolicy. Zaraz obok Czempiń, następnie Mosina ze swoim charakterystycznym kominem i powrót na Żerniki.
To był zdecydowanie najciekawszy, najpiękniejszy i najbardziej urzekający lot jaki do tej pory odbyłem. Noc jak widzę pociąga mnie z nieprawdopodobną siłą. Świat, który można wówczas i tylko wówczas zaobserwować zachwyca pięknem i emocjami, które razem towarzyszą jeszcze długo po lądowaniu. Na początku wpisu wspomniałem, że zakochałem się w tych widokach, a teraz wiem, że z wzajemnością 😍.
Kilka próbek poniżej, choć trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że z telefonu w nocy spektakularnych efektów nie będzie. Uderzający efekt daje doświadczenie takiego lotu osobiście, do czego zachęcam w imieniu swoim i kolegów pilotów, namówcie ich koniecznie na taki lot, warto!
Wszystkiego dobrego i do następnego .